Teatr Buffo "Syrena" Warszawa
premiera 30 czerwca 1962
reżyseria - Zygmunt Hübner
scenografia i kostiumy - Franciszek Starowieyski
choreografia - Eugeniusz Papliński
kierownictwo muzyczne - Wiktor Osiecki
obsada:
Teresa Belczyńska
Jerzy Bielenia
Bronisław Darski
Adolf Dymsza
Stefania Górska
Alina Janowska
Mirosława Krajewska
Kazimierz Krukowski
Irena Kwiatkowska
Wiesław Machowski
Ryszard Markowski
Tadeusz Olsza
Lucyna Paczuska
Józefina Pellegrini
Ryszard Pikulski
Barbara Prośniewska
Emilia Radziejowska
Leopold Sadurski
Andrzej Stockinger
Andrzej Tomecki
Saturnin Żórawski
50–LECIE SYRENY (August Grodzicki)
Jeszcze jedna przeprowadzana linii Buffo – Syrena i kolejne połączenie obu teatrów po którymś tam rozłączeniu. „Syrena” utonęła w szmirze, Buffo straciło lokal, oba teatry przestały istnieć, wobec czego powstał Teatr Buffo „Syrena” na Litewskiej, w Sali, o której przesądni mogliby powiedzieć, że ma specjalnego pecha.
Nowy program nowego teatru nosi tytuł: „Wszystkie mity dozwolone”. Jego najzabawniejszym numerem jeden jest „50-lecie Mazowsza” (tekst Gozdawy i Stępnia): staruszkowie i weterani „Mazowsza” śpiewają dzisiejsze swoje piosenki (z innymi słowami) za lat pięćdziesiąt. Cały program przypominał po trosze takie pięćdziesięciolecie. Nie żeby był równie zabawny, ale w swej koncepcji i rodzaju jest taki jak parę dziesiątków lat temu (z innymi słowami). A może „Syrena” istnieje już 50 lat?
Staroświecka składanka, nie zorganizowana wokół jednej myśli. Ni to music-hall, bo bez numerów music hallowych, ni to rewia, bo bez dobrej piosenki i tańca, ni to kabaret literacki, bo bez… literatury. Satyra tak letnia i banalna, że nie wiadomo, czy w ogóle można to nazwać satyrą. Humoru skąpo zwłaszcza w pierwszej części, gdzie poza „50-leciem Mazowsza” jest kilka dobrych dowcipów w „Rodaku w celofanie” Słonimskiego, jeden w „Mścicielce” Załuckiego, żadnego dowcipu w „Pensji pani Latter” Ofierskiego itd. Numery są przegadane i długie, a może się tylko takie długie wydają?
W drugiej części jest lepiej, humoru i zabawy więcej, a przede wszystkim w wykonaniu aktorskim, kilka znakomitych osiągnięć wybijających się z bardzo średniego tła ogólnego. Irena Kwiatkowska w monologu „Coctail-party” (tekst Gozdawy i Stępnia) pokazuje prawdziwe mistrzostwo estradowe, jest inna niż w dotychczasowym swym repertuarze, w porę wydobyła się z typu groteskowych idiotek , który zaczynał już przechodzić w manierę. Manewrowanie w tym monologu elementami wieloczęściowej sukni było pełne smaku, dowcipu i naturalności. Alina Janowska pokazała swa bardzo wysoką klasę w monologu sekretarki (dobry tekst K. Żywulskiej) i w kapitalnej parodii prowincjonalnej Juliette Greco rodzimego chowu. Stefania Górska przypomniała black bottom jak za najlepszych dawnych czasów. Adolf Dymsza poza monologiem Słonimskiego wykonał jeszcze „Kolumba Kosmosu” (tekst J. Świącia) z właściwym sobie poczuciem humoru. Spośród innych wykonawców wymienić trzeba ładną Teresę Belczyńską, Saturnina Żórawskiego w kilku rolach i Jerzego Bielenię jako zabawnego konferansjera części artystycznej akademii. Tadeusz Olsza ucharakteryzowany był jak w cyrku i to z zamierzchłych czasów. Kazimierz Krukowski ze staroświeckim wdziękiem podał piosenkę „A potem się zapomina”. Aby potem nie zapomnieć konferansjerzy programu, Gozdawa i Stępień czytali (!) tekst wypisany na tabliczkach. Niewiele z niego wyczytali, bo tylko jeden dobry dowcip o teatrach warszawskich. A w ogóle skłamałbym, gdybym powiedział, że się do tej funkcji nadają. Reżyserował Zygmunt Hübner.
August Grodzicki
?, 8 lipca 1962
MITY TRZEBA REWIDOWAĆ (JASZCZ)
Ustalmy dwa fakty:
1. Nowy program Teatru Buffo, zjednoczonego z Teatrem Syrena, będzie mieć powodzenie - na pewno - a że jest sumiennie, solidnie przygotowany - na powodzenie to zasługuje, pomimo wszelkich niemiłych uwag, jakich nie powinno mu się szczędzić.
2. Nowy program Teatru Buffo, zjednoczonego z Teatrem Syrena, nie jest żadną Arką nowego, nie próbuje płynąć na żadnej nowej fali - ot "program rozrywkowy", jak zresztą lojalnie zapowiedziały afisze.
Oba te fakty są niesporne. I zależnie od nacisku na jeden z nich lub drugi możemy pisać głównie o plusach lub o minusach widowiska. Ale nie w tym rzecz co w programie pojedynczo jest lepsze czy gorsze, podobnie jak stwierdzenie, że satyra w Syrenie skrzypi i obraca się utartym trybem nic jeszcze nie załatwia, nie mówiąc o tym, że nie uwzględnia przymusowej sytuacji w jakiej znalazło się Buffo, wygnane z salki przy ul. Konopnickiej i niemal z dnia na dzień rzucone na jałową skałę Syreny. Chroniczny kryzys Syreny ma przyczyny głębokie, być może organiczne. Obecna próba Gozdawy i Stępnia będzie zapewne ostatnim sprawdzianem czy się ją da wyleczyć. Nie utrudniajmy im zatem kuracji przez wybuchy zniecierpliwienia, odruchy gniewu. Gozdawa i Stępień doprawdy nie są temu winni, że objęli Syrenę w stanie jej kompletnego rozkładu. Trzeba im dać czas do mobilizacji, przegrupowania sił i powtórnego uderzenia. Za pół roku, za rok przymierzmy nasze oczekiwania, nasze postulaty wobec zjednoczonego królestwa Gozdawy i Stępnia do rzeczywiście przez nich przebytej drogi. Wtedy będzie czas na rozrachunek i pełną ocenę.
A tymczasem „Wszystkie mity dozwolone”? Owszem, ale pod warunkiem ich przydatności i bezpośredniej użytkowości. A pewne mity Syreny i Buffo straciły tak doszczętnie wartość, że tu już na nic czekać nie można i trzeba je od zaraz przewietrzyć. Że niektóre przy okazji ulotnią się, a z innych wyfruną mole? To im prędzej, tym lepiej. Wielka reforma składa się z mniejszych reform.
Ale dobrze mi gadać, teoretyzować, gdy Gozdawa i Stępień muszą w praktyce, cztery razy do roku wystąpić z trzygodzinnym programem (przedsiębiorstwo jest solidne i nie chce skąpić dań klientowi za jego pieniądze, oszukiwać na wadze). I to wystąpić z takim programem, który by "chwycił" nie tylko bywalców kawiarń ale i szeroką publiczność. Pewne mity trzeba rozproszyć - obustronne. Program bieżący w niejednym może to zadanie ułatwić.
Na przykład taka sprawa - dość centralna, i która mocno powinna zastanowić mitoburców. Zarzucając od dawna Syrenie i Buffu starzyznę, przeciwstawia im się STS, padają nawet głosy, że to STS powinien objąć scenę przy ul. Litewskiej. A niechże nas dobry Bóg przed tym broni! Jestem nie mniejszym niż inni zwolennikiem śmiałej, radykalnej, uspołecznionej satyry STS. Ale jej miejsce w małej salce typu literackiego, awangardowego kabaretu - tam tylko satyra STS się sprawdza, tam trafia do słuchaczów i przez nich na miasto, tam tylko jest na miejscu świeżość wykonawstwa. Buffu nieraz stawiano STS za wzór. Na to w obecnym programie znalazły się, utwory Agnieszki Osieckiej i z jakim wynikiem? Jak najgorszym. W stodole Syreny nie sprawdziły się ani ich poetyckość ani ich styl. Inna sala, inna akustyka. Gozdawa i Stępień sięgnęli również po utwory takiego, niezawodnego, zdawałoby się, tuza satyry jak, Marian Załucki. I wynik znowu mizerny: bo co się sprawdza w osobliwym wykonaniu autorskim, na scenie kameralnej, zawiodło niemal całkowicie na scenie rewiowej.
„Wszystkie mity dozwolone” mają poziom nierówny. To może, nie do uniknięcia, ale to na pewno niedobrze. Widzowie nieraz się śmieją, biją brawo, ale nieraz zastygają drętwo poziewując. Otóż - jakie pozycje osiągnęły największe powodzenie, słusznie największe powodzenie? Przede wszystkim i "50-lecie „Mazowsza” i „Akademia” (oba teksty Zdzisława Gozdawy i Wacława Stępnia), a zatem obrazy szybkozmienne, śpiewno - muzyczno - skeczowe, rewia w miniaturze, z doskonałymi wykonawcami, porwanymi aplauzem sali. Przy tych rewiach w rewii "wysiadają" piosenki i blekauty, cofają się nawet dłuższe skecze. Oczywiście, im więcej treści społeczno-satyrycznej w takich mikrorewiach - tym lepiej. W „Mitach” jej nie brak.
A drugi element - to monologi. Tutaj również sala dyktuje warunki. Do publiczności w Syrenie nie trafią eksperymenty, abstrakcyjna metafora, trzeba jej dawać teksty proste, łatwiej zrozumiałe. Czy to dobrze czy źle? Jeżeli teksty są politycznie ostre, społecznie celne, jeżeli trafiają w jakieś sedno - ich komunikatywność starego typu na pewno nie jest szkodliwa. W „Mitach” mamy teksty wyraźnie słabe, marginesowe, pozbawione dowcipu, zapomnijmy o nich co rychlej. Ale mamy też, choć niezbyt wiele monologów bardzo dobrych - należy do nich „Sekretarka” Krystyny Żywulskiej, „Kolumb kosmosu” J. Świącia, „Znak Zorro” Gozdawy i Stępnia, a zwłaszcza „Rodak w celofanie”, pióra ASa, tego samego, który ongiś pisywał "kroniki tygodniowe". Pokazuje się, że i w Syrenie można liczyć na odzew tekstów politycznych, społecznych. Byle uwzględniały specyfikę sali i warunków tego teatru. A przesądy należy co prędzej porzucić.
Wreszcie - wykonawcy. Skupili wokół siebie Gozdawa i Stępień większość najlepszych sił estradowych, co oczywiście powoduje dominację aktorów najbardziej doświadczonych: Ale czy Adolf Dymsza nie przekazuje znakomicie „Rodaka w celofanie”? Czy Kazimierz Krukowski przestał być filarem rewii satyrycznej? Aktorzy w Syrenie, byle odpowiednio użyci, to atut bardzo ważny i niepożyty. Przykładem Stefania Górska, której brawurowe wykonanie „Black bottomu” pokazało co gwiazda może wyczarować z błahostki, - przykładem Irena Kwiatkowska, jakże świetna w pomysłowym ale nikłym przecież monologu „Coctail-party”. Podobnie Alina Janowska (kapitalna Juliette Greco), choć męczyła się bardzo jako cyrkówka i mścicielka - podobnie inni, choć czasem niewyzyskani (jak Saturnin Żórawski lub Bronisław Darski). Co do Gozdawy i Stępnia w jeszcze jednej roli - konferansjerów - niech lepiej pozostaną przy pisaniu, komponowaniu i dyrektorowaniu.
Syrena i Buffo są w obecnym etapie skazani na wspólny stół i łoże. Może się poczują dobrani w tym małżeństwie. Ale przyszłość - świetlaną - wyobrażam sobie tak: Syrena jako teatr rewii i music-hallu, Buffo jako teatr satyry, piosenki, skeczu, blekautu, STS jako ośrodek satyry najbardziej wyostrzonej, eksperymentującej formalnie, torującej drogi nowym kształtom. Operetka Warszawska - nazwa określa rodzaj uprawianej sztuki (operetka, może też komedia muzyczna), a na dodatek Szpak jako swoista forma literackiego kabaretu w kawiarni, tradycja idąca od lat Zielonego Balonika.
JASZCZ
„Trybuna Ludu” nr 187, 1962
PIERWSZY PROGRAM TEATRU BUFFO "SYRENA" (E.Ż.)
Najmocniejszą stroną programu "zjednoczonego" Teatru Buffo "Syrena" pt. „Wszystkie mity dozwolone” jest strona muzyczna. No cóż, ostatecznie "Syrena" jest teatrem muzycznym i chyba być nim powinna. Takie numery jak „50-lecie” "Mazowsza", „Akademia”, a przede wszystkim „Czekając na otwarcie” (satyra na przewlekającą się budowę Teatru Opery i Baletu) są nie tylko dowcipne w pomyśle, ale świadczą o nieprzeciętnej muzykalności ich wykonawców. Również melodie niektórych piosenek są bardzo przyjemne, a orkiestra pod dyrekcją Wiktora Osieckiego, kierownika muzycznego teatru, brzmi doskonale.
Pod względem literackim „Wszystkie mity dozwolone” są mniej wyrównane. Ale bądźmy ostrożniejsi z atakami na naszych "zaśniedziałych i nie umiejących wyjść poza stare konwencje" autorów starszej generacji. Nurt STS-owskiej satyry, jaki reprezentuje w tym programie „Znowu cyrk” Osieckiej, naprawdę trudno by było nazwać ożywczym. Osiecka w ogóle, odkąd przerzuciła się na produkcję masową, daje dużo rzeczy słabych, nieraz zwyczajną grafomanię i trzeba to raz wreszcie otwarcie powiedzieć. Nie znaczy to oczywiście, by wszystko, co wychodzi spod pióra np. Gozdawy i Stępnia, nie budziło zastrzeżeń. Są i w tym programie numery-niewypały. Ale większość, pióra zarówno tej spółki autorskiej, jak Załuckiego, AS-a i innych, jest naprawdę dobra: zgrabnie skonstruowana, zabawna, zawierająca satyrę ciętą, aktualną i niejednokrotnie celną również pod względem politycznym.
A właśnie. Mętny "Cyrk" nie przynosi nic prócz tzw. wygłupów, z którymi umie sobie poradzić tylko bujny talent Aliny Janowskiej, pierwszej niewątpliwie wśród "syrenich gwiazd" młodszego pokolenia i jednej z najciekawszych dziś naszych indywidualności artystycznych w ogóle. Jestem w tym samym stopniu zachwycony jej oryginalnymi występami w "Oskarżonych" na scenie STS-u, co parodią występów Juliette Greco, którą daje w "Syrenie". Świetna jest tu także jako "sekretarka", ale do tekstów nie ma na ogół w tym programie szczęścia. Natomiast wyborny monolog otrzymał będący niezmiennie w formie Dymsza, który stwarza kapitalny typ siedzącego na dwu stołkach "rodaka w celofanie". Jeżeli „Znak Zorro”, bijący w korupcję i szczerze zarazem śmieszny, nie całkiem zadowala - to dlatego że Olsza nawet sposobem charakteryzacji weksluje, zupełnie niepotrzebnie, w kierunku komizmu cyrkowego. Reżyser Hübner nie powinien był też zgodzić się na to, aby ten mistrz przedwojennego kabaretu wykonywał piosenkę pt. „Panna Ludwika”, mówiącą o niespodziance, jaką zgotował romantycznemu kochankowi przedmiot jego zapałów. Pointa, obnażająca interesowność owej panienki, mogłaby zaskakiwać tylko wówczas, gdyby numer powierzono odtwórcy młodemu i inaczej ucharakteryzowanemu. Dowcipny jest jeden numer Załuckiego („Głowa na sprzedaż”). Gorszą klasę literacką reprezentuje „Pensja pani Latter” Ofierskiego, ale i z tej pozycji może dać parę trafnych strzałów Irena Kwiatkowska, równie znakomita tu, jak i w całkowicie innego genre'u Coctail-party. Bawią niektóre black-auty, satyrycznie wcale śmiałe, jak mp. Ser w wykonaniu Saturnina Żórawskiego, w każdym numerze interesującego, i Ryszarda Pikulskiego.
Najszczęśliwiej jednak wypadają parodie. „50-lecie Mazowsza", którym gorszyć się może tylko ktoś doszczętnie wyprany z poczucia humoru, wykonuje brawurowo cały zespół. Poza wspomnianą już Janowską, burzę oklasków zbiera po dawnemu pełna uroku i temperamentu (jak tańczy blaick-bottoma!) Stefcia Górska, parodiująca 16-letnią Karin Stanek. Absolwentka PWST sprzed kilku lat, Teresa Belczyńska zwraca uwagę talentem i miłą ąparycją, prezentując publiczności rodzimą Marylin Monroe. Pieśniarz, Andrzej Stockinger, szaleje jako domowego chowu "król jazzu".
Zespół Teatru Buffo "Syrena" sprawia takie wrażenie, jak gdyby teatr ten miał w tej chwili aktorów za dużo, a jednocześnie za mało.
Co do konferansjerki, a raczej prowadzenia programu przez Gozdawę i Stępnia, to wydaje mi się, że kontynuują oni po prostu dawną tradycję Teatru Satyryków i występują na prawach autorów, toteż nie należy przykładać do ich produkcji innych miar.
E.Ż.
„Teatr” nr 17, 1 września 1962
ŚMIEJEMY SIĘ, JAK ZAWSZE (Karolina Beylin)
Nowy program Buffo w Teatrze „Syrena" obfituje w wiele zabawnych tekstów i błyszczy nazwiskami zarówno autorów, jak dobrze wypróbowanych wykonawców. Wystarczy gdy jednym tchem wymienimy Stefanię Górską, Irenę Kwiatkowską, Aliną Janowską, Adolfa Dymszę, Kazimierza Krukowskiego, Tadeusza Olszę, gdy konferansjerkę prowadzą w wielce dowcipny sposób naczelni autorzy widowiska Gozdawa i Stępień. Do autorstwa zaproszono zarówno najbardziej wypróbowanych naszych satyryków, jak AS, pęd którego pseudonimem kryje się jeden z najwybitniejszych naszych pisarzy, jak przedstawicieli najmłodszego pokolenia, jak Agnieszka Osiecka, gdy nie brak pośród nich tak inteligentnie dowcipnego Mariana Załuckiego.
Obfitość poszczególnych numerów nie, pozwala na omówienie wszystkich szczegółów. Wymienię więc tylko i wybitniejsze.
Irena Kwiatkowska należy do tych świetnych interpretatorek, o których się mówi, że nawet recytując książkę telefoniczną, budzą wybuchy śmiechu. Tym razem miała w dodatku szczęście do zabawnych tekstów więc efekt był znakomity. Zarówno „Pensja pani Latter" Ofierskiego, rzewne przygody kierowniczki hotelu robotniczego, jak z temperamentem wykonana przez nią stripteasowa „Cocktail Party" Gozdawy i Stępnia nieodparcie komiczne.
Stefania Górska w scenach zespołowych, jak „Akademia", „50-lecie Mazowsza", czy w duecie „Black Bottom" rozsadzała scenę swym wspaniałym temperamentem. Naprawdę znakomita!
Alina Janowska dwoiła się i troiła w oczach widzów prześmieszna jako „Sekretarka" w bardzo zabawnym monologu pióra Krystyny Żywulskiej, świetna wprost jako parodia Juliette Greco i znakomicie podkreślająca groteskowo poetycki charakter pięknego tekstu Agnieszki Osieckiej „Znowu cyrk" (muzyka M. Lusztiga).
Dymsza w świetnej formie, zarówno w bardzo dowcipnym tekście Asa „Rodak w celofanie", jak w „Kolumbie kosmosu" Świącia, jak w zespołowych scenach. Kazimierz Krukowski w niesamowitym monologu Załuckiego „Głowa na sprzedaż", w dowcipnej piosence satyryczej „A potem się zapomina" Gozdawy i Stępnia pokazał dużą klasę.
Tadeusz Olsza rzewnie zabawny w piosence „Panna Ludwika" tychże autorów (muzyka Wasowskiego), bardzo komiczny w „Znaku Zorro” jako mściciel krzywd chłopskich.
Najwięcej chyba śmiechu obudził numer Gozdawy i Stępnia „50-lecie Mazowsza", w którym osiwiali w wyjazdach zagranicznych nasi mazowszanie śpiewają świetne parodie swych własnych piosenek, a Górska i w niezrównanie komiczny sposób zapowiada w obcych językach.
Program poutykany jest też, jak rodzynkami, króciutkimi „życiowymi" black-outami i skeczami, jak „Ser", „Apteka", „Bar Lukullus". Chwilami zbyt one prawdziwe, by do śmiechu mieszał się smutek.
Strona wokalna tym razem nie przedstawia większych atrakcji, choć w programie figurują znane nazwiska dobrych piosenkarek.
Więc w sumie program udany? Niewątpliwie i na pewno kierowników tej sceny długo nie będą dręczyły niepokoje o nowy program: powodzenie murowane na tygodnie, jeżeli nie na miesiące.
Więc w sumie program udany ?
A jednak… Jednak ogarniają pewne refleksje. Czy przy tak utalentowanych autorach, tak świetnie pojmujących ich wykonawcach, nie należałoby wymyślić jakiejś nowej formy widowiska? To co nam pokazano było jak gdyby wejściem w stare, wypróbowane formy, operowaniem „pewniakami”. Bardzo to wygodne i nawet bardzo przyjemne dla widzów, ale sądzę, że Gozdawę i Stępnia stać na stworzenie jakichś całkiem nowych form widowiskowych. Zwłaszcza, gdy rozporządzają takim zespołem.
Trzeba zapobiec temu by ktoś nie napisał numeru pt: „50-lecie Buffo”.
Karolina Beylin
„Express Wieczorny”, 5 czerwca 1962
TRZY DOBRE WRÓŻKI (Wojciech Natanson)
Trzy dobre i miłe wróżki odprawiają swe czary w nowym programie warszawskiej „Syreny". To Stefcia Górska (cała Warszawa obdarza ją tym zdrobniałym imieniem), Irena Kwiatkowska, Alina Janowska. Każda jest inna, wszystkie trzy uzupełniają się nad podziw. Górska to temperament, „żywe srebro": instynkt aktorski, kultura taneczna, dowcip gestu i ruchu pozwalają wypełnić każde miejsce roli i nie pozostawiają widzowi ani jednej chwili, która by mogła osłabić nastrój rozbawienia i doskonałego samopoczucia. Kwiatkowska jest przede wszystkim — satyryczką. Umie obserwować, podchwytywać, celować w samo serce upatrzonej „ofiary". Chciałoby się powiedzieć, że w teatrze odgrywa ona taką rolę, co na łamach pism — Andrzej Stopka. Jest wirtuozem karykatury! Gdy “Cocktail Party” szczebiocze jako plotkarka, „zwinne ruchy rąk dokonujące nieustannej przy miarki" sukien (choć jest to ten sam wciąż „łach” czy „ciuch”) stanowią narzędzie ironii. I wreszcie Alina Janowska, to zarazem mistrzyni zręcznego monologu, dowcipu, satyry skierowanej w różne strony i - bardzo popularnego humoru. I ileż przy tym świetnej i bujnej kobiecości!
Te trzy panie wystarczyłyby już, by stanowić siłę atrakcyjną nowego programu w „Syrenie”. Ale są jeszcze dwie wyborne sceny zbiorowe. Pierwsza, to osiągnięta prostymi sposobami zabawa na temat „Mazowsza" i jego światowych sukcesów. Sposób prosty polega na ujrzeniu tych sukcesów — z perspektywy przyszłości, gdy za lat 50 sędziwy wiek „Mazowszan" (ale nie „Mazowszanek") skieruje ich wreszcie w naprawdę mazowieckie strony. Druga scena zbiorowa — pełna zabawnych pomysłów satyra na odbudowę warszawskiego Teatru Wielkiego, który kiedyś, w perspektywie lat kilkunastu, rozebrany z rusztowań odsłoni nareszcie prawdziwe oblicze: stanie się kinem pod wezwaniem „Halka". Odpowiednikiem tej sceny jest dowcipne zestawienie nazw teatrów warszawskich w konferansjerce: Polski nie jest Narodowy, a Wielki nie jest otwarty. Trzeci atut tego programu: dobre wykorzystanie talentu Krukowskiego i (częściowo) — także Olszy.
Krukowski dzięki umiejętności stosowania point nadaje smak zarówno skeczowi Załuckiego „Głowa na sprzedaż": jak i uroczej piosence „A potem się zapomina".
Olsza szybko naprawia melancholijne wrażenie, wywołane złym tekstem „Panny Ludwiki" — przez brawurowe i rozkoszne wykonanie „Znaku Zorro". Humor popularny jest jego wielkim atutem! Natomiast Dymszy nie udało się, niestety, pokonac słabości swych tekstów, w których co krok się potykamy o dowcipy z długą, a siwiuteńką brodą.
Można więc i trochę ponarzekać. Zgadzam się z tymi, którzy nie byli zachwyceni umyślnie amatorską konferansjerką Gozdawy i Stępnia. Wydaje mi się, że zbyt nieśmiało i za rzadko korzysta „Syrena" z pięknych talentów, jak Jerzego Bieleni, Saturnina Żórawskiego i Andrzeja Stockingera. Arcysłabiutki i niepomysłowy finał programu przypominał prawdę, że nie zawsze warto podawać złe wina na zakończenie wieczoru. Przystawki zresztą podano też nienajpożywniejsze.
W całości jednak satyryczny ton programu (nawiasem mówiąc: bardzo warszawskiego), wyczucie aktualności nowe pomysły (np. krótkie scenki z pointą jak „Przejście wzbronione” czy „Kariera"), inteligentna reżyseria Zygmunta Hübnera i wiele innych zalet, które wymieniłem — pozwalają zalecić ów program widzom spragnionym zabawy i nauki.
Wojciech Natanson
„Stolica”, 19 lipca 1962
WSZYSTKIE MITY DOZWOLONE (Stefan Polanica)
Nareszcie udało mi się zobaczyć i usłyszeć „Mazowsze”. Wprawdzie w nieco mniejszym zespole, ale za to doborowym. Właśnie na scenie połączonych teatrów satyrycznych „Buffo” i „Syrena” (po zamknięciu sceny „Buffo”) w siedzibie „Syreny” – „Mazowsze” obchodziło swe 50-lecie…
To był niewątpliwie najlepszy punkt nowego programu Teatru Buffo „Syrena” w wykonaniu połączonych zespołów. I przede wszystkim dla tego buffo-syreniego „Mazowsza” warto obejrzeć program pt, „Wszystkie mity dozwolone”. Organizatorami tego dowcipnego „jubileuszu” są Z. Gozdawa i W. Stępień, którzy ponadto dostarczyli nie tylko tekstów i muzyki do dziesięciu innych punktów programu, ale prowadzili go również. Jako konferansjerzy nie dorównują jednak swym płodnym i znakomitym piórom satyrycznym.
Udała się również „Akademia” ich pióra i z ich muzyką w wykonaniu całego zespołu. Trzeba zresztą powiedzieć, że zespołowe numery programu były najlepsze. Mocną stroną widowiska było również opracowanie muzyczne.
Z występami indywidualnymi było różnie. Króluje oczywiście Alina Janowska – w dowcipnej „Mścicielce” Mariana Załuckiego, „Sekretarce” Krystyny Żywulskiej i nieco rozwlekłym „Cyrku” Agnieszki Osieckiej, zbiera jednak największe oklaski za kapitalną parodię Juliette Greco w „Akademii”. Tadeusz olsza dostał znowu bardzo słaby tekst (mimo że wyszedł spod pióra Gozdawy i Stępnia) – banalną, wypraną z dowcipu piosenkę „Panna Ludwika”, jednak zarówno autorzy jak i wykonawca zrehabilitowali się w zabawnym „Znaku Zorro”. Adolf Dymsza występuje dwukrotnie: jako „Rodak w celofanie” (eks-arystokrata odwiedzający kraj) pióra anonimowego ASA oraz w roli „Kolumba Kosmosu” J. Świącia – kandydata na pierwszego polskiego astronautę. Obie postacie robi znakomicie, mimo że w ich interpretacji zrezygnował z ogranych środków swego warsztatu estradowego.
Mniej szczęścia miała tym razem do tekstów Irena Kwiatkowska („Pensja pani Latter” J. Ofierskiego i „Cocktail party” Gozdawy i Stępnia), „wyciągnęła” je jednak swym niezrównanym aktorstwem komediowym. Kazimierz Krukowski bawi satyryczną „Głową na sprzedaż” M. Załuckiego i piosenką „A potem się zapomina” napisana „pod Lopka” przez Gozdawę i Stępnia. W programie nie zabrakło fenomenu polskiej estrady Stefanii Górskiej, ciągle młodej i pełnej temperamentu jak i wielu innych ulubieńców „syreniej” publiczności. Mimo kilku słabszych czy wręcz słabych punktów programu trzeba go ocenić jako udany tym więcej, że reżyseria spoczywała w rękach Zygmunta Hübnera, który zrobił go z kulturą i smakiem.
Stefan Polanica
„Słowo Powszechne”, 6 czerwca 1962
Z KOGO SIĘ ŚMIEJECIE? (Zenon Wawrzyniak)
Kiedy teatr – z założenia przynajmniej – satyryczny kurczowo ima się parodii jako jedynej formy śmieszenia publiczności to znak, że coś tu nie jest porządku. Przekonać się o tym mogą widzowie na nowym programie Teatru „Syrena” pt. „Wszystkie mity dozwolone” w reżyserii Zygmunta Hübnera, z tekstami Gozdawy i Stępnia, Osieckiej, Ofierskiego, Żywulskiej, Załuckiego, Bianusza i innych. Jednym z „clou” nowej składanki jest parodia zespołu „Mazowsze”, które ukazane zostało jako gronko zramolałych staruszków i sędziwych staruszek. Tak się złożyło, że w dniu kiedy oglądałem tę parodię, prasa przyniosła informację o nowych sukcesach „Mazowsza” w Londynie. Jakoś mimo wszystko nie mogłem się śmiać. Chciało mi się zapytać – jak Horodniczy w „Rewizorze” – z kogo się śmiejecie? Z siebie się śmiejecie.
Drugim wątpliwym „clou” była parodia Lucjana Kydryńskiego jako konferansjera i jego „pupilek” – krajowych śpiewaczek i śpiewaków, snobujących się na zagranicę. Jakoś też się nie mogłem śmiać raz, że konferansjerka sepleniących i kiksujących panów – Gozdawy i Stępnia, bardzo mi się nie podobała, a dwa – jakże w tym samym programie było kilka piosenek „serio” („Spacer z niekochanym”, „Z moim chłopcem”, „Ty i ja”) wypisz, wymaluj utrzymanych w stylu, który na tej samej scenie parodiuje. A może to też miała być parodia? W takim razie już chyba antyparodia.
I cóż z tego, że śliczne, świeże, dowcipne dekoracje i kostiumy zaprojektował Franciszek („Byk”) Starowieyski, cóż z tego, że Irena Kwiatkowska i Alina Janowska robią wszystko (naprawdę bardzo dużo!) by uratować świetnym aktorstwem blade teksty. Cóż z tego, że Kazimierz Krukowski i Adolf Dymasza znakomicie podają teksty, od których robi się człowiekowi smutno. Ile jeszcze można popełnić takich „Panien Ludwik”, takich ogranych blekautów i gierek?
W zakończeniu programu pada pytanie: jaki będzie finał? Nie wiem. Na kurację geriokainową chyba nie jest za późno.
Zenon Wawrzyniak
„Kurier Polski”, 5 czerwca 1962