Zygmunt Hübner debiutował jako publicysta teatralny w 1952 artykułem „Nasz Teatr – Studio”, zamieszczonym na łamach tygodnika „Po prostu” (nr 21). Recenzje i artykuły publikował na początku w „Sztandarze Młodych” (1953-55), „Trybunie Wolności” (1954-55; pod pseud. Jan Sulicki), a później felietony i teksty o sztuce w „Odrze” (1960-64), „Dialogu” (od 1966) i w „Teatrze” (1969-77). Z zagranicznego stypendium ITI (Paryż, Londyn, Rzym) nadsyłał korespondencje do tygodników „Nowe Sygnały” i „Po prostu” (1956/57).
Wybór jego felietonów ukazał się w dwóch zbiorach „Przepraszam, nic nowego” (Ossolineum, Wrocław, 1978) i „Loki na łysinie” (Wydawnictwo Literackie, Kraków 1989). Oprócz tego jest autorem sztuki teatralnej: „Ludzie cesarza” („Dialog” nr 2/1986) i słuchowiska „Wizyta Marszałka” („Dialog” nr 1/1990), książek popularno-naukowych o teatrze: „Rozmowy o teatrze” (Wiedza Powszechna, Warszawa 1953), „Bogusławski człowiek teatru” (Wiedza Powszechna, Warszawa 1958) oraz tomu szkiców „Sztuka reżyserii” (Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1982) i esejów „Polityka i teatr” (Wydawnictwo Literackie, Kraków 1991).
Mam zaszczyt przedstawić, czy raczej przypomnieć Państwu Zygmunta Hübnera – pisarza, autora książek o teatrze. Jestem więc z jednej strony w sytuacji lepszej niż przedmówcy, bo nie muszę korzystać ze źródeł niepewnych czyli odwoływać się do własnej i cudzej pamięci, nie będę bowiem mówić o tym, co przeminęło bezpowrotnie, ale o tym co trwa, istnieje materialnie i leży tu przede mną. Ale też jestem w sytuacji gorszej, dlatego, że zagrane niegdyś role i stworzone przed laty spektakle teatralne, o których była tu mowa, nigdy się nie zestarzeją, a książki – owszem, mogły się zestarzeć. Przedstawienie nie traci na wartości, zachowuje w naszej pamięci pełnię sił witalnych, natomiast książka po latach może okazać się anachroniczna, nieaktualna, bezużyteczna. Jeśli więc pamięć o teatrze można kultywować, ba, mitologizować, to książkom grozi raczej odesłanie na makulaturę. Kiedy przychodzi do sporządzenia rocznicowego remanentu, lamentuje się zupełnie niesłusznie nad przemijalnością teatru, a nie bierze się pod uwagę, że trwałość dla książki może okazać się jej przekleństwem. Słowo pisane Zygmunta Hübnera musi się więc ciągle mierzyć ze zmieniającym się światem, z nowymi kontekstami, z młodymi czytelnikami i z coraz to nowymi książkami o teatrze. Uprawnione jest zatem pytanie, z jakim skutkiem mierzy się z tym wszystkim i co z tej konfrontacji wynika?
Odpowiedzi udzielił nieoczekiwanie sam autor, który przygotowując pod koniec lat siedemdziesiątych do druku tom dawnych felietonów, zauważył, że niektóre z nich nawet po kilkunastu latach „nie zdążyły doszczętnie zwietrzeć”. Przy czym, jak stwierdził, nie jest to zasługa piszącego, lecz opisywanej rzeczywistości, która okazuje się bardziej nieruchawa niż nam się wydaje. Zjawiska społeczne, układy międzyludzkie, tendencje myślowe pozostają do tego stopnia niezmienione, że można ciągle powracać do, dawno wydawałoby się zapomnianych, sporów.
Czytając felietony Zygmunta Hübnera zebrane w tomach „Przepraszam, nic nowego” i „Loki na łysinie” łatwo przyjdzie nam się z tym poglądem zgodzić. Okaże się bowiem, że upadek obyczajów, na który dziś narzekamy, nie jest wcale właściwy naszym czasom. Na przykład na pomysł, by wywiady z artystami, które nie zostały przez nich autoryzowane, przerabiać na „portrety”, „profile” czy „sylwetki” i w takiej formie publikować, wpadali już dziennikarze w latach sześćdziesiątych. A redakcja telewizyjnego „Pegaza” ze spójnej trzyminutowej wypowiedzi o systemie Stanisławskiego potrafiła już w latach siedemdziesiątych zrobić trzy dwudziestosekundowe wypowiedzi bezsensowne. Znamienne wydaje się też narzekanie Hübnera na zanik właściwych premier teatralnych, które rozmnożyły na „pokazówki” dla rodzin i znajomych, „pierwsze przedstawienia” dla publiczności, „premiery oficjalne” i „premiery prasowe”. „Premiera – pisze autor felietonu zatytułowanego «O tym, czego nie ma» - utraciła wszelki sens. Kiedyś była świętem dla teatru i dla publiczności, dziś – przynajmniej dla aktorów – stała się udręką.” Zważywszy, że felieton ten powstał prawie czterdzieści lat temu, możemy zadać sobie pytanie, kiedy było to „kiedyś”...
Dotyczy to przecież nie tylko premier, dezynwoltury dziennikarzy, wiecznych narzekań na krytykę i na publiczność, która przedkłada to, co łatwe nad to, co mądre. Czas potrafi bowiem stanąć w miejscu, pokazując na przykład, że niektóre dzisiejsze spory o teatr, już za czasów Hübnera były anachroniczne, nużące i jałowe: „Dyskusja, co wolno, a czego nie wolno przenosić na scenę, toczy się od lat i nic nie wskazuje, aby się miała ku końcowi – pisał w 1973 roku. – Teatry nadal będą sięgały po Dostojewskiego, puryści nadal będą wytykać zubożenia”. Zygmunt Hübner stoi twardo na stanowisku prawa reżysera do autonomii i twórczej interpretacji każdego tekstu. W jednym z felietonów cierpliwie tłumaczy Antoniemu Słonimskiemu, że gdyby reżyser był tylko odtwórcą tekstu dramatycznego, to jego teatr byłby pozbawiony idei, myśli i inwencji. Wolno zatem mniemać, że i dzisiaj Zymunt Hübner potrafiłby stanąć w obronie tych wszystkich „rozpasanych reżyserów”, którzy przywracają życie klasykom. „Bo każda – pisał – nawet z gruntu fałszywa inscenizacja, byle tylko teatralnie efektowna, wzbudza polemiki i zwiększa zainteresowanie autorem.”
Czas potrafi jednak także płatać małpie figle pisarzowi, kiedy gwałtownie przyspiesza i dowodzi absurdu doraźnych podziałów czy też silnych może, ale jakże krótkotrwałych emocji. Jak wtedy, gdy Zygmunt Hübner sam mając lat trzydzieści parę powiada: „Często rozmawiając z młodszymi, a zwłaszcza najmłodszymi kolegami z przykrością konstatuję, że nie mamy wspólnego języka. Nie rozumiemy się”. Kogo może mieć na myśli pisząc te słowa w 1963 czy 1964 roku? Tych wówczas najmłodszych: Annę Polony, Wojciecha Pszoniaka, Jana Nowickiego, Kazimierza Kaczora? Dzisiaj brzmi to niedorzecznie, ale też w późniejszych latach takich deklaracji autor „Loków na łysinie” zdecydowanie się wystrzegał.
Kiedy w 1983 roku odwiedził Warszawę Peter Stein i publicznie ogłosił swoje przywiązanie do teatru literackiego, teatru słowa, nie był to nawet wówczas sąd szczególnie popularny. „Większość z nas – pisał wtedy Hübner – uprawia wprawdzie teatr literacki, ale czyni to z niejakim zażenowaniem, nie chwali się tym na prawo i lewo, aby nie spotkać się z zarzutem akademizmu, staroświecczyzny, tradycjonalizmu. [...] Koledzy z mojej ławki! Możemy kroczyć z podniesioną głową – Stein jest po naszej stronie. Pozostaje nam tylko stworzyć teatr na miarę jego Schaubühne.” Zygmunt Hübner ma do powiedzenia „kolegom ze swojej ławki” wiele przykrych słów o braku dyscypliny artystycznej, spóźnieniach, zwolnieniach, usprawiedliwieniach, które uniemożliwiają sensowną pracę zespołową: „Doszło wszak do tego, że jedynym człowiekiem, któremu nie wolno opuścić żadnej próby jest reżyser. Często może on odnieść wrażenie, że przedstawienie jest jego osobistą sprawą, w której aktorzy życzliwie zgodzili mu się dopomóc". Nie wypada mu więc nawet egzekwować od nich znajomości tekstu wcześniej niż na tydzień przed premierą. Tym samym teatr literacki, który miał na myśli Peter Stein, okazuje się wzorem niedościgłym.
Gdyby zamiast mówić o książkach Hübnera, przeczytać po prostu kilka ich fragmentów, efekt mógłby okazać się piorunujący. „Otwarte drzwi dla obrazoburców! – pod takim hasłem gotów jestem się podpisać” – usłyszeliby na przykład od Hübnera młodzi buntownicy. Twórcy uprawiający wyłącznie sztukę przez duże S dowiedzieliby się, że najwięcej szans na uprawianie sztuki prawdziwie niezależnej mają „artyści obdarzeni polityczną świadomością”, bo „pięknoduchami najłatwiej manipulować”. Współcześni orędownicy teatru społecznego i politycznego zdziwiliby się, jak otwarcie i bezpośrednio mówi Hübner o powinnościach politycznych teatru, obligacjach moralnych artystów i wychowywaniu publiczności. Niejeden urzędnik w teatrze czy w magistracie żachnąłby się z kolei, gdyby mu przeczytać, że widzowie przychodzą do teatru między innymi po to, aby się oburzać, bo „jest to głęboko zakorzeniona potrzeba ludzka, której nie należy lekceważyć”. Nie mówiąc już o tym, że tylko „teatr obojętny może uniknąć wszelkich kłopotów”.
Zygmunt Hübner nie jest bezpiecznym patronem dla teatru, bo jego poglądów nie da się oprawiać w ramki i ozdabiać nimi programów teatralnych, tylko trzeba się z nimi nieustannie mierzyć. „Teatr, którego naprawdę nie lubię, to teatr estetyzujący, teatr wdzięczący się, pokazujący - «spójrzcie, jaki jestem ładny»” – powiadał Hübner i przekonywał, że sensem istnienia teatru jest jego służba społeczna: „teatr nie tylko gra dla widza – on gra z nim i o niego. Czasem także – przeciw niemu”.
Nie będzie więc Hübner nigdy wygodnym antenatem dla tych, którzy uznali, że dzień 4 czerwca 1989 zwolnił teatr ze społecznej misji, ani dla tych, którzy uwierzyli, że oglądalność i frekwencja są miarą artystycznego sukcesu. Nie stanie się też sojusznikiem chwilowych mód i koniunktur, bo mało czego tak bał się jak właśnie mody. Nie da się go przerobić na parasol ochronny dla miernoty, bo był dla niej bezlitosny: „mierny artysta jest czasem gorszy od złego. Złego łatwiej rozpoznać, mierny potrafi się maskować. [...] Niczego nie burzy, bo nie potrafi, niczym nie prowokuje, bo jest ograniczony, niczym się nie naraża, bo brak mu odwagi”. Nie można się Hübnerem posłużyć nawet do walki z arogancką młodzieżą, bo w modlitwie (felietonowej co prawda) prosił: „Daj, abym znalazł w sobie wyrozumiałość i tolerancję i dzięki nim pogodził się z tym, że racje następnych pokoleń nie muszą być fałszywe z tej jedynie przyczyny, że ja ich nie podzielam”. Paradoksalnie jednak może się okazać, że to owe „następne pokolenia” podzielają jego racje i poglądy na teatr, jeśli tylko mają okazję i ochotę je poznać. Wznowiona właśnie książka Zygmunta Hübnera „Polityka i teatr” ma im to umożliwić.
„Polityka i teatr” ukończona w 1988 roku, wydana już po śmierci autora jest jedną z najważniejszych polskich książek o teatrze, syntezą wieloletnich przemyśleń człowieka teatru i obywatela. Stoi za nią imponująca wizja teatru jako machiny politycznej. Teatr uwikłany w struktury władzy, w strategie ograniczania i poszerzania wolności, w ideologiczne pułapki i skomplikowane relacje z publicznością pokazywany jest tu z trzech perspektyw – historycznej (od starożytności po współczesność), systemowej (w państwach demokratycznych i totalitarnych) oraz z perspektywy polskiej, która była udziałem autora książki. To sprawia, że czytać ją można na kilku poziomach: jako książkę teoretyczną o uniwersalnych mechanizmach rządzących teatrem, jako książkę historyczną o teatrze na przestrzeni dziejów, a wreszcie i przede wszystkim jako ukostiumowaną historię teatru Peerelu.
Książka Hübnera pisana w latach osiemdziesiątych jest kolejnym dowodem na to, że teatr w komunistycznej Polsce potrafił rozliczyć się z swoimi czasami rzetelnie i wnikliwie. Nieraz przecież korzystając z metafor i forteli, aluzji i alegorii, obnażano na scenie absurd i grozę systemu. Kiedy nic jeszcze nie zapowiadało upadku komunizmu, w teatrze wystawiano jego mocodawcom słone rachunki. W swojej książce Zygmunt Hübner dał wykładnię tego myślenia o teatrze, które za tym stało. Z jednej strony obnażył naciski, jakim poddawany był teatr, z drugiej przedstawił sposoby, jakimi radzono sobie z tą opresją. Nie uchylił się przed pokazaniem, na czym polegały jego własne gry z władzą i dyrektorski konformizm.
Znał zresztą cenę konformizmu, o czym najlepiej świadczy pisany jeszcze w latach sześćdziesiątych felieton o człowieku, który miał bardzo dużą głowę i nie mógł dopasować na nią odpowiednio dużego kapelusza. W końcu zdecydował się kupić największy i wcisnąć go siłą. Początkowo znosił to z bólem i wysiłkiem, potem oprócz niedogodności zaczął dostrzegać również i zalety: w zimie na przykład lżej znosił mrozy. A z czasem okazało się, że głowa mu zmalała...
„Polityka i teatr” nie powstałaby, gdyby nie doświadczenia reżysera i dyrektora teatru, i gdyby nie pisane wcześniej książki i felietony. Można odnieść wrażenie, że nie byłoby jej także, przynajmniej w takim kształcie, gdyby nie doświadczenia „Solidarności” i stanu wojennego. Przyjęta wobec nich postawa, wyznaczona poczuciem wolności i godności, znalazła pośrednio swój wyraz w książce „Polityka i teatr”. Jest to bowiem książka napisana przez człowieka wolnego – nie czuje się w niej ani kunktatorstwa, ani autocenzury, ani lęku przed zewnętrzną presją.
„Polityka i teatr” to zaiste podręcznik mentalnej historii polskiego teatru powojennego, ukazujący wyczerpująco mechanizmy stojące za jego organizacją i zarządzaniem, procesem twórczym, odbiorem i oddziaływaniem. Hübner czasem mówi o tych mechanizmach wprost, czasem ucieka się do historycznych analogii, czasem, by je lepiej uzmysłowić odwołuje się do drastycznych przykładów faszystowskich czy sowieckich. Zawsze jednak ostatecznym punktem odniesienia jest polski teatr i przeświadczenie autora, że od polityki uciec się w nim nie da, bo – jak powiadał – „nie można całkowicie odciąć się od polityki, nie odcinając się jednocześnie od problemów etyki”.
„Polityka i teatr” to zatem książka programowa, wyznaczająca teatrowi kierunek zaangażowania, zakazująca mu zamykania się w wieży z kości słoniowej, wykpiwająca przekonanie, że polityka może kogoś nie dotyczyć, że postawa politycznego indyferentyzmu może uchronić przed polityką. Dostarczając licznych przykładów na polityczne uwikłania teatru w starych demokracjach zachodnich, Hübner dowodzi tym samym, że niepodległość i demokracja nie zawieszają praw rządzących polityką i nie zwalniają teatru z odpowiedzialności za świat. Takie ujęcie problemu sprawia, że historia polskiego teatru powojennego wpisuje się w historyczne continuum, a sproblematyzowanie politycznego zaangażowania teatru tego czasu otwiera go na współczesność. „Starałem się udowodnić – pisze Hübner – że mechanizmy polityczne mają charakter pozaustrojowy.” Kiedy ukazało się pierwsze wydanie książki nie był to pogląd łatwy do przyjęcia i zrozumienia u progu niepodległości, kiedy liberalni humaniści gotowi byli uwierzyć w koniec historii i polityki. Dzisiaj, kiedy mechanizmy polityczne okazały się bardziej skomplikowane niż nam się kiedyś wydawało i kiedy zaangażowanie polityczne teatru albo jego brak dają nam się we znaki – poglądy i argumenty Zygmunta Hübnera mogą okazać się bezcennym orężem w naszych sporach o teatr.
„Dźwigam na plecach cały bagaż obowiązujący liberalnego humanistę. Staram się jedynie uświadomić sobie ograniczenia tej postawy: moralisty, który własne pobożne życzenia przyjmuje za rzeczywistość” – te słowa Zygmunta Hübnera kończące książkę otwierają zupełnie nową perspektywę. Bo jeśli faktycznie pobożne życzenia liberalnego humanisty okazują się mrzonką, jeśli rzeczywistość przynosi tylko gorzkie rozczarowania, to jedynym wyjściem staje się możliwość uprawiania przez teatr własnej polityki, realizowanej wedle własnych reguł, postulatów i celów. Tak się składa, że jest to myśl przewodnia książki „Polityka teatru” wydanej w ubiegłym roku przez Wydawnictwo Krytyki Politycznej. Jej autor, Paweł Mościcki urodził się pół wieku po Zygmuncie Hübnerze, rozumie politykę nieco inaczej i nie jest człowiekiem teatru, tylko filozofem. Jak sądzę jednak, podpisze się pod wieloma poglądami Hübnera, a już z pewnością pod jednym: „Nie lekceważmy tych poczynań teatralnych, które choć cząstkowe i nieśmiałe, dowodzą, że duch walki nie jest obcy ludziom teatru”. W moim przekonaniu „Polityka i teatr” Hübnera w „Polityce teatru” Mościckiego może mieć swoją kontynuację albo swoją antytezę. Ale to jest już inny temat...
***
„Pisanie – powiada Hübner – stało się dla mnie formą obrony własnej osobowości.” Obrony przed czym? Przed przemijaniem i przed nawałem cudzych opinii – recenzji i tekstów krytycznych, z których wyłania się ułamkowy i zazwyczaj zdeformowany obraz twórcy teatralnego: „człowieka, który usiłuje być sobą nigdy sobą całkowicie nie będąc”. Co zatem udało mu się obronić? Autonomię myślenia, poczucie humoru, światopogląd, autoironię, zaangażowanie - to niemało. Ale przede wszystkim pisaniem udało mu się obronić samego siebie przed nami, przed zawłaszczeniem, przed przypisaniem do jakiejś frakcji czy strony sporu o teatr.
Nie oszukujcie się Państwo, kimkolwiek jesteście, że gdyby Zygmunt Hübner żył, to byłby po Waszej stronie. On byłby przeciwko nam wszystkim i usłyszelibyśmy od niego wiele gorzkich słów. Zresztą już je napisał.
Joanna Krakowska
Tekst przygotowany na spotkanie z okazji 20. rocznicy śmierci Zygmunta Hübnera, które odbyło się 12 stycznia 2009 roku
w Teatrze Powszechnym w Warszawie.