reżyseria - Adolf Weltchek
scenografia - Paweł Dobrzycki
asystent reżysera – Leszek Świgoń
asystent scenografa – Marek Braun
Prowadzący - Stefan Szramel
Seneka - Aleksander Fabisiak
Petroniusz - Jerzy Grałek
Trazea - Jan Güntner
Wykonawca - Leszek Świgoń
PRZY WŁADZY
Zygmunt Hübner znów w Starym Teatrze! Najczęściej powroty bywają nieudane, zdarzają
się jednak niespodzianki. Znakomity dyrektor tej sceny (w latach 1963—1969) wystąpił
teraz w zgoła odmiennej roli: jako dramaturg, autor sztuki Ludzie cesarza. Po wstydliwym Korowodzie Schnitzlera i żałosnym przedstawieniu Wracaj natychmiast, Jimmy Dean... — nareszcie w Starym Teatrze propozycja skłaniająca do myślenia.
Hübner wpadł na świetny pomysł. Wytoczył proces trzem postaciom sprzed
dwudziestu wieków. Przed sądem współczesnym stają: Seneka, Trazea i Petroniusz.
Tę głośną w ówczesnym Rzymie trójkę zmiażdżyły okrutne tryby władzy Nerona. A przecież
każdy z nich reprezentował zupełnie inną postawę życiową. Seneka — „pragmatyk związany z ośrodkiem władzy, zmierzający ku temu, by nadać tej władzy ludzkie oblicze". Petroniusz
— „nie brał udziału w życiu politycznym, Świadomie się od niego odsuwał, chociaż pozostawał blisko dworu". Trazea - „nie tyle zmieniał świat, co go osądzał. Chciał dać
wzór konsekwencji w biernym oporze".
Dlaczego przegrali, wyjaśnia Prowadzący przewód sądowy, cytując Aleksandra
Krawczuka: „Od prawie stu lat nie było w Rzymie normalnego życia politycznego, nie było więc ujęcia dla zdrowych, wrodzonych każdej społeczności instynktów walki, rywalizacji,
konfliktu poglądów. Wszystko w państwie było pozorem i fikcją. Nie było idei, były hasła. Nie było polityków, byli karierowicze. Nie było stronnictw, były kliki pałacowe".
Ludzie cesarza - to efektowna teatralnie, pełna gorzkiej ironii i dowcipu rozmowa - dyskusja o mechanizmach władzy. Ale też i o polityce, jej pokrętnych meandrach i o
konieczności wyboru, przed którym stoi każdy, kto znajdzie się w kręgu władzy lub próbuje ją kształtować. Płaci się wtedy nierzadko najwyższą cenę. A sytuacje, w jakich rozgrywa
się ten proces, bywają zdumiewająco podobne w każdej epoce, co - rzecz jasna - nie uwalnia nas od współodpowiedzialności za rzeczywistość, w której przychodzi nam żyć, działać
lub tworzyć.
Rozmowa zaproponowana przez Hübnera mogłaby naprawdę ekscytować. Niestety,
reżyserowi (Adolf Weltschek) zabrakło inwencji i umiejętności, by zbudować konsekwentny i
dramatycznie spójny przewód sądowy. Razi w nim ogromnie, powierzchowne, chwilami wręcz kiepskie aktorstwo. Jakby zapożyczone ze złego teatru. Mimo to zaaranżowany proces
wciąga widzów tak mocno, że spontanicznie biorą udział w końcowym głosowaniu
za uniewinnieniem jednego z oskarżonych...
(mars)
„Przekrój” nr 2214, 15 listopada 1987
LUDZIE CESARZA
Rzadko spotyka się w naszych teatrach spektakle typu „inteligentna rozrywka", tzn. rzecz, która przyciągając naszą uwagę efektowną formą lub fascynującą treścią zmusza widza do wysiłku intelektualnego, do refleksji, wreszcie do sprecyzowania własnej oceny rzeczywistości, rozbudzenia świadomości.
„Ludzie cesarza", kameralna sztuka Zygmunta Hübnera, reżysera, aktora, krytyka i dramatopisarza spełnia właśnie takie wymagania. Napisana została ze znajomością prawideł retoryki (błyskotliwe riposty, przekonujący sposób prezentacji postaw „oskarżonych")
i teatru („gładki" dobry do prowadzenia dyskursu język, prawidłowe nagromadzenie
i rozmieszczenie akcentów i punktów kulminacyjnych).
Reżyser Adolf Weltschek, zdając sobie sprawę z walorów tekstu, a także konsekwentnie trzymając się formalnego założenia autora, że jego sztuka jest procesem
(z oskarżycielem, oskarżonymi i świadkami...) przygotował spektakl ascetyczny, za to z
bardzo, dobrze wyważonym tempem i przemyślanym przebiegiem dynamicznym.
Godna podkreślenia jest także trafna obsada. Oto 3 oskarżeni i 3 dobre, rzetelne kreacje: Seneka w interpretacji Aleksandra Fabisiaka - elegant starający się ukryć brak pewności siebie, rozdrażnienie i niepokój. Trazea - gra go Jan Güntner - wyniosły, milczący, pełen godności i pogardy starszy pan. Wreszcie Petroniusz Jerzego Grałka - hałaśliwy, nonszalancki pięknoduch-playboy... A ponadto: bardzo naturalnie zagrana przez Stefana Szramela i przez to prawdziwa postać Prowadzącego (de facto - oskarżyciela), i Wykonawca – Leszek Swigoń — czyli osobnik na dwuznacznych usługach oskarżyciela, odgrywający dla potrzeb procesu kolejnych świadków. Postać ta pozostaje bez dostatecznie jasno określonej koncepcji (przy czym jest to raczej wina reżysera niż aktora) z niejasnych przyczyn dryfując ku groteskowemu przerysowaniu, co rozbija trochę jednolitą, reportażową tkankę tego quasi-teatru faktu.
Finał, czyli głosowanie publiczności (ławy przysięgłych...) za uniewinnieniem
jednego z oskarżonych dostarcza każdorazowo emocji chyba nie tylko widzom, ale także aktorom biorącym udział w spektaklu. A co do wyniku głosowania to mogę zdradzić, że na ogół bywa taki sam, ale... nie powiem jaki, bo - jak mówi w swym ostatnim słowie Seneka -
„orzeczenie wydane większością głosów nie jest podyktowane nakazem rozumu, ale normami naśladownictwa". Jeśli więc wybierzecie się Państwo na „Ludzi cesarza" - a na pewno warto - lepiej żebyście się nie sugerowali wyborem tych, co głosowali na wcześniejszych spektaklach.
A swoją drogą ciekawe są te nasze sympatie ogniskujące tak zdecydowanie wokół jednego z oskarżonych... Którego? Czy Seneki, broniącego w sztuce Hübnera postawy pragmatyka (posługującego się taką dewizą „nie podważać istniejącej władzy, a raczej osiągnąć ile się da dla kraju powściągając jej wypaczenia"). Czy Trazei - przedstawiciela
kontestacji, demonstrującego totalny sprzeciw wobec nieakceptowanej władzy. Czy Petroniusza - lekceważącego życie polityczne, skoncentrowanego na sztuce i urodzie tycia, hedonisty?
Myślę w każdym razie, że jego (Petroniusza) postawa wyrażona w ostatnim słowie: „Wyrok jaki wydacie, będzie świadectwem wystawionym przez was sobie i waszym czasom raczej niż nam" (czyli 3 oskarżonym) jest aż nadto prawdziwa.
PS. Podczas spektakli zrealizowanych w ubiegłym roku w Warszawie sympatia widzów też
ogniskowała się uparcie wokół jednego - ale innego niż w Krakowie! - z oskarżonych.
Dorota Krzywicka
„Echo Krakowa” nr 216, 5 listopada 1987
ELITA RZYMU PRZED SĄDEM HISTORII
Koniec ubiegłego miesiąca przyniósł dość interesujące przedstawienie na scenie przy
ul. Sławkowskiej, co znowu zwraca uwagą publiczności Krakowa na Stary Teatr. Z największą przyjemnością słuchaliimy sądowych, moralnych, kulturalnych i ...policyjnych
dyskursów w sztuce ZYGMUNTA HÜBNERA „Ludzie cesarza". Wszyscy, którzy kochają literaturą starożytną, kulturą antyczną, na których robi wrażenie rzeźba i architektura, kultura słowa Rzymian, powinni ten spektakl usłyszeć i zobaczyć. Autor wprawdzie ubiera swoje
postacie w kostiumy retorów, artystów, dostojników i żołnierzy rzymskich, ale aluzyjność
„Ludzi cesarza" jest oczywista. Idzie po prostu o tych, którzy wzajemnie mogą się oskarżać o sprzeniewierzenie się idei cnoty, piękna, prawości. O uczciwości na dworze Nerona mowy być nie mogło. Hübner doskonale wie, że mentalność współczesnego Polaka jest kształtowana przez wielkie dzieło Henryka Sienkiewicza „Quo vadis?". Ostrożnie więc, próbuje polemizować z naszymi mniemaniami o Senece i Petroniuszu, nie mówiąc już o
Trazei, który jest nam mniej znany, ale który był odważny i gdy „Poppei (drugiej żonie
Nerona) uchwalono cześć boską, umyślnie nie zjawił się w senacie i nie wziął udziału
w pogrzebie". Tak więc przed współczesnymi Polakami współczesny aktor, reżyser,
kierownik artystyczny teatru i pisarz dramatyczny, teoretyk sceny kreuje sytuację sądu.
Mamy się razem z Prowadzącym zastanowić, kto ma rację, po czyjej jesteśmy stronie.
Na końcu głosujemy; kilka dni temu białe kulki popierające jednego z trzech oskarżonych znowu oznaczyły... Petroniusza. Wybieramy więc drogę estety, wytwornego sędziego elegancji, z taką sympatią w gruncie rzeczy opisanego przez Sienkiewicza?
Tak!
Reżyser ADOLF WELTSCHEK doskonale gospodarował przestrzenią między trzema
rekonstrukcjami - rzeźbami osób i małym łukiem z typowym skrótem „SPQR" (Senatus Populusque Romanus - Senat i Lud Rzymski). Pośrodku siedzi Prowadzący STEFAN SZRAMEL. Przed nim zajmują miejsca ALEKSANDER FABISIAK (Seneka we współczesnym stroju), JERZY GRAŁEK (Petroniusz w szatach jakby starożytnego
maga ze Wschodu) oraz JAN GÜNTNER (Trazea w kostiumie z przełomu wieku XIX i
XX, w czarnym żakiecie). Wykonawca czyli LESZEK SWIGOŃ wychodzi ze środkowej
części łuku w stroju Rzymianina - dowódcy statku, żołnierza- oficera, patrycjusza.
Wykonawca - on miał doprowadzić do zabicia matki Nerona Agrypiny, on opowiada
o śmierci Trazei, o śmierci Seneki. W jednej osobie autor skupia tu nie tylko kilka postaci, ale przede wszystkim węzły akcji dramatycznej. Najpiękniejsza rola wieczoru to właśnie robota
Świgonia, który do często dość sztywnych rozważań moralnych i filozoficznych filozofa,
estety i działacza politycznego, jakbyśmy dzisiaj nazwali Trazeę, bo przecież wiadomo,
że Seneka był pisarzem i filozofem, a Petroniusz szukał przede wszystkim piękna -
wnosił element zabawy scenicznej. Świgoń czuł się doskonale w tych rolach, które zaledwie
naszkicowane w wymiarze dramatycznym, pozwoliły jednak artyście pokazać jego siłę komiczną.
Sztuka Hübnera ma walor rozmowy, filozofowania. I reżyser i autor doskonałej scenografii, PAWEŁ DOBRZYCKI (kostium Petroniusza zaprojektował i wykonał MARIAN
GOŁOGÓRSKI), odczytali postać Wykonawcy jako element rozwoju sytuacji dramatycznej.
W ten sposób Świgoń ożywiał horyzont przedstawienia, doskonale odczytując zarówno realistyczny jak i symboliczny charakter powołanych do życia postaci scenicznych.
Pabisiak, Gratek i Güntner powinni zwrócić uwagę na tekst, który często przelatuje
nad naszymi głowami niczym zbyt swobodna rozmowa w kawiarni. W gruncie rzeczy ci panowie oskarżają się wzajemnie o uległość wobec władzy i trzeba tutaj formę żartobliwej anegdoty, tchórzliwego oskarżenia, połączyć z odpowiednim napięciem, próbą ekspresywnej retoryki. Mam nieco żalu do tych artystów, że potraktowali tekst trochę niestarannie, no, ale
może kolejne przedstawienia pozwolą na usunięcie tych przykrych potknięć.
Przedstawienie ,Ludzi cesarza" skłonią do przekonania, że najpierw musimy sami siebie umieć oskarżyć, by potem innym wytykać ich wady.
Olgierd Jędrzejczyk
„Gazeta Krakowska” nr 241, 15 października 1987
I TY ZOSTANIESZ... RZYMIANINEM
Od czasu, kiedy minister Krawczuk niepostrzeżenie hartuje nasze społeczeństwo
przesłankami, iż w czasach największego upadku Cesarstwa najsilniej rozwijała
się kultura, gladiatorzy znowu zaczynają być idolami. Pojawiła się nawet skrzętnie kiedyś
oddalona myśl, że zdrowy duch w zdrowym ciele etc. Ale i to, o czym świadczą ostatnie decyzje personalne w rządzie, można przełknąć. Najstarszy z ministrów, bo takim jest w końcu profesor Aleksander, zaczyna mieć coraz większy wpływ. A że - jak sam stwierdził - napisał w życiu tylko jeden dystych, i to rymowany („Kto prawdy szuka, / czyta
Krawczuka"), i nie zamierza powtarzać błędów Nerona jako poety, możemy spać spokojnie.
Niepokój budzić natomiast zaczynają jego kontynuatorzy, umacniający dobre samopoczucie zarządów ZLP i SAP. Otóż coraz częściej dochodzi do społecznej świadomości autorytatywne stwierdzenie, że światem, a przynajmniej starożytnym, obok kobiet rządzili zawsze... literaci.
Czy wspomniany już Lucius Domitius Ahenobarbus Nero, zwany przez nas prostacko Neronem, który swe współczesne odbrązowienie zawdzięcza właśnie Krawczukowi, mawiał o Senece czy Petroniuszu „moi ludzie", nie wie już dzisiaj nikt. Wiemy natomiast, iż tego zdanka wraz z gestem poklepującym po plecach nie wypowiedział nigdy wobec konsula-stoika Publiusa Clodiusa Thrasea Petusa, Trazeą zwanego. Dom tego odważnego przywódcy republikańskiej opozycji, który nie zawahał się poinformować opinię publiczną o prawdziwym obrazie zgonu Agrypiny, zamordowanej z rozkazu syna, nie był miejscem przez
cezara ulubionym.
Całą wspomnianą trójcę - mimo że pierwszy był wychowawcą władcy, drugi – kompanem jego uciech, a trzeci - zaciekłym przeciwnikiem, połączył cesarski rozkaz wykonania wyroku. Co więcej - wszystkie te trzy, jakże odmienne indywidualności, zespoliła
w historii data śmierci. Była to bowiem jedna z największych „czystek", jaką po spisku Pizona (65 r. n.e.) przeprowadził konsekwentnie Neron.
Zygmunt Hübner, aktor, reżyser i pedagog, dyrektor kilku najbardziej znanych polskich teatrów, jedyny chyba kierownik artystyczny, który przeżył i krakowską giełdę urzędniczych pomysłów, i krótkie sztylety stołecznej publicity, nie zawiódł. To jego własne doświadczenia i myśli z autopsji zrodzone przybliżyły go do nauk z historii, to on wypowiedział śmiało dwa sprzeczne, ale jakże nierozłączne w praktyce zdania, które kazały mu wezwać na „sąd historii" jednocześnie tych trzech, a - co więcej - każdego z nich oskarżyć słowami Nerona.
Zdanie pierwsze - podstawa współczesnego procesu - brzmi: „Dla kraju nie jest obojętne, kogo słucha władca". Kwestia zaś druga - to wynik szyderczej konfrontacji idei z praktyką: „Nie należy prowokować władców, ponieważ w gniewie uciekają się do terroru".
Pomysł „sądu historii'' nie jest niczym nowym. Reinterpretacja szekspirowska, ukazująca władców rzymskich w trybach Wielkiego Mechanizmu Historii, to wzór pierwszy. Wzór renesansowy. Wzór drugi jest o wiek starszy. „Rozmowy umarłych" Bernarda de Pontenelle’a przywoływały na rozmowę z ludźmi oświecenia duchy przodków o najbardziej
powikłanych życiorysach twórczych i politycznych. Co ciekawsze - były to duchy aktywne
nadal po śmierci. Duchy, których wiedzę i świadomość zrodzić musiały doświadczenia pozagrobowej rzeczywistości.
Hübner, pomny nauk Mistrza Williama, nawiązał jednak świadomie do zrywającej pęta czasu konwencji Fontenelle'a - tego siostrzeńca Corneille'a, który podjął się jako pierwszy naukowego wyjaśnienia cudów. Dlatego „Ludzie cesarza" — tak brzmi również tytuł rozprawy teatralnej Hübnera, która po opublikowaniu w „Dialogu" miała swoją
prapremierę w warszawskim Ateneum w maju 1986 roku - obdarzeni zostali naszą świadomością „wszystkich ludzi prezydenta”. Dlatego też kolejna próba sceny tego utworu (dzieło wyrosło z tradycji „Teatru otwartego" Adolfa Weltschka) odbywa się w piwniczce „Przy Sławkowskiej 14".
Sąd, jaki rozgrywa się nad „wezwanymi” do odpowiedzi politykami, jest tak liczny i reprezentatywny, jak publiczność każdego wieczoru, kiedy toczy się rozprawa. Dlatego Prowadzący, pełniący funkcję Prokuratora Generalnego Historii (świetnie zarysowany przez Stefana Szramela), przypomni tylko krótko charakterystyki pozwanych, by ugodzić ich od razu sztyletem oskarżenia. Dlatego wreszcie Oskarżeni (Aleksander Fabisiak jako Seneka, Jerzy Grałek jako Petroniusz i Jan Güntner jako Trazea) mieć będą tylko swoje ostatnie słowo. Jak je potrafią wykorzystać, podsuwa to oczywiście tekst Hübnera, lecz zależy to także od aktorskiego sposobu bycia pośród nas, Sędziów Sądu Najwyższego. Pointą jest bowiem głosowanie publiczności, która ma prawo „uwolnienia" od historycznej odpowiedzialności
jednego z nich.
Kto wygrywa każdego wieczoru, nie wiem. Najchętniej głosowałbym na najbardziej ofiarnego aktora wieczoru — Leszka Świgonia, któremu zlecono odgrywanie exemplów, stanowiących integralną, obrazową część wywodu oskarżenia lub obrony. Świgoń - w przeciwieństwie do swych dosyć drętwych kolegów — dwoił się i troił, byle tylko pomieszać
szyki nam - wyborcom. „I ty zostaniesz Rzymianinem" — ta zabawa dorosłych pod auspicjami Hübnera, niewiernego ucznia Krawczuka — zabrzmiała dopiero groźnie w momencie podchodzenia do urny. Wybrałem Senekę, bo przekonała mnie najbardziej następująca myśl: „Patrz nie tylko na to, czy prawdą jest to, co mówisz, lecz także, czy ten,
do którego mówisz, potrafi znieść prawdę".
Krzysztof Miklaszewski
„Dziennik Polski” nr 259, 6 listopada 1987