materialy/inne/1272.jpg

I.

Sobowtór

Parasol przy pogodzie

Głowa

Wywiad po polsku

Czym ludzie żyją?

Banał

Żargon myślenia

Ściana

II.

Polityk

Po potopie

Na etacie artysty

Wolna amerykanka

Przegląd prasy

Biedni profesjonaliści

Pomniki

Rozkosze popularności

III.

Heraklit o teatrze

Pytania czy odpowiedzi

Diabły i bogowie

Raj

Ludowy festyn

IV.

Autor w teatrze

Przepraszam, nic nowego

Literatura ojczysta

Pisane na scenie

Wielkość i upadek teatru aluzji

Czy można napisać sztukę o wydarzeniach dnia? Tych sprzed roku lub ośmiu?

V.

W rytmie zwolnionym

Sztuka zegarkiem mierzona?

Czy państwo się nie nudzą?

O niczym

W co się bawić?

Wieczór w Epidauros

O tym, czego nie ma

Od lat osiemnastu

VI.

Żywych obcowanie

Herezja

Teatr Narodów

VII.

Temat do myślenia

Z warsztatu reżysera. Szekspir i Molier

- Makbet – tragedia konsekwencji

- Król Lear

- Mizantrop

- Krótkie wypracowanie na zadany temat: „Za co powinniśmy kochać Moliera?”

Pro domo sua

VIII.

Absolwent w teatrze

Pi ejcz Di

Bigos (nowela filmowa)


HÜBNER CZYLI NIECHĘĆ DO SKRAJNOŚCI

1. Hübner nie udaje felietonisty, będącego skądinąd człowiekiem teatru. Występuje jako człowiek teatru, który pisze felietony, notuje uwagi, ponieważ nie ma innego sposobu, aby nadać im społeczny obieg. To zasadnicza zmiana perspektywy. Bo jakkolwiek by patrzeć, zawsze będzie to książka w pewnym sensie niesamoistna, książka, która musi być odniesiona do teatralnej działalności autora jako swoisty, bynajmniej nie bezpośredni, komentarz
do niej i uzupełnienie.
Dotyczy to nawet, jeśli nie przede wszystkim, felietonów wcale z teatrem nie związanych. Pisywał je Hübner przez lat kilkanaście, naprzód w „Odrze”, potem w „Dialogu”. Pisywał we Wrocławiu, Krakowie, wreszcie w Warszawie. Początkowo pod pseudonimem, potem pod własnym nazwiskiem. W pierwszych latach prawie nie wspominał
o teatrze. Potem ten zasadniczy temat zaczął pojawiać się częściej. W wydaniu książkowym znalazły się także notatki poświęcone Shakespeare'owi i Moliere'owi, zatytułowane Z warsztatu reżysera.
Pierwsze felietony to próby określenia własnego statusu, sposobu istnienia w świecie. Och, to brzmi za poważnie, jakby dotyczyło nowej filozofii egzystencjalnej. Chodzi zaś przede wszystkim o sformułowanie kilku zasad tak długo oczywistych, dopóki nie spróbuje się ich stosować. Nie tylko w życiu prywatnym, ale i w działalności publicznej. Czy odwagę cywilną, własne zdanie, poglądy nosi się jak modny parasol, bezużyteczny w razie
deszczu? Czy w tłumie sfrustrowanych jednostek umie się dojrzeć siebie i innych
jako indywidualności, które mają coś własnego do ofiarowania, coś osobnego do przeżycia, coś, co odróżnia je od innych? Czy można uwolnić się od zalewu banału, gotowych form,
stereotypów myślowych i językowych, haseł, sloganów i żargonu, stłumić w sobie instynkt agresji i skierować go nie przeciw ludziom spętanym konwencjami, lecz przeciw samym konwencjom?
Nie stosujemy metody biograficznej, nie będziemy więc przymierzać tych pytań do sytuacji wędrującego po Polsce młodego dyrektora teatru, który jest z musu w każdym z kolejnych miast i artystą, i urzędnikiem, i działaczem, a równocześnie partnerem artystów,
urzędników i działaczy. Są to zresztą pytania na każdą okazję, i każdą biografię. Podobnie jak te następne: czy można administrować sztuką, jeśli nieobliczalność jest cechą stałą procesu
jej powstawania? Jak grać na giełdzie artystycznej, jeśli ją zastępuje rój mód, pozorów, masek, zmiennych kryteriów i przypadkowych ocen?
Na te pytania nie ma oryginalnych odpowiedzi; one mogą pojawić się tylko w praktyce, tylko w działaniu, tylko w konkretnych sytuacjach, Charakterystyczny jest w tym względzie felieton Polityk, mówiący o Adlai Stevensonie, intelektualiście, który nie umiał sprostać swemu powołaniu humanisty, kiedy weszło ono w konflikt z powinnościami polityka. Wczesne felietony Hübnera notują więc przede wszystkim pytania towarzyszące kształtowaniu się osobistego kodeksu postępowania, który każdy sobie formułuje, jeżeli nie chce czekać, aż mu się sformułuje sam.
Następne dotyczą już problemów sztuki. Przede wszystkim, rzecz jasna,
teatru.

2.
Ale i w tych felietonach nie ma jasnych odpowiedzi na jasne pytania. A raczej są, ale celowo sprzeczne; autor niekiedy zestawia felietony w pary, pragnąc najzupełniej świadomie,
aby sobie zaprzeczały. Kiedy pisze o filmach (wczesnych) Antonioniego, o Moderato cantabile Brooka, o przedstawieniach Wilsona - wzywa odbiorcę do pokory, przypomina mu, że widz też powinien się uczyć sztuki, przygotowywać do jej odbioru. Ale w następnym
felietonie mówi, że największym wrogiem sztuki jest nuda, że Homer, Shakespeare i Dostojewski opowiadali jednak, poza wszystkim, bardzo ciekawe historie; broni Leloucha
przed zarzutem, że służy t y l k o rozrywce, przypomina, że teatr to także wspólna zabawa.
I znów w następnym felietonie wspomnienie wieczoru w Epidauros. Tłumy w amfiteatrze, widownia rozumiejąca Arystofanesa jak współczesnego autora, zjednoczona we wspólnym
przeżyciu - na koniec marzenie, aby takiej duchowej jedności służył także polski teatr. Rolę, jaką wobec Greków spełniają antyczni autorzy, mógłby u nas podjąć wielki dramat romantyczny.
Albo polemika z Antonim Słonimskim na nienowy temat, kto jest autorem w teatrze, gdzie Hübner broni praw reżysera, a po niej felieton Literatura ojczysta, będący parodią awangardowych inscenizacji dzieł klasycznych. Potem - w różnych miejscach - postulat nowego, współczesnego odczytania owych dzieł.
Hübner-felietonista, co znaczy w tym
wypadku: autor komentarza do swoich działań w teatrze, a więc do swojej artystycznej
biografii - stroni zatem od skrajności, unika zajęcia stanowiska zbyt określonego, plasującego go w jakiejś określonej grupie programowej, wśród jednoznacznych poglądów i sztywnych opinii. Wydaje się zwolennikiem chwalebnego umiaru, ceniącym godność teatru i wierzącym w jego trwałość. Teatr - zdaje się mówić - wytrzyma napór przełomów, zmiennych konwencji, przewartościowań i odnów. Tradycja i awangarda są dwoma skrzydłami, ułatwiającymi mu równowagę, co więcej, pozwalającymi unosić się w powietrzu. Zachowanie
równowagi jest koniecznym warunkiem istnienia, niemal formą bytu teatru jako dyscypliny artystycznej, i artysty świadomego swoich zadań. Nieuleganie każdemu drgnieniu giełdy,
konsekwencja w realizowaniu artystycznych celów w nieartystycznych układach,
studiowanie i wyciąganie wniosków z dokonań nowego teatru ze świadomością, że mają one wzbogacić, przeobrazić, ale nie zastąpić, nie zlikwidować wielowiekowej tradycji; wreszcie
pamięć o fakcie, że teatr jest częścią życia a artysta człowiekiem poddawanym jak inni, czasem zaś bardziej niż inni, próbom charakteru, konsekwencji, wierności zasadom etycznym, człowiekiem wreszcie, który nie może uniknąć refleksji, próby intelektualnego
opanowania chaosu rzeczywistości - oto punkty osobistego kodeksu, dające się odczytać z tych felietonów.
Przepraszam, nic nowego - stwierdza skromnie Hübner w tytule. Istotnie, żadna z elementarnych prawd nie jest nowa. Kłopoty pojawiają się wtedy dopiero, kiedy poddana zostaje sprawdzeniu. Felietony Hübnera poświęcone są sprawdzeniom owych elementarnych
prawd.

3.
Ale i ten obraz autora, jasny i konsekwentny, ulega zachwianiu. I całe szczęście, że tak się dzieje. To, co w każdej osobowości jest jeszcze niegotowe, stanowi jej szansę na przyszłość.
To, co wymyka się' rozwadze i zdrowemu rozsądkowi, kryje zalążek rozwoju. W szkicu (jedynym tak dużym w książce) Żywych obcowanie, na poły informacyjnym, prowadzi
Hübner do konstatacji, którym już nie zaprzeczy, choć ich konsekwencje iść mogą daleko. „Jedno wydaje się oczywiste - stwierdza z rzadką stanowczością - tych zadań, jakie stawia sobie nowy teatr - teatr tradycyjny podjąć nie jest w stanie". I dalej: „Sfrustrowani własną niemożnością, a przecież łaknący zmiany, czekamy, aby pojawił się prorok, który poprowadzi nas do ziemi obiecanej".
Ten szkic powinien zamykać zbiór, bo zdaje się świadectwem przekroczenia
wyraźnie zakreślonego kręgu. Ale zamyka go nowela filmowa Bigos, spełniająca tę samą funkcję w płaszczyźnie jednostkowej, poprzez fabułę, nie refleksję. Jest, podobnie jak ostatnie
zdanie szkicu Żywych obcowanie, ostatnim już zaprzeczeniem - tym razem całości tomu. Bohater Bigosu to mężczyzna w sile wieku, który właściwie osiągnął wszystko — i to drogą
prostą, jak można sądzić, uczciwą, pozbawioną miałkich kompromisów; wierny swoim zasadom jako architekt, człowiek, pedagog, o dorobku wspartym na solidnej wiedzy i inwencji nie ulegającej niebezpieczeństwom skrajności - widzi się nagle, w ciągu potocznych
sytuacji, kimś nieokreślonym, spętanym, pozbawionym spontaniczności, kimś, komu wszystko, wraz z rozważnymi zasadami, zmienia się w bigos, miałkość, pustkę. Coś mu umknęło, o czymś zapomniał. Właśnie: żywych obcowanie. To zaprzeczenie nie
uspokaja książki, ale jej wartość podwyższa.

Zbigniew Kubikowski
„Dialog” nr 1/1979

Hübner

Zygmunt Hübner jest dyrektorem teatrów (bodajże od dwudziestu lat), reżyserem i aktorem, także filmowym, co zapewnia mu popularność. Mniej znana jest jego działalność jako znakomitego felietonisty, dlatego przede wszystkim, że wiązał się zwykle z pismami po trosze elitarnymi, jak wrocławska „Odra" lub „Dialog", elitarnymi zresztą nie tyle z wyboru
co z konieczności nakładowych. A może to nie on się wiązał, lecz redaktorzy tych pism umieli po prostu zdobyć jego świetne pióro, skorzystać z jego poczucia dziennikarskiej
aktualności? Pamiętam, jak w latach dyrektury Hübnera w Starym Teatrze nadeszła wiadomość o tragicznej śmierci Zbyszka Cybulskiego. Do kogo się zwrócić, by napisał
o popularnym aktorze, jak nie do jego przyjaciela i pierwszego bodajże dyrektora w gdańskim Teatrze Wybrzeże? Lecz właśnie — była to śmierć przyjaciela, której hołd najgłębszy
oddaje się smutkiem, milczeniem i pamięcią; mógł sobie na teką kontemplację pozwolić dyrektor Starego Teatru, a mógł też być do niej zmuszony swymi obowiązkami
administracyjno-artystycznymi, które w takim organizmie jak teatr nie dopuszczają zwolnień z powodu tzw. przypadków losowych. Tymczasem Zygmunt Hübner na prośbę „Życia" odpowiedział natychmiast, nie pamiętam już, w ciągu jednego czy dwóch dni, bo paliło się oczywiście, dostarczył świetny, dramatyczny, będący dobrą literaturą i znakomitą
kreacją bohatera, szkic „Zbyszek". Tak pracują tylko rasowi, urodzeni dziennikarze.
Który to talent nie jest dla Hübnera, jak sądzę, przeszkodą w jego pracy teatralnej. Przeciwnie, wyczucie aktualności i podwojona niejako umiejętność nawiązywania kontaktu
z publicznością mogą dyrektorowi teatru, oszczędnie i rozważnie wykorzystywane,
oddać niemałą przysługę. Nie zawsze, oczywiście. Nie rozpoznawało się tych atutów za
krakowskiej dyrekcji, co zrozumiale, bo to miasto paraliżuje, a Hübner, jak się zdaje, do tytanów energii nigdy nie należał. Ona w nim była, energia — i to jaka! — lecz objawiała
się raczej w spokoju i skupieniu, w pewnej determinacji i nieugiętości, a nie w wybuchach, które - jedyne! - zdolne bywają poruszyć, bodaj aa kratko, mglistą, przesyconą trującymi oparami wilgoci i rozkładu, atmosferę Krakowa. Natomiast w warszawskim Teatrze Powszechnym Hübner - dziennikarz doszedł natychmiast do głosu. Okazał tupet, gdy zorganizował sobie maleńki zespół z najlepszych aktorów, okazał się ryzykantem, biorąc do
repertuaru pozycje wątpliwe lub pozwalając swoim reżyserom rozkładać niewątpliwe; okazał wreszcie - i to jest chyba najważniejsze - znakomitą intuicję wobec nastrojów publiczności, wobec wymagań chwili, nigdzie i przez nikogo nie sformułowanych, lecz toczących przecież swoje podskórne pulsacje. To były w teatrze Hübnera takie przedstawienia jak ascetyczna teatralnie, lecz rozpolitykowana wewnętrznie, „Sprawa Dantona" Przybyszewskiej w reżyserii
Wajdy, a ostatnio w tejże reżyserii „Rozmowy z katem" wg Moczarskiego. I niech mi nikt nie
mówi, że w obydwu przypadkach wybór repertuarowy dyktowała intuicja inna niż dziennikarska!
Ta intuicja podsuwa mu zawsze, także pod pióro, tematy ważne, niekoniecznie
z teatralnego punktu widzenia. Przeczytawszy wydaną właśnie książkę Hübnera „Przepraszam, nic nowego", chciałoby się zakrzyknąć: jaka szkoda, że we właściwym
czasie felietony te nie ukazywały się w masowym, poczytnym piśmie, ileż mogłyby naprostować dróg, rozjaśnić wątpliwości, ile spraw pchnąć na tor racjonalnych rozwiązań! Dopiero po chwili przychodzi otrzeźwienie, że przecież słowo drukowane na ogół nigdzie, poza nieczytelnie drukowane szpalty gazety, się nie przebija, wpływ jego, a już szczególnie słowa umiarkowanego i rozsądnego (to właśnie domena Zygmunta Hübnera), jest żaden, więc i różnica niewielka, gdzie tekst był zamieszczony; może właśnie poprzez miesięcznik dotarł był bodaj do paru osób, do których nie dotarłby nigdy za pośrednictwem z pozoru tylko bardziej masowych tygodników. Mniejsza zresztą o to, dotarł czy nie dotarł, ważniejsze, czy w jakiejkolwiek sytuacji mógłby zostać wysłuchany. Tu mam największe wątpliwości,
właśnie dlatego, że Hübner jest rozsądny i umiarkowany, a przy tym bystry obserwator. Więc gdy czyta się jego książkę, wypowiedzi zebrane z lat piętnastu, powstaje uczucie obcowania z jakąś drugą, mer alternatywną, jak to się modnie mówi, rzeczywistością. Mocno zakotwiczoną w tej pierwszej, powszedniej i doczesnej, rzecz i jasna, ale biegnącą wysoko ponad nią, niczym bezkolizyjny amerykański highway. Dostać się tamtędy można- wszędzie
szybko i stosunkowo swobodnie, ale jakiż jest związek takiego highwayu z ziemskimi korkami, zatorami? Tak i Hübner obraca się w przestrzeni intelektualnej czystej i cokolwiek
wysterylizowanej: zaczyna zawsze od faktów głęboko osadzonych w miejscu i czasie, raz śmiesznych i głupich, kiedy indziej tragicznych, kończy zaś w świecie rozwiązań idealnych, dyktowanych wprawdzie najzwyklejszym zdrowym rozsądkiem lecz, niestety, wbrew wszelkim racjom serca i rozumu, rozwiązań mocno utopijnych.
Niech za przykład posłuży stosunek autora do ruchu teatralnego, który rozwijał się pod hasłem: współudział, uczestnictwo, partycypacja...
„Przy takich założeniach, jakimi kierują się teatry kontestacji, sprawą niebagatelną
staje się osoba partnera-widza. Publiczność awangardowych teatrów (w tym także teatrów politycznych) stanowią niemal w stu procentach ich zwolennicy i entuzjaści, rzeczywisty
przeciwnik polityczny nader rzadko zabłąka się na sali. Spektakl służy więc przekonywaniu z góry przekonanych, tracąc wszelki sens. (...) Potępiam masakrę w My Lai, nie bronię seksualnej pruderii, gotów jestem w ostateczności zgodzić mię na pełne równouprawnienie kobiet (przynajmniej w krajach gospodarczo zacofanych), czemu więc mam być traktowany
jako przedstawiciel ciemiężców i zacofańców. Nie jestem sędzią Argyle, który wydał wyrok na redaktorów OZ, nie jestem odpowiedzialny za uwięzienie Angeli Davis i wypadki w
więzieniu Attica. (Obawiam się wszakże, że ci, o których mowa, nie zasiądą obok mnie na widowni teatru potępiającego ich działalność.) A skoro tak, Jak ma się wyrazić mój współudział? Czego się po mnie oczekuje? Wyłącznie przytakiwania?"
Znamy to, znamy, chciałoby się w tym miejscu dopisać. Ale ta znajomość rzeczy nie bardzo ratuje i nas, i przytoczony tekst. Głosy rozsądku bowiem nigdy nie zostały wysłuchane; także na tym wąziutkim przesmyku życia, jaki zaanektowały dla siebie teatry kontestacji. Okazały się one zupełnie niewrażliwe na intelektualną - i trafną! - projekcję rzeczywistości, dokonaną przez polskiego autora. A przecież Hübnera nie można posądzić ani o snobizm negacji, ani o manieryzm intelektualny, ani o zasklepienie się we własnym zawodowstwie. Jest otwarty, nawet przychylny „nowemu", tyle że idąc na spotkanie z nim nie
zamyka oczu, przeciwnie, otwiera je szerzej lub spod zmrużonych sceptycznie powiek patrzy bystrzej. (O tym nie napiszę już, że jest to cecha wspólna mu z dziennikarzami).
W książce mówi się o wielu sprawach, ale zawsze tym samym tonem. 0 życiu współczesnym („Kiedy murarze kończą dom, stawiają wiechę. Nie znaczy to wcale, że uwieńczony nią dom będzie dziełem sztuki, a przynajmniej przyzwoitym, użytkowym budynkiem"), o teatrze współczesnym („Teatr zmieniają nieuchronnie w kabaret, a teatr miewa też inne ambicje, nie powiem wyższe, nie chodzi tu bowiem o hierarchizację, a jedynie o odmienność środków") i filmie, lecz także o Molierze i Szekspirze, z którym Hübner nie raz jeden pasował się jako reżyser. I oczywiście o krytykach, zawsze zjadliwie lub lekceważąco,
jakby auter rzeczywiście ich nie znosił, chociaż z niektórymi przyjaźni się. Znalazł się nawet w tomie projekt scenariusza filmowego ,.Bigos", o pewnej nieudanej nocy miłosnej, nocy sylwestrowej, w Kazimierzu nad Wisłą. Ale w tym wszystkim mnie zainteresował najbardziej felieton „Polityk", poświęcony pamięci Adlai Stevensona - któż go dziś jeszcze wspomina? - dwukrotnego przed ćwierćwieczem kandydata w wyborach prezydenckich USA. Hübner osnuwa go delikatną pajęczą siatką własnych myśli, tworzy z tej postaci niemalże pełnokrwistego, jak to się mówi, bohatera literackiego.
„Ale oto człowiek, który z takim trudem piął się ku górze, odpada od skały wówczas, gdy jedną ręką sięgał już szczytu (...) Zbyt wyraźnie górował nad otoczeniem, aby osiągnąć sukces. (...) Chociaż brzmi to paradoksalnie, w pewnych sytuacjach nawet nadmiar wiedzy działa paraliżująco. (...) Obok wyostrzonego poczucia humoru miał, co gorsza, sporą dozę samokrytycyzmu i nieraz nie potrafił się powstrzymać przed autoironią. (...) Na parę miesięcy przed śmiercią staje wobec kapitalnego problemu współczesnego człowieka: musi dokonać wyboru pomiędzy racjami polityka a moralisty. (...) Jego dawni przyjaciele z kręgu oczekują, że na znak protestu zrezygnuje teraz ze stanowiska (...) w krytycznym momencie woli zrezygnować z własnych przekonań, niż wystąpić przeciw swemu rządowi".
Popularny zwrot dziennikarski brzmiałby na zakończenie: szkice Hübnera „pobudzają do myślenia". To łatwe i nieprawdziwe. Pozwalają one raczej zapoznać się z burzliwymi prądami zaprzątającymi i unoszącymi myśl autora. Jego umiar bowiem, racjonalizm i powściągliwość ukrywają czasem w sobie zupełnie nieoczekiwane przepaści.

Zygmunt Greń
„Życie Literackie” nr 43, 22 października 1978

ZYGMUNT HÜBNER „PRZEPRASZAM NIC NOWEGO"

Powiedziano mi niedawno, że panuje moda na Zygmunta Hübnera. W dobrym tonie jest, podobno, chwalenie jego osobistych zalet i jego spektakli, a także głoszenie, że jest najlepszym dyrektorem teatru w Polsce.
Uważam, że czas już najwyższy na tę modę. Chciałabym bowiem wierzyć, że jest to po prostu forma, w jakiej przejawia się potrzeba tych wartości, które Hübner prezentuje. Jako człowiek i jako twórca.
Z pewnym opóźnieniem trafiła do moich rąk jego najnowsza książka „Przepraszam, nic nowego”. Jest to wybór felietonów drukowanych w „Odrze”, prasie krakowskiej,
programach teatralnych, „Dialogu”. Hübner uprawia felietonistykę od lat nieomal
dwudziestu. Nie. To zostało źle powiedziane. Hübner pisze felietony, nie uprawia felietonistyki - to jednak co innego. Pisze powodowany koniecznością, która dotąd
nie wydawała mi się oczywista. Aktor, reżyser, od dziesięcioleci dyrektor teatru, a więc człowiek mający, zdawałoby się, pełną możliwość wypowiedzi. A jednak...
„Lata spędzone w teatrze - czytamy - nauczyły mnie szacunku dla słowa pisanego (...).
Trudno abym (...) nie zdawał sobie sprawy z przemijalności wszystkiego, co robię. (...) To, co
pozostaje, to cudze opinie - recenzje, krytyki - w których nie można odnaleźć siebie, tak ułamkowy to obraz, tak zazwyczaj zdeformowany." A dalej Zygmunt Hübner cytuje Gombrowicza: „Być człowiekiem to znaczy być aktorem - być człowiekiem to znaczy udawać człowieka" i dalej mówi: „W wypadku aktora sytuacja jeszcze się komplikuje: być
aktorem to znaczy udawać człowieka, udając innych ludzi. Skoro zaś tak trudno określić własną osobowość aktora, oddzielić, co jest w nim prawdą, a co udawaniem, cóż dopiero mówić o reżyserach?! Ci nie tylko głosu, ale nawet własnej twarzy nie mają. Pisanie stało się więc dla mnie formą obrony własnej osobowości."
Myślę, że także formą obrony pewnych istotnych wartości, bez których robienie teatru, ba! - uprawianie jakiejkolwiek sztuki a nawet po prostu robienie czegokolwiek
traci sens. Książka Hübnera prezentuje wyrafinowanie intelektualne i wrażliwość
artystyczną, lecz również stosunek serio do siebie i do tego co się samemu robi. Nie ma oczywiście w książce Hübnera nic z moralistyki i kaznodziejstwa. W tych świetnych felietonach sprzeciw i niechęć wobec moralnej bylejakości, nazwijmy rzecz po imieniu, ukryty jest pod warstwą, ironii, żartu i kpiny.
Czytając felietony z tomu „Przepraszam, nic nowego” pomyślałam, że wyjasniają one tajemnicę jego sukcesu jako artysty i jako dyrektora teatru. I niech mi nikt nie mówi, że jest to harcerskie myślenie. Za brak rzetelności i odpowiedzialności nie tylko w teatrze płacimy cent zbyt wysokie.

El.Żm.
„Teatr” nr 10, 13 maja 1979

GODZINA SKUPIENIA

Zbiór felietonów Zygmunta Hübnera „Przepraszam, nic nowego" nie jest w istocie odkrywaniem lądów całkiem nieznanych; nie w tym wszakże leży powołanie felietonisty.
W tej zaś roli Hübner - reżyser, aktor dyrektor warszawskiego Teatru Powszechnego
- występuje konsekwentnie; nie zgłasza reżyserskich czy dyrektorskich programów i manifestów.
Książka zawiera teksty z lat 1963 - 1976. W układzie nie przestrzega się zresztą zasad
chronologii, raczej pokrewieństwa tematów. Zamysł autorski owego układu - czasem niecałkiem jasny - da się jednak zrekonstruować i przyznać trzeba, że w sumie broni się nieźle, wyznacza bowiem uzasadnioną hierarchię wartości: od spraw ogólnych, dotyczących - mówiąc eufemistycznie - ludzkich postaw, a więc społecznej i indywidualnej moralności, poprzez coś, co wolno nazwać obowiązkami i prawami artysty, po funkcje, jakie winien, może, czy chce spełniać teatr. Pozwala to - co w naszej publicystyce nie tak częste - spojrzeć na teatr w powiązaniu z rzeczywistością.
„Czas i miejsce akcji" tą tu zresztą określone także w sensie bardziej dosłownym. Teatr egzystuje bowiem u Hübnera nie tylko jako sztuka, ale i jako instytucja. Idzie więc zarówno o cele, jak i o środki, te całkiem nieraz przyziemne, a decydujące o nieprzyziemnych
sprawach. Pod tym względem „Przepraszam, nic nowego" przypomina świetne axerowskie
„Listy ze sceny". U Hübnera więcej jest zresztą niż u Axera skłonności do uogólnień, nieco inny też felietony jego mają, charakter. Nie są to zapiski moralisty, to pewne, przynajmniej, gdy traktować słowo to dosłownie i pryncypialnie. Cechuje je raczej łagodny sceptycyzm, Wspomagany, w szkicach wcześniejszych, pewną zjadliwością, metaforyką przejrzystą
i dobitną. A jednak są to teksty odwołujące się wciąż do moralnego kodeksu, pojętego nie dogmatycznie, lecz z pewnością serio; kodeksu, w którym nie ma być może żądań maksymalistycznych, ale są i tak niebłahe. Według tego kodeksu bowiem nie wystarczy mieć ludzkie uczucia, odwagę cywilną, określone poglądy, lecz trzeba je również używać.
„Książka, którą oddaję do rąk Czytelników - pisze Hübner - jest jedynie świadectwem, niczym więcej. Świadectwem czego? Sporów, dyskusji wydarzeń artystycznych minionych lat? To także, przede wszystkim jednak świadectwem, jakie człowiek wystawia samemu sobie". Brzmi to może nazbyt patetycznie, ale jest prawdziwe. Co więcej - wszystkie
spory, dyskusje, wydarzenia artystyczne etc. oglądane są tu z tego właśnie punktu widzenia:
świadectwa, jakie człowiek wystawia samemu sobie. Podlegają ocenie nie tylko artystycznej i nie tylko doraźnej. To pozwala przyjrzeć się im poza kategoriami mody i z zachowaniem proporcji tzw. „sprawiedliwych". Tak patrzy Hübner na szczególnie żywo dyskutowany
w połowie lat sześćdziesiątych konflikt autor - reżyser, konkludując: „uważam, że problem jest często wyolbrzymiany. W rzeczywistości... klasyka nie poniosła tak ciężkich strat...
Sporo też można znaleźć przykładów zgodnej i twórczej współpracy pisarza z reżyserem... Nieporozumienie polega na tym, że pisarzom jakby nie dość tego było, że są twórcami w dziedzinie literatury, pragną jeszcze, aby ich uważano za twórców teatru (...) Jeśli piszę „dzieło Swinarskiego", to bynajmniej nie proponuję, aby od nowego roku usunąć „Dziady" ze
szkolnych lektur, a zająć się w to miejsce Swinarskim. W historii literatury nie ma innych „Dziadów" poza „Dziadami" Mickiewicza, w historii teatru są „Dziady" Wyspiańskiego, Schillera, Dejmka, Swinarskiego".
Nie znaczy to oczywiście, by uprawniał Hübner wszelkie swobodne poczynania z pierwowzorem (vide świetny, pastiszowy szkic „Literatura ojczysta") i nie znaczy, by nie przyznawał słowu praw istotnych. Pod tym względem jego założenia teoretyczne stają w całkowitej zgodzie z własną reżyserską praktyką. I tu, i tu daje pierwszeństwo literaturze
współtworzącej teatr taki, który nie czyni programem własnej bezradności i który nie idzie na
łatwizny, nawet gdyby oznaczać miały popularność — różnego zresztą typu. Tę jaką osiągnąć
jest w stanie program Syreny. Tę wyrosłą ze snobizmu na wielorakie „awangardy", będące na ogół bladą kopią prawdziwego nowatorstwa. Czy wreszcie tę, najtrudniejszą może do demaskacji, bo wyrosłą z tzw. głębszych ambicji pseudouczestniczenia w życiu społecznym.
Poświęcony ostatniej sprawie felieton („Wielkość i upadek teatru iluzji”) odpowiedzialnością za ową skłonność obarcza nie tylko artystów: „Winą za odbiór sztuki
obciąża się teatr. W zasadzie słusznie, trzeba wszakże uczynić jedno zastrzeżenie: na łowców aluzji teatr sposobu nie ma (...) Teatr zamieniają w kabaret, a teatr miewa też inne ambicje... Kabaret żywi się aluzją, teatr raczej metaforą, a co by nie powiedzieć, to jednak nie to samo".
Ów, słuszny generalnie, atak na publiczność (na jej usprawiedliwienie można by jedynie dodać, iż teatr aluzji ma dlań znaczenie rekompensacyjne) wynika zresztą z umotywowanego już znużenia sytuacją, w której od publiczności wymaga się coraz mniej. I kto wie, czy jednym z największych walorów „Przepraszam, nic nowego" nie jest przeciwstawienie się tej tendencji, będącej po prostu zgodą na kompromisy, które gdy stają się wszechwładne muszą zagrozić i istocie sztuki, i stanowi kultury.
Zagrażają zresztą wyraźnie. Niegdysiejsze hasło tzw. popularyzatorów - „aby nie było zbyt trudne" zastępuje się bowiem lub uzupełnia innym, groźniejszym - „aby nie było nudne". Oczywiście pod osłoną truizmów o konieczności nadążania za „rytmem cywilizacji". Pisał już Edward Csató przed kilkunastu laty o owej gorączkowej presji oddawania przez sztukę gorączki świata: „Nerwica z natury rzeczy nie jest przymierzalna do rzeczywistości, choć jest niewątpliwie rzeczywistym zjawiskiem. Ale moda na nerwicę jest czymś gorszym, bo z nieprzymierzalności czyni zasadę postępowania". Zdaje się, iż pogląd ten jest Hübnerowi bliski: „chodzi (...) o powrót do sztuki rozumianej jako godzina skupienia (...) Do sztuki będącej nie przedłużeniem ulicy a jej zaprzeczeniem".
Tęsknota za tym, aby pośród ogólnego pędu znaleźć „godzinę skupienia" i spośród powierzchownych metafor wygrzebać człowieka z całym bogactwem indywidualności - nawiedza nie tylko Hübnera. Ale dochodzi do głosu zbyt rzadko lub zbyt nieśmiało. Trudno stwierdzić, czy jest rzeczą znamienną, czy przypadkową, że w ostatnich latach dają jej wyraz raczej praktycy sceny niż publicyści.

Marta Fik
„Polityka” nr 40, 7 października 1978

W PRZESTRZEŃ TEATRU

Swój wykład o teatrze martwym P. Brook otwiera jedną z możliwych definicji teatru: „Weźmy dowolną pusta przestrzeń i nazwijmy ją „nagą sceną". Niechaj w tej przestrzeni porusza się człowiek, i niechaj obserwuje go inny człowiek. I to już wszystko, czego trzeba, by "spełnił się akt teatru". Łatwo zauważyć, że tak zbudowana definicja odnosi się zarówno
do teatru jako dziedziny sztuki jak i do życia, możliwego do opisania przy użyciu formuł dramaturgicznych. To ostatnie ujęcie jest zbieżne z praktyką socjologii, gdzie wielu badaczy stosuje terminologię teatralną.
Przekonanie o świecie jako teatrze od dawna obecne jest w świadomości artystycznej, ale i nieobce wiedzy potocznej. Ostatnio coraz częściej mówi się o postępującej teatralizacji życia. Być człowiekiem, to jak powiedział W. Gombrowicz, być aktorem. Z. Hübner, autor omawianego tu zbioru szkiców i felietonów tę wypowiedź twórcy „Ferdydurke" cytuje na początku książki. Ale rzecz zaskakująca, Hübner, reżyser i aktor - człowiek teatru - już w tytule swojego zbioru dokonuje gestu wykroczenia poza teatr. Autor dobrowolnie rezygnuje
z pragmatycznych zabiegów wobec potencjalnego czytelnika. Tytuł, który zazwyczaj ma przywoływać czytelnika, tutaj ma wyznaczona wręcz przeciwną rolę. Zamiast przywoływać,
powinien odstraszać.
W czasach, kiedy panuje rynek „nowości" Hübner obdarza swój tom tytułem: „Przepraszam, nic nowego”. Bez znaczenia jest fakt, że czytelnik usłyszy tutaj echo znanego filmu M. Piwowskiego. Ważniejsza od tej powtórki, jest odmowa gry, sztuczności, puszenia się i nieuczciwości. Potrzebę „tłumaczenia się" rozciąga autor na pierwsze partie swojej książki, korzystając z tekstów T. Konwickiego i W. Gombrowicza, które służą jako
motto. Ale i to autorowi nie wystarcza, już w pierwszym zdaniu stwierdza, „czuję się w obowiązku usprawiedliwić". U twórcy, który tylokrotnie oddawał swoje dzieła publicznej
ocenie ta postawa może dziwić, albo i cokolwiek irytować, lecz może być także oznaką swoistej troski o czytelnika, z którym kontakt nie przebiega na płaszczyźnie teatralnego „twarzą w twarz".
Pisanie traktuje Hübner jako obronę osobowości i zapraszając do udziału w tym czytelnika, ów proces chce uczynić wartościowym dla obu uczestników. Można znaleźć dostatecznie wiele powodów, by przyjąć zaproszenie. Gdybym miał wyliczyć zagadnienia,
które w trakcie lektury wydały się ważne, wskazałbym na sprawy, które bezpośrednio wiążą się z teatrem. Byłyby to szkice: „Pisane na scenie", „Żywych obcowanie" „Teatr
Narodów", ale także inne zamieszczone w IV, V, VI i VII rozdziale wyboru. To stwierdzenie, zapewne niezbyt odkrywcze w przypadku autora - twórcy przedstawień teatralnych - jest zasadne, jeśli się uwzględni cały zbiór. Zamieszcza bowiem w tomie Hübner teksty, które traktują o „życiu" jako formie „teatru". Autor świadom, że trudno przy pomocy słowa
pisanego coś zmienić w „teatrze świata", podejmuje jednak ryzyko i publikuje teksty, które wymagają od czytelnika refleksji o własnym zachowaniu, o problemach moralnych odpowiedzialności. We wszystkich tych felietonach daje się słyszeć pytanie, jak żyć? Trzeba przyznać, że stosunkowo wcześnie dostrzega Hübner rzeczy, które w refleksji krytycznej nad naszym społeczeństwem zaistniały znacznie później. Tak np. felieton, o parasolu z 1963 r. można traktować jako protest wobec rodzącej się postawy konsumpcyjnej wyrażanej przez
magiczne słowo „mieć". Na owo pytanie - jak żyć - odpowiada także sztuka, teatr. Jednak nie każdy teatr, nie każda sztuka, stąd też wiele uwag o bliskiej autorowi dziedzinie: o dyscyplinie pracy aktora, twórczej roli reżysera, dziś właściwie animatora, ale także o należytym kształcie premiery, a przede wszystkim o zmianach, jakie powinny nastąpić w teatrze, by mógł on pełnić swoje funkcje społeczne. Hübner pamięta także o publiczności, nie opuszcza go myśl o kulturalnej i wykształconej grupie odbiorców. Czytelnikowi, bliżej zainteresowanemu sprawami teatru proponuje autor rozważenie kwestii wynikłych na przełomie lat 60-70 w efekcie doświadczeń twórczych tzw. nowego teatru. Z jednej strony, jest to akcentowana mocno przez wiele grup z kręgu nowego teatru sprawa udziału publiczności w widowisku teatralnym. Hübner na przykładach rozważa kwestię granic udziału widza w spektaklu. Stwierdza: „Jedno wydaje się oczywiste: tych zadań, jakie stawia sobie nowy teatr – teatr tradycyjny podjąć nie jest w stanie. Skoro przystępujemy do budowy nowych teatrów, do pisania sztuk, kształcenia aktora, wychowania nowej publiczności, musimy wpierw wiedzieć, jaka ma być w tym nowym teatrze współzależność sceny i widowni".
W drugim szkicu mówi o tzw. pisaniu na scenie i zapisie – utrwaleniu widowiska teatralnego. Hübner jako pierwszy u nas zwrócił uwagę na możliwość utrwalenia widowiska na taśmie video. Było to kilka lat temu, (sam to nawet przeoczyłem), ale od tego czasu sytuacja nie uległa zmianie. Oprócz szkiców i felietonów znajdują się w książce notatki reżysera o sztukach Szekspira, Moliera. Pozwala to spojrzeć czytelnikowi na sposób interpretacji tekstu przez twórcę przedstawienia, „uczy'' teatralnego myślenia.
Zmierzając do zakończenia omówienia trzeba zaznaczyć, że wiele refleksji jakie nasuwa lektura pozostało tutaj bez echa. To co powyżej napisano, pozwala jednak stwierdzić, że zbiór szkiców i felietonów teatralnych umyślnie chyba wyciszonych pisanych bez histerii i tanich chwytów - „czyta się" - i to w całości, wbrew zaleceniom autora. Hübner zapewne nie darzy szczególna miłością tego, co proponuje nowy teatr. Ale niech padnie hasło z tego kręgu.
Reżyser, jako autor książki, proponuje czytelnikowi konwencje teatru ubogiego. Jest to teatr ubogi, w którym pulsuje wielość znaczeń i wezwanie jest szczere.

Kazimierz Kowalewicz
„Odgłosy” nr 42, 15 października 1978

JAJOGŁOWY

„Pisanie stało się więc dla mnie formą obrony własnej osobowości" — wyznaje Zygmunt Hübner we wstępie do wyboru swoich felietonów drukowanych od lat na łamach „Dialogu", a zebranych w formie książkowej pod szczerym, choć przewrotnym tytułem Przepraszam, nic nowego, który jest jednocześnie nagłówkiem jednego z zamieszczonych artykułów.
Cytowany wstęp wraz z ponad czterdziestoma felietonami, „krótkimi zapiskami reżysera” i nowelą filmową, ułożonymi (nie wiem w jakim celu) w osiem odrębnych grup, składają się na interesującą „autobiografię" wybitnego aktora, reżysera, pedagoga, a najbardziej — człowieka mądrego, dojrzałego i wrażliwego. Ten, mam nadzieję, prawdziwy obraz jest satysfakcjonującym potwierdzeniem wniosków wynikłych z obserwacji twórczej pracy Hübnera i zaprzecza jego twierdzeniu, znowu chyba przewrotnemu (uważajmy na tę dyskretną ironię autora, aczkolwiek może to jest tylko „recenzenckie przewrażliwienie"),
że reżyser nie posiada głosu, a nawet własnej twarzy.
Przepraszam, nic nowego jest prostą, a dzięki temu głęboką refleksją nad miejscem człowieka w świecie, jego postawą w życiu, nad rolą sztuki w zaspokajaniu potrzeb uogólnionego poznania świata i sensu życia, sztuki, czyli w odczuciu autora - przede wszystkim teatru. Bo Hübner pozostaje sercem i rozumem człowiekiem teatru. Nawet kiedy pisze o codziennych sprawach „szarego" człowieka, czuje się wymowę słów Eugene
O'Neilla, ojca dramatu amerykańskiego: „Obowiązkiem współczesnego dramaturga jest
ujawnianie źródeł choroby naszego czasu". Twórca Seksolatków (nie przypominajmy) zna teatr, jak rzadko kto. Dostrzega najistotniejsze jego problemy. Analizuje zatem postulaty odpowiedniego miejsca publiczności i aktora w widowisku teatralnym, przedstawiając próby obalenia stereotypu aktora - odtwórcy i widza - bezkrytycznego konsumenta, od prowokujących metod Alfreda Jarry'ego, poprzez działania Meyerholda, Pirandella, Brechta, aż do ostatnich innowacji dramaturgicznych Petera Handkego i innych. Ukazuje niewątpliwe osiągnięcia znanych współczesnych grup scenicznych w tworzeniu teatru „powszechnego", prawdziwego, który byłby zarazem świątynią, gdzie jak w „Bread and Puppet Theatre" aktorzy częstują publiczność chlebem na znak duchowej i fizycznej więzi, czy jak w „Performance Group" nakazuje się widzom zdejmowanie obuwia przed spektaklem, co oprócz względów natury rytualnej, ma symbolizować czystość „kościoła sztuki". Zastanawia się nad konstruktywnym modelem krytyka teatralnego, okazyjnie przypominając dawne dobre zwyczaje, kiedy „premiera" byłą premierą, nie pokazówką dla najbliższych, kiedy formalnie nie istniały żadne „prasówki" (?), dzisiaj posiadające zasadnicze znaczenie dla całego teatru oraz wątpliwej wartości charakter teatru ubogiego uprawianego przez ubogich dla ubogich; istniał też inny piękny zwyczaj świadczący o wzajemnym szacunku ludzi, którym świątynie Melpomeny dawały chwile wytchnienia, duchowej rozkoszy: aktor wypowiadający choćby najmniejszą kwestię na początku pierwszego aktu czekał do końca przedstawienia i dziękował publiczności za wspólnie spędzone chwile, ta natomiast nigdy nie zrywała się z miejsc (jedynie wyrażając swoją aprobatę) tuż po opadnięciu kurtyny. Szkolnictwo teatralne jest kolejnym problemem nurtującym Hübnera i wszystkich związanych z teatrem nie tylko posiadanym tam etatem. W całej liczbie wypowiedzianych na ten temat opinii rzadko można spotkać kwintesencję tak bezpretensjonalną i trafną: „Teatry chciałyby otrzymywać ze szkoły pełnowartościowych aktorów, zdolnych podjąć duże, odpowiedzialne zadania, a szkoła może dać tylko to, czym rozporządza. W żadnym zawodzie artystycznym, a więc i w teatrze, wykształcenie nie może zastąpić uzdolnień. Może je rozwinąć, ale na tym koniec.
Jeśli wśród kandydatów zdających na pierwszy rok studiów nie będzie kilkunastu utalentowanych ludzi, to nie znajdzie się ich również wśród absolwentów po czterech latach nauki. Szkoła ich nie stworzy. W dyskusji powinniśmy więc może więcej czasu poświęcać sprawom rekrutacji do szkół i teatru niż procesom kształcenia."
Mnogość, różnorodność oraz szerokie i obiektywne spojrzenie na całość dylematów niepokojących każdego „sapiensa" przytłaczają czytelnika (oczywiście, z zazdrości i podziwu). Nie znaczy to jednak, że brak w opublikowanych artykułach poglądów, z którymi nie można się zgodzić, jakich nie sposób traktować bezkrytycznie. Są to najczęściej słowa nie dotyczące w zasadzie meritum problemów i nie mnie o nich sądzić. Hübner interesuje się, o czym już zresztą wspominałem, nie tylko teatrem w czystej formie, lecz wszystkim, co tworzy jego treść i naturę, a więc: człowiekiem, który w bezładnej rzeczywistości stara się, jak pięknie napisał Kipling „wypełnić nieubłaganie pędzącą minutę, 60 sekundami dalekosiężnych wartości" i sztukę stanowiącą, według Platona („Prawa") „Łańcuch wiążący nas wzajemnie". W felietonie przedstawiającym sylwetkę amerykańskiego polityka A. Stevensona autor nazywa go „jajogłowym”. „Tym mianem (w języku amer. egg-head – przyp.K.K.), w którym trudno doczytać się pochlebstwa, określa się w Ameryce
intelektualistów" i dalej „(...) nikt nie zwolni współczesnych od obowiązku reagowania
na krzywdę i niesprawiedliwość. Obowiązek ten spoczywa w pierwszym rzędzie na
„jajogłowych”, ponieważ ich głos szerzej się rozchodzi". Wydaje się, obserwując artystyczne
inicjatywy dyrektora warszawskiego Teatru Powszechnego, a zarazem Dziekana Wydziału
Reżyserii w PWST im. A. Zelwerowicza, że od dawna dźwiga on na swoich barkach trudne
i odpowiedzialne zadania aktywnego prowadzenia dyskusji ze społeczeństwem, zadania, do których rozwiązywania „jajogłowi" są najwięcej predestynowani (przypuszczam, że autor nie obrazi się użyciem tego zwrotu w odniesieniu do jego osoby, dodatkowo bowiem zniszczymy określone schematy kojarzeniowe, jakie występują, przy połączeniu członów nowego terminu). W historii teatru, zresztą nie tylko, było wielu podobnych. Hübner cytuje nawet jednego z wybitniejszych przedstawicieli gatunku. Myślę o K. Siergiejewiczu Stanisławskim, który kiedyś wyraził myśl tłumaczącą sens wszelkiej walki o prawdę, wyjaśniającą potrzebę wydawania pozycji, którą obecnie uraczyło nas Wydawnictwo „Ossolineum": „Teatr jest trybuną najpotężniejszą z wszelkich możliwych, jego wpływ jest wyższy nawet od wpływu książek i prasy. Ta trybuna padła pod ciosami wyrzutków rodzaju ludzkiego, którzy
uczynili z niej miejsce rozpusty. Moje zadanie polega na oczyszczeniu domu rodzinnego
artystów, przegnaniu z niego ignorantów, nieuków i eksploatatorów". Jak tego dokonać? Po
„jajogłowemu": Mente et Malleo.

Krzysztof Kamyszew
„Nowe Książki” nr 21, 15 listopada 1978

Zygmunt Hübner PRZEPRASZAM NIC NOWEGO

Autor książki jest dyrektorem teatrów od lat wielu, reżyserem, aktorem,
również scenarzystą. Zatem - artystą uprawiającym sztukę teatru i jednocześnie człowiekiem pióra, władającym nim biegle i w miarę systematycznie w publicystyce obecnym. Nader korzystne to połączenie dla zrozumienia splotu racji wielu egzystujących w życiu teatralnym
stron. Hübner patrzy przy tym ostrzej niż zazwyczaj bywa to przyjęte i widzi przenikliwiej, choć pole obserwacji zakreśla nieodległe i wypełnia je drobnymi kroplami spraw, w których jednak, jak w soczewce, odbija się tyle barw i tonów, ile potrafimy dostrzec.
O czym bowiem jest ta książka? O teatrze przede wszystkim, choć niewyłącznie. O teatrze zinstytucjonalizowanym i kontestującym, o awangardzie i ariergardzie, o świątyni sztuki i miejscu omamów, o człowieku, który od wieków tu dociera, i o człowieku, który wychodzi mu naprzeciw myślą, słowem, czynem. Przepraszam, nic nowego w pierwszej mierze jest jednak własnym indywidualnym spojrzeniem autora na zdarzenia, fakty
wydać by się mogło sterczące tuż pod nosem każdego. Ba, ale dostrzec je nietuzinkowo, to raz, nadać piętno własnego myślenia, osobowości, to dwa, i wyłożyć językiem pełnym wyrafinowanej prostoty, to trzy. Wszystko jednako trudne i podobnie nieczęste. Hübner nie goni przy tym za szczególnie oryginalnymi tematami, ale gdy dwóch mówi o tym samym, nie jest to wszak to samo.
Hübner jest przy tym racjonalistą i każdą cząstkę swych wywodów mocno osadza na ziemi. Wiele też jego przemyśleń i propozycji zadziwia swą nieprzemijającą w życiu teatralnym aktualnością, co dowodzi nie tyle dalekowzroczności autora, ile stagnacji w sferze myślenia i organizacyjnych rozwiązań.
Ale poniektóre sądy Hübnera mierzą wyżej niż codzienność. „Stoimy prawdopodobnie u progu epoki - pisze w jednym z felietonów - w której człowiek znów zwróci się ku sobie. Uwolniony od nędzy i głodu, od wyniszczającej wszystkie siły żywotne walki o byt, zatrzyma się pod niebem opuszczonym przez Boga, aby zapytać «kim więc jestem?» Sztuka nie zdoła się uchylić i od odpowiedzi, a przynajmniej - skoro wiemy, że odpowiedzi uniwersalnej nie ma - od podjęcia dialogu".
Wysoka zaiste miara, czy teatr j jednak jej podoła?

Gabriela Rajchert
„Scena” nr 1, styczeń 1979


Czy Państwo się nie nudzą. 1972



Upadłe autorytety 1977



Filozofia Topora 1983



Rola 1982



Pomniki 1965-1966