Teatr Powszechny Warszawa
premiera 12 listopada 1982
reżyseria - Zygmunt Hübner
przekład - Piotr Szymanowski
scenografia - Paweł Dobrzycki
asystent reżysera - Piotr Hanuszkiewicz
obsada:
Arlene - Ewa Dałkowska
Arlie - Joanna Żółkowska
Bennie - Gustaw Lutkiewicz
Evans - Wiesław Wieremiejczyk
Lekarz - Bogusław Augustyn
Caldwell - Zbigniew Grusznic
Matka - Mirosława Dubrawska
Dyrektorka szkoły - Aniela Świderska
Ronnie - Aleksander Trąbczyński
Carl - Andrzej Grąziewicz
Naczelnik - Andrzej Wykrętowicz
Ruby - Anna Mozolanka
KOBIETA W PROCESIE „SAMOREALIZACJI" (Michał Misiorny)
Świat ludzi wykolejonych to jeden z pejzaży środowiskowych literatury współczesnej. Postaci tego świata obrastają powieściami, opowiadaniami, powstają o nich filmy i sztuki teatralne.
Dość często twórczość ta sprzężona jest z tendencją moralizatorską, wyraźnie nieprzyjazną wobec tzw. normalnego, "zdrowego" społeczeństwa. Autorzy mgliście, ale bywa, że i bez osłonek obciążają owo "normalne" społeczeństwo odpowiedzialnością za to, że ludzie oryginalni i nie konwencjonalni, rozsadzając przyjęte "ramy współżycia'' muszą stawać się - ja wiem? - złodziejami, fałszerzami, nawet mordercami.
Myślę, że pierwszym nadużyciem tej retoryki moralizatorskiej jest traktowanie reguł współżycia społecznego (tak oczywistych, jak choćby "nie zabijaj") jako kagańca, założonego na jednostki nonkonformistyczne. Drugim - wmawianie publiczności, że społeczeństwo jest jakby obrazem więzienia, w którym ginie marnie każdy, kto dąży do wolności. Bohaterka sztuki „Wyjść”, napisanej przez młodą autorkę amerykańską Marshę Norman, była skazana za fałszerstwo, udział w zabójstwie i próbę kidnapingu, i za to jest teraz "nielubiana'' przez społeczeństwo. Analizie tego przykrego "nielubienia'' (słowo to biorę od anonimowego autora artykułu w programie przedstawienia) poświęcona jest pono sztuka, która jednakże dodatkowo - wedle tegoż autora z programu - pokazuje nam, że każdy, kto "nie godzi się na przeciętność", kto ma "wygórowane ambicje", jest "niesubordynowany", "krytyczny wobec rzeczywistości" naraża się na społeczny ostracyzm. Co ma piernik do wiatraka, trudno doprawdy odgadnąć.
Młoda pisarka amerykańska używa w swej sztuce słowa "chłam" (jak ono brzmi w oryginale?), a nadto wszystkich tych słów, które normalnie wypisywane są na ścianach podlejszych męskich ubikacji, i wkłada je w usta swych postaci - pań i panów. Dość to przykre w słuchaniu, a w końcu i nudne, tak, jak nieoczekiwanie nudna jest zabawa z prezerwatywą, urządzona na scenie przez chłopca i dziewczynę. Jedyny problem, jaki mnie dręczył podczas przedstawienia, streszczał się w pytaniach: dlaczego dziewczyny (bo sztukę napisała dziewczyna) wypisują takie rzeczy? czy rzeczywiście nie ma dla nich innych dróg do wyzwolenia i tak modnej, ach, "samorealizacji"?
Lubię Teatr Powszechny. Ale widzę teraz, że wykrystalizowała się tam boczna linia w repertuarze, która dąży początkowo do chwytania jakiegoś mitycznego "ducha czasu". Sięga się więc po sztuki "brudne" albo po utwory napisane przez dziwnych facetów („Tył do przodu” - premiera w ub. roku). Czy znajdzie się na tej drodze sztukę wielką, która - Obok całego przykrego bagażu pani Norman - będzie miała w sobie także poezję? Możliwe, choć szanse są prawdopodobnie znikome.
Z sympatią patrzyłem podczas spektaklu „Wyjść” na Gustawa Lutkiewicza, którego prawda artystyczna zawsze się jakoś przebije wśród "chłamu", z udręką na panie (może wyjąwszy Anielę Świderską), z uznaniem na pracę scenografa Pawła Dobrzyckiego i z pewnym wahaniem na reżyserię Zygmunta Hübnera: spektakl ma swój rytm, ale się wlecze ponad miarę, artyści, głównie młode panie, mówią wyraziście, ale za to niewyraźnie, a zaś do wymuszania kurtyn - jak dotąd - przywykłem tylko w Narodowym.
Michał Misiorny
„Trybuna Ludu” nr 279, 25 listopada 1982
KOPCIUCH PO AMERYKAŃSKU (Teresa Krzemień)
Pamiętamy: sztuka Janusza Głowackiego opowiadała o losie dziewczyny w poprawczaku. Wystawił ją z powodzeniem u publiczności Teatr Powszechny, szeroko dyskutowano wtedy o tym, czy jest to już dramat, czy jeszcze jedynie fakt z reportażu (czym była także w istocie, i to z reportażu autentycznego).
„Kopciuch” to się nazywało i usiłowało wstrząsnąć opinią publiczną z wielu stron: uświadamiając jej trudne problemy reedukacji, uświadamiając tej reedukacji iluzoryczność, uświadamiając przyczyny "staczania się" młodzieży, uświadamiając wreszcie - na przykładzie domu poprawczego - pewne szersze mechanizmy społeczne. Ten ostatni punkt osobiście ceniłam sobie najwyżej. Wszystkie jednak dotyczyły naszego (kraju, konkretnego "tu" - i ta reedukacja, i to "staczanie się", i te mechanizmy rządzące jednym i drugim.
Dlatego „Kopciuch” był propozycją rozmowy z widzem w pewien sposób modelową: skupiał uwagę na tym co dziś i tutaj ważne i łatwo zauważalne. Podpowiadał: zobacz i pomyśl, zastanów się, co z tym dalej robić...
Ten Kopciuch, amerykański, nazywa się krótko „Wyjść” (w oryginale „Getting Out”) i jest dziełem pisarskim świeżo wykreowanej gwiazdy dramaturgii w USA, pani Marshy Norman, a scenicznym - reżysera Zygmunt Hübnera, przygotowanym przez aktorów Teatru Powszechnego.
Ten drugi Kopciuch jest, naturalnie, bardziej brutalny i drastyczny. Bohaterka to nie dziewczyna z poprawczaka a więźniarka, a jej przestępstwo to, po prostu, morderstwo popełnione na taksówkarzu.
Bardzo łatwo byłoby spłaszczyć ten spektakl opowieścią "o czym jest". Bardzo to byłaby cynicznie tonalna historyjka, nie pozbawiona elementów kiczu. Właściwie nie tak, to sztukę „Wyjść” łatwo uprościć streszczeniem, spektakl „Wyjść” ma o wiele większe ambicje i wszelka nonszalancja byłaby tu nie na miejscu. Coś jednak o „Wyjść” - w planie treści i sensów - powiedzieć trzeba. No więc bohaterka to dziecko z rodziny typowo rozbitej (ojciec pijak, matka zapracowana), zdemoralizowane ulicą, szkołą, rówieśniczymi zabawami na podwórku, poddane charakterystycznym dla jej środowiska mechanizmom. "Stacza się" ta mała Arlie szybciutko, od gwałtu, którego autorem jest własny ojciec po to morderstwo na końcu. Po drodze jest "lekkie życie"', przyjaciel-alfons. W więzieniu bunt młodości przeradza się w rozpacz: dlaczego?
Pomaga ksiądz, obiecuje nowe życie z jego namowy mała zbrodniarka Arlie przemienia się w całkowicie zreedukowaną i gotową żyć inaczej poważną Arlene (sama, sobie zmienia imię, symbolicznie).
Wreszcie jest to wyjście. Wyjście z więzienia. Warunkowe, bo Arlene wzorowo się sprawowała.
I naturalnie, zaczynają się problemy nowego, "uczciwego" życia. Pojawia się matka, alfons, zakochany "klawisz" więzienny, który chciałby ją mieć na stałe, już na wolności. Wiadomo: jest trudno, trzeba wybierać i zapewne Arlene nie wytrwa w postanowieniu uczciwego życia. Ma zbyt wiele do pokonania i zbyt mało perspektyw, by naprawdę zechcieć coś zmienić.
No i jak to brzmi? Na szczęście są aktorzy. Dobrzy aktorzy, Ewa Dałkowska - dorosła, wypuszczona z więzienia Arlene - i jej młodzieńcza i dziecięca, "retrospektywna" replika - mała Arlie, Joanna Żółkowska. Obie dają popis gry psychologicznej, obie - skontrastowane - rysują jedną postać tej samej bohaterki. Są ze sobą na scenie często razem, ich teksty się uzupełniają, kiedy duża Arlene wspomina dzieciństwo, głos ma mała Arlie. To dobre role. Dałkowska robi wszystko, by odebrać swojej postaci banalność, by ją zindywidualizować. Żółkowska jest samą agresją bezbronności. Udaje się - obu - poruszyć widza.
Ale to wszystko nie zmienia faktu, że ten seans okropności życia ludzi wykolejonych nie wnosi nic do naszej wiedzy o świecie. Nic istotnie nowego. Rozbite rodziny i ludzie próbujący nowych dróg są zawsze tematem wzruszającym. Tematem samograjem, tak dalece już wyeksploatowanym, że aż podziwiać trzeba odwagę w sięganiu po niego. Kopciuch amerykański nie odsłonił nowych mechanizmów jakiejś rzeczywistości, nie zdarł masek z twarzy cieplutko uśmiechniętych. O brutalności życia "tam" - życia wszędzie - co nieco już wiadomo. Problemy półświatka amerykańskiego? Przecież nie o to musiało chodzić reżyserowi. Nie o epatowanie widowni slangiem mocno zbrutalizowanym, nie o "mocne sceny" i pomnik dla byłej prostytutki To szkielet, ramy. W nich - bardzo sugestywne aktorstwo (nie wspomniałam dotąd o "klawiszu" Gustawa Lutkiewicza i Sąsiadce Anny Mozolanki). Czy o role zatem chodziło, tylko o to?
Wolno przypuszczać, że nie. Że "po coś" to „Wyjść” wystawiono tak jak wystawiono, to - znaczy niezwykle starannie, z nakładem pracy, z pomysłami - choćby konfrontowanie na scenie jednocześnie dwu wcieleń bohaterek, małej - "złej" i "reedukowanej", dorosłej.
Właśnie. Jest w tym przedstawieniu nastrój innego, też z tej sceny: „Lotu nad kukułczym gniazdem”. Jest tamta atmosfera, tamten ton, tamte pytania i tamte niemożności. W istocie wszelkie wyjście, dokądkolwiek, to wyjście na wolność, ku wolności, w wolność. Tę najbardziej podstawową - wyboru czegoś, co "człowiek może zrobić bo tylko od niego to zależy". Arlene, przerażona swoją nową wolnością (warunkową) przecież czuje, że dorosła do niej, jest gotowa odpowiadać za siebie, chociaż i widz i ona dobrze wiemy razem że się to może nie udać. Że się na pewno nie uda, jeszcze tym razem. Jej, Arlene. Może kiedyś, komuś innemu - owszem. Istotą wolności jest jej świadome podjęcie. Jak rękawicy. Arlene to wie. Nie wiem, czy ta z tekstu pani Norman, ale ta ze sceny. Ewa Dałkowska - bardzo dokładnie.
I może o tę trochę refleksji nad możliwością niemożliwego chodzi tutaj. Bo poza tym jest to „Kopciuch”, Kopciuch po amerykańsku.
Teresa Krzemień
„Tu i Teraz” nr 31, 29 grudnia 1982
W POWSZECHNYM U HÜBNERA (Artur Wrzosowisko)
Wokół teatrów dzieje się ostatnio wiele, czym trzeba by się zająć osobno, natomiast w samych teatrach również mamy parę nowości. Zygmunt Hubner po sławnym "Locie nad kukułczym gniazdem" przywiózł do Teatru Powszechnego w Warszawie drugą sztukę z rynku amerykańskiego, także dziejącą się w środowisku odbiegającymi od psychicznej normy. Z tym, że nie mamy tym razem do czynienia z wariatami lecz tylko z prostym i zwyczajnym marginesem społecznym, którego dewiacje psychiczne nie są na mocne aby ratować bohaterów przed wyrokiem skazującym.
Sztuka nazywa się "Getting out" ("Wyjść") i jest debiutanckim wypracowaniem dramatycznym ślicznej trzydziestoparoletniej dziewczyny Marshy Norman, która ukończyła filozofię w Atlancie. Mimo to recenzent, który chce roztrząsnąć problematykę tej sztuki nie jest w sytuacji przyjemnej. Bohaterka, niejaka Arlene miała trudne dzieciństwo, zaczęła się łajdaczyć i rabować, przy czym zabiła taksówkarza, a ponieważ ją złapano, jako nieletnia, dostała karę ośmiu lat odosobnienia w zakładzie karnym. Zwolniona zostaje wcześniej, jako uznana za całkowicie reedukowaną, ale kiedy wychodzi okazuje się, że bardzo trudno opuścić środowisko, w które człowiek wrósł; że wyjść można wtedy, kiedy człowiek ma dokąd. Czytelnik dojdzie do wniosku, że nie są to konstatacje odkrywcze, będzie to całkowicie zgodne z poglądem piszącego te zdania.
Dlaczego więc, można by spytać, Zygmumt {#os#871}Hubner{/#}, twórca najlepszego teatru w Warszawie przez parę ostatnich lat, teraz psuje sobie opinię i bierze na warsztat (sam reżyserował) dramat o rozmachu niezupełnie Szekspirowskim?
Sam Hubner odpowiada, porównując "Wyjść" panny Norman z "Kopciuchem" Janusza {#os#14173}Głowackiego{/#} dziejącym się w analogicznym środowisku i wystawionym niedawno w Teatrze Powszechnym. Właściwie Hubner nie odpowiada tylko podpowiada przy pomocy programu teatralnego recenzentom, puszczając ich w maliny fałszywym tropem porównań dramatu polskiego i amerykańskiego. Porównywać tego nie można, ponieważ "Kopciuch" jest sztuką o dużych, powiedziałbym, osiągnięciach socjologicznych, natomiast Marsha Norman zostawia w spokoju psychikę bohaterki, pozostaje z obserwacjami wyłącznie w jednym środowisku, co z socjologicznego punktu widzenia szybko przestaje być ciekawe. Zwiróćmy uwagę, że postacie z innego kręgu kulturowego, jak naczelnik więzienia, czy dyrektorka szkoły są bardzo papierowe i służą jedynie do posuwania akcji naprzód. Bohaterów z innych środowisk nie stykających się stale z marginesem przestępczym w tej sztuce nie ma, a strażnik więzienny będący znaczącą postacią dramatu także jest przede wszystkim człowiekiem o psychice marginesu społecznego.
Nie porównania więc jak sądzę skłoniły naprawdę Hubnera do wystawienia "Gertting out", ale fakt, że w każdym klimacie i teatrze po burzy z deszczem może przyjść susza albo co najmniej chwilowa posucha. Zaletą Hubnera pozostaje, że w takim momencie zamiast sięgnąć po zupełnego knota teatralnego, zdecydował się na spektakl, który ma szansę powodzenia u bardzo masowej publiczności. Już jest zaciekawienie tym "Wyjściem", a sądzę, że będzie jeszcze większe.
Trudno nazwać "Getting out" spektaklem rozrywkowym, gdy jego wymowa nie jest nazbyt optymistyczna, a na dodatek tytułowa Arlene wyje z rozpaczy za kratkami. Natomiast z pewnością jest to spektakl atrakcyjny. Można wymienić kilka powodów. Najważniejszy dla teatru wydaje się znakomity przekład Piotra {#os#6044}Szymanowskiego{/#}, który pomaga uwiarygodnić całą rzecz z marginesu amerykańskiego pokazywaną w polskim teatrze. Tłumacz otóż bardziej niż o identyczne znaczenie słów dba, aby stwarzały one klimat i nastrój marginesu znany polskiemu widzowi i odczytywany przez niego jako prawdziwy. Kiedy sutener pyta strażnika więziennego: "co tu robisz wujek?", od razu wiemy, gdzie jesteśmy. Również ważna dla atrakcyjności spektaklu jest dobra gra zespołowa aktorów Powszechnego, w czym zasługa reżysera. Obserwujemy także parę krótkich majstersztyków. Pierwszy akt kończy się takim rozkręceniem maszynki teatralnej, że gęstość zdarzeń, precyzja ich ustawienia, rozegranie w czasie, budzą tę jedyną, niepowtarzalną magię teatralną, podczas której cała skomplikowana maszyneria kręci się jak jedno kółko i każe otwierać widzom usta z zadowolenia. Ponadto są drobne perełki. Wszystkie sceny przemocy fizycznej zostały kunsztownie opracowane. Bohaterka sztuki Arlie (w najciekawszej roli spektaklu Joanny {#os#318}Żółkowskiej{/#}) przy spektaklu wprost finezyjnej wolnej amerykanki nokautuje chłopaka, który przyszedł do niej z końskimi zalotami. Kiedy {#os#325}Gustaw Lutkiewicz{/#} jako strażnik Bannie chce zgwałcić resocjalizowaną Arlene (Ewa {#os#302}Dałkowska{/#}) i zaczyna w dogodnej pozycji nerwowo rozpinać spodnie, w pewnym momencie widz już nie jest pewien, kiedy aktor się zatrzyma. Może nie jest to najbardziej salonowy przykład magii teatru - ale jest. Dawno również nie oglądaliśmy na naszych scenach prób zróżnicowania czasu, w którym występują bohaterowie. Skutek - mimo że fizycznie istnieją obok nie reagują na siebie. To także dodaje atrakcyjności spektaklowi, który mimo że historią teatru na pewno nie jest, korzysta ze sprawności warsztatowej przez tę historię wypracowanej i oglądany jest z zainteresowaniem.
WYJŚĆ CZY WEJŚĆ (F.Z.K.)
Teatr Powszechny: Marsha Norman - WYJŚĆ. Przekład: Piotr Szymanowski. Reżyseria: Zygmunt Hubner. Scenografia: Paweł Dobrzycki
Sztuka M.W. Norman (rocznik 47) nie ma dobrej prasy. Nieuniknione porównania z Głowackim sprawiają, że jest to Kopciuszek przy Kopciuchu. Pisze się wręcz o pomyłce repertuarowej. Czy rzeczywiście? To prawda: w sensie poznawczym utwór amerykańskiej autorki niezbyt wiele wnosi do naszej wiedzy o problemach trudnej młodzieży. Brak trwalszych więzi uczuciowych, rozkład życia rodzinnego, kompleksy na tle tatusia i mamusi - wszystko to rozczulało już dziesiątki razy w teatrze i filmie. Nie wiem, ile gorliwości w praniu brudów w przypadku p. Norman wynika z autopsji, ile zaś zawdzięczamy lekturom. Nurt psychiatrii humanistycznej zderzony z psychodramą załatwił dramaturgię na długo. Obserwacje - podporządkowane są tezom rozpraw doktorskich. Wydarzenia- ilustrują rewelacje Bussa, Tiedemana czy swojskiego Jankowskiego. Skoro jednak sprawy młodzieży (i to nie tej, co zasila szeregi prymusów) są stale obecne w świadomości społecznej, należy grać sztuki babrające się w światku podkultury. Hermetycznym także ze względu na osobliwy język. Mieszaninę grypsery ze sztywnością nowomowy. Utwory takie są bowiem nie tyle teatrem, co reportażem rozpisanym na głosy. Dlatego rozumiem motywy, jakie skłoniły Zygmunta {#os#871}Hubnera{/#} do wystawienia i wyreżyserowania "Getting Out". Hubner nie udawał, że reżyseruje Nieboską. Stworzył przekonywającą wizję szamotaniny damsko-męskiej, posługując się techniką telewizyjnych teatrów faktów dokonanych. Atutem w jego realizacji stał się przekład Piotra {#os#6044}Szymanowskiego{/#}. Tłumaczowi udało się znaleźć odpowiedniki leksykalne brutalnej i agresywnej substancji językowej, jaką posługuje się Arlene-Arlie. Kogoś może gorszyć ten strumień świadomości, który jest rynsztokiem. Ale jak ma mówić dziewczyna z marginesu, odbierająca jedynie edukację więzienną? Trudność pracy tłumacza potęguje fakt, że za pomocą takiego właśnie języka Arlie stara się wyrazić uczucia wyższe, wyartykułować swe marzenia o szczęściu. Piotr Szymanowski dał sobie z tym radę, chociaż zadanie wydawało się na tyle karkołomne, że aż nierealne... Jest jeszcze jeden wzgląd przemawiający za mieszanym z błotem, bo też i zrodzonym z błota tekstem. Sztuka "Wyjść" daje szanse aktorom. Z szansy tej skorzystały przede wszystkim dwie utalentowane panie: Ewa {#os#302}Dałkowska{/#} i Joanna {#os#318}Żółkowska{/#}, kreśląc przekonywający psychologicznie obraz swej bohaterki. Ponad mieliznami utworu, ponad ciepełkiem i załganą tkliwością zagrały osobowość bynajmniej nie jednoznaczną, dramatyczną w geście i intonacji, dziką i swobodną, skłóconą z życiem i zarazem pragnącą do niego wrócić. Bardzo udały się również: rola matki (Mirosława {#os#303}Dubrawska{/#}) i bodajże debiut warszawski Anny {#os#312}Mozolanki{/#} (Ruby). To panie. Z panów wyróżnić warto Gustawa {#os#325}Lutkiewicza{/#} (Bennie). Rolę "klawisza" zagrał Lutkiewicz na jednej, lecz w tym wypadku wybranej trafnie nucie skłopotanego człowieczeństwa. Tak, proszę państwa: "Wyjść" to sztuka "aktorska". Dawniej dla gwiazd wybierano co najmniej "Orlątko". Dziś czasy się zmieniły. Patetyczne tyrady ustąpiły pola soczystym wiązankom, składanym przez dyrekcję u stóp vedett.
W MATNI (Józef Szczawiński)
WYDAWAĆ by się mogło, że jesteśmy bezradni, my ludzie, nie wychylający się poza prawem i obyczajem ustalone ramy społecznego współżycia, wobec staczania się w chaos, rozpacz, przestępstwo tysięcy i tysięcy młodych ludzi na całym cywilizowanym świecie.
Teatr Powszechny w Warszawie wystawił sztukę amerykańskiej autorki Marshy Norman pt. "Wyjść". Wyjść z zamkniętego kręgu przestępstwa, wyjść za kraty, z pułapki w której młoda kobietę zatrzasnęła nieudolność wychowawców, małostkowość otoczenia, rozpad rodziny. Pisarka zwraca uwagę na dwie przeciwstawne sobie siły kształtujące psychikę młodej dziewczyny, dziecka właściwie, potem młodej kobiety: demoralizujący wpływ środowiska, które sięga i za mury więzienia i odrzucenie przez społeczeństwo, pozornie uczciwe i poczciwe człowieka z piętnem odbytej kary. Temat to dość wyeksploatowany jak zauważył Wojciech Natanson przypominając "Kopciucha" Głowackiego. Jednak nie ten motyw jest najważniejszy, ale proces przełamywania, próby wyjścia z matni. Przypominam też sobie sztukę młodziutkiej, angielskiej autorki Andrei Durban "The Arbor" wystawioną przed paru laty w londyńskim teatrze Royal Court. Jej bohaterka bardzo młoda dziewczyna spodziewająca się dziecka zmaga się także z osamotnieniem i nienawistnym środowiskiem rodzinnym.
W przedstawieniu warszawskim przełom jaki zachodzi w psychice młodej więźniarki ukazano za pomocą dość prostego chwytu mieszając plany przestrzenne i czasowe akcji i rozpisując postać bohaterki na dwa głosy aktorskie.
W przestrzeni scenicznej zmieszczono pokój uwolnionej już Arlene w jej rodzinnym mieście i celę w której miota się jej sobowtór, a właściwie ona sama - sprzed lat. Początkowo dezorientują widza te mijające się i niedostrzegające nawzajem postacie. Później sytuacja stają się już klarowniejsza a przenikanie planów czasowych ożywia akcje.
Jest to sztuka w której wiele zależy od aktorów. W warszawskim przedstawieniu mieliśmy trzy naprawdę interesujące role: Ewy {#os#302}Dałkowskiej{/#} jako Arlene, Joanny {#os#318}Żółkowskiej{/#} w roli tej samej postaci we wcześniejszym wcieleniu - Arlie i Gustawa {#os#325}Lutkiewicza{/#} (Bonnie) jako starzejącego się mężczyzny, który chciałby zacząć życie po śmierci żony ze swoją byłą podopieczną. Właśnie postać Benniego nie przesłodzona, ale też i nie zbrutalizowana przez aktora, okazała się znacząca w tej sztuce po prostu przez swoje człowieczeństwo, nie pozbawione egoizmu nawet brutalności, ale przecież szukające porozumienia i współczujące.
Impulsywność, buntowniczość, żywiołowość Arlie skontrastowano z wyciszeniem namiętności i rezygnacja Arlene. Takie ujęcie rozszczepionej na dwie postacie sceniczne osobowości ujawnia ciekawy, nie wykorzystany a tylko zaznaczony, motyw tej sztuki. Chodzi o przełom jaki dokonał się w psychice Arlie pod wpływem więziennego kapelana i lektury Pisma Świętego racjonalnie nieuzasadniony, ale psychologicznie możliwy. Przełom ten jednak jakby okaleczył osobowość młodej więźniarki, bo był to zabieg wychowawczy niedokończony. Księdza przeniesiono, Arlete pozostała sama ze swoim moralnym szokiem, który zamiast uzdrowić sprowadzał zobojętnienie.
Niestety tym ciekawym rolom świetnie zagranym towarzyszyły nie najszczęśliwiej przywołane postacie. Groteskowy i farsowy "opiekun" Carl (zagrał go Andrzej {#os#613}Grąziewicz{/#}) skłaniający się do podjęcia swojej pracy", i jedyna naprawdę życzliwa jej osoba: Ruby Anny {#os#312}Mozalanki{/#}, sprzątaczka kiedyś więźniarka, to postacie przerysowane, jaskrawe, drażniące. Mirosława {#os#303}Dubrawska{/#} w roli Matki bardziej przekonywująco ujawnia kontrast między moralizatorstwem a odpowiedzialnością za nieszczęście córki. Strażnicy, wychowawcy, dyrektorka zakładu poprawczego, to postacie, które wychodziły z tła i znikały zależnie od sytuacji. Niewiele więc po nich można było się spodziewać.
Reżyser Zygmunt {#os#871}Hubner{/#} skupił więc uwagę widza na głównych postaciach sztuki, nie zdołał jednak przekonywająco przełamać jej statyczności, i uwiarygodnić artystycznie zawartego w niej dydaktyzmu.
I jeszcze jedno: słownictwo tej sztuki jest wulgarne, rynsztokowe. Niektórzy widzowie tego nie wytrzymywali. Ale wszelkie złagodzenia osłabiłyby jeszcze pod tym względem sugestywność utworu, sens jej oddziaływania społecznego. Szok być może był potrzebny i w tej warstwie, a aktorzy rozegrali trudne sytuacje dobrze. To na pewno niełatwy problem współczesnej literatury, która sięga bezpośrednio do spraw pozaartystycznych, ale lepiej żeby i bez tych wulgaryzmów można było się obejść.
Teatr Powszechny w Warszawie. Marsha Norman "Wyjść" przekład Piotr {#os#6044}Szymanowski{/#}, reżyseria Zygmunt Hubner, scenografia Piotr {#os#6188}Dobrzycki{/#}.
POWRÓT (Marzena Wiśniewska)
Ogłoszony niedawno przez Ministerstwo Kultury i Sztuki "Program prac nad kulturą języka polskiego" zaowocował dość nieoczekiwanie na scenie warszawskiego Teatru Powszechnego. Przez bite dwie godziny spektaklu spływa na widownię istny rynsztok. Jednak mimo tytułowego "Wyjść" nikt nie rejteruje z sali.
Na zbudowanej dwuplanowo scenie toczą się dwa życia. Oto przeszłość i teraźniejszość Alene Holscaw (Ewa {#os#302}Dałkowska{/#}), zwolnionej warunkowo z więzienia, w którym odbywała karę ośmiu lat za zabójstwo taksówkarza. Holscaw uznano za całkowicie reedukowaną i odesłano ją do Kentucky, gdzie pozostanie pod nadzorem kuratorów przez pięć lat. Teraźniejszość, to obskurny pokoik przejęty po siostrze trudniącej się nierządem, brak pracy i ludzie będący pomostem z przeszłością: sutener Carl (Andrzej {#os#613}Grąziewicz{/#}), pełna niewiary matka (Mirosława {#os#303}Dubrawska{/#}) i Bennie (Gustaw {#os#325}Lutkiewicz{/#}) - były dozorca więzienny, który niedawnej podopiecznej oferuje twoją pomoc.
Przeszłość to cela w Pine Ridge, gdzie przebywa nieletnia zdemoralizowana Arlie (Joanna {#os#318}Żółkowska{/#}), uznana za najgorszą przez personel więzienny. To pokój odosobnienia, w którym Arlie pod wpływem odwiedzającego ją księdza doznaje reinkarnacji: wraz z nowym imieniem Arlene - nadanym jej przez kaznodzieję przyjmuje pokorną postawę wobec życia, wierząc, że zło zostanie w małej Arlie.
Trzeba przyznać, że przeniesienie przez reżysera spektaklu Zygmunta {#os#871}Hubnera{/#} dwóch wątków na scenę jest bardzo efektowne. Przenikające się plany, wyodrębniane przy pomocy światła, doskonale harmonizują ze sobą. Pięknie jawi się Joanna Żółkowska - psyche Ewy Dałkowskiej, poruszająca się niemal bezszelestnie po scenie, a budująca przecież krwistą postać. Jest to niewątpliwie jedna z najlepszych ról tej aktorki. Ewa Dałkowska, główna bohaterka przedstawienia kreuje postać bardziej skomplikowaną. Jej Arlene musi zawierać elementy dwóch charakterów - zdemoralizowanej Arlie i osaczonej przez rzeczy pełnej obaw Arlene. Dałkowskiej udaje się to znakomicie.
Powrót Arlene do normalnego życia jest niełatwy. Tym trudniejszy, że w jej przekonaniu wolność polega na robieniu tego, co od niej zależy. Arlene stoi przed wagą, na której szalach leżą: naiwna miłość do syna, ciężka niskopłatna praca oraz lekki chleb zapewniony przez sutenera Carla. Waha się, bo wie, że "z uczciwie zapracowanych nawet dziesięciu centów nikt jej nie odbierze połowy". Co wybierze Arlene?
"Wyjść" współczesnej amerykańskiej pisarki Marshy Norman w tłumaczeniu (wyjątkowo soczystym!) Piotra {#os#6044}Szymanowskiego{/#} niewątpliwie pięknie zaprezentowano polskiemu widzowi. Jednak z ulgą informuję, że przedstawienie dozwolone jest od lat osiemnastu.
Teatr Powszechny - Marsha Norman "WYJŚĆ" - reż Zygmunt Hubner - scen. Paweł {#os#6188}Dobrzycki{/#}
"KOPCIUCH" PO AMERYKAŃSKU (Halina Przedborska)
"...Komisja Zwolnień Warunkowych stanu Alabama udziela niniejszym zwolnienia warunkowego skazanej Hilsclaw Arlene. Wymieniona odbywa karę ośmiu lat w zakładzie w Pine Ridge za zabójstwo kierowcy taksówki, popełnione w związku z obrabowaniem stacji i usiłowaniem porwania pracownika stacji."
Z zakładu poprawczego wychodzi oto, jak twierdzą biegli, "całkowicie reedukowana" dziewczyna. Co zrobi dalej? Jakie będą jej losy? Czy ulegnie swemu dawnemu "doradcy" i przyjacielowi - sutenerowi Carlowi, który zmywaniu naczyń przez osiem godzin dziennie przeciwstawia życie w luksusie, no... wystarczy dwie godziny pracy co noc? Czy może uda się jej żyć inaczej? Co zrobi ze swoją wolnością?
Pytania ważne, aczkolwiek cała sztuka wydaje się dość schematyczna, drażniąco moralizatorska i dydaktyczna. Jej autorka - Marsha Norman - zdobyła duże uznanie w Nowym Jorku, gdzie dramat jej wystawiono w jednym z teatrów off - Brodway'u.
"Wyjść" - bo tak brzmi tytuł owego amerykańskiego "Kopciucha" - zostało także nagrodzone przez Amerykańskie Stowarzyszenie Krytyków Teatralnych (ATCA) i uznane za najwybitniejszą, nową sztukę sezonu 1977/78. Być może ten fakt skłonił dyrektora warszawskiego Teatru Powszechnego, a zarazem reżysera spektaklu, Zygmunta {#os#871}Hubnera{/#}, do teatralnej roboty.
Może, choć dziwić się należy tym więcej, że na tej przecież scenie oglądaliśmy niedawno polską sztukę (właśnie "Kopciuch" Głowackiego) przedstawiającą podobne, jeśli nie te same problemy. Pokazującą nieludzkie często metody, stosowane w tak zwanych zakładach penitencjarnych, uświadamiające trudną sytuację ludzi nie mogących już po wyjściu stamtąd dać sobie rady ze sobą i z powrotem do normalnego życia.
Są w tym przedstawieniu dwie role: Arlie (Joanna {#os#318}Żółkowska{/#}) i Arlene (Ewa {#os#302}Dałkowska{/#}) - postaci dość wyraziste, szczególnie pierwsza, w której tkwi całe zło, która jest tą drugą z pierwszej, więziennej rzeczywistości. Obie są jednak zbyt schematyczne i jednowymiarowe, jak zresztą cała sztuka.
Wiele można by mówić o tym, czym chciał być ten dramat - oskarżeniem systemu, przeciętności, która tępi każdą inność, wreszcie społeczeństwa, które pozwala by taka Arlene została poza nawiasem. To wszystko można sobie nabudować, lecz sam spektakl jest strawą duchowo dość mizerną.
SZTUKA CZY FELIETON (Wojciech Natanson)
Co robić z dziećmi wykolejonymi? Z małżeństw rozbitych i przestępczych? Ze skłonnościami do psychoz i wykolejeń? Szczególnie z dziewczętami?
Takie pytania postawiła, w sztuce pt. "Wyjść", amerykańska pisarka, M. Norman. Temat nadawał się przede wszystkim do napisania książki, może felietonu. Teatr Powszechny na Pradze wystawił ten utwór pragnąc kontynuować sukces "Kopciuszka" Głowackiego, granego na tej scenie. Jednak porównanie jest zawodne. Głowacki napisał sztukę na wskroś dramatyczną. Przeniknął sposób odczuwania wrażliwej dziewczynki, wybrał sytuację przejmującą, doprowadził do zaskakującego finału. M. Norman odniosła wprawdzie sukces w kilku teatrach, otrzymała nagrodę. Ale można przypuszczać, że powodzenie było spowodowane sensacyjnością tematu.
Chodzi o moment opuszczenia zakładu poprawczego przez dziewczynę o skomplikowanej przeszłości. Owa Arlene odczuwa wstręt do tego, czym kiedyś była, głębokie wrażenie wywarły na niej rozmowy z księdzem, który jej podarował obraz Chrystusa. Przyjechała do nowego miasta, miałaby możność skromnego utrzymania. Ale ściga ją miłość byłego strażnika. Mocniej jeszcze działa namowa alfonsa i byłego kochanka. Autorka wyczuwała, że trzeba ów temat "uscenicznić", by nabrał wymowy artystycznej. Wprowadziła sceny "retrospekcyjne", bohaterkę rozszczepiła na dwie postaci, ukazując ją jako wypuszczoną na wolność młodą osobę oraz, równolegle, jako dziecko przechodzące burzliwe przygody.
Może utrudnia nam odbiór sztuki odmienność środowiska? Może utalentowany tłumacz, Piotr {#os#6044}Szymanowski{/#}, nie zdołał, mimo wszystko, zastąpić "slangu" amerykańskiego narzeczem wpół młodzieżowym, na wpół lumpenproletariackim dzisiejszej Warszawy?
Reżyser Zygmunt {#os#871}Hubner{/#} jest doświadczonym artystą. Akcentował więc konfrontację "dwóch" dziewcząt, które się składają na dzieje jednej osobowości. Nie jest jego winą, że naturalistyczna faktura utworu kłóci się ze światem wspomnień czy wizji.
Resztę pozostawiono grze aktorskiej. Ewa {#os#302}Dałkowska{/#} pomaga tekstowi. Szczególnie piękne jest opowiadanie o ataku rozpaczy, w której bohaterka pokłuła się tak mocno, że ją ledwie uratowano. Joanna {#os#318}Żółkowska{/#} z poświęceniem tworzy "zwierciadło" przeszłości. Przetwarza się w szaleńcze dziecko, zbuntowane w wybrykach i szamotaninach.
Jest jeszcze niezawodny, aktorsko "ciepły", przekonujący rysunkiem postaci byłego "klawisza" Gustaw {#os#325}Lutkiewicz{/#}. Reszta zespołu dostała role niewdzięczne. Niekiedy posługuje się schematami filmowymi (jak uwodzicielski sutener). Kilku rysami szkicuje postać sąsiadki Anna {#os#312}Mozolanka{/#}
PODRÓŻ TEATRALNA (gr)
Białostocki WDK wznawia - po rocznej przerwie - wyjazdy do warszawskich teatrów. W sobotę, 4 grudnia WDK proponuje wizytę w Teatrze Powszechnym na sztukę pt. "Wyjść" współczesnej autorki amerykańskiej Marshy Norman. Ukazuje ona dzieje trzydziestoletniej kobiety o bujnej, kryminalnej przeszłości, pragnącej rozpocząć nowe życie. Spektakl reżyserował Zygmunt {#os#871}Hubner{/#}, scenografię przygotował Paweł {#os#6188}Dobrzycki{/#}. Główną postać grają dwie aktorki: Ewa {#os#302}Dałkowska{/#} i Joanna {#os#318}Żółkowska{/#}. Sztuka jest przeznaczona wyłącznie dla dorosłych widzów.
Zainteresowani udziałem w podróży mogą zgłaszać się do Działu Teatralnego WDK przy ul. Kilińskiego 8 (tel. 355-14 lub 355-15) 23 listopada (godz. 14-18) oraz 24 listopada (godz. 13-16). Koszt imprezy: 400 zł.' Organizatorzy przewidują ponadto zwiedzenie jednej z warszawskich galerii sztuki.
M. NORMAN: "WYJŚĆ" (JL (informacja własna))
W Teatrze Powszechnym odbyła się premiera dramatu amerykańskiej pisarki Marshy Norman pt. "WYJŚĆ". Spektakl wyreżyserował Zygmunt {#os#871}Hubner{/#}, a autorem scenografii jest Paweł {#os#6188}Dobrzycki{/#}.
Główne role kreują Ewa {#os#302}Dałkowska{/#} i Joanna {#os#318}Żółkowska{/#}, partnerują im m.in. Gustaw {#os#325}Lutkiewicz{/#} i Andrzej {#os#613}Grąziewicz{/#}
Poza tym w repertuarze teatru stają w dalszym ciągu: "VOL-PONE" Bena Jonsona w reżyserii Piotra {#os#294}Cieślaka{/#} z Władysławem {#os#322}Kowalskim{/#} w roli tytułowej, transkrypcja z Sofoklesowej "ANTYGONY", dokonana przez przedwcześnie zmarłego Helmuta {#os#6954}Kajzara{/#}, "ŚWIĘTOSZEK" Moliera z kreacjami Mariusza {#os#1173}Benoit{/#} i Bronisława {#os#592}Pawlika{/#}, zaś na Małej Scenie grany jest dramat austriackiego poety Ernsta Jan dla "Z DYSTANSU", w którym parę wieloletnich przyjaciół odtwarzają Anna {#os#1181}Seniuk{/#} i Marek {#os#498}Walczewski{/#} oraz "CZWARTKOWE DAMY" Loleh Bellon. Role trzech starzejących się kobiet odtwarzają w tym dramacie Mirosława {#os#303}Dubrawska{/#}, Elżbieta {#os#306}Kępińska{/#} i Anna Seniuk.
Kasa Teatru Powszechnego prowadzi telefoniczną rezerwację biletów, co jest innowacją godną upowszechnienia. Tak więc pod numerami telefonów 18-25-18 i 18-48-19 w godz. 10-14 i 16-19 (w dniach przedstawień na Malej Scenie do godz. 20, a w poniedziałki w godz. 10-14) przyjmowane są zamówienia na bilety na wybrany spektakl.
ARLENE CZYLI ARLIE - WALKA DAŁKOWSKIEJ Z ŻÓŁKOWSKĄ (zew)
"Wyjść" - sztuka amerykańskiej autorki Marshy Norman, jest drugą w tym sezonie premierą na dużej scenie warszawskiego Teatru Powszechnego. Jest to zarazem polska prapremiera tego dramatu. Rzecz znajduje się już w repertuarze, choć oficjalna premiera dopiero za kilka dni. 21 bm.
Przedstawienie reżyseruje Zygmunt {#os#871}Hubner{/#}, scenografię projektował Paweł {#os#6188}Dobrzycki{/#}.
Sztuka, której premiera odbyła się w Luisville w stanie Kentucky, a następnie szybko trafiła na nowojorskie sceny zawiera w sobie dwie wielkie role kobiece stwarzające aktorkom wspaniałe możliwości To role Arlene i Arlie. W warszawskim przedstawieniu grają je Ewa {#os#302}Dałkowska{/#} i Joanna {#os#318}Żółkowska{/#}.
Arlene jest kobietą około trzydziestki, która odbyła właśnie karę ośmiu lat więzienia za zabójstwo taksówkarza i wychodzi na wolność. Arlie w różnych okresach jej życia, niezrównoważona emocjonalnie, wroga wobec wszystkich i samej siebie, która większą część dzieciństwa i młodości spędziła w rozmaitych zakładach karnych. Arlene ma za sobą straszne doświadczenia i pragnie za wszelką cenę zacząć nowe życie, odzyskać nieślubne dziecko, znaleźć porozumienie ze światem. Nie jest to łatwe, przeszłość ciągnie za nogi, a i perspektywy wyglądają raczej żałośnie. Bo cóż jest lepsze: ponowne związanie się z dawnym przyjacielem suterenem czy praca pomywaczki w garkuchni? Arlene wybierze którą ewentualność i jaka będzie w tym rola Arlie - pokaże sztuka. Rzecz rozgrywa się w kilku planach, miejscach, czasach. Aktorkom partnerują m. in : jako Bennie, strażnik więzienny Alabamy - Gustaw {#os#325}Lutkiewicz{/#}. Carl, dawny alfons Arlene - Andrzej {#os#613}Grąziewicz{/#}, jako matka - Mirosława {#os#303}Dubrawska{/#}, Ruby, sąsiadka po wyroku - Anna {#os#312}Mozolanka{/#}.
POLSKA PRAPREMIERA W TEATRZE POWSZECHNYM (pa)
Teatr Powszechny przygotował nowe przedstawienie - premiera odbędzie się w piątek, 12 bm. Zrealizowano głośny na Zachodzie debiut dramaturgiczny amerykańskiej autorki Marshy Norman, zatytułowany "Wyjść". Przekładu dokonał Piotr {#os#6044}Szymanowski{/#}, reżyserował Zygmunt {#os#871}Hubner{/#}, a scenografię zaprojektował Paweł {#os#6188}Dobrzycki{/#}.
W rolach głównych oglądać będziemy Ewę {#os#302}Dałkowską{/#} i Joannę {#os#318}Żółkowską{/#}, a obok nich m. in. Gustawa {#os#325}Lutkiewicza{/#}, Mirosławę {#os#303}Dubrawską{/#}, Andrzeja {#os#613}Grąziewicza{/#} i Annę {#os#312}Mozolankę{/#}. Przedstawienie grane będzie na dużej scenie teatru dla widzów powyżej lat osiemnastu.