Teatr Dramatyczny Warszawa
prapremiera 19 grudnia 1971
reżyseria - Zygmunt Hübner
przekład - Maria Skroczyńska, Juliusz Żuławski
plastyka ruchu - Jacek Tomasik
scenografia - Lidia Minticz, Jerzy Skarżynski
muzyka - Andrzej Trzaskowski
obsada:
Pat - Józef Nowak
Meg Dillon - Ryszarda Hanin
Messje - Andrzej Szczepkowski
Colette - Krystyna Maciejewska
Bobo - Krystyna Miecikówna
Księżniczka Gracja - Czesław Kalinowski
Rio Rita - Maciej Damięcki
Pan Mulleady - Zbigniew Koczanowicz
Panna Gilchrist - Zofia Rysiówna
Leslie - Karol Strasburger
Teresa - Magdalena Zawadzka, Anita Dymszówna
Oficer IRA - Ryszard Pietruski
Ochotnik - Wojciech Duryasz
Marynarz - Jan Gałecki
GORZKIE KOMEDIE (Maciej Karpiński )
Brendan Behan napisał „Zakładnika” w roku 1958, ale dramat ten nie stracił aktualności do dzisiaj. W dalszym ciągu na ulicach Belfastu rozlegają się strzały, nadal wojska brytyjskie stosują wobec Irlandczyków terror, którego nie mogą poskromić żadne komisje, wysyłane przez Rząd Jej Królewskiej Mości, nadal walczy z ukrycia IRA - Irlandzka Armia Rewolucyjna.
Behan - sam wielki patriota irlandzki - nie szczędzi złośliwości pod adresem tej organizacji. Jej przywódcom zarzuca bezmyślne, buńczuczne bojówkarstwo, lokalną zabawę w militaryzm i zapędy terrorystyczne - zamiast organizowania szerokiego ruchu społecznego, domagającego się rozwiązań zgodnych z interesami podzielonego narodu irlandzkiego.
Kanwą sztuki jest jedna z takich pokazowych akcji Irlandzkiej Armii Rewolucyjnej. Jej żołnierze porywają z ulicy młodziutkiego angielskiego żołnierza, aby służył jako zakładnik za Irlandczyka, skazanego w Belfaście za akcję terrorystyczną. Jak łatwo się domyślić, porwany żołnierz jest ofiarą jak najbardziej przypadkową. Jako szeregowiec, zabrany poborem z domu, nie ma wiele wspólnego z celami polityki rządowej i trudno żądać od niego, by ponosił jej koszta. Nie jest to sytuacja rzadka w dramaturgii światowej, która bardzo lubi - poczynając od Brechta - pokazywać, jak mali, Bogu ducha winni ludzie cierpią za sprawy, na których przebieg nie mają wpływu.
Behan nie szczędzi bohaterom sztuki uszczypliwości. Np. wyższy oficer jest zdziadziałym typem, lubującym się pustych gestach którego cały patriotyzm ogranicza się do epatowania narodowymi barwami, przygrywania na kobzie i wygłaszania tyleż płomiennych co bezwartościowych deklaracji. Niższy oficer jest znowu małym krzykaczem, typem kaprala, który zanim zacznie walczyć, wtłoczy najpierw wszystko w karby absurdalnej pseudo-wojskowej dyscypliny, opartej na wrzasku i bezwzględności.
Żeby było jeszcze weselej, Behan umieszcza całe to towarzystwo w domu o zupełnie niedwuznacznym charakterze, toteż galerię postaci uzupełnia kilka prostytutek i stary pederasta ze swoim nieodstępnym chłopcem. Właściwy dramat rozgrywa się jednak w wyższym kręgu. Bierze w nim udział, oprócz zakładnika, jego rówieśnica - młodziutka irlandzka dziewczyna (bez trudu domyślamy się wątku romansowego), oraz para właścicieli przybytku, nie najmłodszych, doświadczonych ludzi. Tym czworgu irlandzki dramaturg przeznaczył role demaskatorów polityki wielkiej i małej - i zgubnego wpływu, jaki ma na losy wplątanych w nią ludzi.
„Zakładnik” nie zawiera w sobie specjalnych meandrów myślowych, więc oczywiście na końcu młody Anglik ginie, i to jak na ironię w okolicznościach, które sugerują zupełnie inne zakończenie. Potem się jednak zrywa na równe nogi i pointa utworu zostaje gracko odśpiewana. Jest w tej sztuce wiele uproszczeń, jest wiele niekonsekwencji. Ale jest też materiał na gorzką, drapieżną tragikomedię.
Tej drapieżności zabrakło jednak przedstawieniu w warszawskim Teatrze Dramatycznym. Zygmunt Hübner wyreżyserował „Zakładnika” według tekstu, to znaczy nie wyraził jasno własnego stosunku ani do sprawy, ani do występujących postaci. W takim ujęciu - kiedy „Zakładnik” nie stał się ani do końca tragikomedią, ani do końca dramatem - piosenki wyszły jak doczepione na siłę, mimo wyraźnie brechtowskich założeń, jakie przyświecały autorowi. Spośród wykonawców wyróżnili się lapidarnym ujęciem postaci Józef Nowak (Pat), Ryszarda Hanin (Meg), Zofia Rysiówna jako panna Gillchrist, a także para młodych: Magdalena Zawadzka i Karol Strasburger, ale ich wysiłki, podobnie jak wszystkich innych, wtopiły się w monotonny rytm spektaklu.
Maciej Karpiński
„Sztandar Młodych” nr 3, 5 stycznia 1972
SALTO MORTALE (Bohdan Drozdowski )
Zarówno Teatr Dramatyczny jak Zygmunt Hübner podjęli się zadania w polskich warunkach niebywale trudnego. Behan, autor dwu sztuk, zmarły w czterdziestym pierwszym roku życia, uczestnik wielu akcji IRA, więzień brytyjski, wszedł do literatury na najdziwniejszych prawach i pozostaje w niej na jeszcze dziwniejszym statusie. Po angielsku teksty jego brzmią brutalnie i zabawnie na przemian, ale nie trywialnie, w tłumaczeniach urok oryginału zamienia się na wartości innego rzędu, delikatnie mówiąc "mniejszej wartości". W przekładzie polskim bohaterowie posługują się językiem sztubaków sprzed czterdziestu lat z domieszką kwiatków w rodzaju "wsio rawno", żeby było jeszcze dziwniej. Osadzenie akcji sztuki w domu publicznym jest zabiegiem pysznym ale i ryzykownym. Pysznym, ponieważ - logicznie rzecz biorąc - ukrycie zakładnika, porwanego żołnierzyka brytyjskiego w burdelu, jest "najpewniejsze", ryzykownym, ponieważ tzw. powaga sytuacji cierpi na tym niewymowne katusze .
Każdy dramaturg wie, że najtrudniej przemycać w sztukach teksty pozytywne i poważne. Osoby, które mają rację i mądrość po swojej stronie, wypadają w sztukach sztucznie, blado, nieprzekonywająco. Kiedy więc Pat mówi ładne teksty o walce i wolności z pozycji kierownika burdelu - jest wszystko o.k., ponieważ gdyby je mówił np. pozytywny bardzo bojownik z Armii Zbawienia - ten sam tekst brzmiałby humorystycznie. Rzecz więc w tym, że Behan doskonale to czuł i potrafił "wstawiać kontrę", mówiąc jego własnym językiem, sądom pozytywnym i świetlanym, ratując je przed śmiesznością i zarzutami, że jest marnym dydaktykiem, który nie ma pojęcia jak sobie poradzić ze "sprawą", za którą optuje jako dramaturg i o którą walczył, jako człowiek.
Naturalnie jest świetnie, kiedy tekst jest tak oprawiony, że dociera do widowni w kształcie zamierzonym przez autora, ale nie jest świetnie, kiedy gagi i sposób gry aktorów powodują, że się widownia nastawia (przestawia w czasie spektaklu) na odbieranie wyłącznie warstwy patologiczno-trywialnej. W dniu, kiedy oglądałem „Zakładnika” (18 I) widownia była wyłącznie zajęta parą pederastów: "Księżniczką Gracją" - (Czesław Kalinowski) i Rio Rita'em (Maciej Damięcki). Zwłaszcza Damięcki pokazał, że zgrabny chłopak z nagim pępkiem może być równie sexy jak podobnie odziana zgrabna dziewczyna. Przy wyjściu komentowano, przy salwach śmiechu, tę właśnie parę. Może zresztą dlatego, że na polskich scenach niebywale rzadko można oglądać tego typu typy.
Na górze panny Colette (Barbara Klimkiewicz na zmianę z panią Krystyną Maciejewską) i Bobo (Krystyna Miecikówna) pracują ciężko na chleb dla siebie i Pata, są ideowe i np. nie chcą dawać Polakowi, bo jest na pewno komunistą, ale Pat je przekonuje, że jeśli ma czym płacić, to nie ma problemu. Marynarz polski miał czym płacić, widać udał mu się jakiś lewy numer a przemytem. Tak się w tej sztuce składa, że również Leslie miał do czynienia z Polakami, bo jego mama "też uciekła z Polakiem i trudno jej się dziwić".
Pisanie o tym spektaklu jest chyba nie mniej trudne niż było wystawienie „Zakładnika”. Meg Dillon używa raz po raz brzydkich wyrazów i dlatego pewno kreacja Ryszardy Hanin wypadła nieco, żeby nie urazić, ponuro i kanciasto, nie ma tam w ogóle ani krzty humoru, nie ma w tej postaci światła, a przecie w tekście jest jedno i drugie. Przedstawicielem walczącej IRA jest Ryszard Pietruski, który zachowuje się, jakby miał kota, właściciel burdelu Pat (Józef Nowak) żąda forsy za schronienie dla porwanego Lesliego (Karol Strasburger), który musiał być tragiczną ofiarą, śpiewać, tańczyć oraz sypiać z Teresą - Magdaleną Zawadzką, która się nad nim bardzo litowała; był rzeczywiście sympatyczny. Andrzej Szczepkowski, wyposażony w kobzę i spodnie oraz szal w kratę, bez przerwy krzyczy "rozejść się" i jest przekonany, że wojna jego młodości trwa jeszcze, a nie wie, bo wariat, że mieszka w burdelu, mniemając w swojej skrzywionej psyche, iż jest to jaskinia spiskowców, czym w istocie burdel Pata się stał. Wszystkie te postaci stanowią sklejki, jest to więc "teatr robiony" a nie "teatr spontaniczny" choć tak by, jak sądzę, tę sztukę można spreparować. Ale pewnie to było nieosiągalne.
Rzecz w tym, że sztuka jest zrobiona jakby poza świadomością potrzeby nieustannego kontrowania i to zarówno tekstów "wzniosłych" jak wulgarnych i trywialnych. Kontrowanie tekstów wzniosłych wychodziło na ogół zadowalająco, ale z tymi drugimi nie jest w po-rządku. Meg wypada fatalnie, mówiąc "kopnę cię w dupę", bo ona to mówi śmiertelnie serio, a gdyby to robiła na jakim-takim śmieszku i dając do zrozumienia, że ją też ten cyrk nieco bawi, mielibyśmy smutny spektakl o wesołych oczach, bo przecie tak to ma wyglądać, albo wesoły spektakl o smutnym wejrzeniu. Bo kiedy rzecz się toczy wokół życia i śmierci, występku i patriotyzmu, nie może przecie być inaczej. Tymczasem mamy na scenie formy ze sobą niespójne, raz kabaret, raz farsa, drama ibsenowska i znowu kabaret. Aktorzy na j swobodniej czują się w akcie trzecim, kiedy wszyscy są zawiani a najśmieszniej zawiana jest Panna Gilchrist (Zofia Rysiówna), której przyśpiewki i nucenia wywołują salwy śmiechu. Rysiówna stworzyła postać komediową środkami prostymi i sprawdzonymi, jest od początku „sobą", czego nie da się powiedzieć o pozostałych. Zakładnik jest składanką, nie ulega kwestii, śpiewy i tańce i mowa do widowni, stanowią o skali trudności w jego przygotowaniu. Nigdy nie widziałem Zakładnika na scenie, nie mogę więc z żadnym innym jego kształtem scenicznym porównywać tego, co widziałem w Dramatycznym. Zygmunt Hübner jest rasowym reżyserem i aktorem, porywając się na tekst Behana wiedział, co go czeka. Wyobrażam sobie co czuł, kiedy musiał dawać Meg do odśpiewania tekst o mordowaniu kobiet i dzieci a zaraz potem kazać Leslie'mu tańczyć z Teresą.
Oglądając ten spektakl myśli się mimowiednie o tym, co przynoszą codzienne komunikaty z Irlandii Północnej, tam toczy się beznadziejna, najbardziej niewiarygodna wojna domowa tego stulecia. Gorzka, głęboka i tragiczna sztuka Behana chce o tym mówić językiem do strawienia dla ludzi faszerowanych sprawozdaniami z pożarów, wybuchów, zastrzeleń, aresztowań. Gdybym był pewien, że warszawski Zakładnik skłania w sumie do zadumy nad postawami ludzi walczących ze sobą tylko dlatego, że nie potrafią współżyć ani znaleźć płaszczyzny porozumienia - oddawałbym ten tekst do składu z czystym sumieniem. Ale niczego nie jestem pewien, nawet tego, czy mój odbiór jest miarodajny dla mnie samego, i czy po tygodniu np., nie zacznę myśleć o tym przedstawieniu zupełnie inaczej, jak to bywa z dziełami "kontrowersyjnymi".
Bohdan Drozdowski
„Teatr” nr 4, 15 lutego 1972
WYROK NA „ZAKŁADNIKU” (Andrzej Hausbrandt)
Szanuję uczucia wobec ludzi i zwierząt, nie szanuję zaś praw i instytucji społecznych, z wyjątkiem tych, które dbają o to, by drogi były bezpieczniejsze, piwo mocniejsze, jedzenie tańsze, a starcy żyli w cieple zimą i w pogodzie latem. Oto zasady którymi kierował się Brendan Behan - najwybitniejszy autor nowej lali teatru irlandzkiego. Człowiek o życiorysie bujnym i dramatycznym - jak przystało na mieszkańca kraju posiadającego historię nie mniej skomplikowaną niż nasza, polska. 41 lat jego szybkiego życia splątał monstrualny węzeł sprzeczności niemożliwych do pogodzenia przez jednego człowieka, który próbował być równocześnie wierzącym katolikiem i programowym antyklerykałem, żołnierzem nacjonalistycznej IRA i komunizującym wywrotowcem, przyjacielem ludzi i groźnym dynamitardem, pokoleniowym malarzem i awangardowym dramaturgiem, wnikliwym obserwatorem życia i walającym się po rynsztokach pijaczyną. To ostatnie zresztą przeważyło, prowadząc do dramatycznego finału delirycznej śmierci. Behan napisał dwie sztuki: „Skazańca” i „Zakładnika”. Przed kilku laty oglądaliśmy pierwszą na scenie Teatru Ludowego, teraz, ze znacznym opóźnieniem, zapoznajemy się z drugą. Najgłośniejszą.
Autor, sam uczestnik walk o wolność Północnej Irlandii, facet, który przesiedział 8 lat w angielskich więzieniach, człowiek który doświadczył wszystkich plag swego narodu: od nędzy po zabójczy nałóg, dał w „Zakładniku” świadectwo prawdzie. Gorzkiej, zgryźliwej prawdzie walki prowadzonej na koszt zwykłych, przypadkowych ludzi, którym przychodzi płacić najwyższą cenę za szaleństwa i zbrodnie polityków i dowódców. Przeprowadzając swój rozrachunek zarówno z dawnymi kolegami broni, jak i dawnymi wrogami nie oszczędził ni jednych ni drugich Był dla obu stron tak samo surowym i podobnie wyrozumiałym. "Wyrozumiałym tam, gdzie do równania sił miast anonimowego człowieka wstawiał postać rzeczywistą, jakiegoś zapijaczonego blagiera z Dublina, ogłupioną klasztornym wychowaniem dziewczynę, czy angielskiego rekruta.
Swoją sztukę o IRA i dwóch chłopcach, którzy mają bezsensownie zginąć, pisał Behan sercem i żółcią. Pisał...? Może to za duże, za precyzyjne słowo. Sztuka bowiem, zrodzona z jego pomysłu, inspiracji, doświadczeń, talentu, powstawała podczas prób, tworzona przez cały zespół workshop Theatre z reżyserką Joan Littlewood i gronem bliskich przyjaciół na czele. Z tego zbiorowego macierzyństwa (bo ojcobójstwo jest bezsporne i należy w sposób oczywisty do Behana) coś pozostało w strukturze dzieła. Jakaś wielowarstwowość, wieloznaczność, różnorodność.
Po przeczytaniu codziennej porcji wiadomości o gwałtach, strzelaninach pożarach, morderstwach i represjach w Belfaście jest nieco szokujące oglądanie sztuki, w której bojownicy irlandzcy okazują się bandą durniów, kabotynów i "szwejków", ich kwatera główna zostaje umieszczona w podrzędnym burdelu, a sympatię potrafią wzbudzić jedynie angielski żołnierz i fraternizująca się z nim irlandzka dziewczyna. Nie byłoby zapewne w tym nic rażącego, gdyby ta irlandzka sztuka, przez eks-żołnierza IRA napisana, została utrzymana w tonie kpiny i wzniosłości, wulgarności i poezji, wesołości i rozpaczy, prawdy i blagi właściwych oryginałowi. Niestety tak się nie stało.
W Teatrze Dramatycznym zamiast jędrnych żartów słyszeliśmy rynsztokową "łacinę", zamiast szlachetnego liryzmu - tuzinkowy melodramat, zamiast bezsensu mordowania - bez-sens walki, wreszcie zamiast bliskiego Brechtowi teatru politycznego, mieszaninę kabaretu i obyczajówki.
„Zakładnik” jest utworem trudnym i nietuzinkowym. Utworem - z racji zaognionej sytuacji w Ulsterze - o nowe}, współczesnej aktualności. Ten „Zakładnik”, którego zaprezentował znany i ceniony reżyser Zygmunt Hübner (jego sukces z „Ulissesem” podziwialiśmy niedawno) okazał się sztuką nieskładną, nieaktualną - kompilacją rodzajowych scenek z domu publicznego i piosenkarskich występów. Wielka to szkoda. Tym większa, że ten wybitny utwór długo czekał na polską prapremierę, a w jego realizację włożono wiele rzetelnego wysiłku Teatru i aktorskich talentów.
Mimo braku porządku, jednolitości stylu, niewczesnych pomysłów itp. przecież jednak zabłysło wysokiej próby aktorstwo Ryszardy Hanin (Meg Dillon) i Józefa Nowaka (Pat), przecież narysowali cieple, prawdziwie ludzkie postaci Magdalena Zawadzka (Teresa) i Karol Strasburger (Leslie), a w obsadzie nie zabrakło nazwisk o takim ciężarze gatunkowym jak Zofii Rysiówny (Panna Gilchrist) i Andrzeja Szczepkowskiego (Messje).
Niestety aktorzy nawet jeśli uratowali siebie, nie zdołali uratować spektaklu. Nie ich to wina. Wyrok na „Zakładniku” został wykonany.
Andrzej Hausbrandt
„Express Wieczorny”, 6 stycznia 1972
Z DALEKIEGO KRAJU (Jan Alfred Szczepański)
Przypomnijmy: (program zawiera tylko spis osób): Brendan Behan , pisarz irlandzki, był jak rozżarzony meteor, który szybko la na ziemię. Radykał, nacjonalista, członek IRA, siedział w więzieniu angielskim za działalność terrorystyczną, rozpił się i zmarł na delirium w wieku lat 41. Zdążył napisać krótką powieść autobiograficzną, jakieś drobiazgi dla radia oraz dwie sztuki teatralne, które mu zapewniły trwałe miejsce w dziejach literatury irlandzkiej. Ich tytuły: „Skazaniec” i „Zakładnik”; obie w przekładzie polskim ogłosił swego czasu "Dialog" Trzeba dodać, że zaprezentowany nam przekład Marii Seroczyńskiej jest bardzo dobry i naturalny w słowie mówionym.
Fabuła „Zakładnika” związana jest z problemami walki o zjednoczenie niepodległej Eire z Irlandią Północną i działalnością Irlandzkiej Republikańskiej Armii. Nie chodzi tu o role IRA w dziejach narodu irlandzkiego; trzeba jednak przypomnieć, że przejawy skrajnego nacjonalizmu nie cieszyły się sympatią pisarzy, by wymienić choćby komunistę Seana O'Casey. Stąd zrozumiałe także u Behana tony sarkastyczne i ironiczne. Sztuka w oryginale wymaga dobrej orientacji w zawiłych szczegółach stosunków anglo-irlandzkich i wewnętrznoirlandzkich.
Jednakże reżyser Zygmunt Hübner zatarł je, względnie usunął w cień, wychodząc pewnie z założenia, że niewiele by powiedziały naszemu widzowi. W ten sposób z krwistej, trochę w kolorycie ballady podwórzowej utrzymanej sztuki, wydobył jej zasadniczą myśl, ujmując ją w nawias satyryczny. Sztuka straciła przez to powierzchowną aluzyjność do bieżących wydarzeń w Belfaście czy w Derry, ale zyskała jako dramat polityczny Widz nie kojarzy fabuły z niedawnymi telegramami w gazetach, natomiast, bacznie obserwuje konkretną sytuację „Zakładnika”, nie ma co przeczyć - dość osobliwa. Czy to źle, czy dobrze? Sceptycyzm i gorycz na pewno przenikały uczucia Behana, gdy pisał „Zakładnika”.
Rzecz dzieje się w dziwnym domu, który ludzie prości nazwaliby bez ogródek - publicznym. Może drastyczność tej scenerii odstraszała od „Zakładnika”? Niepotrzebnie. To nie jest naturalistyczny dom, chociaż jego zarządzająca stylizuje się na właścicielkę podrzędnego burdelu, a dwie panienki które epizodycznie pojawiają się na scenie, wydają się szeregowymi kapłankami swego fachu. Sztuka jest humanistyczna i dobrze zagrana. Trzeba wymienić przede wszystkim Józefa Nowaka i Ryszardę Hanin, jako dwoje gospodarzy, trochę jak z „Ulissesa” Joyce'a. Szkocko-irlandzkiego właściciela domu z kobzą zagrał na drwiącej nucie Andrzej Szczepkowski. Dla zabawy ustawili swe role Czesław Kalinowski i Maciej Damięcki i są rzeczywiście zabawni. Śliskiego zdrajcę gra Zbigniew Koczanowicz, a podejrzaną starą pannę Zofia Rysiówna - ostro i celnie Zjadliwie ukazuje Behan oficera podziemnej armii nacjonalistów: Ryszard Pietruski prezentuje odpychającą a realistyczną figurę. Przy nim tępawego ochotnika gra Wojciech Duryasz. Jest jeszcze para młodych: Magdalena Zawadzka wygląda ślicznie i szczebiocze uroczo, nie jest jednak tą postacią jaką widział Behan: realistyczną służącą w dość jednoznacznym domu. Karol Strasburger ma urok prostego żołnierza w brechtowskiej postaci Leslie.
Obie swoje sztuki obudował Behan songami w stylu brechtowskim. Songi te - w przekładzie Juliusza Żuławskiego - Hübner uszanował, ale oddzielił je od toku akcji dramatycznej. Nie zrośnięte z dramatem, okazały się musicalowe. Nowak i Rysiówna wykonali je żywiołowo, inni trochę markowali. Ale songi poza rewirem Brechta to trochę jak przyklejona broda: niby pasuje, a jednak wydaje się doczepiona. A „Zakładnik” to przecie nie musical.
Jan Alfred Szczepański
„Trybuna Ludu” nr 13, 14 stycznia 1972
„ZAKŁADNIK” BEHANA (Stefan Polanica )
Ten „Zakładnik” długo czekał na polską scenę, bo przekład sztuki ukazał się w „Dialogu" ponad dziesięć lat temu. Były opory i wątpliwości, które w kontekście obecnej sytuacji - jeśli chodzi o "sprawę irlandzką" - nabrały jeszcze większej ostrości i chyba zasadności.
Brendan Behan - jak większość znakomitych pisarzy angielskich, w przeszłości i obecnie - jest Irlandczykiem. Brał udział w walkach o wyzwolenie Irlandii przed 55 laty w szeregach Irlandzkiej Republikańskiej Armii (IRA) i za swą działalność siedział 8 lat w więzieniu. Ma więc moralne prawo pisać o tym. Nagromadziło się w nim wiele goryczy, goryczą i rozczarowaniem pisana jest ta sztuka - ale dla artysty, dla twórcy źli to doradcy.
Behan kładzie znak równości między Irlandczykiem i katolikiem, używa tych określeń niemal wymiennie - tak jak na całym świecie, zwłaszcza kiedy osłania się tymi terminami sprawy i interesy nie związane z religią. Sztuka Behana rozgrywa się w burdelu w Belfaście w ciągu jednej doby. Właścicielem burdelu jest były oficer angielski o pseudonimie Messje (Andrzej Szczepkowski), syn Anglika i Irlandki, który stanął po stronie Irlandczyków i poczuł się patriotą irlandzkim. Jego pensjonat, który dawał kiedyś schronienie bojownikom Irlandzkim, przemienił się stopniowo w burdel, zarządzany przez innego byłego bojownika Irlandzkiego Pata (Józef Nowak) i jego kobietę, prostytutkę Meg Dillon (Ryszarda Hanin). Jeden z bojowników podziemnej armii irlandzkiej został skazany na śmierć i ma być nazajutrz powieszony. Irlandczycy porywają więc młodego żołnierza brytyjskiego Leslie (Karol Strasburger) jako zakładnika, który zginie jeśli wyrok na Irlandczyku zostanie wykonany. Pat ginie jednak podczas strzelaniny po wtargnięciu do lokalu żandarmów angielskich - przypadkowo więc, w sposób absurdalny, bo zastrzelony przez tych, którzy przyszli go uwolnić, powiadomieni przez pensjonariuszy burdelu, starego pederastę zwanego Księżniczka Gracją (Czesław Kalinowski) i jego "chłopczyka" zwanego Rio Rita (Maciej Damięcki). Zginie też na szubienicy Irlandczyk. I w tym przebija humanistyczny zamysł Behana: protest przeciw zabijaniu ludzi, przeciw absurdowi zbędnych śmierci. Tylko że nie można tu pominąć trzech podstawowych pytań: kto, kogo i za co zabija?
„Zakładnik” jest też oskarżeniem nacjonalizmu irlandzkiego. To brutalne oskarżenie w formie paszkwilu (cały irlandzki ruch wyzwoleńczy to dla Behana jeden wielki burdel) kontrastuje z dziwnie łagodną i dobrotliwą satyrą jeśli chodzi o tę "drugą stronę", o Anglię. A więc śmieszni ale poczciwi Anglicy oraz śmieszni, ale źli Irlandczycy. A problem i politycznie i moralnie jest bardziej złożony.
Teatr wyostrzył jeszcze te wszystkie elementy, które w kontekście obecnej sytuacji politycznej w tzw. brytyjskim Ulsterze i tak nabrały nowej ostrości. Oficer IRA grany jest przez Ryszarda Pietruskiego jak gestapowiec, Messje to zidiociały emeryt wojskowy (pyszna zresztą kreacja Szczepkowskiego jako "sama w sobie"), rzecz prowadzona jest - jeśli chodzi o "wątek irlandzki" - w tonacji paszkwilanckiej. Te same wyostrzenia dostrzega się wszędzie tam, gdzie tekst autorski ociera się o bluźnierstwo i antykatolickie szyderstwo.
Przedstawienie ma kilka dobrych i bardzo dobrych aktorsko ról. Zupełną dla mnie rewelacją była Ryszarda Hanin jako Meg Dillon: wulgarna, brutalna - a jednak "polubiło się" tę Meg, wierzyło się jej, była tak bardzo prawdziwa w każdym geście, w każdym słowie. Kreacją jest też Pat Józefa Nowaka - postać równie bogata jak Meg, wykraczająca daleko poza rodzajowość środowiskową. Wiele świeżości i prawdy miała Magdalena Zawadzka (początkująca prostytutka Teresa), której partneruje, prezentując te same ujmujące cechy, Karol Strasburger (zakładnik Leslie). Dzięki tej czwórce wykonawców (i Szczepkowskiemu) spektakl odbierało się jako wydarzenie artystyczne, satysfakcja z oglądania dobrej gry nie rekompensuje jednak zasadniczych zastrzeżeń i oporów natury ideowej.
Stefan Polanica
„Słowo Powszechne” nr 4, 6 stycznia 1972
„ZAKŁADNIK” Z OPÓŹNIENIEM (Maria Kosińska)
Czy czas tak szybko bieży, czy nasza wiedza o świecie, nasza wrażliwość i nasze odczucia tak prędkim podlegają przemianom? Również w odniesieniu do tego, co zwykliśmy nazywać nowatorstwem teatralnym?
Warto przypomnieć: Brendan Behan napisał „Zakładnika” w roku 1958, sztuka zaprezentowana w londyńskim Theatre Work hop zyskała, sobie ogromne uznanie, co w niecały rok później usankcjonowała pierwsza nagroda zdobyta w paryskim Teatrze Narodów. Gdy Behan pisał „Zakładnika”, na ulicach Belfastu padały strzały, dziś również ulice tego miasta nie są spokojne. Nadal walczy z ukrycia Irlandzka Armia Rewolucyjna i nadal giną ludzie, w tym także żołnierze interweniującej tu armii brytyjskiej. Sytuacja wokół sprawy irlandzkiej jest dziś już jednak zgoła inna, choćby przez fakt. że walki toczą się tak długo, że nic i nikt nie potrafi zniwelować waśni religijnych i politycznych dzielących naród Irlandii. Problem jest trudny, bolesny i chyba trudno tu zdobyć się na kpinę...
A Behan w „Zakładniku” podkpiwa sobie bezlitośnie, nie szczędzi przywódcom IRA słów pełnych goryczy i złośliwości. Pomawia ich o nacjonalizm, o chęć uprawiania terroru etc. oraz o zwykłe epatowanie się chlubną przeszłością, bez umiejętności racjonalnego wyciągania wniosków w oparciu o istniejącą sytuację polityczną. Miał zapewne do tego prawo i podstawę, jako. że sam Irlandczyk z pochodzenia, walczył w szeregach IRA, a co więcej, siedział za tę działalność w więzieniu. Krytycyzm Behana, choć już z nutką pobłażania, odnosi się także do irlandzkiego społeczeństwa, różnych jego warstw i odłamów.
Akcja sztuki rozgrywa się w domu o jednoznacznej reputacji, jej kanwą jest jedna z tzw. pokazowych akcji IRA, kiedy to jej żołnierze porywają młodziutkiego i bogu ducha winnego żołnierza angielskiego. jest to odwet za uwięzienie bojownika IRA. Obaj - zginą. Okoliczności tych śmierci będą różne, ale oczywiście, ich wymowa podobna, bezsens tych śmierci jednoznaczny.
Nim to nastąpi (w finale) jesteśmy świadkami przeróżnych perypetii w owym domu, w którym prócz pań i panów o jednoznacznej reputacji przewijają się ci, którzy lubują się w pustych gestach i nic nie znaczących słowach, lub inni, którzy swój autorytet podbudowują wrzaskiem i bezwzględnością. Słowem - cała galeria typów, których autor nie darzy szczególną sympatią. A że akcja nie jest szczególnie wartka, Behan zapatrzony w Brechta, ubarwia całość piosenkami i podobnie jak Brecht stara się nam ponownie przypomnieć, że mali, szarzy ludzie są pionkami na szachownicy historii, że czasem wplątani są w tok zdarzeń całkiem przypadkiem, bez własnej winy, czy chęci.
To wszystko prawda, może zresztą sztuka Behana jest całkiem interesująca, tyle, że dziś już nieco spóźniona; straciła swoją drapieżność, swoją ostrą wymowę. Wina to także realizacji scenicznej, która tylko ilustruje tekst, nie opowiadając się po niczyjej stronie. Sporo w tym przedstawieniu, w reżyserii Zygmunta Hübnera, sztuczności, sporo niekonsekwencji; rzecz jest rozwlekła, piosenki wmontowano sztucznie, są dostatecznie hałaśliwe, acz mało wymowne.
Aktorzy nie czują się na scenie najlepiej, co doskonale widać; wyróżnić można Józefa Nowaka, jako byłego bojownika Pata, Ryszardę Hanin, jako Meg - gospodynię owego domu. wulgarną i pozornie pewną siebie, oraz parę młodych Magdalenę Zawadzką i Karola Strasburgera.
Chyba szkoda wysiłku Teatru, aktorów i reżysera - czy rzeczywiście wierzono w powodzenie?
Maria Kosińska
„Życie Warszawy” nr 6, 8 stycznia 1972
["ZAKŁADNIK" Brendana Behana...] (Z. Sieradzka)
"ZAKŁADNIK" Brendana Behana od wielu lat nie mógł utorować sobie dojścia na naszą scenę (światowa prapremiera tej sztuki odbyła się w 1958 r.). Może zbyt długo czekaliśmy na nią, zbyt wiele sobie obiecując, a może po prostu nie znaleziono dla niej w Teatrze Dramatycznym najbardziej właściwego kształtu scenicznego — w każdym razie całość okazała się dziwnie niespójna i nieprzekonująca. Chociaż powierzono "Zakładnika" reżyserowi wybitnemu i szczególnie wrażliwemu na współczesność, Zygmuntowi Hübnerowi, a grają w tej sztuce wybitni aktorzy tej miary, co Ryszarda Hanin, Zofia Rysiówna, Magda Zawadzka, Józef Nowak, Andrzej Szczepkowski i inni.
A przecież i autor, i sztuka na pewno zasługiwali na prezentację w Warszawie. Behan, którego drugą sztukę pt. "Skazaniec" zaprezentował nam bodajże w ubiegłym sezonie warszawski Teatr Ludowy, jest autorem irlandzkim z wszystkimi cechami tej narodowości. Jest to natura bujna żywiołowa, buntująca się przeciwko angielskim porządkom i jawnie sprzyjająca ludzkiej nędzy, ocieplona dużą dozą miłości do każdego skrzywdzonego bliźniego. Nieprzypadkowo akcja "Zakładnika" rozgrywa się w domu publicznym wśród jego pensjonariuszek i właścicieli, nie przypadkiem również w końcowym zamieszaniu ginie najmłodszy, nic nikomu nie wadzący szeregowiec Leslie, oddając swe życie w rozgrywkach politycznych między partią irlandzkich patriotów a policją angielską.
ZYGMUNT HÜBNER POWIEDZIAŁ
(wiek - 41 lat,
wzrost - 173 cm,
znak zodiaku - baran,
ulubiony kolor - zielony,
ulubiona potrawa - flaki)
"Szpilki": - Rozmową z panem rozpoczynamy cykl krótkich wywiadów, które będziemy od czasu do czasu publikować i które będą miały za temat najrozmaitsze sytuacje konfliktowe na linii twórca-krytyk. Pana, na przykład, chcielibyśmy zapytac, co sądzi pan o negatywnych recenzjach, jakie pojawiły się w prasie po ostatnim reżyserowanym przez pana spektaklu teatralnym? (Brendan Behan - "Zakładnik" w warszawskim Teatrze Dramatycznym).
Zygmunt Hübner: - Recenzje z "Zakładnika" nie są dla mnie zaskoczeniem. Na ogół wszystko to, co robiłem ostatnio w Warszawie, spotykało się z mniej lub bardziej niechętnym przyjęciem krytyki. Zwłaszcza to, co robiłem w telewizji. Być może czytelnicy "Szpilek" pamiętają, co wypisywano na mój temat po premierach "Świętoszka", "Poskromieniu złośnicy" czy "Gonitwy". Jedna z recenzji w "Ekranie" była równoznaczna z propozycją zmiany zawodu - a czeka mnie jeszcze premiera filmu "Seksolatki". Zobaczy pan, co się wtedy będzie działo.
"Szpilki": - I cóż, postanowił pan zmienić zawód?
Zygmunt Hübner: - Myślę, że jest na to już nieco za późno i dlatego musiałem uwierzyć w to, że ja sam dla siebie muszę być krytykiem, że sam dla siebie muszę wypracować własną skalę wartości, ale skłamałbym mówiąc, że to, co się na mój temat pisze, nie robi na mnie żadnego wrażenia.
Jeśli zaś chodzi o "Zakładnika", to nie sądzę, żeby ten spektakl był wyraźnie gorszy czy lepszy od innych, nad którymi pracowałem. Ale jednocześnie muszę się przyznać, że po obejrzeniu już gotowego przedstawienia poczułem coś w rodzaju rozczarowania.
"Szpilki": - A co było powodem tego rozczarowania?
Zygmunt Hübner: - Proszę pamiętać, że sztuka Behana przyszła do Polski w drugiej połowie lat pięćdziesiątych, w czasie, kiedy na ekrany wchodziła "Eroika" i "Zezowate szczęście" Munka, kiedy głównym tematem ideowo-artystycznym były zagadnienia indywidualnego i zbiorowego, mniej lub bardziej społecznie owocnego bohaterstwu. "Zakładnik" był wówczas na linii tej podstawowej dyskusji, ponieważ zaś od tego czasu, z różnych powodów, nie mógł się doczekać swojej polskiej prapremiery - obrósł w swoistą legendę. Dziś ta legenda prysła i odsłoniła pewną anachroniczność sztuki Behana. Stąd rozczarowanie i moje i, być może, widzów.
"Szpilki": - Prapremiera "Zakładnika" zbiegła się w czasie z dramatycznymi wydarzeniami w Irlandii Północnej...
Zygmunt Hübner: - Zbieżność ta nie wpłynęła wcale na aktualność sztuki, a nawet, na skutek innej sytuacji politycznej w Irlandii, skomplikowała jej odbiór. Uniemożliwiło to także, wbrew temu, co sugerowali recenzenci, wyraźne opowiedzenie się poprzez spektakl po którejś z walczących, w sztuce stron.
Nie chciałbym się wypowiadać na temat poszczególnych recenzji z "Zakładnika" i polemizować z zawartymi w nich sądami. Nie mogę jednak pominąć milczeniem takich np. stwierdzeń, że mimo fatalnej reżyserii, wykonawcy głównych ról stworzyli wspaniałe kreacje aktorskie. Dla każdego, kto ma coś do czynienia z teatrem, jest to oczywisty absurd. Mimo to cieszę się szczerze, że ludzie, z którymi pracowałem, zostali tak wysoko, chociaż w nader osobliwy sposób, ocenieni. A ponadto muszę przyznać, że skoro np. źle wypowiada się o spektaklu recenzent, którego recenzji ja również nie cenię (Jak np. p. Hausbrandt w "Expressie Wieczornym"), nie widzę, powodu do rozpaczy.