materialy/img/821/821_m.jpg materialy/inne/549.jpg

kliknij miniaturkę by pobrać plik


Stary Teatr im.Modrzejewskiej Kraków

premiera 20 listopada 1964

reżyseria - Zygmunt Hübner

scenografia - Lidia i Jerzy Skarżyńscy

muzyka - Jerzy Kaszycki

współpraca reżyserska - Zofia Więcławówna

elementy iluzjonistyczne - Juliusz Konczyński - Nemo

obsada:

Don Alvares - Antoni Pszoniak

Don Gusman - Franciszek Pieczka

Antonija, jego żona - Jolanta Hanisz

Don Albano - Marian Jastrzębski

Dionizyja - Barbara Bosak

Biribis - Stanisław Gronkowski

Faramuszka - Romana Próchnicka

Garabuzel, król marocki - Kazimierz Witkiewicz

Gurgiel - Zygmunt Hobot

Lizander - Wojciech Ziętarski

Eleazar - Wojciech Ruszkowski

Traksides - Mieczysław Błochowiak


TRADYCJA ŚMIECHU (Zygmunt Greń)

Don „Alvares albo niesforna w miłości kompanija”. To tytuł komedii Herakliusza Lubomirskiego (1642-1762), której tekst znalazł się niedawno w podstawowym kanonie dramatu staropolskiego wydanym przez PIW pod redakcją Juliana Lewańskiego. To również sztuka, której prapremiera odbyła się dopiero w roku 1958 w Poznaniu w reżyserii Jana Perza, budząc niemałe rozbawienie publiczności. Sukces autora po trzech setkach lat! Obecnie wystawił ją w Starym Teatrze Zygmunt Hübner, który już we Wrocławiu sięgając do Zabłockiego, a jeszcze wcześniej pisząc książkę o Wojciechu Bogusławskim dał dowód swego upodobania do dramatu staropolskiego: fenomen zastanawiający u reżysera, który największe osiągnięcia miał i, można powiedzieć, wszedł do teatru wystawiając sztuki współczesne o przeważającym ładunku, by tak to nazwać, poetyzowanego naturalizmu. U Lubomirskiego i Hübnera czystość zabawy teatralnej - jak w teatrze jarmarcznym - została posunięta do granic ostatecznych, aż ryzykownych: jeśli na moment słabnie sprawność aktorska czy potoczystość pomysłów - jak w akcie drugim - grozi znużenie. Ale zasługą i Hübnera i zespołu niewątpliwą, że nudzić się nie pozwalają zbyt długo. Ot, odprężenie dla nowej porcji zabawy. A ta zabawa staropolska to nie tylko galopady, rejterady i miłostki. To przede wszystkim język, polszczyzna drastyczna, celna, która - zapewne już wtedy gdy powstawała pod piórem autora - śmieszyć miała tylko co rubaszniejszych z braci szlachty. Dziś, trzysta lat nadało jej poloru i patyny, wysubtelniło. Być może, za lat dalszych trzysta co bardziej sprośna sztuka współczesna zalśni podobnymi subtelnościami. Taka bywa historia języka, historia obyczaju.
Sceniczna zaś, brawurowa zabawa zaczyna się już od znakomitych i dowcipnych dekoracji i kostiumów zaprojektowanych przez Lidię Minticz i Jerzego Skarżyńskiego. Nie ma co ukrywać, że ta świetna para przeżywa swój równie świetny okres scenograficzny, mnożą się ich pomysły, zawrotnie rozszerza stylistyka, w jakiej z całą swobodą potrafią się wypowiadać. I tylko nie-zauważanie całej ironii, jaką ukrywają w swej sprawności, w pastelowości, w baroku ornamentacyjnym, może powodować, że nie mówi się jeszcze w Krakowie: idę do teatru na scenografię Skarżyńskich.
Trzy panie, Barbara Bosak, Jolanta Hanisz i Romana Próchnicka, nie miały w tym przedstawieniu ról popisowych lecz konwencjonalne. Że poprowadziły je z wdziękiem i swobodą, to zapisać trzeba tylko na dobro ich temperamentu, i aktorskiego smaku. Panowie nie zawsze tej konwencjonalności uniknęli, czego przykład dawali Franciszek Pieczka czy Antoni Pszoniak. Dużo natomiast autentycznego humoru, dobrze podszytego parodią staropolszczyzny było u Stanisława Gronkowskiego i Mariana Jastrzębskiego; trudniej to samo powiedzieć, a jednak trzeba, o Kazimierzu Witkiewiczu w roli "króla marockiego", ale on także zrobił piękną i fredrowską niemal („Pan Jowialski”!) błazenadę. Wojciechowi Ruszkowskiemu grozy fizycznej czarownika przydali Skarżyńscy, ale rzeczywistej - Juliusz Konczyński, znany w Polsce powszechnie jako iluzjonista Nemo. Zdradził kilka ze swoich tajemnic, i chciałoby się zawołać: więcej, tak one zabawne, i tak sprawnie przez Ruszkowskiego podchwycone.
Jest ten „Alvares” Hübnera typowym przedstawieniem sylwestrowym i mięsopustnym. Bardzo dobrze się stało, że przynajmniej jeden z dyrektorów krakowskich zadbał w tym okresie o publiczność, gdy nawet kina swym ponurym programem zachęcają, jak się zdaje, do samobiczowań i dróg krzyżowych ducha. Jednak tradycja nie jest rzeczą złą. I ta staropolska, i ta starsza od niej lecz bardziej trwała, karnawałowa.
Zygmunt Greń
1964


/materialy/img/821/821.jpg/materialy/img/821/821_1.jpg