materialy/img/819/819_m.jpg materialy/inne/542.jpg

kliknij miniaturkę by pobrać plik


Stary Teatr im.Modrzejewskiej Kraków

Teatr Kameralny

prapremiera 18 czerwca 1964

reżyseria i opracowanie tekstu - Zygmunt Hübner, Jerzy Nowak

scenografia - Franciszek Starowieyski

ilustracja muzyczna - Jerzy Kaszycki

obsada:

Mężczyzna - Zygmunt Hübner, Jerzy Nowak, Wojciech Łodyński

Matka - Krystyna Brylińska, Krystyna Ostaszewska

Irena - Izabela Olszewska

Gimnastyk - Andrzej Buszewicz


“SPOSÓB BYCIA” KAZIMIERZA BRANDYSA W TEATRZE STARYM (l.j.)

“Sposób bycia” Kazimierza Brandysa, którego premiera odbyła się ostatnio na scenie kameralnej Teatru Starego to jakby współczesny odpowiednik średniowiecznego Jedermanna - spojrzenie dzisiejsze na Każdego - każdego człowieka przeciętnego. W moralitecie średniowiecznym koryfeusz był wy abstrahowany i odindywidualizowany; jedynymi jego partnerami były schematycznie upostaciowane Cnoty i Występki. Bohater Brandysa jest umiejscowiony w czasie i przestrzeni, reprezentuje nie tylko generalnie całe pokolenie, którego lata chłopięce przypadły na okres między dwoma wojnami, ale bardziej jeszcze konkretnie: zbiorowość ludzką żyjącą "nad jakąś rzeką, w jakimś mieście" w granicach PRL. Ma swą określoną biografię; widzimy, a w każdym razie wyobrażamy sobie na podstawie jego zwierzeń, cały korowód osób, z którymi łączyły go stosunki sentymentu i niechęci, cichego współzawodnictwa, czy nawet otwartej walki. A mimo to dzieje jego wyzbyte są jakichkolwiek znamion dramatyczności. Historia jego pierwowzoru sprzed kilku wieków, owego “Każdego” epoki średniowiecznej, mimo całego swego oderwania i bezosobowości, była jednak dramatem. Wpływał na to element wyboru, stanowiący oś zasadniczą tamtego ujęcia. Bohater aż do chwili zgonu miał możność dobrowolnego sprzęgnięcia się z Cnotą lub Występkiem; i właśnie ten wybór, ten akt woli świadomej, przesądzał w ostatecznym obrachunku o klęsce lub zwycięstwie całej jego drogi życiowej. Oczywiście, takie postawienie sprawy było możliwe tylko dzięki istnieniu niezachwianej wiary w określoną hierarchię wartości, której źródłem jest nadrzędny autorytet.
Bohater Brandysa nie ma przed sobą żadnej Tablicy Przykazań - ani sakralnych, ani świeckich. Stąd właśnie płynie taki a nie inny jego "sposób bycia". Ów sposób bycia, który stanowi właściwie jedyną jego legitymację, który zastępuje mu wszelkie normy etyczne, wszelkie systemy wierzeń, kierunkowość ideologiczną czy intelektualną. Wszystkie jego poczynania, reakcje, cała jego egzystencja jest wypadkową odruchów egoizmu, samozakłamania, krótkich zrywów poświęcenia - które okazuje się niepotrzebne i bezpłodne - długotrwałego ulegania lenistwu, wygodzie, asekuranctwu i zwykłego ludzkiego cierpienia... Potem przychodzi atak serca - i śmierć, śmierć w samotności i opuszczeniu. Umierający odpuszcza Stwórcy, w którego nie wierzy, przebacza mu winę - niezawinioną - swojego życia pozbawionego sensu.
Trudno o wizerunek bardziej pesymistyczny i beznadziejny, bardziej przerażający właśnie w swym antydramatyzmie.
Kiedy się czyta oryginał tej świetlnej prozy (utwór drukowany był pierwotnie w "Twórczości"), odbiera się go jako głęboki, pełen tragicznej ironii pamflet na „sposób bycia" dzisiejszego „Każdego". Przeniesiony na scenę traci on jednak wiele ze swego blasku; paradoksalnym porządkiem rzeczy, ukazany w działaniu scenicznym gubi swój wewnętrzny dynamizm; spłaszczają się i ujednolicają niepokojące głębie jego światłocieni, niedopowiedziane do końca szyfry słowa pisanego, zamknięte w wyraźny i uproszczony z konieczności konkret postaci, ruchów, przestrzeni scenicznej tracą swą wieloznaczność, sprowadzają się do jednego tylko, grubą kreską podrysowanego mianownika.
Postać „Mężczyzny" - jak określony jest w programie bohater - odtwarzają, zgodnie ze wskazówkami autora, trzej wykonawcy (Zygmunt Hübner, Jerzy Nowak i Wojciech Łodyński ), wymieniający się i kolejno prowadzący ten sam monolog wewnętrzny. Wszyscy trzej przeprowadzają swoje zadanie z inteligencją i naturalnością, dobrze trafiając w prostą, rzeczową, oschłą z pozoru, a w gruncie przesyconą głębokim cierpieniem, tonację zamierzoną przez autora. Ani jednak ten chwyt - zastosowany oczywiście przede wszystkim dla uwydatnienia powszechności i pospolitości cech bohatera i jego sytuacji życiowej i moralnej - ani interesująca scenografia (Franciszka Starowieyskiego) ani pełna ekspresji ilustracja muzyczna (Jerzego Kaszyckiego) nie są w stanie przezwyciężyć wrażenia pewnej monotonii i statyczności, jakie odbiera się na tym widowisku. Nie sądzę, by należało winić za to realizację: po prostu utwór Brandysa jest antydramatem - bez cudzysłowu; jest drapieżnym i przejmującym studium charakterologicznym o rozległych perspektywach filozoficznych, i może nawet historiozoficznych, którego przeznaczeniem jest lektura.
l.j.
„Teatr” nr 15, 1 sierpnia 1964


/materialy/img/819/819.jpg