materialy/img/865/865_m.jpg

Teatr Telewizji

premiera 24 kwietnia 1961

reżyseria i adaptacja - Zygmunt Hübner

przekład - Anatol Stern

scenografia - Franciszek Starowieyski

obsada:

Kazimierz Rudzki

Wanda Koczeska

Sylwia Zakrzewska

Władysław Krasnowiecki

Igor Śmiałowski

Mieczysław Czechowicz

Marian Kociniak

Tadeusz Pluciński

Stanisław Bieliński

Czesław Meissner

Tadeusz Woźniak

Hugo Krzyski

Edmund Fidler

Adrianna Godlewska

Bożenna Biernacka

Ludwik Pak

Andrzej Grzybowski

Mieczysław Gajda

Stanisław Winczewski

Jerzy Magórski

Tadeusz Ross

Aniela Roland-Konopka


BAL ZBUNTOWANYCH MANEKINÓW. INTERESUJĄCY SPEKTAKL!(Barbara Kaźmierczak)

Wielokrotnie z tego miejsca podnosiliśmy sprawę umasowienia Teatru Telewizji, wydobycia go z obłoków elitaryzmu i uczynienia jego repertuaru dostępnym dla tzw. najszerszych rzesz. Umasowienie nie oznacza jednak bynajmniej równania w dół, wystawiania rzeczy miernych i bezwartościowych gwoli "rozbawienia" telewidzów i zadośćuczynienia ich gustom. Refleksja ta nasuwa się nieodparcie z okazji ostatniej, znakomitej zresztą, inscenizacji „Balu manekinów” Brunona Jasieńskiego. Znów zaprzepaszczono szansę. Świetna, dowcipna, drapieżna sztuka powinna stać się okazją do zaprezentowania szerokiemu ogółowi autora mało znanego u nas, a jednego z najświetniejszych przecież naszych romantyków rewolucyjnych, którego burzliwe losy, udział w awangardzie literackiej, wreszcie utwory napisane we Francji i Związku Radzieckim w latach dwudziestych i trzydziestych do dziś frapują historyków i teoretyków literatury.
Możliwości wyboru formy słowa wstępnego przed spektaklem i autora, który by tę rzecz w miarę krótko i klarownie przygotował - są przecież dostatecznie szerokie, aby telewizja zainteresowała się wreszcie, choć na próbę, tą sprawą. Można było zaprosić do studia kogoś autorytatywnego, może nawet Anatola Sterna. A jeśli nie, to niechby choć spiker i niechby przeczytał, przygotowaną przez kogoś notę.
W historii naszej literatury nazwisko Jasieńskiego jest trwale związane z dziejami polskiego futuryzmu. Był on jednym z twórców tego zuchwałego eksperymentu poetyckiego młodych - razem z Anatolem Sternem i Aleksandrem Watem głosił hasła społecznego buntu w imię sprawiedliwości społecznej, zerwania z filozofią idealistyczną, z mistycznym zakłamaniem. Walka z konwencjonalizmem sztuki łączyła się jednak w naszym futuryzmie nie tylko z krańcowym eksperymentem i jaskrawym nowatorstwem formalnym, lecz także ze zdecydowaną postawą rewolucyjno-romantyczną. Pomysł „Balu manekinów” narodził się na wiele lat przed ostatecznym jego zrealizowaniem, w latach dwudziestych w Paryżu. Właśnie w teatrze na Saint Denis, którego widzami byli przeważnie polscy robotnicy-emigranci, zamierzał Bruno Jasieński wystawić swój dramat.
Przeszkodził autorowi nakaz opuszczenia Francji, jako "uciążliwemu cudzoziemcowi". „Bal manekinów” (1931) był próbą stworzenia futurystycznego dramatu. Zabieg formalny, jakim się posłużył autor znakomicie służy satyrycznej intencji pisarza - krytyce burżuazji, odkryciu rzeczywistej prawdy o reformistycznych działaczach robotniczych.
Zbuntowane manekiny krawieckie, obdarzone pełnymi ludzkimi cechami, urządziły sobie bal w ukryciu przed ludźmi. Człowiek, który przypadkowo znalazł się w tym dziwnym towarzystwie, okazuje się być posłem parlamentu i działaczem robotniczym. W dalszym ciągu dramatu - jest on łącznikiem pomiędzy "społeczeństwem" manekinów, a światem burżuazyjnej elity. We wstępie do wydanej dużo wcześniej „Ziemi na lewo”, Jasieński ze Sternem pisali: "Nienawidzimy burżuja, nie tylko tego, który zasłania nam dzisiaj świat wytartym banknotem swej gęby - lecz burżuja, jako abstrakcję, jego widzenie świata i każdą rzecz, która jego jest". Sądzę, że zdaniem tym można podpisać również „Bal manekinów” - drapieżną satyrę na burżuazję, "działaczy" robotniczych, na cały kabaret polityczny "nie określonego" kraju.
Inscenizacja telewizyjna umiejętnie wydobyła z „Balu manekinów” wszystkie jego bezsporne wartości, zarówno w płaszczyźnie treściowej - gwałtowny koloryt dramatu, jego niepokój, nienawiść do świata sytych i posiadających, jak i formalnej - ambitną odwagę pomysłu, metaforykę, sprężystość i logikę budowy dramaturgicznej. Wiele scen (rozmowy z fabrykantami, pojedynek), przez szczególne ustawienie aktorów, niezwykłe potraktowanie ich gestów i ruchów, przez bogactwo dyskretnych detali osadzonych w znakomicie oszczędnej scenografii, dobór scenerii oraz grę drugich planów - sprawiało wrażenie, że kryje się za nimi jeszcze inne, głębsze znaczenie, wybiegające poza dosłowny sens wypowiadanych słów. Stąd brała się chyba jakaś intensywność całego prawie widowiska. Dobre tempo spektaklu oraz umiejętne wypunktowanie, w wielu miejscach, jego walorów rozrywkowych - to następne przyczyny faktu, dla których realizacja telewizyjna „Balu manekinów” zasługuje na bardzo wysoką notę i zaszczytne miejsce wśród ostatnich tego rodzaju przedsięwzięć.
Osobna wiązanka kwiatów - dla zespołu aktorskiego, ze znakomitym Kazimierzem Rudzkim, który w roli manekina-posła stworzył swego rodzaju kreację sezonu. Spojrzenia, słowa i szczególnie gesty, którymi poprawiał nie swoją, ludzką głowę przyczepioną do "siebie" - manekina nadały tej postaci szczególny wymiar. Rudzki był opanowany i oszczędny, wymierzony w gestach, obdarzył przy tym swego bohatera swoistą godnością i elegancją.
Spośród bardzo wyrównanej i utrzymanej na dobrym poziomie gry całego zespołu, warto takie zapamiętać nazwiska Władysława Krasnowieckiego i Igora Śmiałowskiego.
Barbara Kaźmierczak
„Ekran” nr 20, 14 maja 1961

NA PRZYKŁAD "BAL MANEKINÓW" (?)

W ubiegłym tygodniu oglądaliśmy z Warszawy niezwykle interesującą pozycję Teatru Telewizji - "Bal manekinów" Bruno Jasieńskiego w reżyserii Zygmunta Hübnera. Tegoż Zygmunta Hübnera, który po paru znakomitych sezonach w Teatrze "Wybrzeże" przeniósł się oczywiście co rychlej do Warszawy w towarzystwie Kobieli, Cybulskiego, Elżbiety Kępińskjej-Kowalskiej i innych. W Warszawie idzie mu zresztą nieco gorzej, ale to była tylko dygresja... Wracajmy do "Balu manekinów".
Otóż wydaje się, że dobór tej właśnie sztuki dla Teatru Telewizji był wyjątkowo celny, techniczne możliwości telewizji wyraźnie pomogły tekstowi i wzbogaciły go. Rzecz, jak pamiętamy, w tym, że pierwszy akt sztuki toczy się na balu manekinów, zwyczajnych wystawowych manekinów, które ożyły w największej tajemnicy przed ludźmi. Manekinów muszących kompletować dopiero ręce i nogi, często pozbawionych głów, ale i wówczas nawet nie pozbawionych możliwości czucia, myślenia - spoistymi kategoriami rzecz jasna - i mówienia.
Aktor na scenie zastosowałby w tego typu roli szereg zabiegów formalnych: martwe upozowanie rąk w możliwie jednej i tej samej pozycji, ciężki, przepalający się z boku na bok sposób chodzenia, świadczący o sztywności nóg, nieruchoma, zastygnięta w grymasie twarz. Jednej rzeczy wszelako aktor nie mógłby uniknąć - słowa. Manekiny mówią, porozumiewają się, dyskutują i choćby nawet nagrać ich głosy na taśmę magnetofonową, nieruchome, położone, w jednym punkcie źródło dźwięku, źródło nie przesuwające się wraz z postacią, nie tylko zburzyłoby teatralną iluzję, ale i zaciemniłoby samą akcję.
To, co nie byłoby możliwe w teatrze, znakomicie "zagrało" w telewizji. Przecież w telewizji głos i tak płynie z głośnika, a naprowadzić widza na to, kto akurat mówi, można po prostu przy pomocy ruchu kamery - najazd na twarz, zbliżenie, będzie zabiegiem najzupełniej wystarczającym. Stąd sceny na balu wypadły co najmniej frapująco - manekiny nie mówiły, a głośno myślały z jednym i tym samym grymasem zastygniętych na upudrowanych twarzach.
Zapewne, powtarzanie jednego i tego samego technicznego tricku na przestrzeni wielu spektakli, mogłoby się do cna znudzić widzom, wydaje się jednak, że jak dotychczas jest raczej odwrotnie i telewizja nie za dużo, a za mało, zbyt rzadko korzysta ze swoich technicznych możliwości. A przecież ma ich cały szereg, podobnie na przykład jak szereg możliwości ma - w odróżnieniu od "teatru żywego planu" - teatr lalek. Przyszedł mi ten teatr na myśl, ponieważ scena ucięcia głowy Liderowi, rozlosowywania jej przez manekiny i wreszcie przyprawiania zwycięzcy, najpełniej i najzabawniej wypadłaby właśnie w lalkach... Ale to znów była dygresja, tym razem już ostatnia.
Sam "Bal manekinów" udał się - jak wyżej mówiłem - znakomicie. No a Kazimierz Rudzki - to była wielka radość patrzeć na tego kapitalnego aktora obsadzonego w dodatku w wymarzonej dla niego roli. Jeżeli wolno sądzić spektakl nadaje się do powtórzenia. Nie wiem czy z tele-recordingu, czy raz jeszcze ze studia, ale nadaje się na pewno.

MANEKINY I MARIONETKI (Krystyna Kuliczkowska)

Teatr Telewizji Warszawskiej. "Bal manekinów" B. Jasieńskiego. Przekład A. Sterna.
Reżyseria Z. Hübnera, scenografia F. Starowieyskiego. Premiera dn. 24.IV.1961 r. Teatr Polskiego Radia. B. Jasieński "Bal manekinów" w przekł. A. Sterna. Oprac. radiowe K. Salaburskiej, reżyseria N. Szydłowskiej, opr. Muz. K. Biegańskiego. Powtórzenie 26.IV.1961 r.
Pomysł "Balu manekinów" zrodził się - jak pisze Anatol Stern we wstępie do ostatnio wydanych "Utworów poetyckich" B. Jasieńskiego - w Paryżu, w latach 1925-29, gdy autor prowadził na przedmieściu Saint Denis własny teatr, w którym występowali przeważnie polscy robotnicy-emigranci. Pomysł został zrealizowany po upływie lat dziesięciu, w roku 1936, w sztuce pozostało jednak wiele momentów charakterystycznych dla wcześniejszego okresu twórczości Jasieńskiego: ton buntowniczych manifestów, które wraz z innymi młodymi futurystami podpisywał przeciwko strupieszałemu światu, skłonność do olśniewania efektowną formą. Pozostało jednak coś więcej, bardziej istotnego: atmosfera Paryża z lat 20-tych i charakter jarmarcznego, jaskrawego widowiska, przeznaczonego dla prostych ludzi, którzy z trybuny, jaką stała się scena, mogli w żywe oczy kpić z rekinów kapitalistycznych, z porządku "wyższego świata".
Koncepcja sztuki jest na pozór prosta, opiera się na zręcznym pomyśle - zamiany ról: ludzie, ci z kapitalistycznej "góry" oraz idący na ich pasku reformistyczni działacze robotniczy przedstawieni są jako - manekiny zaś manekiny z pracowni krawieckiej zdolne są do ludzkich uczuć. Na przyjęciu u fabrykanta samochodów Manekin z głową Posła zrywa skomplikowaną sieć zabiegów, mających omotać prawdziwego Posła, psuje im szyki, a następnie pozbywa się pustej głowy jako niepotrzebnego balastu i wraca do swej pracowni.
Okazuje się więc, że "nawet Manekin" zdolny jest zdemaskować zawikłaną na pozór taktykę "góry" i zgniliznę moralną fabrykanckiego światka oraz przekupionych socjaldemokratów. Istotnym zaś bohaterem sztuki jest walcząca klasa robotnicza, której siła - działająca za sceną - decyduje o ostrości spojrzenia na walkę klasową w kapitalistycznym społeczeństwie.
Dobrze się stało, że "Bal manekinów" pojawił się jednocześnie na scenie telewizyjnej (premiera) i w teatrze radiowym (wznowienie z roku 1957). Trzeba stwierdzić, że przedstawienia te sprawiają prawdziwą satysfakcję widzowi, a zwłaszcza temu, który miał możność - porównania obu wersji, Żadna z tych wersji nie jest "słabsza", każda wykorzystuje możliwości własnych form artystycznego wyrazu.
Podstawowym problemem inscenizacyjnym i reżyserskim, i było tutaj przeciwstawienie dwóch światów - ludzi i manekinów. Koncepcja telewizyjna - posłużenia się prawdziwymi ludźmi w rolach manekinów - była w zasadzie świetna. Martwe, nieruchome twarze, bezmyślne oczy, zautomatyzowane ruchy, gładka, "wylizana" charakteryzacja - wszystko to sprawia, że taniec manekinów w I akcie pozostawia niezapomniane; wrażenie. Jest jednak jedno -"ale".- Wydaje się, że niefortunnym zabiegiem było osobne nagranie głosów manekinów, że była w tym pewna niekonsekwencja: albo autentyczne kukły o zastygłych gestach z głosami za sceną, jak w teatrze marionetek, albo - jeśli już ludziom powierzono role manekinów i obdarzono je pewnym zasobem ograniczonych ruchów - niechby już mówili własnymi, sztucznie zmechanizowanymi głosami - efekt byłby na pewno silniejszy. Doskonale rozwiązał tę sprawę teatr radiowy; tutaj wprawdzie było to koniecznym "znakiem rozpoznawczym", teatr telewizyjny mógł sobie jednak z powodzeniem ten efekt "wypożyczyć", nie ufając zanadto sile elementu wizualnego, który pozwala wprawdzie łatwo manekiny rozpoznać, lecz wymaga bardziej wszechstronnego przemyślenia stylu postaci umownych. Raził zwłaszcza moment, gdy prawdziwy poseł przemawia wśród manekinów nagranym za sceną głosem.
Główna rola - Manekina-Posła zinterpretowana została świetnie w obu wersjach. Rola ta była jakby stworzona dla Rudzkiego, który zwykle operuje świadomie efektem nieruchomej niemal twarzy. . Lekkie poruszenia sztywnych rąk, ostrożne skręty "przymocowanej" głowy, monotonne brzmienie głosu - wszystko to było wystudiowane z prawdziwym mistrzostwem. Adaptacja radiowa bardzo trafnie podkreśliła - poprzez powtarzające się człony zdaniowe - szczególny sposób mówienia Manekina-Posła, ale też T. Kondrat zinterpretował te partie w sposób niezwykle sugestywny, "drewniany", dzięki niemu widzimy tę postać oczami wyobraźni. Obaj aktorzy "ożywiają się" w scenie z robotnikami i to słuszne. Manekin wprawdzie wydaje się nic nie rozumieć z machinacji "wielkiej polityki", lecz autor obdarzył go "instynktem buntu" przeciwko tyranom i w decydującym momencie czyni go zdolnym do prostych ludzkich uczuć i uczciwego działania.
Sztuka jest wieloosobowa, a nie lubi tego ani mały ekran, ani scena radiowa. W obu wypadkach jednak trudności te zostały przezwyciężone. Postacie w teatrze telewizyjnym były doskonale ustawione, dalsze plany czyste i czytelne, głosy w radiu dobrze zindywidualizowane i zróżnicowane. Sztuka "słuchana" wydawała się jednak bardziej rozwlekła, uderzało to zwłaszcza w rozmowie robotników, którą w radiu można było nieco skrócić; na scenie telewizyjnej dzięki świetnej interpretacji M.Czechowicza przykuwała uwagę, była jednym z mocniejszych momentów. I jeszcze drobna uwaga. Z taśmy słuchowiska, nagranego w r. 1957, należało wyciąć słowa Sterna o premierze, która odbyła się "przed kilkoma tygodniami w Katowicach". W sumie dobre, ciekawe inscenizacje. Warto było "pójść do teatru" na tę samą sztukę dwa razy w ciągu tego samego tygodnia.

BAL MANEKINÓW

W salonie jednego z pierwszorzędnych domów mody w Paryżu manekiny w tajemnicy przed ludźmi urządzają bal. Manekin Damski rozmawia w tańcu z Manekinem Męskim: "Za jedną noc taką jak dzisiejsza gotowa byłabym oddać resztę życia. Poruszać się! Zmieniać miejsce w przestrzeni! Czy może być większe szczęście?".
Nagle na balu pojawia się Człowiek. Jest nim poseł Ribandel, przedstawiciel reformistycznego syndykatu partii socjalistów (K. Rudzki). Manekiny postanawiają zabić intruza, by ich nie naraził
na zemstę ludzi. Sąd skazuje Ribandela na obcięcie głowy, narzędziem kaźni są nożyce krawieckie. Co zrobimy z głową?" "Losujmy, kto wygra, temu ją oddamy". Głowę wygrał Manekin 1, który postanawia udać się w zastępstwie posła na bal do właściciela fabryki samochodów, p. Arnaux.
P. Amaux (Wł. Krasnowiecki) oraz drugi obecny na balu fabrykant p. Levasin (I. Śmiałowski), chcą (pozyskać posła dla różnych celów: pierwszy dąży do powstrzymania strajku, drugi - do wywołania go. Każdy na osobności wręcza posłowi czeki, próbują też innych sposobów. "Chciałbym, żebyś trochę się zajęła leaderem" - mówi p. Levasin do żony Solange (S. Zakrzewska).
Towarzyszom z syndykatu metalowców udaje się dotrzeć do poła Manekin-Leader wbrew wcześniejszej umowie niedopuszczenia do strajku podpisuje ulotkę komunistów i wręcza delegatom pieniądze na fundusz strajkowy. "Więc stawiamy żądania wyższe od komunistycznych? I tym samym stajemy na czele strajku? Czy dobrze zrozumiałem?" - pyta Delegat 1 (M. Czechowicz).
Poseł okazuje się niewrażliwy na wdzięki Solange, zarzuca jej, że jest nieprawidłowo zbudowana, mierzy długość nóg. W tej sytuacji zastaje ich mąż i reszta towarzystwa. Pojedynek między p. Levasin i Ribandelem jest nieunikniony.
Odbywa się on w "parterowej sali" z wielką pompą. Właśnie wówczas, gdy na posła przypada kolej strzału, pojawia się prawdziwy Ribandel bez głowy. Manekin zwraca mu ją ze słowami! "Kiedy wygrałem głowę, wydawało mi się, że znalazłem skarb. A niech was licho porwie z waszymi głowami! Teraz już wiem do czego są wam potrzebne! Proszę stać absolutnie nieruchomo. Strzela pan Levasin".

TEN "BAL" NAM SIĘ UDAŁ (Ewa Boniecka)

Po dłuższym okresie posuchy - Teatr Telewizji Warszawskiej wystąpił z nową inscenizacją, która z uwagi na swe walory stanowi cenną pozycję w jego dorobku artystycznym. Teatr Warszawskiej TV wykonał naprawdę "kawałek" doskonałej roboty w dziele popularyzacji naszego rodzimego repertuaru, prezentując milionom widzów "Bal manekinów" Bruno Jasieńskiego, utwór pisarza ciągle jeszcze zbyt mało znanego szerszym kręgom odbiorców sztuki.
Telewizyjna inscenizacja "Balu manekinów" jest - po radiowej oraz katowickiej (na scenie Teatru im. Wyspiańskiego) premierach tej sztuki, które miały miejsce przed laty, trzecią dopiero z kolei prezentacją utworu w naszym kraju.
A że utwór pokazywać warto, dowiodła tego wczorajsza premiera w sposób doskonały. Bruno Jasieński, współtwórca polskiego futuryzmu, autor głośnych powieści "Palę Paryż" oraz "Człowiek zmienia skórę" napisał "Bal manekinów" w roku 1931, w okresie, gdy był już pisarzem o w pełni skrystalizowanych poglądach lewicowych. W sztuce swej zawarł bardzo zjadliwą i ostrą krytykę systemu burżuazyjnego, bezlitośnie wykpił pseudosocjalistycznych przywódców i działaczy.
Transpozycję na widowisko telewizyjne zniósł "Bal manekinów" bardzo dobrze. Reżyser sztuki - Zygmunt Hübner wykazał dużą intuicję artystyczną, tak w jej realizacji, jak i w doborze obsady aktorskiej. Dzięki jego wysiłkom oraz scenografa Franciszka Starowieyskiego, sceny z manekinami były odpowiednio groteskowe i z lekka niesamowite (udany pomysł nadania kwestii manekinów z taśmy, uczyniło to je bardziej "zmechanizowanymi"), a część na balu u fabrykanta - zabawna i smaczna. Tak ręcznie nakreślone ramy widowiska wypełnili treścią doskonali aktorzy.
Kazimierz Rudzki jako manekin-poseł, stworzył sylwetkę niezrównaną. Jego kamienna twarz, lodowaty sposób podawania tekstu - skontrastowane z tym - co mówił dały w efekcie postać niesłychanie zabawną. Wszyscy pozostali aktorzy nawet odtwórcy najmniejszych ról, grali koncertowo. Z braku miejsca, wspomnę tylko w tym miejscu o kapitalnym Mieczysławie
Czechowiczu w roli przywódcy związkowego, Władysławie Krasnowieckim i Igorze Śmiałowskim - konkurencyjnych fabrykantach. Wandzie Koczewskiej i Sylwii Zakrzewskiej - bardzo stylowych i pikantnych damach z high lifu.
Sukces "Balu manekinów" powinien utwierdzić kierownictwo Teatru Telewizji Warszawskiej w mniemaniu, że tylko ambitny, w miarę możliwości oryginalny i odmienny od tego, jaki prezentują teatry - repertuar, może zapewnić Teatrowi TV jakąś pozycje w naszym życiu teatralnym. A coraz liczniejsza kadra reżyserów i aktorów "czujących" telewizję wróży, iż repertuar ten ma szanse otrzymania ciekawych form inscenizacyjnych. "Bal manekinów" obudził w tej mierze nasze apetyty, czekamy na więcej!


/materialy/img/865/865.jpg/materialy/img/865/865_1.jpg/materialy/img/865/865_2.jpg