Teatr Telewizji

premiera 23 września 1974

reżyseria - Zygmunt Hübner

adaptacja - Agnieszka Andrzejewska, Antoni Libera

realizacja TV - Joanna Wiśniewska

scenografia - Jan Banucha

obsada:

Stefan Szczuka - Tadeusz Łomnicki

Maciek Chełmicki - Krzysztof Kolberger

Jan Kalicki - Edmund Fetting

Andrzej Kossecki - Piotr Cieślak

Krystyna - Ewa Żukowska

Waga - Krzysztof Chamiec

Podgórski - Janusz Bukowski

Święcki - Seweryn Butrym

Weychert - Janusz Zakrzeński

Drewnowski - Marian Kociniak

Pieniążek - Bronisław Pawlik

Wrona - Edmund Karwański

Puciatycka - Karolina Lubieńska

Puciatycki - Zdzisław Mrożewski

Staniewiczowa - Mirosława Dubrawska

Teleżynski - Ryszard Barycz

Portier - Ryszard Pracz

Restaurator - Kazimierz Kaczor

Szretterowa - Maria Klejdysz

Kossecka - Barbara Zielińska

Służąca Szretterów - Alina Żeliska

Żołnierz - Wojciech Alaborski


POPIÓŁ I DIAMENT (Michał Misiorny)

Paradoks powieści Jerzego Andrzejewskiego polega na tym, iż - myśląc o niej - wciąż musimy odwoływać się do filmu. Jan Błoński stwierdził swego czasu, że Wajda poprawił Andrzejewskiemu powieść: być może choć naprawdę ważne jest tylko to, iż postaciom z powieści film nadał ciało, a niektórym - jak nieszczęsnemu Maćkowi Chełmickiemu - także wewnętrzny ogień i osobliwą, pokrętną, ale własną prawdę. Jeśli dziś kolejny inscenizator podejmuje się przenosić na scenę czy ekran „Popiół i diament”, musi walczyć nie tyle z Wajdą, co ze Zbigniewem Cybulskim.
I nie dziwmy się, że Maciek Krzysztofa Kolbergera przegrywa to spotkanie. Jako aktor Kolberger jest o dziesięć lat młodszy od Cybulskiego, który zagrał tę rolę dobrze po trzydziestce. Chełmicki ze spektaklu telewizyjnego ujmuje młodzieńczością, nawet wdziękiem, ma chwile żaru, ale nie niesie w sobie specjalnie intensywnych treści, a w partiach lirycznych roli zwyczajnie zawodzi. Myślę, że droga młodego aktora do dojrzałości zowodowej jest jeszcze długa.
Wszakże w wymiarach całego spektaklu proporcje takich i podobnych (bo mamy przecież także postać młodszego Kosseckiego) ocen muszą się zmienić. Wajda inscenizował tragedię na tle powieści, tymczasem autorzy poniedziałkowego spektaklu TV - reżyser Zygmunt Hübner i adaptatorzy Agnieszka Andrzejewska i Antoni Libera - zdecydowali się powrócić do powieści, do jej bogatszego, wielowątkowego materiału i stworzyli rodzaj artystycznego reportażu o początkach Polski Ludowej. Dali tych początków panoramę społeczną i polityczną, ukazując plątaninę postaw, orientacji, namiętności, z których nowa Polska wyłonić się miała nie bez trudu i nie bez nowych ofiar.
Centralną postacią w zamyśle tego spektaklu jest Szczuka - działacz partyjny, który ginie, uzmysławiając jak gdyby dialektykę konieczności i przypadków, tak wyrazistą w pierwszych latach. Szczuka Łomnickiego jest spokojny, opanowany, mądry i trochę zmęczony; optymizm i radość powrotu z obozu do kraju, do pracy politycznej tłumi wnikliwa wiedza o rozdartym społeczeństwie, które przejść będzie musiało jeszcze długą drogę do nowej jedności. Rolę Tadeusza Łomnickiego należy zapisać do wybitnych osiągnięć tego znakomitego artysty. Tu jeszcze chciałbym także wymienić rolę Edmunda Fettinga (Kalicki), Bronisława Pawlika (Pieniążek), Mariana Kociniaka (Drewnowski) oraz Ewy Żukowskiej (Krystyny).
Pozostałoby również kilka kwestii do dyskusji - jak choćby usunięcie postaci sędziego Kosseckiego czy powierzenie roli Hanki Lewickiej piosenkarce, co odmieniło funkcje i postaci, i piosenek - itp. W sumie przecież spektakl Hübnera, inny niż film, bogatszy w treści społeczne i polityczne, dobrze otworzył nowy sezon teatru TV, będąc zarazem - w skali ostatnich lat tej największej naszej sceny - niewątpliwym sukcesem.
Michał Misiorny
”Trybuna Ludu” nr 269, 26 września 1974

POPIÓŁ I DIAMENT NA OTWARCIE SEZONU (Małgorzata Karbowiak)

Z pompą i rozmachem rozpoczął nowy sezon Teatr Telewizji dając na inauguracją wystąpienie red. H. Bieniewskiego o planach repertuarowych tej instytucji i przedstawienie „Popiołu i diamentu” wg J. Andrzejewskiego w reżyserii Z. Hübnera. Powieść ta, jak wiadomo, doczekała się w ostatnim czasie kilku opracowań na scenę, wystawiły ją, z różnym zresztą powodzeniem teatry Poznania. Wrocławia, Łodzi (dwa różne przedstawienia: w reż. J. Maciejowskiego i w reż. J. Perza), a w pamięci wciąż mamy kadry z filmu Wajdy, który obszedł triumfalnie ekrany Europy i pół świata. W tej sytuacji już samo sięgnięcie po ten tekst dla potrzeb telewizji było niebywałym ryzykiem, podobnym temu, które podejmuje człowiek pragnący przy pomocy młotka zbudować samochód. W telewizji odpada przecież nawet to, co może bronić przedstawienie w teatrze - atmosfera, jaka rodzi się w bezpośrednim styku aktorów z widownią...
Odpowiedzmy jednak na pytanie podstawowe: czy próba poniedziałkowa powiodła sie, czy otrzymaliśmy przedstawienie, które choć musiało być znacznie zubożone w stosunku do pierwowzoru literackiego zachowało jego walor podstawowy - klimat napięć ideowych, w jakim znalazło się społeczeństwo polskie w nowych powojennych warunkach politycznych? Czy spektakl zarysował tragedię generacji dla których wojna nie skończyła się ze złożeniem broni, czy przedstawił - w sposób wyrazisty - racje społeczne i moralne, które stały za poszczególnymi decyzjami?
I wreszcie ostatnie pytanie: czy dramat Maćka Chełmickiego nie został sprowadzony do wymiaru jednostkowej sprawy, lecz stał się synonimem sytuacji całego pokolenia? Linię konstruktywną poniedziałkowego przedstawienia wyznaczył motyw Szczuki, co jest próbą przesunięcia akcentów w interpretacji utworu Andrzejewskiego. Próbą ambitną, zasługującą na uwagę, choć z pewnością niełatwą w realizacji. Jednocześnie usunięto całkowicie w cień inną kluczową postać powieści - Kosseckiego, przedwojennego sędziego, który w obozie dla przetrwania zaprzedał się w służbę Niemcom. Szczątkowo również, a zarazem w tonacji groteskowej przedstawiono środowisko dawnej arystokracji, grupy skazanej przez sytuację polityczną na wymarcie. Te zabiegi nie wyszły przedstawieniu na dobre. Powieść pokazywała poprzez zobiektywizowany obraz czasu całą skomplikowaną ideowo i moralnie sytuację, w jakiej znalazło się społeczeństwo polskie postawione wobec konieczności dokonania wyboru. Tym silniejsza była jej wymowa.
Rezygnacja z tego w miarę obiektywnego obrazu w portretowaniu poszczególnych warstw i grup odebrała przedstawieniu silą pierwowzoru. Ludzie niedorastający do czasów, które nadchodzą jako konieczność historyczna, nie są śmieszni, lecz tragiczni.
Inne zastrzeżenie bierze się z pewnego spłaszczenia wątku Maćka Chełmickiego. W powieści i filmie Wajdy jest to człowiek, który w ciągu jednej nocy bierze rozbrat z przeszłością, który jest przekonany, spotykając na swojej drodze dziewczynę, o konieczności zmiany trybu życia. Jednocześnie jest to żołnierz przywiązany do pewnych atrybutów wojskowych, do pewnych symboli romantycznych. Dramat Maćka polega głównie na tym, iż nie będąc przekonanym już o słuszności rozkazu zabicia Szczuki, musi go wykonać. Jeszcze raz musi wywiązać się z podjętych niegdyś zobowiązań, zdając sobie jednak sprawę z tego, że jest to tylko cena za odejście do innego życia. Dlatego ta śmierć, podobnie jak śmierć komunisty Szczuki jest tak daremna i niepotrzebna... Myślę zarazem, iż nie udało się reżyserowi pokazać właśnie owego momentu psychologicznego "przejścia przez granicę" Maćka, w czym zawiniła koncepcja reżyserska. Zarysowana skrótowo postać Krystyny, zbyt naiwnej jak na czas wojny, zbyt mało dojrzalej, nie pozwoliła na nawiązanie równorzędnego dialogu z Maćkiem. Nie bardzo wierzymy w przedstawieniu w to, że dwoje młodych ludzi nieufnych, bo nauczonych wypadkami wojny, nagle dorasta do wspólnego życia. Było to bardzo piękne w filmie, bardzo tam prawdopodobne psychologicznie, lecz nazbyt uproszczone w przedstawieniu telewizyjnym. Wydaje się także, iż dramat Maćka nie nabrał tutaj tej siły, która uczyniłaby z niego symbol sytuacji pokolenia. Ale to już jest sprawa samej adaptacji.
Wydaje się także, iż "winę" za znaczne okrojenie niektórych ważnych dla wymowy społeczno-ideowej całości wątków ponoszą także adaptatorzy. Szczególnie wyraźnie rysuje się to w scenie bankietu, w której postaciami centralnymi stają się Drewnowski i Pieniążek, zbyt "wyskakujący" na plan pierwszy. A przecież scena bankietu - to po trosze przekrój całego społeczeństwa.
I wreszcie sama realizacja. Są w niej momenty godne podkreślenia, zwracające uwagę, lecz całości przedstawienia brak tego klimatu, który cechował film, który powodował, iż zrastały się w jedność piękna forma i temperatura jego przekazu. Wspominaliśmy już o pewnej niejednolitości stylistycznej: wydaje się także, iż popełniono trochę błędów obsadowych. Z pewnością akceptujemy K. Kolbergera jako Maćka, innego niż Cybulski, bardziej chłopięcego, mniej neurastenika, lecz dyskusyjne wydają się już pozostałe role. O Krystynie już wspominaliśmy. E. Żukowska niewiele miała do grania, zwłaszcza, iż tak bardzo okrojono jej tekst. Ale przecież w powieści to dziewczyna. która już niejedno w życiu przeżyła, bogata doświadczeniem czasu. Dyskusyjna wydaje się także rola T. Łomnickiego jako Szczuki. Sądzę, iż wysunięcie tej postaci na plan pierwszy obnażyło po prostu pewne słabości tekstu. Szczuka w powieści zarysowany zaledwie kilkoma kreskami, stąd trudności, jakie stanęły przed wykonawcą tej roli. Pewnym uproszczeniem było także powierzenie ról "arystokratycznych" takim aktorom, jak Z. Mrożewski, M. Dubrawska.
I zapytajmy na zakończenie: czy możliwe byłoby takie przedstawienie telewizyjne, które nie uroniłoby niczego z atmosfery powieści, które stałoby się wydarzeniem równorzędnym z filmem Wajdy? Sądzę, że nie. Rzecz w tym, iż Wajda bardzo wiele z powieści zmieścił po prostu w samym obrazie, w sposobie jego ukształtowania. Telewizja przez swoją jednoznaczność i konkretność w tym wypadku musiała ustąpić dziełu filmowemu. I od tego wrażenia przy oglądaniu spektaklu nie można było się uwolnić.
Małgorzata Karbowiak
”Głos Robotniczy” nr 227, 26 września 1974

POPIÓŁ I DIAMENT (Feliks Netz)

Przed emisją „Popiołu i diamentu” w reż. Zyg¬munta Hübnera, nikt nie był łaskaw poinformować niezorientowanych widzów, że nie jest to widowisko premie¬rowe, lecz praca sprzed paru dobrych lat. Oglądałem ją wówczas i teraz, za każdym razem próbując oddalić od siebie pamięć o filmie Andrze¬ja Wajdy ze Zbigniewiem Cybulskim - niestety, darem¬nie. W tamtym filmie, nie wolnym przecież od uprosz¬czeń, mnożącym bez umiaru Krzysztof Kolberger w spektaklu wg „Popiołu i diamentu” znaki i symbole. Była wysoka temperatura emocjonalna, któ¬rej odpowiadało podobne nastawienie widowni. Publicz¬ność na coś takiego właśnie czekała, i to oczekiwanie zo¬stało w pełni zaspokojone.
Ale to tylko kwestia nasze¬go, polskiego odbioru tego fil¬mu, który odniósł olbrzymi sukces za granicą, więc mu¬siało w nim być coś spoza na¬szej egzaltacji, coś, po prostu, z dobrego kina, i z niezmier¬nie ciekawej powieści. Wła¬śnie "coś", bo nie wszystko; całe obszerne wątki powieś¬ciowe pozostały poza filmową ekranizacją, nad którą wespół z reżyserem pracował także Jerzy Andrzejewski.
Zygmunt Hübner zrobił spektakl telewizyjny, zresztą w konwencji kinowej, obfi¬ciej czerpiąc z fabuły powie¬ści i w zasadzie w większym stopniu dochowując wierności pierwowzorowi literackiemu, niż Andrzej Wajda. Rzecz w tym, że "niewierność" Wajdy przysłużyła się filmowi: jego opowieść była zwarta, dyna¬miczna, skoncentrowana na postaci Maćka Chełmickiego, czy, co wydaje się bardziej prawdopodobne: na osobowo¬ści Zbigniewa Cybulskiego, który ten film całkowicie zdo¬minował. A przecież powieść jest przede wszystkim o sta¬rym działaczu partyjnym, ko¬muniście Stefanie Szczuce. I Szczuka jest centralną posta¬cią spektaklu Zygmunta Hübnera. Jest tu więc zgodność między zamierzeniem pisarza, a interpretacją reżysera.
Ba, kiedy postać Szczuki, nośna przecież, kluczowa, ucieleśniająca ideę - najwy¬raźniej się Andrzejewskiemu nie udała jako figura powie¬ściowa. Oczywiście, w powie¬ści są pewne próby jej uczło-wieczenia, ale z mizernym skutkiem. Śmierć Szczuki mniej porusza czytelnika, niż los, sytuacja ludzka tego, któ¬ry śmierć zadaje - młodego Maćka Chełmickiego. Tragizm tkwił w tej postaci, co wyczuł Wajda, z czym do końca utożsamił się Cybulski, a co zaakceptował (jako współautor i scenariusza) Jerzy Andrzejewski.
Wajda, kierując wszystkie światła na Chełmickiego, w roli Szczuki obsadził nieznanego aktora Wacława Zastrzeżyńskiego, zaś rolę Andrzeja Koseckiego powierzył nieprofesjonaliście Adamowi Pawlikowskiemu. Ważny był tylko Chełmicki-Cybulski!
Zygmunt Hübner postawił na Tadeusza Łomnickiego, wspaniałego aktora, który obdarzył Szczukę swą fascynu¬jącą fizycznością, ale nie rozsadził ciasnych ram tej posta¬ci nakreślonych przez Andrzejewskiego. I tutaj Szczuka jest głównie przekaźnikiem Idei, więcej: samą ideą i - jeszcze - Tadeuszem Łomnickim, ale nie tragiczną postacią, której los porusza nas do głębi.
Nieporównanie trudniejsze zadanie miał wszelako Krzy¬sztof Kolberger, który - czy widział, czy też nie widział Cybulskiego w tej roli, musiał czuć na sobie ciężar tamtej potężnej kreacji. Co najwy-raźniej go krępowało. I w su¬mie jakoś trudno mi było uwierzyć w jego konspiracyjno - powstańczo - żołnierską przeszłość. Natomiast dosko¬nale wypadła rola Andrzeja w interpretacji Piotra Cieślaka, która przyciągała widza wewnętrznym żarem, rozchwierutaniem, ciężarem moralnego wyboru - było w niej coś z postaci Conrada. Wajda słusz¬nie się obawiał, że odrobinę więcej uwagi poświęcając An¬drzejowi Koseckiemu, może na drugi plan zepchnąć dylematy Maćka Chełmickiego, z An¬drzeja właśnie czyniąc praw¬dziwy głos pokolenia.
Oczywiście, dobrze, że po¬wstała ta adaptacja. Będzie też rzeczą naturalną, gdy kie¬dyś jakiś młody reżyser po¬nownie sfilmuje „Popiół i dia¬ment”. Może jego bardziej za¬ciekawi Andrzej Kosecki, nie Chełmicki, nie Szczuka. Kto wie?
Feliks Netz
”Tak i Nie” nr 31, 3 sierpnia 1984

POWTÓRKA Z ANDRZEJEWSKIEGO (Wiesława Czapińska)

Trzeba było mieć zaiste oszałamiający pomysł, by zaćmić wizję filmową. Trzeba było mieć zaiste niezwykłych aktorów, którzy zdołaliby miarą swego talentu i dojrzałości przesłonić tamte postacie, tak dobrze zapamiętane. Taka konfrontacja z filmową wersją powieści Jerzego Andrzejewsklego „Popiół i diament” była czymś oczywistym. Zarówno realizatorzy, jak i aktorzy stanęli przed zadaniem trudnym i, powiedzmy sobie od razu, niewykonalnym.
Autorzy adaptacji, starali się na plan pierwszy wysunąć treści polityczne i społeczne powieści Jerzego Andrzejewskiego, wyeksponować te wątki, których zabrakło w filmie Andrzeja Wajdy. I te właśnie sceny zabrzmiały w telewizyjnej adaptacji najpełniej - najdoskonalej. Rozmowa pomiędzy Szczuką (Tadeusz Łomnicki) a Kalickim (Edmund Fetting) i monolog majora Wrony to momenty niezwykle trafne, ukazujące to wszystko, co się działo w ówczesnym polskim społeczeństwie rozdartym i zdezorientowanym.
Reżyser Zygmunt Hübner uczynił centralną postacią Szczukę - działacza partyjnego, człowieka, który, jak na owe czasy, grzeszy nadmierną chyba dobrotliwością i refleksyjnością. Ma w sobie więcej z apostoła niż z zahartowanego w twardej walce rewolucjonisty. Oglądając telewizyjną adaptację „Popiołu i diamentu” odczuwało się pewien niedosyt; tak chciałoby się więcej dowiedzieć o tamtych sprawach i losach takich ludzi, jak Kalicki i Szczuka. Ale może wykracza to już poza ramy wielowątkowej powieści, jaką jest „Popiół i diament?” Może to i są wciąż niezaspokojone tęsknoty do wielkiej powieści z tamtych lat?
Powróćmy do spektaklu. Szczuka Tadeusza Łomnickiego zmęczony, smutny, osamotniony i może trochę gorzki był chyba taki, jak go sobie wyobrażał autor książki. Natomiast zupełnie nie powiodło się Krzysztofowi Kolbergerowi - odtwórcy roli Maćka Chełmickiego. I nie chodzi tu o sprawę tak oczywistą, jak porównanie z wielką kreacją Zbyszka Cybulskiego. Młody aktor nie całkiem chyba zrozumiał rolę, którą mu powierzono. Nie miał w sobie nic z chłopca "tamtych lat", nie potrafił także nadać postaci nowych, uniwersalnych treści. Wyłoniła się ze spektaklu banalna postać chłopaka niezbyt wrażliwego, niezbyt inteligentnego. Chociaż w butach z cholewami i partyzanckiej kurtce, a nie jak swego czasu Cybulski w dżinsach i ciemnych okularach, z czego to niektórzy krytycy czynili Wajdzie i Cybulskiemu zarzuty najcięższego kalibru. Okazuje się jednak, iż istnieją w sztuce sprawy daleko ważniejsze i poważniejsze od szczegółów ubrania.
Momenty ładnej, smutnej liryki zaprezentowała Ewa Żukowska, odtwarzająca rolę barmanki Krystyny - dziewczyny, która żyje w przeczuciu tragicznych zdarzeń i niepewnego jutra. Słów uznania należą się parze aktorów: Bronisław Pawlik (redaktor Pieniążek) i Marian Kociniak (Drewnowski). Bronisław Pawlik stworzył wspaniałą charakterystyczną postać. Był znakomity w owych majaczeniach pijanego wizjoner i, który widzi więcej i dalej niż wszyscy. Już dawno nie oglądaliśmy roli epizodycznej zagranej z takim mistrzostwem i finezją.
Telewizyjny „Popiół i diament” uprościł losy tragicznego pokolenia młodych Polaków. Strzelający bez namysłu, pozbawiani skrupułów i zbyt prostaccy w swych decyzjach nie mogli wywrzeć na współczesnym widzu właściwego wrażenia. Bo jeśli by naprawdę tacy byli, to raczej ich rodowód przynależny byłby Teatrowi Sensacji i konwencji Ala Capone. Pewne zastrzeżenia wzbudziła scena finałowa. Zbyt szybko pada strzał żołnierzy Wojska Polskiego. Jak gdyby bez chwili namysłu. Wyglądało to jak kolejny akt morderstwa. Trudne zadanie miał Zygmunt Hübner. Trudne, ale ambitne, bo prowokujące dyskusje i polemiki. Trudne, bowiem powieść Jerzego Andrzejewskiego, co jest swoistym paradoksem, przestała żyć własnym życiem. To film Andrzeja Wajdy i wielka rola Cybulskiego nadały jej nowy, a przecież jakiś zarazem sugestywny krwiobieg. Przeto, o dobry remake jest dziś bardzo trudno.
Wiesława Czapińska
”Ekran” nr 40, 6 października 1974

POPIÓŁ I DIAMENT (Maria Brzostowiecka)

Słynną powieść Jerzego Andrzejewskiego przeniósł na ekran telewizyjny Zygmunt Hübner w roku 1974. W dziesięć lat po premierze emisja tego spektaklu potwierdziła podstawowe walory realizacji: celność opracowania tekstu (adaptacja Agnieszki AndrzejewskIej i Antoniego Libery), twórczy wkład aktorski, konsekwentnie kameralizującą obraz reżyserię. Ale w podobny sposób wiele dawnych widowisk z powodzeniem wytrzymuje próbę czasu, natomiast przedstawienie "Popiołu i diamentu" z upływem lat jakby obrosło w znaczenia. Uaktualniało powieść sprzed 36 lat. Wówczas była to książka o dramatycznym rozdarciu społeczeństwa, w którym ofiarami z obydwu stron stawali się najlepsi. Andrzejewski osią powieści uczynił konflikt najbardziej charakterystyczny dla powojennego przełomu, dał obraz walki politycznej roku 45. W spektaklu Hübnera główne linie dramatu przebiegają tak samo, a przecież układają się w inny dramat. Sens realny, historyczny konfliktu podlega jakby uogólnieniu-oglądamy sztukę o tragicznym uwikłaniu młodych i gorzkiej bezradności starych. A więc dramat ojców i synów, dramat niejednego pokolenia ojców, którzy nie zdołali swojej prawdy, przekonań wpoić synom, ani też ustrzec i ochronić przed błędami własne dzieci. Takiemu rozłożeniu akcentów widowiska telewizyjnego wg "Popiołu i diamentu" sprzyjało też zestawienie dwu rodzajów ekspresji aktorskiej, jaką wnieśli wykonawcy głównych ról. Mocna indywidualność Tadeusza Łomnickiego (w roli sekretarza Szczuki) i jego perfekcyjny warsztat oraz spontaniczna siła młodości w aktorstwie Krzysztofa Kolbergera (Maciek Chełmicki) - dopełniały się i kontrastowały wzajem.
A panoramę społeczną, uwikłania psychologiczne, akcenty satyry - słowem całą realność owych pierwszych miesięcy, progu powojennej rzeczywistości w ciągu charakterystycznych epizodów przekazali: Ewa Żakowska, Mirosława Dubrawska, Edmund Fetting, Piotr Cieślak, Krzysztof Chamiec, Seweryn Butrym, Bronisław Pawlik, Marian Kociniak, Zdzisław Mrożewski, Karolina Lubieńska, Kazimierz Kaczor i in.

WZNOWIENIA JAK PREMIERA (Wacław Tkaczuk)

TO NIE TYLKO zawodność pamięci, ale rzetelnie zasłużony sukces spektaklu: "Popiół i diament" w reżyserii Zygmunta Hübnera przyjęto jak premierę. Po dziesięciu latach. Czy jednak i pierwowzór literacki, tzn. powieść Jerzego Andrzejewskiego, raz po raz nie przeżywa swych ponownych narodzin? Mniej, oczywiście, mam tu na uwadze jej status lektury szkolnej, bardziej to świadectwo, jakie przynoszą kolejne plebiscyty, sondaże, ankiety. Aczkolwiek nie można tu wykluczyć pewnej nieco podejrzanej zależności: promocja szkolnej lektury zapewnia promocję plebiscytową? Powieść Andrzejewskiego nie została dotąd ani wyczerpująco opisana, ani zanalizowana. Może doczekałaby się tego, gdyby nie film Andrzeja Wajdy, jeden z najważniejszych filmów w dziejach polskiego kina.
O ile bowiem okoliczności przesądzające o sukcesie pierwszego odbioru powieści nie były wtedy i nie są dziś jasne, to film jakby zatrzymał możliwość przebadania tej sprawy, stawiając inne kwestie, kierując uwagę od historycznych rozstrzygnięć (o tych wiemy skądinąd) na rzecz legendotwórczych mechanizmów, które jeśli są nie do uniknięcia, to przecież tym bardziej godne zastanowienia. Dla niektórych czytelników, jeszcze przed wydaniem książkowym, powieść Andrzejewskiego była i zaskoczeniem, i rozczarowaniem. A w każdym razie przyjmowano ją żywo, dyskutowano zajadle. Wśród podnoszonych wówczas zastrzeżeń, które odnotował zresztą sam Andrzejewski w swoim dzienniku, dochodziły do głosu wątpliwości zarówno ideowe, jak i artystyczne. A to - związanie nośności racji ideowych ze zbyt uproszczonym rysunkiem postaci. A to - rozbieżność tych racji z konwencjami literackimi, którym nie tylko podówczas hołdował Andrzejewski, pilny czytelnik zarówno Gide'a, jak i Conrada. Ale są to dziś tropy prawie nierozpoznawalne. Z różnych powodów. I dlatego, że literatura przeżyła kilka co najmniej rewolucyjnych zwrotów. I dlatego, że język bohaterów powieści jest już nieco historyczną polszczyzną.
Ale przede wszystkim zadecydował film Wajdy, a w nim rola Zbigniewa Cybulskiego. Nastąpiła zmiana perspektywy. Z historycznej - na pokoleniową. Konkretniej: to, co miało być epitafium dla pewnego pokolenia, okazało się wystarczająco pojemne jako przesłanie dla następców. Nie należy mylić jednak tej nośności z legendą. Film wprawdzie, a zwłaszcza kreacja Cybulskiego, utrzymuje tę dwuznaczność. I słusznie. Przecież idzie tu w istocie o tytułową pewność - niepewność: popiół czy diament?
Wznowienie spektaklu Hübnera nie może być na tych zwłaszcza łamach, okazją do nadrobienia zaniedbań krytyki wobec powieści Andrzejewskiego i jej losów. Nie można jednak też zupełnie oderwać się od tego kontekstu. Zarówno adaptatorzy (Agnieszka Andrzejewska i Antoni Libera), jak i reżyser wyraźnie liczyli się z tym, jak "Popiół i diament" funkcjonuje jako utrwalony już moment pamięci czy nawet świadomości społecznej.
Czy Maciek Chełmicki, kiedyś w wykonaniu Cybulskiego, a później Kolbergera, jest polskim Hamletem? Wydawałoby się, że tędy prowadzi droga do uogólnienia historycznego już przypadku. Ale tak może będzie kiedyś. Póki co - historia stale jeszcze wystarcza sobie (i nam) za uniwersalne przesłanie. Nie dlatego, że się powtarza. Przeciwnie. Wystarczy, że jest żywa. Że ukształtowała się wedle proporcji: jak daleko stąd, jak blisko. Przecież ta formuła z późniejszych już lat jest namiętną, jeśli tak można powiedzieć, kalką tytułu powieści Andrzejewskiego.
A nie byłoby historii, gdyby nie dwie kategorie, jakże różne zresztą: młodość i moralność, jak to zostało rozpoznane w inscenizacji Hübnera. Sukces tej inscenizacji wynika z tego, że obie kategorie - nie tracąc swej zdecydowanej heterogeniczności - stają się udziałem bohaterów, niezależnie od metryki i wyborów ideowych. W inscenizacji Hübnera zyskują na ludzkiej wyrazistości zarówno Maciek Chełmicki, jak i Szczuka. Duża w tym zasługa Krzysztofa Kolbergera i Tadeusza Łomnickiego: umieli wyposażyć kreowane postaci (i kreowane racje) w dramatyczną sugestywność, której nie zamazują historyczne rozstrzygnięcia - spoza kadru. Aktorstwo to także klucz do zrozumienia podmiotowości historii.
Cóż, zapewne znów jesteśmy szczególnie wyczuleni na takie przeżywanie wszystkiego - i teatru, i historii. Ale nic nie zdziałałyby na rzecz tego żadne okoliczności zewnętrzne, których zresztą spektakl sprzed dziesięciu lat nie mógł przewidzieć, gdyby nie oryginalność interpretacji i rzetelność warsztatu inscenizacyjnego. To dzięki nim spektakl Hübnera zachował premierową świeżość. I chciałbym odrzucić nasuwające się podejrzenie, że swoją rolę mogło odegrać i to, iż w teatrze telewizyjnym niewiele się zmieniło przez lata, które upłynęły od premiery. Przedstawienie to należy, jak sądzę, do tych dokonań, które przekonują, że po opanowaniu pewnych niuansów telewizyjnego warsztatu teatralnego niewiele już zostaje do zmieniania czy zaskakującego doskonalenia, a jak zawsze, gdy mamy do czynienia z wielką sztuką - wszystko jeszcze pozostaje do powiedzenia.
Zapewne, gdyby adaptacja "Popiołu i diamentu" powstała dziś, mielibyśmy do czynienia z innym przedstawieniem. Jak innym - trudno zgadywać. Być może byłoby mniej kameralne. Mniej ważyłyby też uczucia, a przynajmniej zostałaby rozbudowana ich motywacja. A może powieść Andrzejewskiego w nowej adaptacji przybrałaby na rapsodyczności, która dała o sobie znać już w tej inscenizacji w kilku bardzo ważnych, wręcz kluczowych scenach: podanie tytułowego motta (Krzysztof Kolberger wygłasza tu po prostu tekst poetycki, wyodrębniając go; fabularny pretekst, aczkolwiek nie został wyeliminowany, nie odgrywa istotniejszej roli dramaturgicznej), ale także pewne kameralne kwestie Szczuki i jego rozlicznych rozmówców, nie tracąc intymności, nabierają charakteru moralitetu rodem z tradycji teatru antycznego. A może "Popiół i diament" jest wreszcie materiałem na serial filmowy, który mógłby uwzględnić wielowątkowość powieści - w dotychczasowych adaptacjach z konieczności ograniczaną?

Teatr Telewizji: Jerzy Andrzejewski - "Popiół i diament". Adaptacja - Agnieszka Andrzejewska i Antoni Libera. Reżyseria - Zygmunt Hübner. Realizacja tv - Joanna Wiśniewska. W rolach głównych: Tadeusz Łomnicki, Krzysztof Kolberger, Ewa Żukowska, Edmund Fetting i in. Piosenki śpiewała Irena Jarocka. TP 1 poniedziałek 23 lipca br.

DWA TEATRY I OSTATNI "GALLUX-SHOW" (PP)

Gdyby polecono mi wybrać tylko trzy spośród z górą setki większych pozycji telewizyjnych jednego tylko programu tygodniowego TV nie miałbym wielkiego kłopotu.
Uważam, że właśnie tyle, a nie więcej, było godnych szczególnej uwagi pozycji.
Na pierwszym miejscu postawię Teatr Telewizji z "Popiołem i diamentem" Jerzego Andrzejewskiego w adaptacji telewizyjnej Agnieszki Andrzejewskiej i Antoniego Libery.
Do postaci i całego dramatu mam stosunek osobisty, jako człowiek, który przeżył te czasy będąc w wieku Maćka Chełmickiego, tyle że po drugiej stronie barykady i pracując z wielu ludźmi pokroju Szczuki. Również jako zafascynowany książką Andrzejewskiego w końcu lat czterdziestych, wreszcie zmieniający spojrzenie na postać młodego "człowieka od zabijania" przez znakomitą grę Zbyszka Cybulskiego w filmie pod koniec lat pięćdziesiątych i wreszcie jako widz teatralny dramatycznych przeróbek "Popiołu i diamentu" - mam dziś szczególny dystans do tego utworu.
Za każdym razem dostrzegałem w nim coś innego, bardziej ważnego. To czas zmienia ostrość spojrzenia na poszczególne fragmenty dramatu
Ostatnia telewizyjna adaptacja dzieła Andrzejewskiego - najbardziej ze wszystkich dotychczasowych była zbliżona do oryginału powieściowego.
Tu już nie ma głównego akcentu na Maćku - chociaż przyznać trzeba, że Krzysztof Kolberger stworzył kreację mniej teatralną, niż Cybulski, o zatem bliższą ludziom. Jest szerokie tło społeczne i polityczne owych lat, jest wysunięty słusznie przez autorów adaptacji na czoło problem spraw moralnych. One są bohaterem dramatu. Szczuka chociaż świetnie przedstawiony przez Tadeusza Łomnickiego (po co jednak ta broda, wówczas naprawdę nie noszono takiego zarostu!) nadal nie był postacią pierwszoplanową. A przecież to jest, wprawdzie tylko szkicowo potraktowana przez powieściopisarza, sylwetka, bohatera owych czasów. I nie tylko tamtych czasów!
Z innych postaci wybijających się w tym świetnym przedstawieniu teatralnym to Krystyna (Ewa Żukowska), Marian Kociniak i Bronisław Pawlik oraz Edmund Korwański.
Przypomnienie konkretnie dziejących się spraw i konkretnych konfliktów epoki powstania Polski Ludowej poprzez adaptację jednej z najgłośniejszych powieści powojennych zasługuje na uznanie. Zwłaszcza, że dołożono starań, aby przedstawienie było dużej klasy. Reżyserowali: Zygmunt Hübner i Joanna Wiśniewska.
Drugim szczególnie na podkreślenie zasługującym wydarzeniem w mijającym "teletygodniu" był "Cipolla". Oparty na motywach opowiadania Tomasza Manna utwór przedstawiła Telewizja Poznań. Opracował scenariusz, wystąpił w roli Cipolli oraz reżyserował Stanisław Brejdygant.
Protest przeciwko narastającej fali barbarzyństwa faszystowskiej ciemnoty, tyranii i demagogii, mistrzowsko wtłoczony został przez T. Manna w dramatyczną fabułę magii, szarlataństwa, iluzji. Żądza władzy, pogarda dla ludzi, brutalność, działanie na psychikę tłumu, podporządkowanie mas wodzowi - oto problemy, jakże wcześnie ukazane przez wielkiego pisarza! My już znamy efekty tej fali, którą pokazał w "Cipollim" Mann. A kiedy pisał dopiero widoczne niektóre symptomy brutalnej zarazy!
Gra aktorska Brejdyganta jako Cipolli była może nieco przeszarżowana, lecz sugestywna. Mario - Leszka Łobockiego sygnalizuje, że możemy obejrzeć wiele ciekawych ról tego aktora. Scenografia Józefa Kaliszana i realizacja telewizyjna Tadeusza Piotrowskiego oraz opracowanie muzyczne Zbigniewa Górnego uzupełniły całość dobrego widowiska teatralnego, którym poznański ośrodek TV zabłysnął na ogólnopolskiej antenie.
Z żalem - chociaż cały czas pękając ze śmiechu - żegnałem dziesiąty i "chiba" ostatni "Gallux-show" według znakomitego scenariusza i reżyserii Olgi Lipińskiej ze wspaniałą premierową obsadą wykonawców.
Wiadomo, że programy się starzeją. Kiedy jednak coś równie dobrego jak "Gallux-show" nas będzie w sobotnie wieczory?

OTWARCIE SEZONU TEATRU TV (PCh)

Godnym akcentem otwierającym sezon w Teatrze TV stała się nowa adaptacja "Popiołu i diamentu'' Jerzego Andrzejewskiego. Ambicją córki pisarza - Agnieszki Andrzejewskiej i Antoniego Libery, którzy nie bacząc na mocno utrwaloną w naszej pamięci filmową wersję Wajdy oraz szereg wersji teatralnych, zadali sobie trud powrotu do oryginału i ponownego adaptowania go dla potrzeb sceny, było - jak sądzę - przypomnienie widowni powojennych postaw moralnych i politycznych, które utrwalone w powieści, stały się już literackim dokumentem swoich czasów.
Ukazanie tych właśnie postaw, ponowne zetknięcie z niepokojami, rozterkami i konfliktami wewnętrznymi ludzi lat powojennych, stało się głównym walorem telewizyjnego spektaklu. Również dlatego, że reżyser Zygmunt Hübner ściągnął do ról drugoplanowych i epizodycznych najprzedniejszą ekipę aktorów. To dzięki nim, tak przekonywająco wypadło tło społeczno-polityczne dramatu, w którym zarówno wątek Maćka Chełmickiego (Krzysztof Kolberger, w przeciwieństwie do pomnikowej już interpretacji Zbigniewa Cybulskiego nie był, niestety, Maćkiem o przeszłości "chłopaka z karabinem"), jak i bardziej tu ludzka i głębsza ideowo postać Stefana Szczuki (w wykonaniu Tadeusza Łomnickiego) znalazły swe mocne osadzenie.
"Popiół i diament" wg pow. Jerzego Andrzejewskiego. Teatr TV, 23.IX., pr. I, godz. 20.20.

WIWISEKCJA (Teresa)

Teatr telewizji chlubi się mianem największej, bo wielomilionowej widowni. Do teatru telewizji kupuje się abonament raz na miesiąc i nie wybiera się sztuki, więc reklamacji składać nie można. Do teatru telewizji chodzi się w domowych papuciach, ze szklanką kawy czy herbaty w rękach. Całkiem inaczej niż do teatru "normalnego". Dlatego teatr "normalny", dbający o to, by publiczność przyszła, by sztuka jak najdłużej Utrzymała się na afiszu, starannie dobiera pozycje, starannie dawkuje eksperymenty.
Teatr TV gra - w zasadzie - tylko raz, jego premiera jest zarazem przedstawieniem ostatnim. Dlatego zapewne niektórzy reżyserzy wolą realizować swoje koncepcje właśnie na scenie tego teatru, gdzie obawa przed konfrontacją z publicznością praktycznie nie istnieje.
Ostatnimi czasy mamy okazję oglądania w teatrze poniedziałkowym - bo o nim tu cały czas mowa - serię adaptacji dzieł literackich z okresu minionego 30-lecia. Dzieł wybitnych - trzeba zaznaczyć. Jest to zabieg tyle chwalebny, co ryzykowny. Pewien mój znajomy mawia, że z dobrej książki można zrobić tylko zły film, a ze złej natomiast, może wyjść całkiem dobry. Dotyczy to zapewne i dziedziny adaptacji teatralnej. Wziąwszy poprawkę na wyjątki z reguły, można przyznać memu znajomemu rację.
Mieliśmy na to kilka dowodnych przykładów: "Sława i chwała" Jarosława Iwaszkiewicza, "Popiół i diament" Jerzego Andrzejewskiego, "Tańczący jastrząb" Juliana Kawalca. Jeśli przedtem ktoś tych powieści nie przeczytał - przedstawienia telewizyjne na pewno go do tego nie zachęcą.
W przypadku "Sławy i chwały" zawiodła zarówno adaptacja jak i realizacja. Dialogi niefortunnie wybrane z kontekstu wielowątkowej powieści - jakby na złość autorowi - banalne, deklaratywne, szeleszczące papierem. A to zawsze odbija się na grze aktorów. Znakomity aktor Leszek Herdagen dusił się w hrabiowskim dostojeństwie jak w zbyt ciasnym kołnierzyku. Nic nie zostało ani z intelektualnych, ani z poetyckich walorów powieści.
Trzeba nie lada odwagi, by sięgnąć po "Popiół i diament" po filmie Wajdy, ale realizacja telewizyjna przeszła najgorsze oczekiwania. I znów nieprzekonywające kreacje aktorskie, beztroskie potraktowanie realiów tamtych czasów, pomieszanie rekwizytów dawnych ze współczesnymi. Nie można mieć pretensji do Krzysztofa Kolbergera, że nie odrzucił propozycji zagrania roli Maćka Chełmickiego. Nie można mieć pretensji, że nie zagrał jak Cybulski, bo nie o porównania tu chodzi. Pretensję trzeba mieć do reżysera, że nie umiał poprowadzić młodego aktora, do gruntu współczesnego chłopaka, który nie zna i nie rozumie (może to i dobrze skądinąd) tamtych szczególnych, specyficznych czasów. Jeżeli chcemy młodemu pokoleniu pokazać jak to było - lepiej powtórzyć po prostu projekcję "Popiołu i diamentu" Wajdy.
I wreszcie "Toporny" według "Tańczącego jastrzębia" Kawalca. Ta interesująca książka, o głębokiej psychologicznej motywacji, stała się w teatralnej adaptacji nudnym z jednej strony, a udziwacznionym z drugiej ciągiem niespójnych obrazów, w których główną rolę grało dwóch Michałów Topornych. Jeden myślał (głośno) intensywnie, marszcząc brwi, albo i nie, a drugi działał i nie było między tymi dwiema czynnościami żadnej logicznej więzi. Udziwnione to było i prostackie zarazem.
Recenzenci traktują te przedstawienia z wytworną rezerwą, wydobywając plusy, markując zaledwie minusy. Zapewne przez kurtuazję wobec autorów, by nie sprawić im przykrości. A wyrządzają im krzywdę. Bo te przedstawienia w fałszywym świetle prezentują naszą współczesną literaturę, spłycają jej treści. Jak tak dalej pójdzie, to do końca roku będziemy mieli obrzydzone co cenniejsze dzieła literatury 30-lecia przez adaptacyjną wiwisekcję.

POPIÓŁ I DIAMENT (?)

Więc po dwudziestu latach istnienia Teatru TVP okazało się, iż przed adaptacją na mały ekran uchował się był jeszcze "Popiół i diament" Andrzejewskiego. Zapewne po filmie Wajdy ryzyko występowania z własną wizją utworu, uznanego tymczasem za jedno z najwybitniejszych dzieł trzydziestolecia, było zbyt duże; wszakże nie lękano się go na wielu scenach teatralnych, ale też bodaj nie czyniono nic ponadto, by nie odbiec z widowiskiem od tekstu powieści. Szczytem reżyserskich możliwości stawało się - jak tu w niedawnej łódzkiej inscenizacji Jana Maciejowskiego (cytuję za jednym z omówień przedstawienia) - "tłumaczenie" literackiej narracji na język obrazów rozgrywających się w kilku planach, na różnych płaszczyznach", słowem, sprostanie tym trudnościom, jakie sprawia adaptacja wielu równoległych wątków akcji.
Najwymyślniejsze nawet środki sceniczne nie zmieniają w takich wypadkach niczego w świecie znaczeń dzieła literackiego, albowiem podporządkowane są wysiłkowi li tylko odtworzenia oryginału, przyswojenia go językowi innej sztuki. Że to zakrawa na tautologią? - ale też ona przypisana jest procesowi adaptacji. W takim technicystycznym raczej ujęciu wybór "Popiołu i diamentu" na inauguracją sezonu teatralnego w tv wydawać się będzie godny pochwały - bo i powieść wyśmienita, a sprawne jej przetworzenie zawsze dostarczy dowodu, iż pojawiła się na ekranie oczekiwana sztuka współczesna
Zastanawiałem się wszakże, co każe po obejrzeniu przedstawienia pozostać mi wobec niego chłodnym. Dlaczego drobny urywek z filmowego "Popiołu i diamentu", scena śmierci Maćka pokazana w ,,Sam na sam" ze Zbigniewem Załuskim wzrusza (jeśli to dobre słowo) bardziej niż cale niemal przedstawienie Zygmunta Hübnera? Nierzetelna jest jednak ostatnia wątpliwość, bo reżyser w wywiadzie wykluczył możliwość jakichkolwiek porównań z filmem, zamiar dyskusji z nim w warstwie treściowej czy wizualnej: "zrobiliśmy - myślą o sobie i zespole - wszystko, co było w naszej mocy, aby uwydatnić klimat psychologiczno-polityczny tego utworu i przekazać intencje pisarza".
Nie, bynajmniej nie Andrzejewski jest odpowiedzialny za to, iż nie poruszył mnie telewizyjny "Popiół i diament". Po prostu, jego książka czytana jest dziś inaczej niż kiedyś, zamykające ją pytanie "Człowieku po coś uciekał?" rzadko kto bierze do siebie bądź uważa, iż skierowane było do jego antagonisty; nie uczestnicząc w sporach moralno-politycznych, nie spotykając się z zarzutami, o jakich Andrzejewski wspomina w poprzedzającym powieść dzienniku ("Adam R. po prostu ma mi za złe, że przedstawiam członka PPR jako postać dodatnią. A znowuż druga strona ma mi za złe Święckiego i że Szczuka nie dość silny i aktywny") dziś "Popiół i diament" czytany jest - co trafnie zauważył ostatnio Julian Rogoziński - niemal wyłącznie jako powieść obyczajowa, a dzięki takim scenom jak "potworny bankiet i koszmarna hulanka w restauracji "Monopol" powieść ta stanowi ni mniej ni więcej tylko -w walorach swoich niezrównany tom polskiej komedii ludzkiej z roku I".
Inscenizacja wierna tekstowi pisarza paradoksalnie musi powtórzyć zarówno słabości jak zalety; Szczuka w wykonaniu Tadeusza Łomnickiego będzie cokolwiek nieprzekonywający, gdy z dystansem -wniesie ogień słusznej wiary pośród oportunistów, wątpiących i karierowiczów. Chełmicki Krzysztofa Kolbergera oczaruje kapryśną młodzieńczością, ale zginie śmiercią niepotrzebną.
Zygmunt Hübner okazał się ze świadomego wyboru likwidatorem symboli narosłych wokół "Popiołu i diamentu". Powieść oddana w ręce bardziej przedsiębiorczych jakby reżyserów, lubiących wywracać na nice pierwowzory, byłoby dziś jednak bardziej nie przyjęcia na małym ekranie niż to rzetelne, siłami dobrych aktorów zagrane przedstawienie.

CZY GRA W ZABIJANEGO? (Krzysztof Głogowski)

W sztuce odwagę ceni się równie wysoko jak w życiu. Dlatego chylę czoła przed realizatorami, którzy w poniedziałkowym teatrze telewizyjnym zdecydowali się na pokazanie nowej adaptacji "Popiołu i diamentu" Jerzego Andrzejewskiego. Trzeba jednak zaznaczyć, iż odwaga nie polegała na zmierzeniu się z powieścią zaliczaną do powojennej klasyki literackiej, lecz głównie na konfrontacji ze znakomitym filmem Andrzeja Wajdy, wg powszechnej opinii najlepszym filmem polskim w ogóle, chociaż w sztuce przeprowadzanie takich nieco sportowych klasyfikacji jest zabiegiem ryzykownym. Wajda trafił jednak nie tyle w problematykę - bo to zasługa przede wszystkim Andrzejewskiego - co w główny ton polskiej problematyki powojennej, nadał jej filmowy wyraz taki, że "Popiół i diament" stał się filmem nie tylko najbardziej polskim, ale i najbardziej uniwersalnym, w myśl zasady, że dziełem sztuki najbardziej uniwersalnym jest to, które sięga najgłębiej do problematyki własnego regionu i jest w swoim kształcie najbardziej z kulturą tego regionu związane.
Jakie więc szanse mieli autorzy widowiska wystawionego w teatrze telewizyjnym w konfrontacji z filmem Wajdy? Prawie żadne, zaś możliwość klęski olbrzymia. Decydują tu również właściwości teatru telewizyjnego, głównie jego kameralność, narzucająca dość duże ograniczenia, a zarazem pozwalająca obserwować przedstawiany świat precyzyjnie jak w laboratorium.
Zygmunt Hübner, reżyser widowiska postanowił "obronić" się wykorzystaniem właśnie tego atutu, stąd utrata w telewizyjnym "Popiele i diamencie" niepowtarzalnego napięcia lirycznego, emocjonalnego, które miał film Wajdy. Liryzm usiłowała zastąpić precyzyjna, niemal chłodna obserwacja.
Różnica, nie leży jednak tylko w kategoriach odmiennych metod stosowanych w dziełach Wajdy i Hübnera. Oba widowiska posługują się tym samym schematem fabularnym, lecz mówią o czymś innym.
Hübner pokazuje krzątaninę ludzi spragnionych małej chociaż stabilizacji, Wajda - miotanie się zaczadzonych wojną oraz tworzeniem nowej rzeczywistości. Dlatego u Hübnera problem głównego bohatera wypadł niesłychanie płytko. Maciek grany przez Krzysztofa Kolbergera na początku jest szczeniakiem, dla którego wojna jest jedynie wojenką, a w psychice nie zostawia żadnych śladów - tu pierwsze spłycenie. Maciek przekształca się pod wpływem, nocy spędzonej z Krystyną, ponieważ nagle odkrywa uroki życia normalnego, bez ukrywania się, bez zagrożenia. Nie chce wykonać rozkazu nie z powodu oporów moralnych, lecz po prostu dlatego, że wykonanie wyroku oznacza dalsze brnięcie w sprawach podziemia, a tym samym odsuwa perspektywy stabilizacji. Maciek zgadza się wykonać rozkaz, ponieważ potem dadzą mu już spokój i będzie mógł prowadzić normalne życie z Krystyną. Jest to następne spłycenie.
Podobnym ciśnieniom podlega u Hübnera Krystyna (Ewa Żukowska), dziewczyna wymęczona wojną, wielokrotnym traceniem osób bliskich, Maciek jest dla niej szansą normalnego życia i to ją pcha w jego ramiona.
Jak widzimy, w tej wiwisekcji hübnerowskiej gdzieś się zagubiły uczucia, wątpliwości moralne, pozostała całkiem trzeźwa kalkulacja.
Można pokusić się o podsumowanie: u Wajdy bohaterowie przede wszystkim czują, natomiast u Hübnera jedynie kalkulują. U Wajdy wojna domowa powoduje, rozdarcia moralne; u Hübnera jedynie obawę przed zaangażowaniem się po stronie, która jest skazana na przegranie.
Dlatego też Hübnerowi udało się znakomicie pokazać karierowiczów, ludzi przypadkowych. Z dużą precyzją zaznaczył reżyser odrębność swojego punktu widzenia w kluczowej scenie poloneza. U Wajdy polonez wybucha siłą świeżo wyzwolonej polskości, ma w sobie siłę transu "Wesela." (ta scena w "Popiele i diamencie" pozwala zrozumieć, dlaczego Wajda w tyle lat później nakręcił "Wesele"). U Hübnera przy dźwiękach poloneza zostaje na placu boju stół bankietowy z poprzewracanymi szklankami i butelkami. Metafora charakterystyczna dla właściwości teatru telewizyjnego.
Wydaje się, że ludzie odpowiedzialni za teatr w TV częściowo polepili sprawę. Jak to jest u nas popularne - nie przemyśleli jej do końca. Osoby bowiem adaptatorów i aktorów grających główne postaci każą domniemywać, że usiłowano pokazać w roku trzydziestolecia, jak widzi problemy powstawania naszej rzeczywistości następne pokolenie twórców. Zamierzenie słuszne oraz interesujące. Tylko wobec tego, dlaczego reżyserię powierzono Hübnerowi - przy całym uznaniu dla jego maestrii - człowiekowi należącemu właśnie do pokolenia Wajdy, a nie któremuś z młodszych reżyserów? Nieprawda, że nie ma pośród nich takich, którzy potrafiliby ten zamiar zrealizować. Ot, choćby w niedzielę poprzedzającą pokazanie hübnerowskiego "Popiołu i diamentu" oglądaliśmy w drugim programie inscenizację przebrzmiałych sporów o Sienkiewicza. Wojciech Brzozowicz zrobił rzecz perfekcjonalnie. Lecz czy ten wysiłek nie poszedł na marne? Czy on lub ktoś inny z pokolenia trzydziestolatków nie mógłby zrealizować nowej wersji "Popiołu i diamentu"? Dlaczego u nas czasem trzeba się najpierw zestarzeć, zanim się uzyska możliwość robienia czegoś naprawdę ważnego?

[PRZEDSTAWIENIE TELEWIZYJNE "POPIOŁU I DIAMENTU"...] (Z. Wasilewski)

PRZEDSTAWIENIE telewizyjne "POPIOŁU I DIAMENTU" z 23 IX nawróciło do powieści Jerzego Andrzejewskiego. "Nawróciło", rzecz jasna, po filmie Andrzeja Wajdy, który w roku 1958 wcześniejszą o lat dziesięć powieść potraktował dość... zdecydowanie: obciął niektóre zasadnicze wątki, inne zmienił, przesunął, istotne akcenty - i miał prawo tak uczynić, bo z motywów nieodległej historii tworzył tragedię w istocie swej współczesną, poruszającą problemy, które nurtowały świadomość polską w drugiej połowie lat pięćdziesiątych. Rzecz jednak w tym, że jednokierunkowa wizja Wajdy, o działaniu wielce wzmocnionym kreacją Zbyszka Cybulskiego i obrazem Jerzego Wójcika, w odbiorze społecznym przesłoniła na długie lata pierwowzór: panoramiczną powieść Andrzejewskiego o ludziach i sprawach polskich "zaraz po wojnie" (taki, przypominam,był nawet jej tytuł w pierwodruku prasowym), i to mimo jej wielokrotnych wznowień, a nawet zaliczenia do kanonu lektur szkolnych..
Autorzy przedstawienia telewizyjnego nawrócili więc do tekstu i nawet założyli maksymalną - na ile to możliwe w adaptacji - wierność tekstowi. Próbą "przeniesienia powieści na mały ekran," nazwał przed premierą swe dzieło reżyser Zygmunt Hübner w wywiadzie dla "Tygodnika Kulturalnego". Zastrzegł się przy tym, że zamiarem twórców widowiska nie była ani dyskusja, ani tym bardziej konkurowanie z filmem Wajdy, chciałby więc uniknąć jakichkolwiek (z nim) porównań".
Obejrzany na ekranie "Popiół i diament" w znacznym stopniu potwierdza założenia autorskie. Adaptacja Agnieszki Andrzejewskiej i Antoniego Libery wyraziście i zgodnie z powieścią nakreśliła obszerne tło społeczne wydarzeń, zachowała też zasadnicze wątki oryginału. Oczywiście jednak w miarę możności, bo ze względu na pojemność widowiska nie udało się na przykład przedstawić całego obszernego wątku najmłodszych bohaterów powieści: kilkunastoletnich niedoszłych już kombatantów wielkiej wojny, którzy dopiero na samym jej schyłku usiłują zrealizować - jakże już wypaczony - sen o broni.
Gdy jednak pominięcie tego wątku - paralelnego do dramatu pokolenia Maćka Chełmickiego i Andrzeja Kosseckiego, nieco tylko starszych wiekiem, choć starszych o cały rzeczywisty udział walce zbrojnej - pozwoliło skondensować przedstawienie i wyraziściej przeprowadzić w nim kwestię zasadniczą, to inne, pozornie drobniejsze "cięcie" po prostu zubożyło zawartość widowiska. Myślę o skreśleniu postaci sędziego Kosseckiego. W powieści nocne lęki i rozrachunki sumienia byłego sztubowego grają istotną rolą moralno-ideową i artystyczną- w przedstawieniu załamanie obozowe sędziego zostaje nam tylko zakomunikowane przez Szczukę wraz z jednoczesną i definitywną oceną. Nie przegrywa na tym Kossecki, bo jego racje i tak nie mogły zwyciężyć (choć sam Kossecki w powieści ocali skórę) - uboższy w ten sposób staje się telewizyjny Szczuka, bo widz stracił możność konfrontacji jego postawy, wbrew wszelkim doświadczeniom osobistym zawsze wyznaczanej względami na dobro społeczne, z egoistyczną postawą obozowego kapitulanta. W powieści Szczuka miał swój antynom Kosseckiego - w widowisku tego drugiego bieguna postaw zabrakło.
A przecież "rozwinięcie" - jak powiedział Hübner - postaci sekretarza do jego rozmiarów i roli z powieści było jednym głównych założeń inscenizacji. I skądinąd - ale z dopiero co omówionym ograniczeniem - to się udało. Zasługa w tym niemała i Tadeusza Łomnickiego, który oszczędnymi środkami, grą bardzo skupioną ukazał w postaci Szczuki nie tylko pryncypializm rewolucjonisty, spokój działacza, który świadomy jest nieodwracalnego biegu historii, lecz i gorzką mądrość człowieka bogatego w doświadczenie, w wiedzę o ułomności ludzkiej i o społeczeństwie tamtego czasu.
Trudno za to ukryć, że nie sprostał zadaniu Krzysztof Kolberger jako drugi czołowy bohater przedstawienia. Czy jednak mogło być inaczej? Zagrać Maćka Chełmickiego po Cybulskim, którego cała Polska w tej roli "ma w oczach", to zadanie doprawdy karkołomne. Cybulski, grając w roku 1958 w utworze, jak się rzekło, w gruncie rzeczy współczesnym, mógł przy tym nasycić swego Maćka treściami całej przeżytej epoki, własnych doznań i własnych przemyśleń - Kolberger w roku 1974... chyba nie bardzo wiedział, kogo ma konkretnie zagrać: chłopca sprzed lat trzydziesta (sprzed swych urodzin)?... jednak jakąś dzisiejszą. wersję jednego z ówczesnych "kolumbów"?...
Podejrzewam, że reżyser w tej jakże istotnej, najistotniejszej kwestii nie zdołał udzielić młodemu aktorowi jednoznacznych i przekonujących wskazań. Przemawia za tym i wspomniany jego wywiad, w którym czytamy szereg zdań o możliwie pełnej zgodności widowiska z tekstem powieści - więc chyba o interpretacji "rekonstrukcyjnej", historycznej - ale zaraz potem niezupełnie już jasny wywód o zamierzonym ,,odchodzeniu od obrazu historycznego" i "nieprzywiązywaniu wielkiej wagi (...) do przedstawienia obrazu, który miałby znaczenie historyczne"... "Problemy moralne, które oni (Maciek i Andrzej) przeżywają, są problemami, przed którymi nierzadko staje także dzisiejszy człowiek" - kończy ten passus reżyser. Czy chodziło o przykazanie "nie zabijaj"? Ale w interpretacji Kolbergera, dopuszczonej przecież przez Hübnera, wątpliwości moralne Maćka ograniczają się do pragnienia "małej stabilizacji" i "szczęścia we dwoje". By je zrealizować, pośpiesznie godzi się nawet zabić.
Nie tylko ta ułomność motywacji spowodowała jednak niedosyt widza "Popiołu i diamentu". Także nie zamierzona i nawet odżegnana przez reżysera przecież nieodparta konieczność opozycji wobec filmu Wajdy. Opozycji artystycznej. Zygmunt Hübner, mając świadomość odrębności stylistycznej teatru telewizyjnego i sztuki filmowej, ambitnie nie chciał "dublować" filmu szczególnie w tych scenach, w których Wajda nieomylnie skondensował główne napięcia dramatyczne swego dzieła; zbyt jest zresztą wytrawnym artystą, by nie wiedzieć, że w warunkach telewizyjnych, zastosowanymi skromnymi środkami technicznymi, nie byłby nawet w stanie zakonkurować tu z dziełem Jerzego Wójcika. Toteż manifestacyjnie, z gestem "tu mi nie zależy", skraca i "puszcza" sceny okazale wyeksponowane w filmie. Na przykład - tak, tak! - scenę śmierci Maćka. W rezultacie telewizyjny "Popiół i diament", wypracowany i mocny w scenach zbiorowych, wprost pozbawiony został finalnej tragicznej pointy. Indywidualny kres bohatera stał się w nim jakby... formalnością, której trzeba było na końcu beznamiętnie dopełnić.
A nawet ostatnie zdanie żołnierza, ciężkie od znaczeń, najważniejsze zdanie i powieści, i filmu: "Człowieku, po coś uciekał?" - jest już w przedstawieniu tylko "opowiedziane". Niestety.
W kalendarzu dziejów TVP Przybyła nowa data: 21 IX 1974 dziesiąte przedstawienie "Gallux-show" zakończyło żywot tego kabaretu, a dokładniej mówiąc: przewrotnej zabawy w kabaret "improwizowanej" przed oczyma widowni. Olga Lipińska należy do tych osobowości telewizyjnych, które najwidoczniej nie lubią przeciągać struny: zaniechała już kilku swych cykli, zanim zdążyły opatrzyć się widzom - i w ten sposób budziła w nich żal i niedosyt, ale i przyczyniała się do powstawania legendy, która jest bardzo Telewizji potrzebna, bo któraż szanująca się instytucja publiczna potrafi żyć bez własnej mitologii? Do legendy przeszły przecież "Kabaret starszych panów?', "Małżeństwo doskonałe", "Słuchamy i patrzymy", "Klub Archimedesa", prócz nich także "Stawka większa niż życie" i... chyba na tym koniec legendarnych już słupów milowych w dotychczasowej dwudziestoletniej epopei TVP (choć może należałoby dopisać do nich jeszcze . "Jacka i Agatkę" wraz z "Misiem z okienka").
Do tej listy Lipińska dopisała "Gallux-show" - chyba zanim zdążył się opatrzyć przede wszystkim samej autorce. A w tym przecież sedno sprawy. Znamy autorów upartych (częściej w radiu niż w TV, przykładów mam w zanadrzu pęczek), co to osiodławszy jakiś pomysł, potrafią jechać na nim przez wiele, wiele lat, aż do zupełnego zajeżdżenia kobyły, która dawno zgubiła złote podkowy, a wreszcie ledwo już rusza kopytami. Lipińska zawsze wie najlepiej, kiedy ma przesiąść się na innego rumaka - i chwała jej za to.
Choć... żal nam rozstawać się z "Gallux-show", tym niezwykłym kabaretem na jedną strunę, której melodii dostarczało samo nasze, pożal się boziu, "życie estradowe". Surrealizm pomysłów w tym cyklu opierał się bowiem na gruncie zgoła realistycznym - tym większą zatem budził on wesołość, im lepsze odbiorca miał rozeznanie w "rozrywkowej rzeczywistości". Był to więc program z założenia i de facto "elitarny" - dla wszystkich, lecz przede wszystkim dla wtajemniczonych - i aż dziw, że dożył dziesiątej premiery. Może udało mu się to dlatego, że ukazywał się tak rzadko? Między jednym a drugim wydaniem kolejne wiatry i wiaterki miały czas rozwiewać kolejne ciągnące nań chmury - i zabójczy grom zdołał w końcu paść z ręki samej Stworzycielki.
Czekam teraz, że Lipińska przesiądzie się na świeżego wierzchowca i że znowu będzie to rumak ognisty. Jego galop potrzebny telewizji równie jak historyczne legendy.

POCZĄTEK TEATRU - KONIEC KABARETU (ZETEM)

Telewizyjny sezon teatralny zaczął się premierą "Popiołu i diamentu" w reżyserii Zygmunta Hübnera. Załóżmy na chwilę, że nie było "Popiołu i diamentu" Andrzeja Wajdy, że nie było Maćka Chełmickiego, powołanego do życia (?) przez Zbigniewa Cybulskiego. Załóżmy, że po raz pierwszy mieliśmy do czynienia z książką Andrzejewskiego, adaptowaną dla potrzeb teatru... Może komuś to się uda, mnie, niestety, nie.
Recenzenci wdali się i jeszcze z pewnością wdadzą w bardziej fachowe, specjalistyczne rozważania. Dalekim od tego. Mam natomiast prawo widza do sformułowania tak zwanego ogólnego wrażenia. A jest ono takie, że w telewizyjnej inscenizacji zabrakło mi tego, co może zbyt pompatycznie nazywa się duchem czasu. To, co emanowało z Cybulskiego i było, jakiekolwiek by nie zastosować proporcje, reprezentatywne dla pokolenia takich jak on.
Chełmicki - Krzysztofa Kolbergera... Chyba ponad nie tyle jego siły, ile po prostu doświadczenia. Chyba zbyt uwspółcześniony wbrew temu, co uwspółcześnić się nie da - klimat tamtych dni. Szczuka - Tadeusza Łomnickiego... Tak, to postać nowa w zestawieniu z filmem, ale jakby pospiesznie, usilnie "zmontowana" ze skrawków jemu poświęconej prozy. Reżyserski zamysł: konflikt pokoleń, postaw, racji ludzkich czyli politycznych mimo różne starania, przecież ciężko się sprawdza.
Są, jak można się często przekonać, dzieła poddające się krańcowym w stosunku do siebie inscenizacjom. Nie jestem teraz pewien, czy "Popiół i diament" nie jest zbyt mocno osadzony wyłącznie w swoim czasie, to znaczy wymaga nie tylko jego realiów ale i atmosfery. Przede wszystkim ówczesnej mentalności, ówczesnego odczuwania czasu? Chyba jednak tak i chyba z tychże powodów irytuje nawet taki drobiazg jak piosenka o wierzbach płaczących, śpiewana przez tak obecnie modną Irenę Jarocką.
Zaczął się nowy sezon Teatru TV. Jego repertuar, jak to zazwyczaj bywa, jest kompromisem między aspiracjami elit a oczekiwaniami szerszego grona publiczności. Zaczyna się sezon wielu niewiadomych, o którego plonie będzie można mówić za rok, ale który wart jest nadziei.
U jego progu z telewizyjnej anteny zszedł kabaret Olgi Lipińskiej "Gallux show". Tak się to właśnie formułuje: kabaret Olgi Lipińskiej. Kiedyś oglądało się, radośnie przeżywało i komentowało w nieskończoność Kabaret Starszych Panów - wiadomo: Jeremiego Przybory i Jerzego Wasowskiego. Zestawiam te "zejścia" nieprzypadkowo. Kabaretu Starszych Panów, jak się okazało, nic nie potrafiło zastąpić. Przypomnieć tu i ówdzie? Owszem - "Divertimenta" na przykład. Czy coś zastąpi "Gallux show"?
Pytanie retoryczne. Owe świetne programy rozrywkowe do których przecież trzeba również wliczyć poczynania Fedorowicza i Gruzy, miały to do siebie, że schodziły z ekranu jeśli nie u szczytu sławy będąc, to w każdym bądź razie po trudno dostrzegalnym jego przekroczeniu. Co znaczy, że twórcy znali swoją miarę, ale proszę zwrócić uwagę, wszystkie te programy funkcjonowały kiedyś niemal w jednym czasie. A teraz jakby pustka...

CUDA I JUANITA (Witold Filler)

Minął kolejny tydzień telewizyjny. Był chyba dobry, chyba lepszy niż poprzednie. Rozpoczął go w Teatrze TV "Popiół i diament", w którym reżyser Hübner dokonał ważkiego przeakcentowania treści, na wywalczone dla Maćka Chełmickiego przez Wajdę i Cybulskiego miejsce pierwsze awansując Szczukę. Zmiana akcentu ciekawa i słuszna, bo uwarunkowana procesami, jakie nastąpiły przez te lat dwadzieścia w psychice społecznej. Tyle że nie Teatrowi TV przyznałbym tu laur, a inscenizatorowi niedawnej premiery w teatrze poznańskim, Romanowi Kordzińskiemu, który już przed pół rokiem wpadł na tę ważką myśl. Że zaś istotnie ważka, więc i warto wiedzieć, kto ją wymyślił. W dodatku, gdy Hübner Maćka jedynie odsunął nieco w tył, Krzysztof Kolberger go po prostu zdegradował: w skali odczuć, w randze przeżyć. No, ale Łomnicki jako Szczuka był świetny. Więc w sumie premiera na plus. Na plus również zakończenie tygodnia, czyli "Sam na sam" ze Zbigniewem Załuskim. Pułkownik, choć nieco przytłoczony mnogością filmowych przerywników, potrafił przekazać nam wiele pięknych refleksji o współczesności historii rozumianej jako metoda uczenia życia...
A przecież nie o tych pozycjach rozgłośnych pragnąłbym tu mówić. Modyfikując właśnie myśl Załuskiego i chcąc widzieć w programie telewizyjnym jako całości ową metodę uczenia życia, chciałbym zatrzymać się tutaj przez chwilę nad serialem produkcji NRD - "Siedem romansów Donny Juanity". Z pozoru to taka zwykła melodrama, która już samym tytułem krzyczy o odzew u kucharek. Lecz oglądając kolejne odcinki umacnia się w widzu przekonanie, jak bardzo przewrotny jest ten znak wywoławczy filmu. Kryje się za nim dramatyczna opowieść o kłopotach codziennych, o miłości, która stale nie chce być szczęściem, o obowiązku, który może wypełnić bolesną pustkę po nieudanym uczuciu. Zwykłe życie, zwykłe romanse, i ludzie zwykli: sympatyczni, leniwi, zapaleni, głupi, szczerzy. Obija się wśród nich trochę bezradnie Anita-Juanita, a my patrząc na jej przygody możemy się nauczyć, jak je fortunnie omijać. Jeśli oczywiście chcemy. Świetny serial, oby i u nas takie. Zobaczymy, jak się rozwinie "Najważniejszy dzień życia".

POŻEGNANIA I POWROTY (MIECZ)

Nie budzą jakoś żalu naturalne śmierci programów telewizyjnych, bo i schodzą one z anteny w powszechnym zapomnieniu, są śmierci niespodziewane, ale też dokonują się bez rozgłosu, jakiś bolesny zakulisowy wypadek nie pozwala ulubionemu programowi zjawić się na kolejne spotkanie z telewidzem; no i są w tej hierarchii śmierci zgoła pompatyczne, zapowiadane przez denata od dłuższego już czasu. "Gallux Show"-owi Olgi Lipińskiej wystawiłem w swoim czasie odpowiednie epitafium, przy okazji spotkania zapowiadanego jako przedostatnie. Na zejście ostateczne przyszło czekać bodaj pół roku, ale też wybrano moment najodpowiedniejszy: niemal inauguracją nowego sezonu artystycznego w tv. Król nie żyje, niech żyje król...
Nie sposób jednak zaprzeczyć temu, iż nie obyło się w tym ostatnim programie bez gorszących zajść, których należało sobie oszczędzić. Okazało się choćby, iż nie był to program ceniony przez publiczność ani zapewne przez kierownictwo tv, bo ogromny kosz kwiatów, będący zazwyczaj wyrazem aplauzu, zakupiony został z inicjatywy przewodzącego jakby tej trupie Janko Buszewskiego, w trakcie zaś spektaklu kosz ów został doszczędnie zdemolowany przez tych niby - artystów, u których doszły w końcu do głosu maleńkie ambicyjki i zżerające ich kompleksy niedocenienia... Nie, wybaczcie państwo, ja zachowam się godnie i powiem, te niezależnie od tego, do czego wreszcie się przyznano, a więc do amatorstwa, jakiegoś chcieć to móc denerwujących talentów, bałaganiarsko-improwizatorskich. itd. - mój żal jest prawdziwy i głęboki. Ja tego jubileuszowego zejścia Oldze Lipińskiej przebaczyć nie umiem; i od Mieczysława Pawlikowskiego, prowadzącego "Co kto lubi", domagał się będę, cząstkowych choćby ekshumacji.
Zmuszony jednak jak i państwo do wiwatów na cześć nowo miłościwie nam panującego sezonu korzystam z okazji, by uchylić rąbka jego sekretów w sprawie jesienno-zimowych wieczorów przed telewizorem.
Inscenizacją "Popiołu i diamentu" rozpoczął nowy sezon Teatr TVP; za tydzień przyjdzie temu wydarzeniu poświęcić nasz odcinek. Wybór tego utworu, jak się podkreśla, jest reprezentatywny dla tegorocznych zamierzeń telewizyjnej Melpomeny, na której afiszu dominować będzie współczesność. Do końca br. proponuje nam się do obejrzenia: J. Przeździeckiego "Zapalniczkę", Arbuzowa "Opowieści starszego Rabatu", A. Weskera "Zagrożenie", H. E. Sherwooda "Skamieniały las" czy G. Morcinka "Pokład Joanny"; w święta tv pragnie przedstawić "Romea i Julię" w reżyserii Jerzego Gruzy. Szef Naczelnej Redakcji Programów Teatralnych, Henryk Bieniewski poleca nadto "Kroniki królewskie" według Wyspiańskiego w reżyserii Ignacego Gogolewskiego.
W nowym sezonie Teatr TVP wprowadza też kilka nowości. Pierwszą z nich jest cykl "Mój program" zainaugurowany w ostatni piątek przez Władysława Hańczę (zbiegający się z 45-leciem jego dorobku scenicznego. Jest to cykl popularyzujący wybitne indywidualności aktorskie, w którym aktor sam opracowuje scenariusz i sam prezentuje program o sobie. W następnych miesiącach zobaczymy Halinę Mikołajską, Ryszardę Hanin, Zofię Mrozowską, Tadeusza Fijewskiego, Zdzisława Mrożewskiego, Jana Świderskiego i innych.
Zimą zaś pojawi się na ekranie nowa scena - Teatr Komedii, otrzymany w spadku po redakcji rozrywki. Repertuar ma się opierać przede wszystkim na twórczości współczesnej. Po dłuższej przerwie wznowił także swą działalność Teatr Sensacji, serialem znanego z ekranów F. Durbridge'a pt. "Desperaci"; spektakle tego teatru należą do najliczniej oglądanych programów tv, gromadzą 70 proc. widzów. Mimo że badania OBOP-u sygnalizują małe zainteresowanie np. programami poetyckimi, widowiska te zostaną utrzymane - dla dobra szerzej rozumianej polityki kulturalnej.
Telekino zapowiada z kolei 6 stałych cykli (w tym nowe "Ulubieni aktorzy filmu radzieckiego" i "Klub filmowy"), 10 nowych seriali oraz około 80 pojedynczych filmów - i to tylko w najbliższych trzech miesiącach! Serialowe premiery sezonu to "Najważniejszy dzień w życiu" produkcji rodzimej, radziecki "Jak hartowała się stal" i "Artur Becker" prod. NRD. W nowo utworzonym w programie II paśmie czwartkowym kraju ruszają w październiku najlepsze serialowe powtórki minionych lat; na początek "Sześć żon Henryka VIII" i "Elżbieta, królowa Anglii".
Aż trudno uwierzyć, iż na początku był smutek.

OTWARCIE SEZONU. W POBLIŻU MAŁEGO EKRANU (B. Kanold)

WYSTARTOWAŁ więc poniedział­kowy Teatr Tele­wizyjny do nowego se­zonu w pełnym blasku i pod dobrymi auspicjami. Reżyserskimi, aktorskimi, a przede wszyst­kim autorskimi. Wystartował bowiem "Popio­łem i diamentem" Je­rzego Andrzejewskiego. W ogóle ostatni sezon teatralny przyniósł nie­mal festiwal tegoż autora. Ciekawe to zjawi­sko. Wszak od lat wie­lu, od momentu powsta­nia filmu Wajdy opartego na tejże powieści, od dejmkowskiego spektaklu "Ciemności kryją ziemię" Andrzejewski był nieobecny w teatrze i kinie polskim. Może i po Wajdzie trudno było utrwalony przez niego obraz w pamięci widzów zmieniać, może niełatwo było znaleźć po Cybulskim - drugiego Maćka Chełmickiego?
Tymczasem wątpliwości te musiały: zmaleć, a problemy zawar­te w powieści zachęciły innych, skoro w ostatnim sezonie na polskich scenach ukazały się trzy różne adaptacje jej dla teatru (Poznań i 2 w Łodzi) a i inne tea­try umieściiy tę pozy­cję w swoim repertua­rze (Wrocław) na nowy rok. Chociaż trudno przewidzieć, czy nie wycofają się ze swoich za­mierzeń po spektaklu telewizyjnym.
Jego zaletą numer 1 była sama adaptacja. Bardzo wierna powieś­ci, według jej linii wy­suwająca na plan, rów­norzędny z losem Chełmickiego - Szczukę, jego przeżycia i postawę wobec nadchodzącej wolności. Adaptacja do­konana przez córkę pi­sarza Agnieszkę Andrzejewską i Antoniego Liberę wyróżnia się ponadto zwięzłością, wypunktowuje w obrazie rodzącej się Polski sprawy najważniejsze. Sprawy pokolenia Szczuki i Chełmickiego właśnie. Z konieczności, dokonu­jąc wyboru, odrzuca i pomija tych najmłod­szych, Janusza, Alka, ich kolegów. To na pewno wywoła sprzeciw. Ale przecież adaptacja nie jest mechanicznym przenoszeniem powieści na scenę. Musi wyboru do­konać, w miarę możliwości jak najmniej zmieniającego obraz pierwowzoru. I taki jest właśnie ten telewizyjny scenariusz - zwięzły i zwarty, nie szarżujący plenerem czy wstawka­mi filmowymi wymagał od realizatorów pewne­go stonowania, zwrócenia większej uwagi na warstwę treściową. Tak się też stało. Hübner obudował ten bez mała dwugodzinny spektakl głównie w oparciu o dialog - Szczuki z Kalickim, Wagi z Kosseckim i wreszcie Maćka z Andrzejem. Trzy - de­cydujące w spektaklu rozmowy. Poprowadzo­ne przez reżysera i rea­lizowane przez aktorów tak, że nie dopuszczają ani na chwilę zwróce­nia czy odwrócenia uwagi. Zróżnicowana w na­rastaniu napięcia, w gradacji ludzkiego zaangażowania tych, którzy, jak Kalicki, zgubili się w życiowej wędrówce i tych, którzy jak Ma­ciek, bronią swego prawa do normalnego ży­cia, do pozbycia się strachu, do miłości.
Ale oczywiście wysi­łek reżysera nie byłby w stanie nic zdziałać gdyby nie wykonawcy. A obsadę aktorską spektakł otrzymał chyba najlepszą z możliwych. Więc przede wszystkim Tadeusz Łomnicki w roli Szczuki - aktualnie oglądany w filmowym "Potopie" jako Wołodyjowski - tutaj proponuje zupełnie inne aktor­stwo. Skupione, spokojne niemal nie istnieją­ce. Taki po prostu jest ten Szczuka u Andrzejewskiego i w naszych, czytelniczych wyobraże­niach. Zmęczony, nie­młody już człowiek, który wiele przeżył, ale który potrafi patrzeć w przyszłość z optymizem. Dalej - przeko­nywający w roli An­drzeja - Piotr Cieślak, ciekawie zróżnicowane środowisko miasteczka w osobach Mrożewskieg, Kociniaka, Pawlika Butryma i Chamca. A wreszcie - Maciek Chełmicki na pewno grając tę rolę niełatwo walczyć z mitem Cybulskiego; grać ją naśla­dując czy sprzeciwiając się jej? Ale wydaje się, że Krzysztof Kolberger znalazł własny klucz do postaci. Autentyczny w swej młodzieńczej lek­komyślności, ale i żarli­wie przeciwstawiający się bezsensowi dalszego zabijania. Można uwie­rzyć w jego wewnętrz­ne rozdarcie trzeba mu współczuć i żałować tych wielu jak on za­pędzonych w ślepą, bez wyjścia uliczkę. Start do nowego sezonu był zatem na piątkę.

NIESPODZIANKI I KONFRONTACJE ((pik))

PRAWIE nie ma tygodnia, aby w którymś z programów publicystycznych, nie mówiąc już o dziennikach, nie było mowy o krajach arabskich. Zwłaszcza w cyklach "Czym żyje świat", "Świat i Polska" sprawy krajów arabskich ciągle powracają. A wraz z nimi problematyka islamu. I choć o tym ostatnim sporo powiedziano przy różnych okazjach, to dopiero film "Islam", emitowany w cyklu "W kręgu kultur i obyczajów" przyniósł pełny obraz historii i współczesnych tendencji rozwojowych tej formacji religijnej, społecznej i kulturalnej. Liczbę wyznawców islamu ocenia się współcześnie na czterysta milionów. Film próbował odpowiedzieć na pytanie, dlaczego islam pozostaje nie tylko nadal żywotny, ale rozszerza swoje wpływy, zwłaszcza w Afryce. Sprawa ma charakter przede wszystkim społeczny i narodowowyzwoleńczy. Co zresztą historycznie biorąc jest paradoksem, bo w swoim czasie mahometanie podbili murzyńską Afrykę i byli jej kolonizatorami na równi z białymi. Ale współcześnie narody Afryki (a także po części Azji) próbują odnaleźć w doktrynach społecznych i kulturze islamu antidotum na znienawidzoną i narzuconą im kulturę byłych imperialistycznych białych kolonizatorów.
Film "Islam" produkcji włosko-francuskiej, w reżyserii Folco Quilliciego, był najznakomitszą pozycją popularno-oświatową, krajoznawczą i... przygodową, jaką nam telewizja emitowała w ostatnim czasie. Przygodową w tym sensie, że film przynosił prawie same niespodzianki poznawcze, ale także dlatego, że stanowił rodzaj pasjonującej podróży po czterech kontynentach - bo także wśród amerykańskich Murzynów są mahometanie - po niezliczonych zabytkach i po gwałtownie industrializującym się krajobrazie niektórych krajów arabskich (ropa!). W tym ostatnim oglądaliśmy bajkowe, niczym z kiczowatego snu, niczym z kiepskiej adaptacji filmowej "Tysiąca i jednej nocy" pałace nuworyszów arabskich, wzbogaconych nagle na nafcie i olbrzymie cmentarzyska wielkich limuzyn, którym brakuje nieraz tylko przysłowiowej śrubki!
Realizatorzy filmu szukali źródeł trwałości i atrakcyjności islamu. W tym celu przeprowadzili wiele rozmów z profesjonalnymi znawcami zagadnienia jak i zwykłymi wyznawcami. Film ten był interesujący szczególnie dla nas, bowiem z wyznawcami proroka mieliśmy nieraz do czynienia w naszej historii. Film Quilliciego wprowadzał szereg korekt do naszych wyobrażeń i przestarzałych pojęć. A w ogóle odznaczał się przejrzystością, dostępnością i dobrze pojętą atrakcyjnością. Szkoda tylko, że był emitowany w programie II. Myślę, że warto go powtórzyć w programie pierwszym, i to w godzinach w zmożonego odbioru.
A w ogóle bardzo by się przydała naszemu programowi telewizyjnemu taka socjologiczno-humanistyczna "Eureka". Filmów w rodzaju "Islamu" powstaje na świecie sporo. A także w naszej filmotece znalazłoby się sporo atrakcyjnych pozycji dokumentalnych i popularno-oświatowych. Myślę tu na przykład o dwuseryjnym filmie Leszka Skrzydły "Opowieści biblijne". Rzecz jest zrobiona ciekawie, taktownie, bogata ikonograficznie. Oczywiście powodzenie takiej "Eureki" zależałoby od prowadzącego, to znaczy od kogoś w rodzaju Jerzego Wunderlicha. Bo odkąd go nie ma w "Eurece", program ten schodzi na manowce. To nie jest tylko sprawa osobowości telewizyjnej.
Z kolei sprawa osobowości artystycznej dała o sobie znać w telewizyjnej adaptacji "Popiołu i diamentu", dokonanej przez Antoniego Liberę, Agnieszkę Andrzejewską (scenarzystów) i reżysera Zygmunta Hübnera. Większość z nas oglądała film Wajdy - ostatnio w lecie powtórzony w telewizji. Dlatego porównania nasuwały się same. Ale nie tylko porównania. Zaszła tu rzecz głębsza, film Wajdy owładnął naszą wyobraźnią, wycisnął się sugestywnie i trwale przede wszystkim na naszych wyobrażeniach o postaciach, zwłaszcza o postaci Maćka Chełmickiego, interpretowanej przez Zbigniewa Cybulskiego. Film Wajdy już od początku, mimo gorącego przyjęcia wywoływał pewne kontrowersje. Chodziło o postać Szczuki, niedostatecznie wyeksponowaną, ani zagraną dostatecznie sugestywnie
W przedstawieniu Hübnera postać Szczuki została dostatecznie wyeksponowana, zagrał go znakomity aktor Tadeusz Łomnicki. W ogóle spektakl w stosunku do filmu zmienił akcenty. Doszło kilka epizodów, których nie było w filmie, jak na przykład rozmowa Szczuki z Kalickim. A jednak spektakl nie stał się polemiką czy repliką na film Wajdy. Głównie z powodu niedostatecznej wagi i sugestywności artystycznej.
Muszę przyznać, że nie należałem do bezkrytycznych entuzjastów filmowego "Popiołu i diamentu", także z powodu jego estetyki. Ale podczas oglądania spektaklu, nastawiony doń bez uprzedzeń a nawet oczekując "nowego słowa", cały czas miałem w oczach film Wajdy. Niestety, prawie żadna scena ze spektaklu nie zdołała "zabić" we mnie tamtych obrazów. Zwłaszcza kreacji aktorskich. Zawiódł mnie wykonawca roli Maćka. Był tylko ładny i młody. Być może taka była koncepcja reżysera: Ale przez to spektakl dużo stracił.
Radziecki scenarzysta Jewgienij Gabriłowicz powiedział, że dla niego ideałem scenariusza jest taki materiał, który będzie filmowany niezliczoną ilość razy. Twórcy filmowi będą do niego wracali i tworzyli nowe propozycje i repliki. Otóż powieść Jerzego Andrzejewskiego, napisana w 1947 roku i wydana w następnym, stała się takim idealnym scenariuszem. W bieżącym roku doczekała się kilku inscenizacji na scenach teatralnych.
Wszystkie adaptacje są tylko dowodem żywotności książki Andrzejewskiego. Biorąc szerzej, są dowodem żywotności literatury z prawdziwego zdarzenia. Ona to stoi za wszystkimi tymi adaptacjami wizualnymi i słuchowymi (bo było niedawno słuchowisko według "Popiołu i diamentu"). Stanowi trwałe podłoże, na którym wyrastają produkty bardziej lub mniej masowych środków przekazu. Można przypuszczać, że w przyszłości powstanie jeszcze niejedna adaptacja trylogii Sienkiewicza. Ale Sienkiewicz jest jeden i jego jest "Potop".

TELE-IMPULSY (Romana Konieczna)

Zważywszy, że jednym z najbardziej masowo oglądanych programów TV są cotygodniowe premiery w Teatrze Telewizji (40-45 proc. ogółu widzów) - trudno zacząć dzisiejsze "teleimpulsy" od innych spraw niż inauguracja nowego sezonu teatralnego na poniedziałko­wej scenie. Wybrano na tę okazję "Popiół i diament" Andrzejewskiego w nowej adaptacji, dokonanej przez córkę autora, Agnieszkę Andrzejewską i Antoniego Liberę. Niewielu jest w Polsce ludzi, nie znających tej naj­popularniejszej - obok "Kolumbów" Bratnego po­wieści, która mówi o ważnych i bolesnych dla naszego na­rodu sprawach. Sądzę, że o jej poczytności przesądził obiektywizm, z jakim autor starał się przedstawić w nie­zwykle skondensowanej for­mie, na przykładzie wydarzeń w niewielkim mieście: roz­grywających się w ciągu jed­nej doby, jakie siły działały w Polsce, jakie racje się ścierały, jakie istniały orientacje polityczne oraz jak wyglądała rozgrywka tych sił nazajutrz po wojnie.
Według najprostszego po­działu - po jednej stronie stali zwolennicy Polski Ludo­wej, mniej lub bardziej nie angażujący się w prze­prowadzenie nie tak całkiem bezkrwawej rewolucji socja­listycznej w wyzwolonym kraju - po drugiej zaś dzia­łała lub czekała biernie na upragnione zmiany reakcja. Kiedy inni pisarze potrzebo­wali odpowiedniego dystansu, by pokazać ten gorący i nie­spokojny okres - Andrzejewski szybko podjął odważ­ną próbę nie tylko opisania pierwszych dni po wojnie, ale i oceny postaw ludzi z tego okresu. Był sprawiedliwy. Zgodnie z życiową prawdą, w jego powieści nie każdy, kto deklaruje się po stronie wła­dzy ludowej, a nawet ją spra­wuje jest kryształowo czysty i nie każdy, kto występuje przeciwko niej, jest szują i strzelającym zza węgła ban­dytą. W tych czasach chaosu i dezorientacji, kiedy nie było innej busoli, funkcjonowały takie także motory działania, jak honor i Ojczyzna, a wąt­pliwości rozstrzygał obowiązek wykonania rozkazu. To też z pewną sympatią, a przy­najmniej zrozumieniem pa­trzy czytelnik książki An­drzejewskiego i widz filmowy, teatralny, a ostatnio także telewizyjny, na postaci Maćka Chełmickiego czy Andrzeja Kosseckiego, wbrew własnemu przekonaniu, na odgórny rozkaz. Mimo najlepszych intencji nie udało się Andrzejewskiemu stworzyć sugestywnej postaci bohatera pozytywnego.
Działacz PPR, Stefan Szczuka - człowiek mądry, szlachetny, uczciwy, szczery ideowiec, jest w powieści postacią bez­barwną, pozbawioną wyrazu. Nie wzbudzał też szczególnego zainteresowania filmowy Szczuka w wajdowskiej ekra­nizacji "Popiołu i diamentu". Nie zapadła w pamięć twarz aktora, który odtwarzał tę ważną przecież postać, nie pamięta się kto w ogóle grał rolę Szczuki. Reżyser wysunął na pierwszy plan Maćka Chełmickiego, obdarzając go fas­cynującą osobowością i mło­dzieńczym wdziękiem wyko­nawcy - Zbyszka Cybulskiego.
W jubileuszowym roku Pol­ski Ludowej kilka scen dra­matycznych oraz Teatr TV sięgnęły po "Popiół i dia­ment", wysuwając w swoich inscenizacjach na czołowy plan postać Szczuki. Byłoby to ze wszech miar słuszne, bo przecież trzeba oddać sprawiedliwość takim, jak on bojownikom sprawy, którzy płacili życiem za swoje prze­konania, za wierne służenie idei komunizmu. Rzecz w tym, że jak powiedziałam, Andrzejewskiemu nie udała się ta postać i nie pomagają ani zabiegi adaptacyjne, ani po­wierzanie roli Szczuki naj­znakomitszym aktorom. Nie udało się także Tadeuszowi Łomnickiemu uczynić z niej bohatera na miarę czasu, w jakim tacy, jak Szczuka lu­dzie mogli przystąpić do urzeczywistniania swojej idei i dramatów, jakie przeżywali. Był w widowisku telewizyjnym, zrealizowanym przez Zygmunta Hübnera, bardzo sympatycznym, niemal dobrodusznym starszym panem, ale nic więcej. Nadal ciekawsze było to, co przeżywali młodzi ludzie, stojący po drugiej stronie bariery. Z tą różnicą, że mało wyrazisty w porównaniu z niezastąpionym chyba w roli Maćka Chełmickiego, Zbyszkiem Cybulskim jej telewizyjny wykonawca, Krzysztof Kolberger jakoś pomniejszył swojego bohatera, spłycił i w konsekwencji nie­oczekiwanie uwagę skupiła na sobie inna postać, bardziej sugestywnie zagrana - An­drzeja Kosseckiego, którym był młody, mało znany aktor, Piotr Cieślak. Bardzo dobre w sumie przedstawienie reżyser popsuł plakatowymi ramami, w jakie ujął akcję. Odczytywanie tekstów dokumentów i powiewająca na końcu flaga były niepotrzebne.
Trochę ostatnio ożywił się nam mały ekran. Duży ruch panuje zwłaszcza w publicystyce i reportażu. Osobiście najwyżej cenię te programy, które przynoszą jakiś konkretny pożytek, a równocześnie są interesujące dla widza. Takim programem jest cykl "Mam pomysł". Ludzie wymyślają znakomite rzeczy, mogące mieć zastosowanie w różnych dziedzinach życia. Ich pomysłowość szłaby na marne, gdyby telewizja nie zajęła się popularyzacją ich genialnie niekiedy prostych wynalazków, racjonalizatorskich propozycji. Wieloma pomysłami, "kupionymi" w tym cyklu, zainteresowały się już odpowiednie ministerstwa i chcą je praktycznie wykorzystać.

W STRONĘ SZCZUKI (Zdzisław Morawski)

Jednym z najlepszych filmów powojennego trzydziestolecia jest "POPIÓŁ I DIAMENT" Andrzeja Wajdy, film zrobiony w oparciu o wątki fabularne powieści Jerzego Andrzejewskiego pod tym samym tytułem. Film Wajdy był adaptacją powieści dla potrzeb kina, lecz adaptacją dość swobodną, dzięki czemu stał się dziełem samodzielnym, z powieścią związanym tytułem, głównym bohaterem (filmu, nie powieści), niektórymi wątkami. Główną postacią filmu Wajdy był, jak wiadomo, Maciek Chełmicki (niezapomniana rola Zbigniewa Cybulskiego), młodzian, który miota się między żołnierskim obowiązkiem, a refleksjami etycznymi. Maciek Chełmicki zabija Szczukę, wykonując w ten sposób wyrok podziemia, do którego należy, o sam ginie od kuli żołnierskiego patrolu, który nawet nie wie, do kogo strzelał. Jednak nie sama fabuła nas w tym filmie tak bardzo ujęła lecz to, że Maciek Chełmicki był zabójcą niezwykle sympatycznym. Zaś dramat tej sytuacji polegał na tym, że także sympatycznym, ale inaczej, był Szczuka. Z filmu Wajdy pozostał nam jednak w pamięci chłopiec w dżinsach: trochę nonszalancki, żyjący heroizmem okupacyjnych dokonań, człowiek uprawomocnionych wojną zabójstw, przystojny młodzian, do którego powinno uśmiechać się życie.
Adaptacja oglądana w Teatrze TV przesunęła akcenty zainteresowania od Maćka Chełmickiego w stronę Stefana Szczuki, komunisty, inteligenta, sekretarza komitetu wojewódzkiego, czyli ofiary zamachu. Chodziło chyba o to, by pokazać, jak w pierwszych dniach po wojnie, podczas naszej rewolucji, zginął człowiek PPR, a takie inni ludzie tej racji, która ostatecznie zwyciężyła. Każda śmierć oglądana w filmie lub w teatrze porusza widza. Porusza ona go tym bardziej, im bardziej sympatyczny i bliski nam podczas emisji jest człowiek, który w końcu ginie. Te zależności są znane i wielokrotnie już były omawiane przez teorię odbioru dzieła filmowego lub literackiego. W filmie Godarda "DO UTRATY TCHU" na końcu filmu ginie zabijający wcześniej ludzi bohater, ale my z kina wychodzimy z żalem, że on zginął, bo był tak bardzo miły, nawet w swoim draństwie. Podobnie było z Maćkiem Chełmickim. Zabił Szczukę i sam zginął, ale w pamięci pozostała nam śmierć Maćka. Można tedy powiedzieć, że im bardziej sympatyczny jest bohater filmu, tym jego śmierć robi na nas mocniejsze wrażenie.
W telewizyjnej adaptacji Szczukę grał Tadeusz Łomnicki. Nie wiem czy wyraz "grał" odpowiada w pełni tej rzeczywistości, jaka została pokazana na małym ekranie. Wydaje się, że lepiej byłoby powiedzieć, że Łomnicki przedstawiał Szczukę, bowiem była to postać fotograficzna. O takich postaciach, gdy zastaniemy je w książce, mówimy, że szeleszczą papierem, a takie papierowe lub celuloidowe postaci nie wzbudzają wielkiej sympatii. Zginął Szczuka i żal go, jak żałujemy każdego człowieka, którego mordercza śmierć wyrwie spośród nas, ale w takim spektaklu jak "POPIÓŁ I DIAMENT" powinniśmy go żałować więcej, normalnie. Kolberger miał znacznie trudniejsze zadanie niż Łomnicki, bo miał niezatarty w naszej pamięci wzór Cybulskiego który nadal pozostał Maćkiem z "Popiołu".

POPIÓŁ CZY DIAMENT (km)

Nie sposób uniknąć porównania każdej kolejnej adaptacji "Popiołu i diamentu" Jerzego Andrzejewskiego z filmem Andrzeja Wajdy z 1958 toku. Mimo ze powieść można adaptować na różne sposoby pewnych wątków czy fragmentów pominąć się nie da, niektóre sceny trzeba powtórzyć. Poza tym pozostaje kwestia interpretacji aktorskiej tych samych bohaterów literackiego pierwowzoru. W przypadku "Popiołu i diamentu" sprowadza się ona do niezapomnianej kreacji Zbigniewa Cybulskiego w roli Maćka Chełmickiego.
W poniedziałek Teatr TV przedstawił nam swoją wersję powieści Jerzego Andrzejewskiego, w adaptacji Agnieszki Andrzejewskiej i Antoniego Llbery oraz w reżyserii Zygmunta Hubnera. Było to przedstawienie godne inauguracji nowego sezonu w Teatrze Poniedziałkowym, oglądane na pewno z ogromnym zainteresowaniem przez miliony widzów, dla których poplątane sprawy Polaków roku 1945, pozostały nie tylko podręcznikowym zapisem. Nie zmienia to jednak faktu, że spektakl telewizyjny jeszcze raz pozwolił zrozumieć i odczuć mistrzostwo filmu Wajdy, jego niezrównany rytm (na małym ekranie znacznie zwolniony) i piękno scen, z których niektóre, jak ta przy bufecie, z zapalaniem spirytusowych lampek - wspomnień poległych przyjaciół - pozostaną w historii sztuki filmowej.
Mocną stroną telewizyjnej adaptacji było wykonawstwo. Krzysztof Kolberger (Maciek) i Piotr Cieślak (Andrzej) byli może na swój sposób nawet prawdziwsi jako chłopcy uwikłani w tragiczne sytuacje polityczne końca wojny i pierwszych dni pokoju - niż uwspółcześniony Chełmicki Cybulskiego czy dojrzały Andrzej w interpretacji Adama Pawlikowskiego. Natomiast działacz Stefan Szczuka - Tadeusz Łomnicki w adaptacji telewizyjnej stał się postacią co najmniej równorzędną wobec Maćka, przy tym - w odróżnieniu np. od teatralnej adaptacji w Poznaniu - bardzo ludzką, nie pozbawioną momentów wahań i rozterek. Bardzo dobrze zagrali też Edmund Fetting (Kalicki), Bronisław Pawlik (Pieniążek), Marian Kociniak (Drewnowski), Zdzisław Mrożewski i in.
Nowa, na pewno wartościowa to propozycja odczytania jednego z najważniejszych utworów literackich naszego trzydziestolecia.

"POPIÓŁ I DIAMENT" W TEATRZE TV (Sier.)

To niewątpliwie jedna z najlepszych powieści naszego XXX-lecia. Wydana w roku 1948 i wielokrotnie wznawiana, dodatkowo wzbogacona głośnym filmem Andrzeja Wajdy (premiera w r. 1958) z niezapomnianym Zbigniewem Cybulskim w życiowej roli Maćka Chełmickiego. To nie przypadek również, że właśnie w, sezonie XXX-lecia grane są równolegle na scenach Łodzi i Wrocławia dwie różne adaptacje tej najpoczytniejszej książki Jerzego Andrzejewskiego.
Jeszcze inną wersją "Popiołu i diamentu" - opracowaną specjalnie przez córkę pisarza Agnieszkę Andrzejewską i Antoniego Liberę - zainaugurował nowy sezon Teatr Telewizji. Nie rywalizując z legendą wajdowską, ale świadomie od niej odchodząc, autorzy scenariusza oraz reżyser spektaklu Zygmunt Hübner starali się utrzymać wielowarstwowość powieściowych wątków, skupiając się na jej zagadnieniach moralnych. A więc przede wszystkim problem różnych postaw ludzkich, umiejętności realizowania słusznych haseł, ale nie mniej ważna konieczność wycofywania się z obranej drogi, jeśli okazała się mylna.
Przejmująca kreacja Tadeusza Łomnickiego w roli Szczuki. Ileż prawdziwego ciepła, mądrości i doświadczenia potrafił dać temu człowiekowi, tak tragicznie ginącemu u progu wywalczonej wolności. I to z rąk młodziutkiego chłopca, który już zrozumiał swój błąd i właśnie tym strzałem zamierzał zakończyć wojowanie, skoro poznał pierwszy smak pokoju. Nowa znacząca i wiele obiecująca rola Krzysztofa Kolbergera.
Wielość życiowych postaw sygnalizowały także postacie drugoplanowe. Ale choć myśl adaptatorów była tu słuszna, przecież nadmierne nagromadzenie tak barwnych indywidualności osłabiało chwilami rytm główny. Zwłaszcza, gdy prowadzące role zabójcy i ofiary wypadły tak przekonywająco. A po książkę na pewno sięgniemy raz jeszcze. I to również świadczy o sukcesie spektaklu.

NA SZKLANYM EKRANIE (?)

Dziś Teatr TV przedstawi nam "Popiół i diament" wg powieści Jerzego Andrzejewskiego.
W tym roku powstały trzy adaptacje teatralne trzech różnych autorów, wystawiane w Poznaniu, Łodzi i Wrocławiu - oraz jedna telewizyjna. Ta ostatnia, której autorami są Agnieszka Andrzejewska i Antoni Libera, chyba najbardziej bliska jest oryginału powieściowego. Nie ogranicza się ona do głównego wątku Maćka Chełmickiego, ale ukazuje szerokie tło społeczne i polityczne, jakie zawiera dzieło Andrzejewskiego. Jednak słusznie adaptorzy wysunęli tu na plan pierwszy główny temat powieści: kompleks spraw moralnych i społecznych leżących na linii działalności dwóch jej bohaterów - Maćka Chełmickiego i Szczuki.
"Popiół i diament" w znakomity sposób wydobywa sprawy niełatwych pierwszych lat powojennych w naszym kraju. Ukazuje autentycznych ludzi, stojących naprzeciw siebie po różnych stronach barykady, ludzi, których bieg historii uczynił wrogami. Jest to powieść o ludziach, których postawa moralna poddana została niezwykle trudnej próbie w tyglu przemian społeczno-politycznych.

POPIÓŁ I DIAMENT (STAM)

Sezon teatralny w telewizji inauguruje 23 września (program I, godz. 20.20) "Popiół i diament" - Jerzego Andrzejewskiego. Powieść o trudnych, nieraz zroszonych krwią dniach powstania Polski Ludowej, o zbłąkanej młodzieży, której chęć walki i zapał usiłował wykorzystać dla swych celów wróg- przetrwała próbę czasu dzięki Andrzejewskiemu - mistrzowi obserwacji psychologicznej. Tajemnica popularności tej powieści polega chyba na tym, że mówiła ona odważnie i uczciwie całą prawdę o ludziach z jednej i drugiej strony barykady, nie upraszczała problemów, nie ukrywała klęsk i trudności. Powieść frapuje również dramatopisarzy. W tym roku np. wystawiono "Popiół i diament" w teatrach Poznania, Łodzi i Wrocławia. Sięgnął do niej także Teatr Poniedziałkowy TV, prosząc o dokonanie adaptacji córkę pisarza - Agnieszkę Andrzejewską. Dokonała jej, bez udziału autora, wspólnie z Antonim Liberą. Reżyserii podjął się Zygmunt Hübner.
Adaptacja telewizyjna trzyma się najbardziej oryginału powieści. Pierwszoplanowo eksponuje wątek Maćka Chełmickiego, czyli kompleks praw moralnych i społecznych, w których działali, na przeciwstawnych sobie, wrogich pozycjach: Maciek i Szczuka. Jednocześnie jednak sugestywnie obrazuje szerokie tło społeczne i polityczne wartkich i burzliwych przemian, zachodzących w pierwszych powojennych miesiącach.
Zygmunt Hübner podjął się trudnego zadania. Każdy bowiem czytelnik ma własny obraz powieści. Dochodzi do tego jeszcze film Wajdy, który stanowi przecież pewien wzorzec odczytywania "Popiołu i diamentu". Starano się zrobić przede wszystkim spektakl typowo telewizyjny, a to - siłą rzeczy - zmuszało do poszukiwań innego typu, wyboru i decyzji. W konstrukcji dramaturgicznej i fabularnej świadomie dążono do uniknięcia dyskusji i porównań z filmem, uwydatniając klimat psychologiczno-polityczny utworu, zgodnie z intencjami pisarza. O ile w ekranizacji Wajdy decydującym elementem jest obraz, o tyle w spektaklu telewizyjnym obraz jest raczej skromny, przeważa dialog, który w niektórych partiach byłby nie do pomyślenia w filmie.
Inny jest też telewizyjny Maciek Chełmicki, tak jak inny jest Szczuka, znacznie bardziej wyeksponowany niż w filmie, co jest wierniejsze, bliższe literackiemu pierwowzorowi.
Wykonawstwo trudnych ról powierzono doborowym aktorom: T. Łomnickiemu, K. Kolbergerowi, E. Fettingowi, P. Cieślakowi, E. Żukowskiej, K. Chamiecowi, J. Bukowskiemu, S. Butrymowi, J. Zakrzeńskiemu, M. Kociniakowi, B. Pawlikowi, K. Łubieńskiej, M. Dubrawskiej i innym.

POPIÓŁ I DIAMENT (rok)

Po niezwykle sugestywnej wizji "Popiołu i diamentu", jaką stworzył Andrzej Wajda w swoim filmie, trzeba nie lada odwagi, by podejmować kolejne próby adaptacji najpoczytniejszej z powieści, ukazujących dramatyczny okres pierwszych lat Polski Ludowej. A jednak w jubileuszowym roku PRL, aż trzy sceny - w Poznaniu, Łodzi i Wrocławiu przedstawiły trzy różne teatralne wersje "Popiołu i diamentu", a obecnie w jeszcze innej adaptacji, której autorami są: Agnieszka Andrzejewska i Antoni Libera, ożywi postacie tej powieści na małym ekranie poniedziałkowy Teatr Telewizji.
Reżyserii spektaklu podjął się Zygmunt Hübner, z którym jako reżyser TV współpracowała nad telewizyjnym kształtem :Popiołu i diamentu" Joanna Wiśniewska oraz jako scenograf - Jan Banucha. Obsadę skompletowano doborową. W roli Stefana Szczuki zobaczymy Tadeusza Łomnickiego, co pozwala przypuszczać, że - inaczej niż u Wajdy - postać ta wybije się na pierwszy plan. Maćkiem Chełmickim będzie autentycznie młody Krzysztof Kolberger, który kreując postać, zrośniętą w naszej wyobraźni z fascynującą osobowością Zbyszka Cybulskiego - otrzymał niełatwe zadanie, w zespole wykonawczym znaleźli się także: Ewa Żukowska, E. Fetting, K. Chamiec, S. Butrym, M. Kociniak, B. Pawlik, Z. Mrożewski I inni znani aktorzy scen stołecznych.

POPIÓŁ I DIAMENT (Alina Budzińska)

Powieść Jerzego Andrzejewskiego pod tym tytułem, na­pisana na przełomie 1946/1947 roku, jest jednym z niewielu współczesnych dzieł literac­kich, do którego, mimo upły­wu czasu, czytelnicy chętnie powracają. Jej bohater - Maciek Chełmicki - prze­trwał w naszej pamięci dzię­ki niezapomnianej interpre­tacji aktorskiej Zbigniewa Cybulskiego, w wersji filmo­wej "Popiołu i diamentu". Zygmunt Hübner podjął się odważnie reżyserii telewi­zyjnej dzieła, które przez swoje wejście do klasyki, jak i ze względu na głośną ekranizację Wajdy, niesie niebezpieczeństwo porównań, tak z powieścią, jak i z filmem. Jednak ta adaptacja i sama forma spekta­klu, nie mogą być przyczynkiem do porównań z filmem Wajdy ani w warstwie treściowej, ani wizualnej. Jest po prostu bliższa powieści. Decydującym elementem jest dialog, którego temat - mówiąc zwięźle - stanowi kształtowanie się postaw w początkach państwa ludo­wego. Choć "Popiół i diament" należy do powieści o wciąż żywych treściach, jednak dziś prawdopodobnie inaczej ją odczytujemy, tak jak inaczej przyjęlibyśmy teraz film Wajdy. W spektaklu telewizyjnym, w roli Maćka wystąpi Krzysztof Kolberger, a w roli Szczuki - Tadeusz Łomnicki. Jak twierdzi sam reżyser: "...Od początku nie miałem wątpliwości, że tylko ci dwaj ak­torzy, mogą te role zagrać"...

KRZYSZTOF KOLBERGER
Mówi się o tym aktorze, że "zrobił błyskawiczną karie­rę"... Jego debiut telewizyj­ny (jako studenta ostatniego roku PWST) w spektaklu "LUCY CROWN", w reżyse­rii Andrzeja Łapickiego, przyniósł pochwały Kolbergerowi za rolę Jeffa, a Łapickiemu słowa uznania za trafne obsadzenie tej roli i za znakomitą opiekę reżyserską nad debiutantem. Po dyplo­mie przeniósł się Kolberger z Warszawy do katowickiego teatru ("HYDE-PARK" - A. Kreczmara), ale Warszawa pozwoliła mu tylko na roczną praktykę w "terenie"; dyrektor Hanuszkiewicz zaangażował młodego aktora do trudnej, odpowiedzialnej roli w prapremierowej sztuce "WACŁAWA DZIEJE". Telewizja pokazała nam w ostatnim sezonie Kolbergera jako Don Carlosa (reż. Maciej Zenon Bordowicz), księcia Zwiezdicza w "Mas­karadzie" (reż. Konstantyn Ciciszwili); Laertesa w "Hamlecie" - (reż. Gustaw Holoubek). U Hanuszkiewicza występuje Kolberger w "Trzy po trzy", "Mie­siącu na wsi" i przystępuje do prób w "Weselu". W ciągu roku zyskał Kolberger sympatię i popularność równą prawie kolegom "z czołówki aktorskiej".

-Proszę nam zdradzić, jak przyjął pan propozycję zagrania roli Maćka w tv adaptacji "Popiołu i dia­mentu"?
-Bałem się tej roli, niesie ona wiele niebezpie­czeństw dla aktora. Znając z opowiadań (film ogląda­łem dopiero na trzy dni przed realizacją tv przedsta­wienia) niezwykłe pomysły aktorskie Cybulskiego, m. in. scenę w barze z płonącymi kieliszkami, sceny - w pokoju hotelowym, z krzyżem w kościele, czy scenę
śmierci - przecież przeszły one już do klasyki! - wiedziałem, że jestem w sytuacji "bez wyjścia". Nie mogłem powtórzyć pomysłów Zbyszka Cybulskiego, ani też zaryzykować przeciwstawienie własnych, by nie zo­stać posądzonym o antypomysły"!
Czy Krzysztof Kolberger, młody, utalentowany aktor "udźwignie" rolę Maćka, uznaną do dziś u nas i w świecie - za jedną z najlepszych ról Cybulskiego? Ja­kie wymiary przybrała ta postać w tv wersji "Popiołu i diamentu"? Czy będzie nam przeszkadzać w jej od­biorze pamięć obrazu Wajdy? Zobaczymy niebawem.

"POPIÓŁ I DIAMENT" PO 26 LATACH. ROZMOWA Z ZYGMUNTEM HÜBNEREM

"Popiół i diament" przeżył dwa szczyty swojej popularności. Po raz pierwszy w roku 1948, kiedy stał się bestsellerem wydawni­czym. Była to naówczas powieść jak najbardziej współczesna, któ­ra zresztą budziła różnorakie re­akcje: od niezwykłego sukcesu u czytelników, po głosy krytyczne w prasie (jak chociażby pamiętna recenzja Kotta w "Kuźnicy", który dostrzegł w powieści Andrzejewskiego tylko "mały realizm", brak perspektywy historycznej i idealizowanie "tragicznego pokolenia"). Potem przyszedł moment drugi - film Andrzeja Wajdy. Był to rok 1958 i bohaterowie Andrzejewskiego stali się bohaterami lat 50-tych, a nie 40-tych; Zbyszek Cybulski stworzył wzorzec zbuntowanego chłopca w ciemnych okularach, rodem z egzystencjalistycznej piwnicy, gdzie jego kompani w czarnych swetrach słuchali Juliette Greco, spełniał marzenia młodzieży po roku 1956.
Wydaje mi się, że dzisiaj, po kilkunastu latach od premiery fil­mowej, a po 26 latach od napi­sania powieści, trzeba się z tym liczyć, że podobnie jak z "Potopem", każdy z widzów będzie miał własne widzenie jego bo­haterów, że dla większości jest to już powieść historyczna. Każde nowe pokolenie, a pokolenia te zmieniają się dzisiaj często - niegdyś ustanowiono cezurę lat dwudziestu, przy dzisiejszym tem­pie życia, czas okres ten zmniej­szył się chyba do lat dziesięciu - ma prawo do swojej realizacji, do własnego spojrzenia na utwo­ry o nieprzemijającej wartości literackiej.

Mówiła pani o dwóch okresach popularności "Popiołu i diamen­tu", dzisiaj przeżywamy chyba trzeci okres renesansu tej powie­ści. Świadczą o tym dwa masowe wydania, pierwsze już wyczerpa­ne, i adaptacje teatralne w Ło­dzi oraz we Wrocławiu. Nawet, jeżeli przyczyną ponownego zain­teresowania utworem było XXX-lecie PRL, to jednak jest to nie tylko sprawa jubileuszowo-rocznicowa, lecz dowód, iż książka ta zachowała żywotność, skoro istnieje na nią takie zapotrzebo­wanie. Oczywiście patrzymy na nią inaczej. I dlatego nie bez obaw zdecydowałem się na pod­jęcie realizacji telewizyjnej tego utworu.
Miałbym mniejsze obawy, gdy­bym to robił dla teatru. Telewi­zja bowiem zwyczajowo zesta­wiana jest u nas bardziej z fil­mem niż z teatrem, a wersja fil­mowa Wajdy ciąży nad widze­niem tej powieści; jest wciąż ży­wa. Istniała zatem obawa, że pod­jęcie tego zadania w telewizji będzie zrozumiane jako próba dy­skusji z filmem Wajdy. Bardzo wyraźnie, przy każdej okazji za­znaczam, że nie mieliśmy takiej intencji. Naszym punktem odnie­sienia była powieść, materiał li­teracki, a nie film Wajdy. Sądzę poza tym, że realizacja telewizyj­na narzuca pewną odmienną sty­listykę i starałem się być jej - w miarę możności - wierny, tzn. robić spektakl środkami charak­terystycznymi dla telewizji, nie usiłując konkurować z filmem. W związku z tym jest to oczywiście program znacznie bardziej ka­meralny od filmu, w większym stopniu usytuowany we wnę­trzach, zwracający uwagę bar­dziej na tekst niż na obraz. Chciałbym uniknąć jakichkolwiek porównań z filmem.

Nie wiem, czy to możliwe. Film był tak wybitny, że porównania są chyba nieuniknione, choć po­dobnie jak uparte porównywania wszelkich adaptacji z oryginała­mi - bardzo względne w skut­kach.

Wydaje mi się, że film był w pewnych swoich fragmentach dziełem bardziej Wajdy niż An­drzejewskiego, nie chodziło prze­cież o wierne przeniesienie po­wieści na ekran; pewne wątki, jak chociażby sprawia Szczuki, były nawet znacznie zmienione. Natomiast w wersji telewizyjnej staraliśmy się być wierni teksto­wi Andrzejewskiego. Wierni - cóż, każda adaptacja jest w ja­kimś stopniu niewierna, chociaż­by przez sam fakt wyboru, usu­nięcia pewnych wątków; to, na­tomiast, . co pozostało, jest zgod­ne z tekstem powieści, jest jej przeniesieniem na mały ekran. Na marginesie wspomnę o jed­nym szczególe: o sprawie polo­neza. W adaptacji telewizyjnej początkowo poloneza nie było. Mnie się natomiast wydawało, że szalenie trudno jest pokazać "Po­piół i diament" bez tej sekwen­cji. W widowisku znalazło się niejako przypomnienie poloneza, krótki moment, bez szerokiego rozgrywania tej sceny, przypom­nienie, że scena istnieje w książ­ce. Ale to jest tylko cytat, nic więcej.

We wszystkich adaptacjach po­wieści - teatralnych, filmowych czy telewizyjnych - nie można uniknąć powtórzenia pewnych scen, które dla danego utworu są wę­złowe. Nawet gdyby się chciało wszystko zrobić inaczej, niż po­przednicy, sceny te trzeba po­kazać. Są to jednak sprawy zew­nętrzne. Ważniejszy chyba jest stosunek dzisiaj do tej powieści, jej wymowa dla młodych wi­dzów. Młodzież jest już inna, jej spojrzenie i na czasy Chełmickiego i na czasy Cybulskiego jest inne. Kim będzie dla nich Ma­ciek Chełmicki? Bohaterem wi­dowiska TV pozostaje przecież Maciek Chełmicki. Jest wpraw­dzie bardziej zrównoważony ze Szczuką, którego rola okazuje się tu dużo poważniejsza niż w fil­mie, ale niewątpliwie postać Mać­ka jest najbarwniejszą, najbar­dziej efektowna. Jakie były w tym sensie założenia twórców spekta­klu telewizyjnego?

Słusznie pani podkreśliła, że w adaptacja telewizyjnej została, znacznie bardziej niż w filmie, rozwinięta rola Szczuki, a zatem zmieniły się akcenty. Sądzę nato­miast, że nie jest to dzisiaj rzecz rozrachunkowa. Sprawy zostały przez trzydzieści lat rozliczone. Można by oczywiście wobec tego pomyśleć o przedstawieniu obra­zu historycznego epoki, która - acz miniona - pozostawiła pew­ne ślady w naszej dzisiejszej rzeczywistości, w naszej świadomo­ści. Staraliśmy się jednak odcho­dzić od obrazu historycznego. Cała strona scenograficzna, obycza­jowa została zepchnięta na dalszy plan. Nie przywiązywaliśmy wiel­kiej wagi do obyczajowości tam­tego okresu, do przedstawienia obrazu, który miałby znaczenie historyczne.
Przede wszystkim skupiliśmy uwagę na sprawie postaw. W trudnych warunkach postawy ludzkie określają się najwyraź­niej. Natomiast tworzenie się po­stawy moralnej człowieka, mło­dego człowieka - nie tylko Mać­ka, ale i Andrzeja, wcale nie jest związane z epoką. Wydaje mi się, że problemy moralne, któ­re oni przeżywają, są problema­mi, przed którymi nierzadko sta­je także dzisiejszy człowiek.

"Popiół i diament" Jest chyba ukoronowaniem Pana długoletniej - twórczości dla małego ekranu. Obok szeregu widowisk klasycz­nych, zawsze - w każdym razie w moim odczuciu - ciążył Pan w pewnym sensie ku literaturze współczesnej. Czy w Pana dal­szych planach telewizyjnych znaj­dą się jakieś nowe utwory? Czy też poświęca się Pan bardziej teatrowi żywego planu?

Należę do tych, którzy lubią pracować w telewizji. Cenię so­bie współpracę z telewizją i nie mam zamiaru z niej rezygnować. Jak zresztą pani słusznie zauwa­żyła, sądzę, iż domeną telewizji jest - i pozostanie zawsze - tekst współczesny. To nie znaczy, że nie doceniam roli klasyki, nie­mniej jednak tekst współczesny, problem współczesny będzie tą żywą krwią, bez której telewizja nie istnieje. Że z tymi tekstami nie jest najlepiej, wiemy wszyscy doskonale... Przyznaję natomiast, że podejmowałem się również realizacji tekstów wątpli­wych, nie można bowiem czekać na arcydzieła. Należy realizować teksty, oczywiście jeżeli są to sce­nariusze nasze, własne, oryginal­ne - nawet jeżeli nie spełniają tych warunków, które stawiamy wobec dzieł wielkiej klasyki.

A czy nie myśli Pan o następnej adaptacji powieści Andrzejewskie-go - "Idzie skacząc po górach"?

Owszem. Ta sama spółka autor­ska, tj. Agnieszka Andrzejewska i Antoni Libera zrobiła adaptację także tamtej powieści. Jest to utwór niewątpliwie trudniejszy do adaptacji, trudniejszy także do realizacji w naszych warunkach. Nadal jednak tekst ten mnie in­teresuje: jeżeli to tylko będzie możliwe, chętnie do niego powrócę.

Rozumiem, że Pana plany tele­wizyjne są w pewnym sensie ograniczone ze względu na obję­cie przez Pana w nowym sezonie kierownictwa artystycznego Tea­tru Powszechnego w Warszawie. Znajduje się Pan zresztą w sytua­cji, o której zawsze marzy każdy rzeczywisty czy potencjalny dyrektor teatru. Otrzymał Pan te­atr, który może Pan organizować od podstaw. W którym może Pan stworzyć zespół taki, Jaki Pan chce, a nie taki, Jaki Pan zasta­je... W którym może Pan realizo­wać repertuar, związany z możli­wościami swojego zespołu. Czy mógłby Pan zdradzić naszym Czy­telnikom, jak będzie wyglądał ze­spół i repertuar tego teatru? Gmach jest podobno bardzo piękny, nowoczesny, funkcjonalny, stwarzający szerokie możliwości techniczno-artystyczne.

Unikam na razie enuncjacji, po­nieważ teatr ten, jak pani zau­ważyła, powstaje w warunkach idealnych. Rozumiem, że jest to wielka szansa, ale i ogromna od­powiedzialność. Kształtowanie się i tworzenie nowego teatru musi przebiegać nieco inaczej niż tea­trów już ustabilizowanych, do których przychodzi kierownik ar­tystyczny i może przedstawić swój program, z góry wiedząc, czym dysponuje i na co może li­czyć. Ponieważ jednak zespół po­wstaje na innych warunkach, mu­si być również współtwórcą pro­gramu artystycznego swojego teatru. Dlatego właśnie nie mogę nic uprzedzać, mówić od siebie, że teatr będzie taki czy inny, gdyż ten teatr będzie taki, jaki stworzą go ludzie, którzy do niego przy­chodzą.
Nie mogę jeszcze wypowiadać się w imieniu całego zespołu, bo zespół ten dopiero przed kilkoma dniami zaczął egzystować, ale nie zaczął pracować. Otwarcie teatru nastąpi 17 stycznia na 30-lecie wyzwolenia Warszawy. Budynek jest jeszcze nie wykoń­czony, prace trwają i próby bę­dą się mogły rozpocząć w końcu października. Teatr będzie dyspo­nował dwiema scenami: większą, znaną warszawskiej publiczności, i drugą mniejszą, nową salą. Te­atr, acz niezbyt wielki, jest świet­nie zaprojektowany, wygodny do pracy dla aktorów i bardzo sym­patyczny dla publiczności. Chcie­libyśmy, aby był to nie tylko sympatyczny budynek, ale i lu­biany teatr, do którego chętnie się chodzi.

POPIÓŁ I DIAMENT. ZOBACZYMY W TEATRZE TV (jas)

Zacząłem czwarty rozdział "Zaraz po wojnie". Od przyszłego tygodnia druk w "Odrodzeniu" w tygodniowych odcinkach. Kuryluk, któremu pokazałem trzy roz­działy napisane, przekonał mnie, że jest to materiał na powieść. Propozycję Kuryluka, aby na­tychmiast zacząć druk w odcin­kach, przyjąłem właściwie z ulgą. Tylko konieczność może mi otwo­rzyć oczy na dalszy ciąg i tylko również konieczność sprosta mo­im wątpliwościom. Tytuł niedo­bry. Może zmienić na Norwidow­skie: "Pomiędzy świtem a nocy zniknięciem"? - zanotował w swoim dzienniku pod datą 11 stycznia 1947 roku Jerzy Andrzejewski.
Jerzy Andrzejewski zadebiuto­wał w roku 1936 tomem opowia­dań "Drogi nieuniknione". W la­tach następnych na łamach tygo­dnika "Prosto z mostu" zaczęła ukazywać się jego pierwsza po­wieść - "Ład serca", nagrodzona w roku 1938 nagrodą czytelników "Wiadomości Literackich", a na­stępnie Nagrodą Młodych Polskiej Akademii Literatury. Wojnę i okupację pisarz spędził w War­szawie, biorąc czynny udział w konspiracyjnej pracy kulturalnej. Z doświadczeń okupacji wyrosły opowiadania zebrane potem w to­mie "Noc" (1915). Wtedy powstały również miniatury literackie, włą­czone później do tomu "Zloty lis", oraz napisana wspólnie z Jerzym Zagórskim komedia "Święto Winkelrieda". W styczniu 1947 roku "Odrodzenie" zaczęło druk nowej powieści Andrzejewskiego. Tytuł - "Zaraz po wojnie" - miał się z czasem zmienić na "Popiół i diament". Książka narobiła wiele szumu. Gdyby brać recenzentów dosłownie - pisał w 1973 roku Jan Błoński - "Popiół i diament" mało kogo w 1948 roku zadowolił. Gerhard zarzucał Andrzejewskiemu, że nie ma pojęcia o żołnierzach Polski Ludowej. Kierczyńską gniewała "niedopuszczalnie sentymentalna" litość nad Chełmickim i zupełny brak "ofensyw­nego ducha" w "czołowym przed­stawicielu PPR". Pocieszał ją nie­jako Markiewicz, przypominając, że mija zwykle sporo czasu, za­nim powstanie, mówiąc stylem Taine'a, "osobistość panująca no­wego okresu historycznego" i że na razie "historię tworzy, jak w po­wieści Żeromskiego, inteligent, tylko że dla odmiany z legityma­cją partyjną w kieszeni". Kott zo­baczył w "Popiele" spór wielkiego realizmu, małego realizmu oraz inspiracji Conrada: starannie też poklasyfikował epizody przyna­leżne każdemu z tych trzech sty­lów. Lichański uważał, że "Praw­da wewnętrzna" Maćka Chełmickiego jest "ni z pierza, ni z mię­sa", mieści się poza polityką i re­ligią, poza biologicznymi impul­sami i (...) zdrowym rozsądkiem>>.
A przecież "Popiół i diament" stał się jednym % największych sukcesów czytelniczych. Nic też dziwnego, że przyciąga adaptato­rów. Pierwszym był Wajda. Jego film okazał się tak bardzo suge­stywny, że przysłonił prawdziwy sens powieści. Wszystkowiedzący narrator, który waży w sobie ra­cje uczucia i rozsądku, i wszystko stara się wytłumaczyć i uzasa­dnić, przycupnął w cieniu Maćka Chełmickiego. Tragizm przypad­kowości jego losów, uogólniony do symbolu losu pokolenia uro­dzonego w latach dwudziestych, wiązał się odtąd nierozerwalnie z tytułem "Popiół i diament". Obecna, przygotowana dla telewizji adaptacja, równorzędnym bohaterem czyni Stefana Szczukę, działacza PPR. Inteligenta, inżyniera, komunistę. Doskonałego przy tym organizatora. On jest tym, który ma zginąć z wyroku podziemnej organizacji. Maciek jest egzekutorem wyroku. "Wynotowałem dzi­siaj z wydanego w roku 1851 Spisu szlachty Królestwa Pol­skiego - pisał w cytowanym już dzienniku Andrzejewski - na­zwiska i imiona. Mam teraz tych nazwisk ponad setkę. Czy ożyją kiedykolwiek, komu będą służyć i jakie losy dzielić? Kim będą Preszel, Chełmicki, Szczuka, Puciatycki czy Lipiński?" Wiemy już, komu przypadły w udziale dwa z tych nazwisk. Dwaj protagoniści, ludzie z przeciwnej stro­ny barykady, Maciek Chełmicki i Stefan Szczuka, spotkali się na kartach powieści Andrzejewskiego, by dać świadectwo losom Po­laków. 10 czerwca powieść "Zaraz po wojnie" została skończona. Szczególna radość - pisał w jednej z ostatnich notatek Andrzejewski - mogę nareszcie zmienić ten płaski tytuł. Od początku szukałem w Norwidzie, niestety bez powodzenia. () znalazłem we fragmencie "Za kulisami" dwa czterowiersze, które wydały mi się znakomitym mottem książki. Ten zwłaszcza:
"Czy popiół tylko zostanie i zamęt,
Co idzie w przepaść z burzą? - czy
zostanie
Na dnie popiołu gwiaździsty dyament,
Wiekuistego zwycięstwa zaranie...

Zauważyłem już nie po raz pierwszy, że myślowej i arty­stycznej słuszności pisarza służy samo życie. Ono w trakcie pracy przydaje nowych treści, i one - jeśli rzecz jest fałszywie poczę­ta - bezwzględnie demaskuje fałsz.
W roku obchodów trzydziestolecia Polski Ludowej adaptacje powieści Andrzejewskiego trafiły na kilka scen teatralnych. Obecna adaptacja telewizyjna będzie jeszcze jednym sprawdzianem ży­wotności książki, miarą prawdzi­wości jej bohaterów.

POPIÓŁ I DIAMENT (E. Z.)

Popiół i diament" Jerzego Andrzejewskiego należy do tych dzieł powieściowych, które na trwałe weszły do historii naszej literatury. Nie jest rzeczą przypadku, że do książki tej sięgają nadal, mimo upływu ponad 25 lat od jej powstania, zarówno czytelnicy, jak i adaptatorzy, przystosowując ją dla teatru, radia i telewizji.
W tym roku powstały trzy adaptacje teatralne trzech różnych autorów, wystawiane w Poznaniu, Łodzi i Wrocławiu - oraz jedna telewizyjna. Ta ostatnia, której autorami są Agnieszka Andrzejewska i Antoni Libera, chyba najbardziej bliska jest oryginału powieściowego. Nie ogranicza się ona do głównego wątku Maćka Chełmickiego, ale ukazuje szerokie tło społeczne i polityczne, jakie zawiera dzieło Andrzejewskiego. Jednak słusznie adaptatorzy wysunęli tu na plan pierwszy główny temat powieści: kompleks spraw moralnych i społecznych leżących na linii działalności dwóch jej bohaterów - Maćka Chełmickiego i Szczuki.
"Popiół i diament" w znakomity sposób wydobywa sprawy niełatwych pierwszych lat powojennych w naszym kraju. Ukazuje autentycznych ludzi, stojących naprzeciw siebie po różnych stronach barykady, ludzi, których bieg historii uczynił wrogami. Jest to powieść o ludziach, których postawa moralna została poddana niezwykle trudnej próbie w tyglu przemian społeczno-politycznych.
Adaptacja telewizyjna "Popiołu i diamentu" w pełni oddaje dramatyzm wydarzeń tego przełomowego okresu i na pewno przyczyni się do zrozumienia niejednego z konfliktów tamtej epoki, znanej wielu widzom, szczególnie młodym, tylko ze słyszenia lub z lektur.

POPIÓŁ I DIAMENT NA TELEWIZYJNEJ SCENIE (?)

W tym sezonie teatralnym kilka scen w Polsce sięgnęło po powieść Jerzego Andrzejewskiego "Popiół i diament". Premierę spektaklu zapowiada telewizja, na
otwarcie sezonu 23 września. Adaptacji tekstu dokonali: córka pisarza Agnieszka Andrzejewska i Antoni Libera. Reżyserował Zygmunt Hübner, scenografia jest dziełem Jana Banuchy. W roli Maćka Chełmickiego zobaczymy młodego, ale już popularnego aktora, Krzysztofa Kolbergera. Bohaterów zdarzeń zapisanych w powieści przedstawią nam: M. Dubrawska, K. Lubieńska, M. Kleydysz, E. Żukowska, J. Bukowski, R. Barycz, S. Butrym, P. Cieślak, K. Chamiec, E. Felting, M. Kociniak, E. Karwański, K. Kaczor, Z. Mrożewski, B. Pawlik, R. Pracz, J. Zakrzeński i in.
Spektakl był realizowany w telewizyjnym studio i w plenerze. Całość trwa 2 godziny.
Z prośbą o krótką wypowiedź zwróciliśmy się do reżysera Zygmunta Hübnera. Oto co nam powiedział:
- Nasza inscenizacja jest próbą wiernego pokazania problematyki powieści. Adaptatorzy pominęli właściwie tylko 2 spośród licznych wątków - sprawę Koseckiego i młodych. Wszystkie inne, istotne i ważne w tekście sprawy, przenieśliśmy do spektaklu. Przystępując do pracy nad tą inscenizacją zdawaliśmy sobie sprawę, że nad odbiorem powieści Andrzejewskiego ciąży w jakimś stopniu film Andrzeja Wajdy. Ale jest to obraz sprzed wielu lat, bardzo samodzielna kreacja Wajdy, niosąca sporo odstępstw od powieści. Nie ukrywam, że zależało nam na tym, aby uniknąć porównań z filmem. Odmienny jest scenariusz, odmienna realizacja. Nasz spektakl nie jest w żadnej mierze dyskusją z tym filmem.