Teatr Telewizji

premiera 5 sierpnia 1973

reżyseria i adaptacja - Zygmunt Hübner

realizacja TV - Joanna Wiśniewska

scenografia - Jan Banucha

obsada:

Jerzman I - Tadeusz Białoszczyński

Jerzman II - Marek Walczewski

Jerzman III - Piotr Garlicki

Szymon - Wojciech Pszoniak

Sandomierski - Wiktor Grotowicz

Redaktor - Aleksander Sewruk

Aktor - Władysław Ebert


PROPAGOWAĆ KSIĄŻKI CZY PISARZY? (Konrad Eberhardt)

Oczywiście - i jedno, i drugie. Z tym, że pisarzy przede wszystkim. Myślę, że zachęcanie do działań na rzecz rozpowszechniania ich dorobku byłoby przekonywaniem o czymś, co dla każdego jest oczywiste. Tym czasem nadal nie mamy w telewizji dość spotkań z pisarzami, w zaciszu ich gabinetów, z maszyną do pisania na pierwszym planie, a regałami z książkami w głębi. Nie, wcale nie żartuję: jest to jedyny stereotyp telewizyjny, na który godzę się bez wahania. Myślę, że bardzo potrzebujemy osobistych wypowiedzi pisarzy (to nie znaczy wyłącznie - powieściopisarzy, także krytyków i wybitnych tłumaczy); ich głosy powinny dobiegać do nas częściej. Piszę to pamiętając o programach już istniejących, zwłaszcza o znakomitych rozmowach z pisarzami, prowadzonych przez Aleksandra Małachowskiego.
Widzę następujące korzyści płynące z propagowania autorów, a co za tym idzie (lecz nie przede wszystkim) - ich dzieł. Po pierwsze - głosy ludzi pracujących "w słowie", zmagających się ze słowem, żyjących ze słowa mogą skutecznie przeciwstawić się bezosobowemu, sztampowemu i bezbarwnemu telewizyjnemu gadulstwu, przed którym nie ma, jak się zdaje, ratunku. Nawet średniej rangi pisarz, nie mający nam rewelacji do objawienia, mówi "prawdziwiej" niż lektorzy recytujący telewizyjne teksty; te wszystkie komentarze, sprawozdania i relacje z autopsji brzmiące tak, jakby wychodziły z jednego gardła. To znaczy - o ile obrazy emitowane przez TV różnią się od siebie - język jest nieodmiennie telewizyjny, to znaczy płytki i żargonowy.
Po drugie: bezpośredni kontakt z autorem, z wnętrzem, w którym pracuje, pozwala milionom ludzi powiązać człowieka z jego dziełem. Nie chodzi tu tylko o zaspokojenie ciekawości: jak wygląda. A nawet nie tylko o satysfakcję uchwycenia podobieństw pomiędzy tonem wypowiedzi autora, a stylem jego książek. Myślę, że ludzie, którzy uczestniczą w telewizyjnych spotkaniach z autorem, przestają go traktować zarówno jako dziwnego osobnika, niebieskiego ptaka, któremu płaci się nie wiadomo dokładnie za co, jak również jako niezrozumiały kaprys natury, nawiedzany przez tajemnicze siły. Pisarz staje się konkretnym człowiekiem, jednym z nas, ale równocześnie kimś, kto nas pod wieloma względami przerasta. A zwłaszcza: potrafi mówić do nas językiem, którego nie znajdziemy w gazecie, w piśmie, radiu i telewizji.
Toteż należy powitać z satysfakcją wszystkie próby wizualnej prezentacji autora. Byłbym wysoce tolerancyjny nawet dla przedsięwzięć nie całkiem udanych. Mam tu na myśli dwukrotne spotkanie z Romanem Bratnym w TV; pierwszy raz zobaczyliśmy go w programie II przed emisją spektaklu zrealizowanego na podstawie jego powieści „Trzej w linii prostej”; po raz drugi mieliśmy okazję słuchać go i oglądać w programie I, w audycji publicystycznej nawiązującej swym tytułem do emisji poprzedniej: „Sześciu w linii prostej i ich następcy”. Chciałbym pochwalić sam pomysł powiązania z sobą dwóch audycji; im więcej tematów kontynuowanych - tym lepiej; odbiorcy telewizyjni czują się zawsze usatysfakcjonowani zapowiedzią, że "ciąg dalszy nastąpi". O ile za pierwszym razem Bratny wypowiadał się bardzo szczegółowo na temat swojej powieści zaadaptowanej dla potrzeb TV, o tyle podczas swego drugiego występu przed kamerami zainaugurował szerszą niby-dyskusję (nie była to bowiem dyskusja sensu stricto, lecz posklejane z sobą wypowiedzi poszczególnych pisarzy) dotyczącą konfrontacji pokoleń literackich. Dodajmy, że Roman Bratny bardzo sugestywnie, klarownie i interesująco wypowiada się przed kamerą; dla licznych czytelników jego książek była to doskonała okazja osobistego poznania autora „Kolumbów”.
Skoro pochwaliliśmy zamysł - spójrzmy krytycznie na jego realizację. No cóż, niepodobna ukryć, że telewizyjna adaptacja „Trzech w linii prostej” nie udała się. Główną zaletą książek Bratnego jest ich temperatura, konfliktowość, dyskursywność; autor ten, niczym zręczny szachista, potrafi poustawiać swe figury w znaczące układy, o wiele bardziej dbając o efekt dramaturgiczny niż o urodę stylu. I otóż zobaczyliśmy przedstawienie statyczne, rozgadane, niezbyt widza angażujące. Poszczególne kwestie w ustach aktorów brzmiały w sposób mało naturalny. Przykładem niech tu służy dyskusja Jarzmana II z jego synem; dyskusja długo przebijała się przez gąszcz ogólników, by wreszcie doprowadzić do jakiejś konkluzji. Wymyślność formuły przedstawienia (rzecz cała realizowała się na fikcyjnym planie filmowym; poszczególni aktorzy zastanawiali się wespół z reżyserem jak ująć sceny, które mają odegrać) wcale nie dodała spektaklowi intelektualnej perspektywy. Wydaje mi się, że reżyser nie znalazł sposobu, aby bardziej bezpośrednio przekazać widowni klimat książki.
Tak się złożyło, że i owa niby-dyskusja telewizyjna z udziałem Bratnego nie miała rumieńców. Jan Z. Budziński i Piotr Roguski nagrali wypowiedzi sześciu pisarzy - trzech z pokolenia Kolumbów, oraz pozostałych - zaliczanych do anty-Kolumbów. Widać było wyraźnie, że spory pokoleniowe (wbrew utartym przekonaniom) bardziej przejmują tych pierwszych; młodsi bowiem starannie unikali wyraźniejszej konfrontacji ze swymi starszymi kolegami po piórze; mówili po prostu o swoich ostatnich książkach (jak Redliński) bądź poważnie zastanawiali się czy nazwą "anty-Kolumba" można opatrzyć kogoś, kto nie ma nic przeciwko Kolumbom (Głowacki). Myślę, że byłoby lepiej zebrać sześciu panów dookoła stołu i zawczasu ustalić, kto jest przeciwko komu.
Nie znaczy to, że czas poświęcony na oglądanie i słuchanie tego programu był czasem straconym. Choć poszczególne głosy nie bardzo się z sobą wiązały, to jednak były interesujące; ale właśnie jako owe osobiste "głosy autorów", które mają dla mnie wysoką cenę.
Konrad Eberhardt
”Ekran”, wrzesień 1973

"TRZECH W LINII PROSTEJ" WG ROMANA BRATNEGO (Z. S.)

5 VIII godz. 18.15 p. 2
Powieść Romana Bratnego "Trzech w linii prostej" po raz pierwszy trafiła do rąk czytelników w odcinkach, drukowana w "Kulturze". Miała następnie kilka wydań książkowych, a teraz została zaadaptowana na widowisko telewizyjne, które zobaczymy na scenie studia Współczesnego. Skąd ta popularność powieści? - Odpowiedź jest jednoznaczna: decyduje o tym jej współczesność.
Roman Bratny, pisarz z pokolenia Kolumbów - określenie to zawdzięczamy innej jego powieści: "Kolumbowie rocznik 20" - regularnie zajmuje się w swym pisarstwie żywymi, często węzłowymi problemami polskiej teraźniejszości. Interesuje go wszystko, wśród czego i czym aktualnie żyjemy, interesuje również geneza tej rzeczywistości - moralna i polityczna, obyczajowa i intelektualna.
W "Trzech w linii prostej" bohaterami są przedstawiciele trzech pokoleń Jerzmanów: dziad, syn i wnuk. Poznajemy ich w okresie II wojny światowej i lat powojennych. Różnie rozumieją czas, w jakim przyszło im żyć i działać, popełniają błędy, popadają w konflikty - ale zawsze są nie obojętni. Bo nie błędy - według autora - są miarą oceny człowieka, ale jego uczestnictwo w życiu społecznym; nie błądzą tylko bezczynni, i tu trzeba przyznać Bratnemu rację.