Teatr Telewizji

premiera 5 czerwca 1972

reżyseria - Zygmunt Hübner

realizacja TV - Barbara Borys-Damięcka

scenografia - Krystyna Husarska

obsada:

Dąbek - Władysław Krasnowiecki

Kierowniczka szkoły - Mirosława Dubrawska

Szmajda - Zbigniew Koczanowicz

Zootechnik Osiadły - Ludwik Pak

Nauczyciel - Piotr Garlicki

Lekarz - Zygmunt Maciejewski

Listonosz - Zygmunt Listkiewicz

Milicjant - Wojciech Alaborski


OJCOWSKI DRAMAT (mf)

Teatr TV wystawił w poniedziałek widowisko Jerzego Janickiego „Tatko” nagrodzone na konkursie Teatru TV. Bohater, ojciec pięciu synów, z których czterech zginęło na wojnie, a piąty już po wojnie w czasie przeprowadzenia reformy rolnej, żyje z córką czekając na powrót z Kanady piątego syna. Staruszek, którym opiekuje się starzejąca się już córka, nie zna bowiem prawdy o swoim piątym synu. Myśli, że on żyje, że pracuje w Kanadzie i że wkrótce powróci na ziemię ojcowską. Życie Tatki wypełnione jest czekaniem na listy od syna, listy, które przy pomocy zaufanych i wtajemniczonych w sprawę znajomych pisze córka, ukrywając przed ojcem prawdę. Gdy ta prawda wyjdzie wreszcie na jaw, życie straci dla starego człowieka wszelki sens. Literatura zna już podobny motyw, ale u Janickiego nie akcja jest najważniejsza, lecz psychologiczny wizerunek tęskniącego starca i jego córki, kierowniczki szkoły wiejskiej. Przeżycia tych dwojga ludzi pokazane są na tle doskonale podchwyconych, aczkolwiek tylko szkicowo zarysowanych realiów wsi polskiej, mentalności ludzi, ich zwyczajów.
Spektakl wystawiony był "oszczędnie" akcji w nim niewiele, aktorzy operowali prostymi środkami wyrazu, co przydawało widowisku pewnej surowości, harmonizującej zresztą z treścią. Reżyser – Zygmunt Hübner wybrał więc chyba koncepcję słuszną i zrealizował ją konsekwentnie. Z aktorów na wyróżnienie zasłużyli: Władysław Krasnowiecki jako Tatko, Mirosława Dubrawska jako jego córka i Ludwik Pak w roli Zootechnika Osiadłego.
mf
”Głos Wielkopolski” nr 133, 7 czerwca 1972

SAMOTNY TATKO W REKWIZYTORNI TELEWIZYJNEGO DRAMATU

Scenariusz telewizyjny „Tatko” zdobył trzecią nagrodę na konkursie Teatru TV. Pisaliśmy niedawno o plonie tego konkursu, a obejrzawszy spektakl według scenariusza Jerzego Janickiego nie musimy rewidować własnych przekonań: „Tatko” raz jeszcze dowodzi, że rutyniarskie poleganie na konwencjach dramaturgicznych ze sfery "małego realizmu" staje się dla tematu współczesnego papierowym kneblem, który dusi szerszy oddech i pozbawia życia nawet interesująco zarysowane dylematy. Bo w pomyśle „Tatka” było przecież sporo dramatyzmu, ba prawdy psychologicznej. Wprawdzie motyw listów od nieżyjącego, schemat owego dobroczynnego kłamstwa, którym córka przez lata buduje wiarę ojca w sprawiedliwość losu, zaczerpnął autor od Julia Cortazara. Sceneria za to polska: ten ojciec, "tatko", stracił czterech, jak sądzi, a przecież pięciu, synów na wojnie - kolejno: we Wrześniu, w radzieckiej armii, w Afryce, w konwoju morskim i ostatniego - wokół którego toczy się sprawa - w milicji, kiedy przeprowadzano reformę rolną. Podejrzany, co prawda, ten rozrzut śmierci; jakby autor miał ambicję obdzielenia nimi tych wielu różnych frontów - po sprawiedliwości, ambicję może zrozumiałą, ale już nadto dobitnie deklarowaną. Choć i to nie razi; tacy ojcowie u nas są, mogą być, a słowa: "dziewiętnaście lat - nieprzekraczalna granica wieku w naszej rodzinie" nie brzmią pusto. Władysław Krasnowiecki dodaje zresztą postaci apodyktycznego starca, żyjącego mieszaniną cierpienia i nadziei, wiele cech prawdziwych, wiele godności.
Gdybyż jednak można było poprzestać na duecie starca i córki, na historii szlachetnej mistyfikacji i jej zdemaskowania! Gdybyż, bo w chwili kiedy pojawiają się dalsze postacie dramatu, szelest papieru nasila się, by w zakończeniu sztuki przybrać natężenie grzmotu. Oto kożusznik, listonosz, zootechnik, młody nauczyciel, lekarz - wszyscy, może z wyjątkiem lekarza, straszni, nieprawdziwi. Już nie w sferze konfliktów, to zostawmy, mniej więcej wiadomo, że dramatopisarze nasi, a szczególnie telewizyjni, najchętniej igrają regułą: rzecz dzieje się na prowincji polskiej, czyli nigdzie. Stąd pewność, że rzeczywiście z prowincją mamy do czynienia jedynie w niektórych teatrach.
Idzie o sferę języka. Już to "ludzie prości" mówią w tych widowiskach TV! Każden jeden musi, naturalnie, mieć swoje własne porzekadło, takie, co go charakteryzuje najłatwiej - i widz spamięta, i autor z tym kłopotu nie ma, bo tylko do gotowego dialogu doda, co parę słów, jakieś celne "jak to się mówi" (milicjant) albo "powiedzmy" (zootechnik). Radzę tylko stylu tego nie naśladować, wyjechawszy z Warszawy na wieś, bo tam, powiedzmy, można za to dostać w mordę, i nie tylko od zootechnika, ponieważ - jak to się mówi - człowiek prosty zrozumie od razu, że się z niego struga, powiedzmy, prostaka, którym - jak się to mówi - bywa stosunkowo rzadziej, niż by się to, powiedzmy, dramaturgowi warszawskiemu wydawało.
I tak to leci, wlecze się, rozmywa: sprawa, sztuka, życie.. W udawanych dialogach, w spięciach konstruowanych na podstawie wiadomości o świecie z Matysiaków rodem. Przyjechał na tę wieś młody nauczyciel - dziwny jakiś, bo młodzież dziś dziwna; co powie, trudno wyrozumieć, ale chyba szlachetny będzie w środku - po co się młodzieży narażać. Milicjant sympatyczny, owszem i rozmowny - a tu nagle rzecze: "wróg był i jest, jak to się mówi", i od razu doceniamy cierpki komizm autora. W tym świecie złego teatru cierpienie starego Dąbka, jego godność są nie do obrony; musi runąć ich wiarygodność pod naporem tylu papierowych machin oblężniczych.
Interesująca rola przypadła w tej wbitemu w ścianę gwoździowi, na którym niegdyś wisiał święty obrazek, póki Dąbek-ojciec nie zrobił z Bogiem układu: "wróci Andrzej (syn najmłodszy) - powiada - i Ty wrócisz na ścianę". Mamy więc teraz ten gwoźdź. W przyzwoitym realistycznym teatrze powinna na nim wisieć owa dubeltówka, która to na scenie jest już od pierwszego aktu, by wypalić w trzecim... Ale że to nie jest przyzwoity teatr realistyczny, jeno udawanie na konkurs - wystarczy sam gwoźdź. Wyjmie go Dąbek ze ściany w ostatniej scenie, zaduma się nad nim, w palcach pokręci, zmilczy... Symboliczna scena, co tu duże mówić. Myśleliśmy, że stworzymy, opiszemy chociażby, życie w naszej sztuce, ale to tylko nasza kulawa sztuka, więc kiedy te zrozumieliśmy, wypada milczeć. Milczeniem są - niekiedy nawet bardzo długie teksty. Zaś życie, choć dalej nie opisane - życie jest ciekawsze.
5 czerwca 1972

TV. PROSIMY OBEJRZEĆ (A.B.)

TEATR TV prezentuje dziś „Tatkę” Jerzego Janickiego, spektakl, którego scenariusz wyróżniony został III nagrodą (I nie przyznano) w tegorocznym konkursie telewizji na scenariusz współczesny.
Wiadomo, że rezultaty tych konkursów nie zawsze, niestety, spełniają pokładane w nich nadzieje, wiadomo też, że niedostatek repertuaru naprawdę współczesnego nie jest wyłącznym przywilejem Teatru TV, tym bardziej więc radzimy „Tatkę” obejrzeć. Współczesność polska, czy może raczej jakiś jej fragment, znajduje tu bowiem swoje autentyczne odbicie. Autentyczne to nie znaczy dosłowne, nie jest jednak ważne, czy wypadek taki, jaki pokazuje Janicki, zdarzył się w rzeczywistości, istotne jest, że mógł się zdarzyć, że w historii rodziny Tatki, starego człowieka oczekującego powrotu syna z dalekiej Kanady, jak w kropli wody odbijają się splątane losy polskie. Zapewne historia „Tatki” jest już historią zamkniętą, ale jest przecież stale wśród nas obecna i bez pamięci o niej, bez zrozumienia jej sensu, nie można zrozumieć naszej współczesności.
To właśnie przenikanie się doświadczeń przeszłości i dnia dzisiejszego przedstawia Janicki i jest wielką jego zasługą, że procesowi temu potrafił nadać kształt naprawdę ludzki, nasycić go prawdą psychologiczną i przede wszystkim znakomicie osadzić w realiach.
Sam pomysł, na którym oparta jest akcja „Tatki” - człowiek, którego najbliżsi oszukują, aby oszczędzić mu tragedii - nie jest nowy i wielokrotnie był wykorzystywany. Pomysł ten obrasta jednak obserwacjami, co do których ani przez chwilę nie mamy wątpliwości, że pochodzą z pierwszej ręki.
Nie darmo Janicki cieszy się sławą jednego z najlepszych naszych reportażystów - ten świetny nerw reporterski wyczuwa się również w „Tatce”, w charakterystyce postaci, w języku, którym się one posługują, w całym nastroju owej wiejskiej szkoły, gdzie rzecz się rozgrywa. Wiarygodność tego obrazu, obrazu tzw. Polski powiatowej, znajomość szczegółów obyczajowych i sytuacji psychologicznej jest w „Tatce” uderzająca.
Dzięki kreacji Władysława Krasnowieckiego (Jak to już dawno nie widzieliśmy go w telewizji!) nie razi też pewna, nadmierna może, heroizacja bohatera tytułowego, dał mu bowiem Krasnowiecki ciepło i siłę wzruszania, których nie miałaby chyba ta postać w mniej świetnym wykonaniu. Bardzo dyskretnie i z dużą kulturą poprowadziła rolę jego córki Mirosława Dubrawska, Pak zaś do maksimum wyzyskał wszystkie akcenty humorystyczne, jakie zawiera tekst Zootechnika, szczęśliwie jednak nie przekraczając dopuszczalnej dla tej roli granicy komizmu.
W pozostałych rolach występują Z.Koczanowicz, Z.Maciejewski, Z.Listkiewicz, P.Garlicki, W.Alaborski. Reżyserował „Tatkę” Zygmunt Hübner.
A.B.
”Kurier Polski” nr 130, 5 czerwca 1972

TEATR TV ZAPOWIEDZI [5. VI. WARSZAWA...] (?)

5.VI. Warszawa. Teatr Poniedziałkowy. Jerzy Janicki: TATKO, reż. Zygmunt Hübner, scen. Krystyna Husarska, real. TV Barbara Borys-Damięcka, w rolach głównych: Władysław Krasnowiecki (Ojciec), Mirosława Dubrawska (Córka), Zygmunt Maciejewski (Doktor), Zbigniew Koczanowicz (Kożusznik), Ludwik Pak (Zootechnik), Zygmunt Listkiewicz (Listonosz), Wojciech Alaborski (Milicjant) i inni.
Od lat co najmniej kilku „etatowym” laureatem wszelkich konkursów radiowych i telewizyjnych stał się... Jerzy Janicki. Współautor popularnych „Matysiaków”, znany dziennikarz i reportażysta, współpracownik redakcji literackiej Polskiego Radia, autor słuchowisk, które obiegły całą Europę, od Francji po ZSRR, od Holandii po Bułgarię oraz scenariuszy filmowych („Przerwany lot”, „Człowiek z M-3”, „Bumerang”, „Trzy kroki po ziemi”) od kilku lat zainteresował się także twórczością telewizyjną. I posypały się nagrody: I nagroda za scenariusz z okazji XXV-lecia PRL pt. ”W kuźni urodzony”, nagroda Komitetu d/s Radia i TV za napisany wspólnie z Andrzejem Mularczykiem scenariusz TV pt. „Virtuti”, nagrody w konkursach na widowiska sensacyjne, wreszcie III nagroda za „Tatkę”. Janicki posłużył się tu motywem znanym z literatury, światowej: ukrywania przed rodzicami wiadomości o śmierci dziecka, organizowania wielkiej mistyfikacji dla ratowania iluzji.
Jest taka nowela Cortazara o matce, przed którą ukrywa się miesiącami śmierć syna w wypadku samochodowym, fałszując listy, niszcząc prasę. Bohater Jerzego Janickiego także poniósł bolesną stratę: złożył na ołtarzu Ojczyzny pięciu synów, poległych na różnych ziemiach i w różnych bitwach ostatniej wojny. Ale śmierć piątego została przed ojcem zatajona. Córka przez dwadzieścia lat potrafiła utrzymać mit o synu pracującym w Kanadzie. Od syna nadchodzą regularnie listy, dla jego dzieci wysyła się paczki... I życie ojca wypełnia czekanie, czekanie na powrót syna, czekanie na listy. A życie córki? Nie założyła własnej rodziny, uczy cudze dzieci i opiekuje się ojcem. Czy taka ofiara była słuszna i była potrzebna? Czy kłamstwo, aczkolwiek ze szlachetnych pobudek, nie zrujnowało życia tych dwojga? Czy prawda, nawet okrutna, lecz ujawniona we właściwym czasie nie byłaby właściwszym lekarstwem na zabliźnienie strasznych ran? Jerzy Janicki zna doskonale atmosferę polskiej wsi, naszej prowincji. Ukazuje w swojej sztuce szereg kapitalnych typów, lecz właściwą akcję koncentruje na analizie psychologicznej starego człowieka i jego nieszczęśliwej córki. Stąd ograniczenie elementów widowiskowych na rzecz dialogu, ujawniającego wewnętrzne przeżycia, konflikty i starcia bohaterów.
W rozmowie z Barbarą Kaźmierczak w „Ekranie” powiedział Janicki, że „choć kiedyś skłaniałem się do przyznania racji tym, którzy twierdzili, iż telewizja jest tylko połączeniem radia i filmu — już po pierwszych doświadczeniach stwierdziłem, że właśnie dla telewizji trzeba pisać zupełnie inaczej, ani tak, jak dla radia, ani tak, jak dla filmu. Po prostu to odrębna umiejętność. Większość moich rzeczy telewizyjnych nosi cechy monologu, bowiem w moim rozumieniu, ogólny plan i kilka występujących na raz osób nie atakują widza tak, jak zbliżenie i kontrowersja między dwoma bohaterami.

NA BEZRYBIU... (Janina Szymańska)

Zakończył się niedawno konkurs na widowisko telewizyjne. Otworzono koperty z nazwiskami autorów, rozdzielono nagrody i wyróżnienia. Część scenariuszy skierowano już do realizacji. Pierwszej nagrody nie przyznano. Laureatkę jednej z dwóch drugich nagród - sztukę Stanisławy {#au#16190}Fleszarowej-Muskat{/#} - obejrzeliśmy na małych ekranach 1 maja,a w najbliższy poniedziałek telewizja przedstawi widowisko Jerzego {#au#12394}Janickiego{/#} "Tatko", które zdobyło trzecią nagrodę. Po przejrzeniu plonu konkursu nasuwa się nieodparcie wrażenie jakiejś psychologicznej bariery, która rządzi telewizyjnym pisarstwem. Można by ją nazwać barierą pięciu milionów, bo tyle podobno wynosi przeciętna widownia teatru telewizji. Owe pięć milionów, zamiast dopingować, zda się - onieśmiela lub zniechęca do autentycznego wysiłku artystycznego.
Najczęściej spotykany schemat widowiska wygląda mniej więcej w ten sposób: coś z rzeczywistości, najchętniej jak najbardziej autentyczne fakty, wyjęte z prasy, z reporterskich zwiadów lub po prostu z notek na kolumnach aktualności. Niegdyś wielkim odkryciem stała się sztuka Marka {#au#16191}Domańskiego{/#} "Ktoś nowy". Jej niedawna telewizyjna premiera równie duży wywołała oddźwięk, listów po spektaklu od wdzięcznej publiczności nadeszło co niemiara. Dzisiaj okazuje się, że Domański jakby narzucił obowiązujący model dzieła produkcyjnego. Dyrektor (kierownik, szef, zresztą mniejsza o nomenklaturę) z konfliktem - to bohater pozytywny obowiązujący na dziś.
Do tej szczypty rzeczywistości, tej najbardziej autentycznej, należy dodać nieco uczuć. A więc podlewamy rzeczywistą pieczeń sentymentalnym sosem. Ludzie to lubią, ludzie to kupią. Jest to najczęściej sentymentalizm z gatunku uprawianego przez wielkonakładowe, zachodnie popołudniówki. Do tego wszystkiego podsypujemy jeszcze odrobinę codzienności - to ma być właśnie sól współczesnego dramatu, składnik, który nadaje mu walor autentyzmu. Koktajl gotów. Czasem jest lepiej, czasem gorzej przyrządzony; niektóre dzieła stworzone według tej recepty nie są pozbawione wartości. Ale niemal wszystkie poruszają się w gruncie rzeczy na marginesach współczesności, zamknięte starannie w kręgu małego realizmu.
Oczywiście, konkurs nie musi kreować arcydzieł. Nie jest również jego obowiązkiem odkrywanie geniuszy. Jest jednym ze sposobów ratunku. Okazało się tym razem, że niezbyt skutecznym. Niepokoi poruszanie się w zamkniętym kręgu marginesowych tematów i problemów - czy raczej: właśnie unikanie wszelkich problemów. Większość tych sztuk i z osobna nie jest pozbawiona zalet - będziemy omawiać je szczegółowo przy okazji telewizyjnych premier. Ale przeglądane w masie - budzą niepokój. Są świadectwem ogólnej tendencji: widocznie autorzy uważają, że tak właśnie należy pisać dla telewizji. A więc w gruncie rzeczy o byle czym, bo każdy temat jest dobry. Bariera pięciu milionów i swoiście pojmowany egalitaryzm zdają się onieśmielać przed podjęciem spraw naprawdę ważkich. Zresztą, masowa publiczność lubi, żeby było tak, jak w życiu. Ale co to za życie?
Teoretycznie teatr telewizji wzbogacił się o kilka pozycji współczesnego repertuaru. Ale chyba tylko teoretycznie. Bo doprawdy trudno tego raka wziąć za rybę. Nawet na bezrybiu.

PŁACZ PRZEZ ŁZY (mgr Butrynianka, bracia Sotyj i E. Walczenko)

Nie znamy się nic na sztukach pięknych i teatralnych, ale znamy się trochę z p. Janickim, dlatego sztuka pt. "Tatko" w Teatrze TV podobała się nam w zasadzie aż do chwili rozpoczęcia przedstawienia. Nawet trochę dłużej, ponieważ mieliśmy herbatę i ciasteczka koło foteli recenzenckich. Ale później herbata się skończyła, ciasteczek zabrakło, a sztuka trwała dalej. Wypada podkreślić, że mamy specjalne fotele. Raz są wygodne, raz nie, zależy, co pokazują w telewizorze. Otóż te fotele tym razem zawiodły nasze oczekiwania i dosyć trudno było na fotelach usiedzieć. Nie mamy niestety dobrych rzemieślników i tym należy to tłumaczyć.
Co do samej sztuki to początkowo wydawało się, że będzie to komedia fantastyczna, oparta na pomyśle, że kuśnierz chodzi po domach i namawia ludzi do szycia kożuchów, potem Autor zrezygnował z tego i był już sam płacz przez łzy, urozmaicony deklamacjami p. Krasnowieckiego.
W sumie fajne, ale takie sobie. Wzruszające. Najbardziej ze wszystkiego było nam żal p. Mirosławy Dubrawskiej i p. Janickiego. Zresztą inni też budzili zrozumiałe współczucie.