Teatr Polski Warszawa
premiera 15 czerwca 1960
reżyseria - Zygmunt Hübner
przekład - Maciej Żurowski
scenografia - Janusz Adam Krassowski
Improwizacja paryska
obsada:
Jouvet - Tadeusz Białoszczyński
Renoir - Henryk Borowski
Aktor I - Czesław Bogdański
Aktor II - Jaromir Chomicz
Mała Wera - Maria Ciesielska
Raymone - Halina Dunajska
Aktor III - Maciej Karaś
Boverio - Zdzisław Latoszewski
Maria Helena Dasté - Barbara Ludwiżanka
Magdalena Ozeray - Alicja Pawlicka
Castel - Konstanty Pągowski
Bogar - Jerzy Pichelski
Adam - Ryszard Piekarski
Saint Ysles - Leon Pietraszkiewicz
Marta Hertin - Janina Sokołowska
Robineau, referent budżetu teatrów - Tadeusz Kondrat
Przyczynek do podróży Cooka
przekład - Julian Rogoziński
obsada:
Mister Banks - Henryk Borowski
Mistress Banks - Barbara Ludwiżanka
Oficer Królewski - Jerzy Pichelski
Solander - Leon Pietraszkiewicz
Sullivan - Maciej Karaś
Uturu - Tadeusz Białoszczyński
Matamua - Konstanty Pągowski
Amarura - Halina Dunajska
Pomaretoota - Alicja Pawlicka
Tahiriri - Maria Ciesielska
Brat Uturu - Jaromir Chomicz
Młody stryj - Zdzisław Latoszewski
Vaituru - Ryszard Piekarski
Valao - Czesław Bogdański
2 x GIRAUDOUX (Stefan Polanica)
No, oberwało się wreszcie zdrowo krytykom teatralnym! A stało się to na polskiej prapremierze „Improwizacji paryskiej” Jean Giraudoux, na Scenie Kameralnej Teatru Polskiego. W tym znakomitym scenicznym dyskursie autor „Wariatki z Chaillot”, „Amfitriona 38”, „Wojny trojańskiej nie będzie” i „Elektry” (żeby przypomnieć jego sztuki wznawiane u nas po wojnie) - wykłada swoje poglądy na istotę i zadania teatru i krytyki teatralnej, echa i rozwinięcie których odnajdziemy w dwóch tomach esejów teatralnych Louis Jouveta, wydanych w 1952 r. Właśnie groźnie przez usta Jouveta, swego najbliższego przyjaciela i współpracownika, znakomitego reżysera, autora i reformatora teatru wypowiada się pisarz w omawianej jednoaktówce. A że dialog skrzy się finezyjnym dowcipem, przechodzącym często w ironię i ostry sarkazm - słuchamy tego „wykładu” z prawdziwą satysfakcją, chociaż nie zawsze zgadzamy się z autorem w widzeniu spraw teatru. Ale też od paryskiej prapremiery minęło już ćwierć wieku - w ciągu tego czasy teatr europejski przeszedł już nie jedną rewolucję (żeby przypomnieć tylko teatr Brechta i francuską awangardę ostatnich lat) - a wiele poglądów Giradoux dziś jeszcze brzmi świeżo, trafnie i aktualnie.
Tekst poddano bardzo nieznacznym określeniom (zwłaszcza mało zrozumiałe dla dzisiejszego polskiego widza aktualne w czasie powstania sztuki aluzje), dialog prowadzony jest przez aktorów lekko i zgrabnie, Tadeusz Białoszczyński nie próbuje wcielać się w Jouveta (którego przecież oglądaliśmy przed kilku laty w Warszawie), sprawia jednak, iż wierzymy, że takim właśnie był Jouvet-reżyser podczas prób w paryskim "Ateneum". Znakomity jest Tadeusz Kondrat jako sejmowy referent budżetu teatrów Robineau, składający wizytę za kulisami teatru Giraudoux-Jouvet.
Nie wymieniam pozostałych wykonawców, gdyż po przerwie widzimy ich wszystkich (z wyjątkiem Kondrata i J. Sokołowskiej) w drugiej jednoaktówce Giraudoux pt. „Przyczynek do podróży Cooka”. Przypomnijmy, że James Cook (1728-mi), to angielski Kolumb, słynny żeglarz, podróżnik i odkrywca. Giraudoux, który zawsze miał wiele sympatii dla kolorowych ludów kolonialnych i często wyszydzał „cywilizacyjną misję białych kolonizatorów, w komedii tej konfrontuje te dwa światy, ukazując zakłamanie i chciwość angielskich nieproszonych gości, przybyłych na wyspę Otahiti statkiem kapitana Cooka, którym przeciwstawia uczciwość, gościnność (i to jak na nasze stosunki szokującą: gościom ofiarowują gospodarze na noc swe żony i córki) i prostotę tubylców. A że robi to z francuską lekkością, finezyjnie i dowcipnie, nie szczędząc ironii ale i pikanterii - zabawa jest przednia.
Zawdzięczamy ją - obok świetnych wykonawców (Borowski, Ludwiżanka, Białoszczyński, Pichelski, Pietraszkiewicz, Pągowski, Ciesielska, Dunajska, Pawlicka i in.) również reżyserowi tego uroczego wieczoru Zygmuntowi Hübnerowi (przenosi się z Wybrzeża do Teatru Polskiego), który przygotował obie sztuki, montując z nich zgrabną całość. W pierwszej widzimy Jouveta i aktorów jego teatru na scenie przed próbą, prowadzących z panem Robineau dyskusję o teatrze. Po przerwie, kiedy podnosi się kurtyna, Jouvet (Białoszczyński) daje na scenie ostatnie wskazówki tym samym aktorom, którzy za chwilę mają odegrać „Przyczynek do podróży Cooka”, po czym schodzi na widownię, by powrócić na scenę już w roli wodza miejscowego plemienia Uturu. Stąd umowność komedii, podkreślona jeszcze kostiumami tubylców, którzy na pewno w niczym nie przypominają mieszkańców wysp Oceanii sprzed dwustu lat.
Jeśli ktoś szuka w teatrze przyjemnej intelektualnej przygody - niech idzie do Teatru Kameralnego.
Stefan Polanica
„Słowo Powszechne”, 22 czerwca 1960
DWA ŻARTY SCENICZNE (Karolina Beylin)
Dwie jednoaktówki Giraudoux, pozornie nie mające między sobą związku, złączył reżyser Zygmunt Hübner (znany nam ze swej pomysłowej pracy z Teatru Wybrzeża) w jedno, widowisko: pokazał aktorów, zrazu za kulisami swego teatru w „Improwizacji paryskiej”, a następnie w „Przyczynku do podróży Cooka” już na scenie jako wykonawców ról sztuki. Zabawny to eksperyment i udany choć każde z tych widowisk posiada całkiem inny temat i nawet inny klimat. „Improwizacja paryska” wynikła ze ścisłej współpracy Giraudoux jako autora teatralnego z prowadzonym wówczas przez wielkiego aktora Jouveta paryskim Teatrem Athenee. Była to jednoaktówka z jawnym kluczem, gdyż jej bohaterowie noszą nazwiska prawdziwych aktorów tej trupy: prócz Jouveta spotykamy tam głośnego reżysera Renoira, słynna Madeleine Ozeray i innych. Zarówno aktorzy jak publiczność ówczesna bawili się więc podwójnie: prócz normalnego odbierania sztuki mieli jeszcze zabawę, polegającą na oglądaniu ludzi, którzy grają siebie samych.
Dzisiaj, gdy ów pieprzyk przepadł, co pozostało z jednoaktówki?
Ukazuje ona wizytę w teatrze, podczas prowadzonej przez Jouveta próby, jednego z wielbicieli teatru pana Robineau, który przychodzi ofiarować scenie subsydium rządowe, ale prosi, by dla zasilenia referatu, który ma złożyć na ten temat w parlamencie wytłumaczono mu co to właściwie jest teatr. On bowiem jest przedstawicielem publiczności i to tej jej części, która odnosi się a entuzjazmem do sceny i gorzeje z chęci poznania jej tajników.
To pytanie staje się pretekstem dla Giraudoux do błyskotliwego popisu wszelkiego rodzaju paradoksów, metafor, złotych myśli i maksym na temat teatru, aktorów, autorów, odwiecznych porachunków teatru z krytykami, stosunku teatru do rzeczywistości, a ponieważ gość jest prezesem grupy parlamentarnej w Izbie Deputowanych, nawet uwag o stosunku państwa do obywateli, a zwłaszcza do teatru. Aktor Jouvet, korzystając ze sposobności, wyrzuca przed swym gościem żale, jakie żywią ludzie do rządzącego nimi państwa, któremu obywatel zawdzięcza prócz podatków „parcelacje, komisje poborowe, radio, plakaty, kontrolę biletów w metro, wojnę...” i przeciwstawia państwu teatr, bo oto mówi taki „...Przyprowadzasz wieczorem do moich kas naród zmęczony, znękany walkami dnia, nieufny, zirytowany... A my co robimy z tym narodem? Uspokajamy go i rozweselamy... Dajemy mu wojnę, na której nikt nie ginie, śmierć, po której się zmartwychwstaje...”.
W tym momencie zza pleców Giraudoux paradoksiarza, ironisty, satyryka wyziera Giraudoux - poeta.
Mimo zamierzonego braku wątka dramatycznego „Improwizacji paryskiej” sztuka trzyma widza cały czas w napięciu. Aktorzy, grający swych francuskich kolegów z Tadeuszem Białoszczyńskim (w roli Jouveta), Tadeuszem Kondratem (jako parlamentarzystą), Janiną Sokołowską (w roli Marty Hertin), Marią Ciesielską (Małą Werą), Henrykiem Borowskim (Renoirem) i innymi wczuli się w nastrój tego niezwykłego widowiska. Niektórzy tylko chwilami, zamiast mówić naturalnie i od niechcenia, zbytnio wygłaszali swe prawdy. Całość jednak była bardzo interesująca.
„Przyczynek do podróży Cooka”, to znowu, jak „Improwizacja” pretekst do wypowiadania interesujących poglądów autora. Tylko że ten moralitet porusza inne tematy.
Obrazek ukazuje wylądowanie angielskich żeglarzy na zamieszkałej jedynie przez tubylców wyspie Tahiti. Zawsze pasjonujący temat zetknięcia się cywilizacji białych z całkiem odmienną moralnością „dzikich”, stał się tu polem do wspaniałego dialogu, w którym misjonarz angielski Mister Bańka (Henryk Borowski) wyjaśnia wodzowi szczepu Uturu (Tadeusz Białoszczyński) podstawy moralności Europejczyków. Ten dialog przemienia się w jeden wspaniały paradoks, którego każde słowo bawi i daje do myślenia. Bezwzględna niższość cywilizacji białych jest treścią rozmowy znakomicie dowcipnej, ukazującej karykaturę zagadnień kolonializmu. Szczerze komiczna jest scena pomiędzy małżonkami Banks (Ludwiżanka i Borowski), zamierzenie operetkowy jest Jerzy Pichelski jako oficer marynarki królewskiej, rubasznym kwatermistrzem jest Leon Pietraszkiewicz, a śliczną kusicielką Tahirirl - Maria Ciesielska, której towarzyszą zalotne Halina Dunajska i Alicja Pawlicka. Siłę komiczną z ról tubylczej młodzieży wydobyli Ryszard Piekarski, Chomicz, Latoszewski, Bogdański. Scenografia bezpretensjonalna i przyjemna.
Karolina Beylin
„Express Wieczorny”, 22 czerwca 1960
GDAŃSZCZANIE W WARSZAWIE (Widz)
We środę, dnia 15 bm. odbyła się w Teatrze Kameralnym w Warszawie premiera dwóch jednoaktówek Giraudoux: „Improwizacja paryska”, i „Przyczynek do historii wypraw kapitana Coocka”. Obie sztuki pozbawione są właściwie akcji, zaś na scenie toczy się nieustająca dyskusja. Tego rodzaju, przedstawienie może utrzymać w napięciu uwagę widowni jedynie pod warunkiem podania ważkich treści w lekkiej, dowcipnej formie oraz przygotowania widowiska przez przemyślaną inteligentną reżyserię, nadającą wartki bieg dialogom.
Warunek pierwszy został spełniony przez znakomitego dramaturga francuskiego. Dialog jego odznacza się paryską lekkością, dowcip jest finezyjny, chwytliwy. Warunek drugi spełnił reżyser przedstawienia Zygmunt Hübner, dotychczasowy kierownik artystyczny teatru "Wybrzeże". Jego zasługą w dużej, mierze jest to, że ze sceny ani razu nie powiało nudą.
Mieszkańców trójmiasta zainteresuje również, że scenografia była dziełem naszego scenografa Janusza Adama Krassowskiego. Ma on resztą powierzone sobie opracowanie scenografii innego jeszcze przedstawienia warszawskiego.
Publiczność przyjęła przedstawienie bardzo gorąco. Kurtyna na zakończenie podnosiła się kilkakrotnie w górę.
W „Improwizacji paryskiej” dyrektor teatru Jouvet twierdzi, że fakt, iż widz nie rozumie sztuki nie dowodzi, że jest ona zła, podobnie, jak sztuka zrozumiana przez wszystkich nie musi być dobrą. Czy to była sztuka dobra, czy zła, widz dowie się jutro. Jeżeli rano wstanie w nastroju pogodnym znaczy to, że sztuka była dobra, jeżeli będzie poddenerwowany - sztuka była zła.
Biorąc pod uwagę i to kryterium stwierdzam, że przedstawienie było udane.
Widz
„Dziennik Bałtycki”, 18 czerwca 1960
IMPROWIZACJA NA FOKSALU
Oczekiwałem, że Stanisław Witold Balicki wystąpi w roli Jouveta. Wtedy przynajmniej nie byłoby żadnych złudzeń. Tak bym chciał zobaczyć Balickiego, kiedy mówi ze sceny: "Ja dzielę krytyków na dwie kategorie. Pierwsza to ci, którzy mają w sprawach teatru te same poglądy co ja. To są moi przyjaciele, moi bracia. To są dobrzy krytycy".
Może na miejscu pana Robineau ktoś by przerwał z widowni: "A inni, którzy nie podzielają pańskich poglądów?" Balicki by odpowiedział zupełnie spokojnie i z całym przekonaniem: "To są źli krytycy".
„Improwizacja paryska” napisana została przez Giraudoux przed blisko ćwierć wiekiem dla teatru Jouveta i odegrana została w tym teatrze. Pokazywała gołą scenę paryskiego Ateneum, tak jak Wyspiański pokazywał w „Wyzwoleniu” nagą scenę krakowskiego teatru. Pokazywała reżyserów i aktorów. Jouveta grał Jouvet, Renoira - Renoir, uroczą Madeleine Orevay - Madeleine Orevay. W tym był smak przedstawienia. Wyobraźmy tylko sobie „Improwizację”, w której w roli Eichlerówny wystąpiłaby Eichlerówna, albo w roli Woszczerowicza-Woszczerowicz. Eichlerówna w roli Eichlerówny na próbach, to dopiero byłaby rola! Nareszcie Eichlerówna miałaby kogo zagrać. Tylko biedni byliby partnerzy. A wyobraźcie tylko sobie Schillera w roli Schillera. Taką "Improwizację na Miodowej" potrafiłby napisać tylko Erwin Axer.
Paryska „Improwizacja” Giraudoux należy już do historii teatru. Studiuje się ją na seminariach, sam to robię. Tu: polemika z Komedią Francuską, tam - z bulwarowym teatrem, tu: teoria gry i aktorstwa, tam - słuszny manifest Giraudoux. Wszystko to kiedyś było żywe, bo broniło żywego teatru przeciwko rutynie i akademizmowi. Spotkanie Jouveta i Giraudoux uznawane jest za najważniejszą datę w historii międzywojennego teatru francuskiego. Po raz pierwszy Wielki Reformator odnalazł Współczesnego Dramaturga. Może i tak było. Po ćwierćwieczu Jouvet i jego teatr jest nadal wzorem i inspiracją. Giraudoux zestarzał się o wiele szybciej. Smakuje dziś jak landrynki. Z poetyckiego stał się tylko poetycznym, został tylko literaturą, i to nie najlepszą. Nic tak nie irytuje, jak wytworny styl po dwudziestu pięciu latach.
Z pewną złośliwą satysfakcją patrzałem na tę „Improwizację” pokazaną na ulicy Foksal. Napisana była dla Teatru, który przywrócił Molierowi grube środki farsy i całą nowoczesną finezję psychologiczną, pokazywał ją teraz teatr, który niedawno zanudził „Chorym z urojenia”. Napisana była dla teatru, który walczył ze strupieszałym akademizmem, wystawia ją teatr, który chce za wszelką cenę być akademickim. Napisana była w obronie teatrów twórczych i nie subwencjonowanych, wystawił ją teatr reprezentacyjny i martwy. Nic więc dziwnego, że zespół nie bardzo wiedział, kogo ma właściwie grać? Panowie grali, siebie, panie grały swoje paryskie koleżanki. Aktorom poszło to łatwo, aktorkom - o wiele gorzej. Białoszczyński grał Białoszczyńskiego, był podobny do złudzenia. W tych warunkach jedyną interesującą postacią był Tadeusz Kondrat. On przynajmniej grał kogoś poważnego - referenta Centralnego Zarządu Teatrów. Był to referent bardzo uroczy i pojętny. Daj nam, panie Pastuszko, takich referentów. „Improwizacja paryska” jest już sztuką historyczną. I tak tylko można ją odegrać. Wyobrażam sobie pasjonujący wieczór teatralny, który by połączył „Improwizację w Wersalu” Moliera, „Improwizację” Giraudoux i „Improwizację w Alma” Ionesco. Trzy manifesty, trzy style, trzy teatry. To byłaby prawdziwa lekcja Teatru.
Zygmunt Hübner reżyseruje „Improwizację” z „Przyczynkiem do podróży Cooka”. Dobrzy dzikusi, namawiający do lenistwa i wspólnoty żon i córek są niewątpliwie bardzo atrakcyjni. Ale zabawniejsza byłaby chyba sytuacja odwrotna - dobrych dzikusów, którzy by spotkali wycieczkę "Orbisu" na Tahiti. Kto by wtedy kogo i czego uczył? Chętnie bym na taką wycieczkę pojechał. Jednoaktówka Giraudoux ma zresztą sporo wdzięku, ale wolę „Przyczynek do podróży Bougainville'a” Diderota i jego rozmowę Kapelana z dzikusem Uturu. O ileż Diderot był bardziej jadowity i mniej naiwny.
Borowski i Ludwiżanka w rolach angielskiego Pastora i Pastorowej; oboje znakomici, ciency, trochę ironiczni, świadomie dwuznaczni. Z chętnych dzikusek najbardziej zachęcającą była Maria Ciesielska. Scenografia zręczna.
?
czerwiec 1960
O TEATRZE I O MORALNOŚCI (JASZCZ)
Jean Giraudoux: „Improwizacja paryska”, sztuka w 1 akcie w przekładzie Macieja Żurowskiego - oraz tegoż: „Przyczynek do podróży Cooka”, komedia w 1 akcie w przekładzie Juliana Rogozińskiego. Reżyseria: Zygmunt Hübner, scenografia: Janusz Adam Krassowski. Premiera na scenie kameralnej Teatru Polskiego.
Jean Giraudoux - wytworny dyplomata, czarujący causeur i świetny pisarz - długo nie interesował się teatrem. Błyskotliwy, porywająco inteligentny - bywalec salonów i buduarów (choć w okresie okupacji hitlerowskiej czynny członek ruchu oporu, za swój wybór i decyzję płacący życiem) - bawił się polityką i sztuką, powieścią i esejem, nawet wspomnieniami z wojny (pierwszej wojny światowej), którą przeżył jako żołnierz, odznaczony za męstwo; - ale teatrem się nie zajmował, teatru unikał. Dopiero gdy los zetknął go z Jouvetem i teatrem L'Athene - odkrył w sobie powołanie dramaturga. Nawiązał z Jouvetem współpracę tak bliską, jaka tylko może łączyć autora dramatycznego z reżyserem i aktorem, który stał się najświetniejszym teatralnym realizatorem jego myśli. Tylko współpraca Czechowa ze Stanisławskim da się porównać z przyjaźnią Giraudoux z Jouvetem.
Bezpośrednim rezultatem tego związku jest „Improwizacja paryska”, dworny hołd jaki Giraudoux złożył geniuszowi teatru, a teatrowi Jouveta w szczególności. Ongiś Molier pokazał w „Improwizacji w Wersalu” siebie i swój teatr, teraz Giraudoux tak samo na scenę gwiazdy Ateneum i ich dyrektora, w ich własnych osobach, pod własnymi nazwiskami - i dał im mówić na temat co to jest teatr, w kunsztownym, a przecież naturalnie brzmiącym dialogu odsłaniać, próbować wyjaśnić jego istotę, jego tajemnicę. To jest napisane z francuską finezją i lekkością, ale to nie jest łatwy utwór. Tajemnica teatru umyka za kulisy nawet najpilniej wsłuchanemu widzowi.
W Teatrze Polskim, na prapremierze polskiej tego subtelnego utworu - nie inaczej. Mimo swobodnego zachowania się aktorów, ukazujących tym razem samych siebie, mimo gładko przez Tadeusza Białoszczyńskiego - Jouveta prowadzonego seminarium dla Tadeusza Kondrata - pana Robineau, referenta budżetu teatrów - te prolegomena do teatrologii ożywiają widownię tylko w momentach, gdy mowa o krytykach teatralnych. A tego zbyt mało. Może by więc raczej ci czy owi woleli poczytać tę „Improwizację Paryską”, (druk w tomie „Teatr Giraudoux”, wydanym przez PIW w roku 1957 roku)?
Ale po wysiłku - odprężenie. Dowcipnie i nie bez większego sensu połączył -kto? reżyser? - na scenie kameralnej „Improwizację paryską” z frymuśnym, trochę pikantnym „Przyczynkiem do podróży Cooka”. Dzieci natury, niewinne jak rajscy rodzice, nieskażone chrześcijańską moralnością i europejską cywilizacją przeciwstawione z temperamentem białym barbarzyńcom. Od czasu encyklopedystów modne to było we Francji, i za romantyków i nawet za mieszczańskich realistów, Gaguin znalazł szczęście tylko na Tahiti, w cieniu palm, w ramionach smagłej, polinezyjskiej żony, Gerbault już w czasach Giraudoux opisywał dawność tahitańską jako raj, utracony przez Tahitańczyków z winy białych kolonizatorów. Konfrontując naturalną moralność mieszkańców oceanicznej Otahiti z mieszczańskimi kanonami, które szczęśliwym wyspiarzom niesie jak wódkę i ospę ekspedycja Cooka - Giraudoux nicuje obłudę, hipokryzję, kłamliwe normy etyczne burżuazyjnej moralności. Ale oczywiście nie przesadzajmy: „Przyczynek do podróży Cooka” to nie jakaś dramatyczna rozprawa z problematyką moralności klasowej i zbrodniami kolonializmu, i bawił by nas ktoś, kto by zbyt wiele wagi przypisywał paradoksom Uturu, naczelnika wyspy oraz wyciął zasadnicze krytyczne wnioski na przykład z beztroskich pochwał, które Uturu wygłasza na cześć słodkiej bezczynności. Otahiti - to wyspa rajska... A my w Europie stąpamy po surowej ziemi, która bez pracy owoców nie rodzi. Ale stop, przecież „Przyczynek” to żart, tylko żart ujmujący i miły do wysłuchania.
A przyjemnie zagrany. Wyszydzoną parę Anglików w okowach przesądów, nakazów, zakazów, głupich przyzwyczajeń i bezmyślnej rezygnacji z wdzięku życia grają Barbara Ludwiżanka i Henryk Borowski, grają celnie, z dystansem i uśmiechem z dystansu, a zarazem z dyskretnym komizmem. Zwłaszcza Ludwiżanka z każdej farsowej sytuacji wychodzi obronną, komediową ręką i nic nie ujmując humoru dodaje kreowanej przez siebie postaci wdzięku i nawet odrobinę subtelnej melancholii.
Świat ponęt i powabów rajskiej wyspy reprezentuje kilkoro dziewcząt i młodzieńców, dorodnych, skąpo odzianych, z dziecięcą naturalnością mówiących o sprawach - naturalnych. Ślicznie wygląda, porusza się, o miłość prosi i zabiega Maria Ciesielska. Kształtne uda i szlachetne posłuszeństwo odwiecznym prawom wyspy demonstruje Ryszard Piekarski.
P.S. Improwizowanie i przyczynkarstwo nie upoważniają do nadmiernych luk i potknięć w przekazywaniu słuchaczom tekstu autora.
JASZCZ
„Trybuna Ludu”, 1 czerwca 1960
TEATR GIRAUDOUX (Jacek Frühlig)
Teatr Kameralny sprawił swojej publiczności milą niespodziankę: zaznajomił ją z dworną jednoaktowymi utworami Giraudoux, z „Improwizacją paryską” i „Przyczynkiem do podróży Cooka”. Niespodzianka polega na tym, że oba te utwory nie mają charakteru widowiska, pozbawione są akcji. Jest to olśniewająca dyskusja przede wszystkim na tematy teatralne. Giraudoux wciąga nas w pierwszym utworze w problematykę sceny paryskiej, kierowanej przez Jouvet'a, ukazuje jej mechanizm i kulisy, wypowiadając, również szereg (licznych uwag i refleksji, na temat roli, funkcji i zadań krytyki teatralnej. Wszystko to razem ma wysoki poziom intelektualny, a równocześnie jest komunikatywne, pozbawione pretensjonalności i niejasności. To, o czym ludzie teatru mówią na scenie zmusza do myślenia i w sumie działa jak orzeźwiająca kąpiel.
Utwór drugi to przeciwstawienie cywilizacji anglosaskiej cywilizacji pierwotnej. Autor nie szczędzi ostrych cięgów tej pierwszej; i tutaj mamy do czynienia, z polemiką na bardzo wysokim poziomie intelektualnym, sprawiającą chwilami wrażenie , olśniewających cięć floretem.
Znajdą się oczywiście tacy, którzy dla tego typu teatru nie będą mieli zrozumienia. Ale zadaniem i celem sceny, mającej, ambicje artystyczne, musi być ukazywanie różnych form wyrazu scenicznego, zwłaszcza kiedy wyraz ten jest tak świetny i celny. Do wysokiej atmosfery wieczoru przyczyniła się niezawodnie wnikliwa, subtelna reżyseria Zygmunta Hübnera, który bardzo trafnie i szczęśliwie wydobył intelektualne podłoże utworu, z czego nie wynika, aby dyskusja sceniczna nie była żywa i barwna. Autorowi i inscenizatorowi przyszli z walną pomocą wykonawcy. Wśród licznej ich plejady miejsca czołowe zajmują: Barbara Ludwiżanka, Maria Ciesielska, Henryk Borowski i Tadeusz Białoszczyński.
Jacek Frühlig
„Tygodnik Demokratyczny”, 6 lipca 1960
UROKI SCENICZNEJ PRZYGODY (JEREMI)
Oj, dostało się znów panom krytykom. Mocno, bardzo mocno. Aż piecze. Od czasów „Trzeciego dzwonka”, w którym Jurandot porozstawiał po kątach szacowną krytyczną socjetę, używając pod jej adresem epitetów w rodzaju „żabie oczy” - jest to kolejne mocne ranie połączone z wyżymaniem. I to obecne odbywa się na tej samej scenie - Kameralnej Scenie Teatru Polskiego, co jest o tyle dziwne, że przecież łaskawie i przychylnie jest ona zazwyczaj oceniana przez „żabie oczy” i dyrektor Balicki ma najmniej chyba powodów do rozdzierania szat. Oczywiście żartuję, bo wybór tego tematu odbywa się u autorów najczęściej na zasadzie: ot, po prostu wdzięczny temat, a wybór utworów z tym tematem - bez żadnej chyba złośliwości ze strony dyrektora Balickiego, który sam zresztą kiedyś oddawał się trudnemu rzemiosłu krytyka teatralnego.
Tym razem lania dokonuje owa Kameralna Scena za pośrednictwem francuskiego autora – „Improwizacji Paryskiej” Jeana Giraudoux i można się pocieszać, że to przecież nie o naszym podwórku, a w ogóle Więc o tyle lżej, kiedy się słyszy ze sceny „zasługują jedynie na współczucie”. Rozumiesz? Zasługują na współczucie! To wystarczy. A niech to licho weźmie. Na taką potworną złośliwość stać tylko Giraudoux - mistrza słowa, dialogu - finezyjnego, subtelnego, pełnego wdzięcznej francuskiej błyskotliwości, dużej kultury, stanowiącego jak by ciąg zaskakujących spięć, przypominającego oślepiające błyski fotograficznego flesza. Stać na taką złośliwość tylko Giraudoux - pisarza, który swe pisarskie jadło zawsze lubił przyprawiać porcją cynizmu i paradoksalnej przekory, czyniąc je zresztą przez to jeszcze bardziej smakowite. I który by z francuskich krytyków odważył się - gdyby Giraudoux znajdował się jeszcze wśród żyjących - stawać z tym pisarzem do pojedynku na ciętość dowcipu. I któż by zresztą śmiał obrażać się na pisarza, którego wdzięk jest wdziękiem wytwornej paryskiej ulicy, paryskiej kawiarni artystycznej i szykiem uroczej paryżanki? Niech tacy żyją jak najdłużej zarówno kosztem krytyków , jak i kosztem widowni. Tak, tak, widowni tez się tu dostaje. Tej zimnej, lodowatej, obojętnej, wściekłej, cynicznej, traktującej teatr jak poczekalnię dworcową przed odjazdem pociągu, jak ciepłe miejsce bez pluskiew.
Mój drogi, ale wszystko to odbywa się tu w imię teatru, opromienione najgorętszą doń miłością. I złośliwe wycieczki pod adresem krytyki, widowni, są tylko odskocznią od głównego tematu zawartego w pytaniu, co to jest teatr. O to tu chodzi. O cudowny tajemniczy świat teatru, do którego dostaje się, chcąc go poznać, chcąc wiedzieć, czym to się je, niejaki pan Robineau, referent budżetu teatrów. O teatrze mówią mu więc tu aktorzy, reżyser - autentyczni aktorzy, jakich znał z czasów Giraudoux z wielkim Jouvetem, Renoirem - pokazani w czasie jednej z prób na scenie. Scena jest w całej swej nagości - ze sznurami, drabina, reflektorem, a aktorzy bez szminki, bez kostiumów, i tylko można się domyślać, że ta oto młoda dziewczyna z włosami złotej Wenus gra na pewno w tym teatrze albo role pierwszej naiwnej, albo niebezpiecznego kociaka, że ta oto, otrzymuje zapewne role przyjaciółki domu, a ta - zdradzanej, kłótliwej żony, że ten oto młody aktor może grac i Romea, i lowelasa.
„Jest to rzeczywistość w świecie nierzeczywistym” - mówi o teatrze powabny kociak, recytując wyuczoną formułkę. „Mętna woda” - powiada aktorka od ról zdradzanej małżonki. I wreszcie panu Robineau zaczyna tłumaczyć sam Jouvet. I cóż za perły kunsztu dialogowego rozsiewa w tym miejscu autor „Paryskiej Improwizacji”. Toczy się ten dialog jak wartki górski strumień, którego wody mienią się iście tęczowymi kolorami. Żart, aluzje typu teatr-państwo, przekora, dowcip. Wszystko jest tu uroczym żartem. Aluzje aktualne w czasach Giraudoux wygasły w większości i pozostał żart. Teatralny żart. Bo i Jouvet niewiele w końcu wytłumaczył panu Robineau, bo zresztą nie można w jednym, dwóch, trzech zdaniach wytłumaczyć, co to jest teatr, nie da się go zamknąć w definicji. Najlepiej poddać się teatrowi, bez reszty zaufać, zawierzyć, pokochać, a zrozumienie przyjdzie samo. Najlepiej takim, jak pan Robineau, pokazać teatr w całej jego krasie.
I oto druga część przedstawienia - tegoż Giraudoux „Przyczynek do podróży Cooka”. Wprawdzie to zupełnie samodzielny utwór i nie związany z „Improwizacją Paryską”, ale tu, na scenie Kameralnego - pomysłowej, inteligentnej reżyserii Zygmunta Hübnera - staje się jakby praktyczną lekcją na niedokończony temat: co jest teatr. Tak jak by na widowni zasiadł pan Robineau i dla niego ci sami aktorzy postanowili dać próbkę sztuki teatralnej. Bo oto Jouvet wciela się w postać wszechpotężnego wodza - Uturu, jednej z wysp Polinezji. Renoir - w mister Banksa, który przybył na tę wyspę, by przygotować warunki do misji kolonialno-religijnej kapitana Cooka. Kociaki - w powabne jak z obrazów Gauguina córy przyrody - jedna z nich jest żona Uturu - ofiarowujące Banksowi noc uciech miłosnych, co przyjmuje on początkowo z głośnym „Boże, przebacz im, bo nie wiedzą co czynią”. A pierwsi amanci - w synów dzikiej natury, gotowych z kolei ofiarować swe męskie siły żonie Banksa, co i ją początkowo oblewa purytańskim wstydem - ale tylko początkowo. I oto mamy teatralną zabawę.
Giraudoux kpi sobie z Anglików, co ma, jak wiadomo, w jego kraju świetne tradycje satyryczne - żeby wspomnieć tylko słynne listy Woltera. Kpi z rzekomo cywilizowanej moralności, przeciwstawiając jej moralność rzekomo prymitywną „A czy w Anglii - odpowiada Uturu Banksowi, zdziwionemu prezentem, jaki mu wódz czyni z żony - a czy w Anglii żony nie oddają się przyjaciołom męża"? Robi Giraudoux nieustannie perskie oko i śmieje się. Kpi też z misji kolonialnej Anglików i w scenie, gdy Banks okrada Uturu z drogocennego naszyjnika, proponując mu w zamian korkociągi, wiadomo, co ma na myśli i wiadomo co ta „misja cywilizacyjna” przyniesie tym pierwszym ludom. I też się cynicznie śmieje.
Jest to zdrowy śmiech. Tak, jak śmiech całej racjonalistycznej zabawy teatralnej, na którą Hübner za zgoda Giraudoux, zaprosił wszystkich naszych panów i panie Robineau, mówiąc - macie, oto jedna z odpowiedzi na pytanie: co to jest teatr. Podkreślam - jedna z odpowiedzi. Bo teatr ma przecież wiele twarzy. Ta jest uśmiechnięta, rozbawiona. Jest twarzą bardzo inteligentnego człowieka, który pięknym słowem potrafi wszystko wypowiedzieć. I jest twarzą aktora, który to słowo, poprzez dialog, umie doskonale podać. Naprawdę doskonale. Rzadko oglądamy taki - prezentowany tu m. in. Przez Tadeusza Białoszczyńskiego , Tadeusza Kondrata - kunszt prowadzenia dialogu scenicznego. Szczególnie w „Improwizacji paryskiej”, gdzie Kondrat jest pociesznym, jowialnym Robineau, a Białoszczyński dostojnym Jouvetem. Bo w „Przyczynku” jest, niestety trochę dłużyzn, ale tylko trochę, i nie przeszkadza to wcale, by owa próbka teatru, jaką otrzymaliśmy, smakowała wyśmienicie.
Próbka godna wielkiej - wciąż innej, wciąż zmieniającej, wciąż odkrywającej nową twarz - Sztuki Teatru. Tego przed duże właśnie T. teatru, który nie wiem, jak Ty rozumiesz? Dla mnie np. jest zawsze wielką, cudowną przygodą. Myślową, estetyczną Nawet jeśli jestem na sztuce, którą w swoim życiu widziałem kilkakrotnie. Mimo to. Dopóki kurtyna się nie podniosła jest dla mnie teatr - powinien być - światem nieznanej przygody. Wspaniałej przygody, której oczekuję w swym fotelu zawsze wówczas, gdy światło gaśnie na widowni i gong oznajmia, że już, że już się zaczyna Zadumałem się
Cóż, wyszła mi z tego wszystkiego pochwała teatru. Ale jak najbardziej na czasie. Przecież to koniec sezonu, urlopy Spróbuję przy okazji plony tego kończącego się sezonu zebrać, ale na razie do zobaczenia. Pourlopowego.
JEREMI
„Trybuna Mazowiecka”, 2 lipca 1960
ŻONGLERKI SŁOWNE GIRAUDOUX (Zofia Karczewska-Markiewicz)
IMPROWIZACJĘ PARYSKĄ nazwać można dokumentem współpracy Giraudoux z Jouvetem. Ma też ten utwór cechy zleżałego dokumentu: jest papierowy i wyblakły. Napisany dla zespołu Jouveta budził swego czasu duże zaciekawienie na scenie Athenee. Pozwalał widzom wkraść się za kulisy ulubionego teatru, podpatrzyć sekrety wybornej i głośnej "kuchni" jouvetowskiej, usłyszeć zdanie słynnego aktora na temat literatury i teatru, wreszcie - być świadkiem śmiałej, dowcipnej i celnej rozprawy dyrektora z krytykami. A także z gnębiącą artystów podatkami Republiką, reprezentowaną przez deputowanego Robineau. Publiczność paryska chętnie słuchała dialogów, których aktualna zawartość miała walor autentyczności. Orientowano się bowiem, jak bliskie, przyjacielskie związki łączyły autora i dyrektora teatru, w inscenizowanej dyskusji broni Giraudoux także walorów swego warsztatu dramaturgicznego. Broni naczelnej - jego zdaniem - funkcji stylu; bo w teatrze nie trzeba niczego rozumieć, tylko chłonąć wrażenia zmysłami, karmić wyobraźnię. Istotnie styl jako instrument do wywoływania "czarów" dominuje w sztukach Giraudoux, nie zawsze bogatych w głębokie myśli. Ale pisarz ten zapomina niekiedy, że o sceniczności utworu dramatycznego decydują specyficznie teatralne walory jego konstrukcji, z którymi autor „Improwizacji paryskiej” raczej się rozmija.
NAŚLADUJĄC pomysł i formę „Improwizacji wersalskiej” nie dorównuje Giraudoux Molierowi dowcipem, ani swobodą konwersacyjnego tonu. Jest coś irytująco sztucznego w tych scenach za kulisami nowoczesnego teatru, przeładowanych słowami, statycznych, choć ożywianych raz po raz błyskotliwym "powiedzonkiem". Oczywiście, gdy na scenie zjawiał się Jouvet ze swymi aktorami i spowiadał cię publicznie z kłopotów warsztatowych, galwanizował nawet tego rodzaju retoryczne dialogi. Na scenie warszawskiej wystąpiły jaskrawo słabości tekstu, który należy do sztuk "literackich", przeznaczonych do czytania. W pracy zespołu aktorskiego widać sporo wysiłku i staranności, cechującej reżyserię Zygmunta Hübnera. Najbardziej sugestywną postać stwarza Tadeusz Kondrat w roli Robineau, referenta budżetu teatrów. Jest zabawnym, rodzajowym typem rentiera. Henrykowi Borowskiemu udało się w niektórych partiach ożywić figurę Renoira. Alicja Pawlicka (Magdalena Ozeray), Maria Ciesielska (Mała Wera), Barbara Ludwiżanka (Maria Helena Diste) i Halina Dunajska (Raymone) mają sylwetki wytwornych paryżanek - z towarzyską uprzejmością i swobodą asystują przedłużającym się recytacjom. Zawodzi Tadeusz Białoszczyński, który jest absolutnym przeciwieństwem Jouveta, aktora; o wspaniałym temperamencie scenicznym.
DRUGĄ część wieczoru wypełnia „Przyczynek do podróży Cooka”. To także coś w rodzaju pastiche'u. Tym razem pierwowzorem był utwór Diderota. Giraudoux umieścił akcję swej komediowo potraktowanej powiastki filozoficznej w tymże wieku XVIII, w którym autor „Przyczynku do podróży Bougainville'a” opisywał współczesne sobie przygody francuskich kolonizatorów na Hawajach. Krytykując ostro i zjadliwie przedstawicieli świata cywilizowanego, których pojęcia moralne deprawują dzikich, przeciwstawiał im Diderot pierwotne obyczaje mieszkańców Tahiti. Jego tekst ma werwę literatury aktualnej i walczącej. Brak tej werwy „Przyczynkowi do podróży Cooka”, który jest w twórczości Giraudoux przykładem zwyrodnienia maniery stylistycznej, żonglerki słownej i błyskotliwej retoryki. Żartobliwe aluzje pod adresem utworu Diderotka nie znajdują oddźwięku na widowni, bo nie jest to utwór powszechnie znany (nie tylko u nas!). A wątła i błaha tkanka treściowa komedii Giraudoux nie wystarcza, by wzbudzić żywsze zainteresowanie. Temat starcia się dwóch światów rozwija autor z tak przesadną subtelnością, że każe oficerom marynarki brytyjskiej, wypychaczom zwierząt i nieokrzesanym tubylcom mówić o miłości omalże językiem wykwintniś z Hotelu Rambouillet. Mieszkańcy Tahiti operują wyszukanymi metaforami z taką swobodą, z jaką "zjeżdżają" okrakiem z palm kokosowych. W potoku wyrafinowanych figur retorycznych toną nie pozbawione uroku igraszki słowne i błyskotliwe dowcipy sytuacyjne.
DLA tej hawajskiej dyskusji o miłości stworzył Janusz Adam Krassowski świetną oprawę plastyczną, inspirowaną kolorytem malarstwa Gauguin'a: nasyconą słońcem i barwami. Tubylcy w sportowych strojach anno 1960 tworzą malowniczą grupę skontrastowaną z ubiorami brytyjskich najeźdźców. Pomysł dowcipny, bardzo w stylu ironicznego i przekornego teatru Giraudoux. Aktorzy z godnym uznania zapałem rysują charakterystyczne sylwetki postaci tej komedii. Zanotujmy wyraziste figury w ujęciu Henryka Borowskiego (Mister Banks), Barbary Ludwiżanki (Mistress Banks) i Jerzego Pichelskiego (Oficer królewski), Leona Pietraszkiewicza (Solander) i trzy mniej lub bardziej rozebrane "gracje" pretendujące do zaszczytnej "konsumpcji" na łożu anglikańskiego pastora: Halina Dunajska (Amarura), Alicja Pawlicka (Pomaretoota) i Maria Ciesielska (Tahiriri).
Na koncie sceny Kameralnej Teatru Polskiego zapisać wypada zasługę wystawienia po raz pierwszy w Warszawie dwóch jednoaktówek, stanowiących margines twórczości autora „Elektry” i „Judyty”. Zasługa to wszakże bardziej historycznoliteracka, niż teatralna.
Zofia Karczewska-Markiewicz
„Życie Warszawy”, 22 czerwca 1960