materialy/img/810/810_m.jpg materialy/inne/498.jpg

kliknij miniaturkę by pobrać plik


Teatr Wybrzeże Gdańsk

premiera 13 maja 1960

reżyseria - Zygmunt Hübner

przekład - Adam Tarn

scenografia - Jan Banucha

muzyka - Włodzimierz Kotoński

obsada:

Paniusia - Anna Chodakowska

Sklepikarka - Zofia Czerwińska

Jan - Zdzisław Maklakiewicz

Bérenger - Zygmunt Hübner, Bogumił Kobiela

Kelnerka - Elżbieta Kępińska-Kowalska

Sklepikarz - Eugeniusz Lotar

Starszy pan - Antoni Biliczak

Logik - Tadeusz Wojtych

Właściciel knajpy - Mieczysław Nawrocki

Daisy - Krystyna Łubieńska

Pan Motylek - Antoni Fuzakowski

Dudard - Tadeusz Rosiński

Botard - Bohdan Wróblewski

Pani Wołowina - Witolda Czerniawska

Strażak - Ludwik Dzieniewicz

Staruszek - Władysław Kieszczyński

Żona staruszka - Hanna Mioduszewska

Kilka głów nosorozców - ***


BERENGER PRZECIW NOSOROŻCOM (Stanisław Hebanowski)

STARSZY PAN (do Logika): To piękna rzecz logika.
LOGIK (do Starszego Pana): Pod warunkiem, że jej się nie nadużywa.
Ionesco – “Nosorożec”
Przedstawienie “Nosorożca” Ionesco, grane przez Teatr „Wybrzeże", dało okazję, do licznych wypowiedzi krytyków i recenzentów, przeróżnych interpretacji samego utworu i w niektórych wypadkach do surowej oceny spektaklu. Andrzej Wirth w „Nowej Kulturze" polemizował z Elzą Triolet, dla której antyfaszystowska tendencja sztuki nie ulegała żadnej wątpliwości. Wirthowi wydał się “Nosorożec” odczytany jako dramat polityczny, "utworem wyjątkowo płaskim, a nawet dwuznacznym". Ionesco jest dla Wirtha „przeciętnym popularyzatorem Kafki na szczeblu kultury „Przekroju". W swej antypatii do Berengera Wirth posunął się nawet do apologii nosorożców: „Jeżeli świat ludzki istotnie składa się z takich okazów (jak Berenger) - pisze Wirth - to jego zagładę należy powitać jako zaranie nowego, lepszego jutra"... I kończy: „Jest to moment, w którym trzeba ustalić ludzkie prawa dla nosorożców".
Atak na Ionesco podtrzymał w tym samym piśmie Bogdan Danowicz, dla którego sztuka Ionesco okazała się „bardzo pretensjonalną w swojej społecznej filozofii, melodramatyczną tragifarsą, zlepkiem kilku efektownych w stylistyce absurdu - skeczy, z czysto werbalnymi igraszkami i maskującą rzekomą głębię, powierzchowną i irytującą retoryką". Od “Nosorożca” - zwierza się Danowicz - „wolę już autentyczną Zieloną Gęś rodzimego Gałczyńskiego".
Zacytowałem tu fragmenty najbardziej agresywnych wypowiedzi. Skwitował je inteligentnie i dowcipnie w „Świecie" Jerzy Pamianowski, stwierdzając, że: „Aby występować w obronie nosorożców i widzieć swoją rolę w ich późniejszym cywilizowaniu, trzeba chyba naprawdę mieć bliźnich za gromadę bydląt lub termitów".
Wydaje się jednak znamienne, że nawet ci, którzy z aprobatą i entuzjazmem przyjmowali Ionesco, jako autora błyskotliwych skeczów, totalnego kpiarza, sprowadzającego do absurdu konwencje dawnego psychologicznego teatru i atakującego z pasją sloganowość naszego języka, uniemożliwiającą jakiekolwiek porozumienie między ludźmi - teraz, kiedy spotkali się z dramatem o aspiracjach bardziej ogólnych i o szerszym zakresie tematyki - zatrzęśli się z oburzenia nad jego dwu - czy wieloznacznością.
To wszystko, co w tej sztuce wymyka się wyraźnej definicji, gotowi tłumaczyć za podstępny podarunek autora, który w ten sposób wprowadza do naszych mózgów konia trojańskiego irracjonalizmu, ażeby podważyć wyznaczone rozumem pewniki. Postępują trochę jak ten Starszy Pan z “Nosorożca”, cieszący się, że to piękna rzecz logika. Można by im w odpowiedzi strawestować kwestię logika, pod warunkiem, że się jej właściwie używa.
Starają się nie pamiętać przy tym, że punktem wyjścia dla sztuki Ionesco była hitlerowska gangrena, ogarniająca tak niedawno wielkie połacie świata.
Oczywiście można “Nosorożca” streścić w kilku słowach. Wyda się wtedy błahy i powierzchowny. Akcja na pewno toczy się dosyć naiwnie. Szperacze powiedzonek, alergicznie wyczuleni na wszelkie aluzje, odnajdą tam bez wątpienia, mętne fotografie własnych domysłów. W sukurs przywołają nawet niektóre zdania autora, który w swoich komentarzach trochę kryguje się, czasem może świadomie zbija z tropu, czasem sam sobie przeczy.
Gdybyśmy jednak zabrali się do streszczania i interpretowania w podobny sposób “Hamleta” - moglibyśmy łatwo udowodnić, że jest to utwór płaski, banalny, a nawet podejrzany. Ale Szekspira przypieczętowała już historia. Komentarz będzie tutaj tylko przyczynkiem. Ionesco jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. Wciąż jeszcze "niestety" żyje. I żyje w konkretnej rzeczywistości historycznej. Jeżeli tymi kategoriami - złożonej rzeczywistości politycznej i społecznej, w której wypowiada się pisarz na zachodzie Europy - ocenimy jego drogę od “Łysej śpiewaczki” do “Nosorożca”, przyznamy raczej rację Elzie Triolet niż Wirthowi i Danowiczowi.
Pozostaje sprawa realizacji scenicznej. Zygmunt Hübner, w reżyserowanym przez siebie spektaklu, nie utożsamił „nosorożców" z „hitlerowcami". Nie była to inscenizacja o wyrazistej aktualności, jak spektakle w NRF, skierowane pod adresem odradzającego się faszyzmu. Sztuka straciła, być może, na drapieżności. Hübner nie zrobił jednak ze swojego Berengera jakiegoś romantycznego indywidualisty, przeciwstawiającego się całemu społeczeństwu.
Jakby nawiązując do wypowiedzi Ionesco, że współczesnemu "dramatowi brak naiwności niezbędnej dziełom sztuki" - pokazał swojego niebohaterskiego bohatera jako dosyć słabego, udręczonego człowieka, który z uporem Don Kichota walczy właśnie o najprostsze ludzkie wartości. W imię zdrowego rozsądku występuje przeciw szaleńcom i oportunistom.
Słuchało się tego przedstawienia jak baśni o tym poczciwym, trochę głupim chłopcu, strofowanym przez otoczenie za swą bezradność, nieprzystosowanie do życia - który w krytycznej chwili potrafi jednak wykazać prawdziwy hart i czystość serca. I jak w baśni - poczciwy Kuba nie ugnie się, chociaż pierzchną tchórzliwi i chociaż straszyć go będą po drodze ziejące ogniem potwory - tak i ten Berenger nie zrezygnuje z walki, bo wie, że działa w imię słusznej sprawy.
Uprościłem naumyślnie cały problem. Starałam się trochę na przekór czarnowidzom wybielić gdańskiego “Nosorożca”. Spróbowałem podobnych metod w obronie, jakimi posługiwali się oskarżyciele.
Nie wydaje mi się jednak, że Hübner, jako reżyser, wykoślawił sens tej sztuki apoteozując anarchistyczny bunt jednostki przeciwko tyranii społeczeństwa. Nie kreował też Berengera na mesjasza czy nadczłowieka.
Z dużą satysfakcją oglądało się ten spektakl: ruch na scenie, kalejdoskopowe zmiany sytuacji miały wzorową przejrzystość. Świetnie prowadzili swój dyskurs z zakresu idiotycznie stosowanej logistyki Antoni Biliczak (Starszy Pan) i Tadeusz Wojtych (Logik). Zdzisław Maklakiewicz (Jan) przemienił się w nosorożca w ciągu kilku minut. Lekka chrypka, chrząkanie, coraz niższe tony tony i wreszcie nieartykułowany charkot przy wciąż ciemniejącej skórze - to scena, która na długo zastanie w piamięci. Hübner był bardzo sugestywnym Berengerem. Zawsze trochę nieobecny, zaniedbany, z nieśmiałym gestem, skromny, zwyczajny bourgeois, na którego spada lawina wypadków. Chciałby ratować odmienionego przyjaciela, ale już wszelkie porozumienie niemożliwe: spalone mosty. Hübner, zachowując stale pewną miękkość tonu, interesująco pokazał niepokój Berengera, jego bojaźliwe, ukradkowe sprawdzanie sią w lustrze, aż po ostatnią porażkę - utratę ukochanej - i końcowy, chrapliwy okrzyk: "ja nie kapituluję".
Stanisław Hebanowski
„Teatr” nr 19, październik 1960

NA WYBRZEŻU (Jerzy Pomianowski)

Na Wybrzeżu też nie było pogody, ale było wyjście: można było schronić się w sali gdańskiego teatru, gdzie robił pogodę “Nosorożec” Ionesco w przekładzie Adama Tarna (który zna doskonale nie tylko francuski i kilkadziesiąt jeszcze innych języków, lecz także polski, co się nie wszystkim tłumaczom zdarza!), w reżyserii Zygmunta Hübnera. Tego ostatniego wessał stołeczny elektrolux, ale zdążył jeszcze w Gdańsku wyreżyserować tę sztukę, zawieźć ja na festiwal toruński i zagrać w niej ponadto główną rolę na zmianę z Bogimiłem Kobielą. Rozczarowanie spotkało wszystkich przyzwyczajonych do traktowania Ionesco jako programowego skandalisty, zależnego w gruncie od obiegowych przyzwyczajeń i utartych chwytów teatralnych, którym przeciwstawiał się z denerwującą pedanterią, zaliczając do nudnych banałów wszystko, co łączyło teatr z pozascenicznymi troskami widzów. Tymczasem “Nosorożec” jest dobrze zbudowaną sztuką z tezą, bohaterem, logiką i sensem. Jest także pełen dowcipu i stanowi przykład bardzo sprawnego wykorzystania, do spraw wcale niebłahych, wszystkich zabawnych składników poetyki absurdu. Pan Berenger, młody urzędnik, przeciętny dystrakt, skromny, wyraźnie niedysponowany do zgrywania się na bohatera, nie chce zostać nosorożcem, podczas kiedy wszyscy jego bliscy i znajomi po kolei przyłączają się do rosnącej zgrai brutalnych bydląt hasających w pewnym francuskim mieście i tratujących wszystkie ludzkie stosunki, urządzenia i więzi. Zaczęło się niewinnie, z początku był tylko jeden nosorożec i pierwszy akt wypełniony był zwykłą u tego autora groteskową dyskusją o pochodzeniu bydlaka, toczącą się na tle wybornych dekoracji Jana Banuchy. Później jednak nosorożców zrobiło się więcej, w drugim zaś akcie Zdzisław Maklakiewicz dokonał na scenie transformacji w jednego z nich, wykazując dowodnie i zgodnie z autorem, że nie chodzi wcale o stworzenia łagodne, ani postępowe, ale o zwierzaki ordynarne, agresywne i nie znoszące żadnej różnicy zdań. Berenger w końcu zostaje sam, opuszcza go nawet jego dziewczyna, waha się przez chwilę, czy nie wyrazić zgody, co wystarczy, by zostać nosorożcem, nie znajduje wprawdzie racji dających się wyłożyć racjonalnie, zawiesiście i obszernie (ale przecież nie od tego jest teatr, komedia i sam Ionesco, który liczy na pamięć i orientację swoich widzów), ale w końcu postanawia nie kapitulować i broni swoich cech ludzkich. Przejście od wtórnych błahostek, kaprysów i destrukcji papierowych przyzwyczajeń, jakiego Ionesco dokonał, jest wystarczająco znamienne i pocieszające.
Rzecz wystawiono u nas z werwą, precyzją i dowcipem, Hübner okazał się świetnym i samodzielnym wykonawcą ról współczesnych, ma inteligentny wdzięk bez kokieterii. Do tej sztuki można mieć pretensję z punktu widzenia nosorożców. Ukazała się nawet taka recenzja w „Nowej Kulturze", organie szczątkowym. Aby występować w obronie nosorożców i widzieć swoją rolę w ich późniejszym cywilizowaniu, trzeba chyba naprawdę mieć bliźnich za gromadę bydląt lub termitów. Aragon dawno pisał, że nie ci są groźni, którzy utrzymują, że komuniści pożerają małe dzieci, tylko ci, którzy twierdzą, że owszem, pożerają, ale dla dobra ludzkości. „Nosorożec" nie jest żadnym manifestem indywidualizmu, ani jarskiego humanizmu skierowanym przeciw politycznym systemom. Jest za to na pewno świetną i nader potrzebną nam drwiną z oportunizmu, z procederu wyrażania zgody na każdą bzdurę i świństwo, z szukania w tej zgodzie stadnych rozkoszy. Napisany był we Francji, pełni funkcję otrzeźwiającą, apeluje do własnego zdania widza w momencie, gdy propaganda i tumulty militarne każą zrezygnowanym ludziom zapominać o tak niedawnych doświadczeniach. Co do mniemanych znaczeń politycznych tej komedii, to rzecz wyjaśnia dostatecznie znana sprzed wojny rozmowa między posterunkowym a przechodniem: „Pan pójdzie ze mną, pan powiedział, że minister jest idiota". - „Ależ ja miałem na myśli Goebbelsa!" - „Niech się pan nie tłumaczy, już my lepiej wiemy, który minister jest idiota..."
Jerzy Pomianowski
„Świat” nr 32, 7 sierpnia 1960

NOSOROŻEC (Stefan Polanica)

PCHNĄĆ teatr poza tę strefę pośrednią, w której nie jest ani teatrem ani literaturą, to przywrócić mu właściwe ramy, naturalne granice (...) Zanurzyć się całkowicie w grotesce, w karykaturze, poza stanicami nikłej ironii dowcipnych komedii salonowych. Zamiast komedii salonowych - farsa, szarża, parodia. Humor - owszem, ale humor groteskowy. Komizm brutalny, pozbawiony finezji, przesadny (...) Należy doprowadzić wszystko do paroksyzmu, będącego źródłem tragizmu. Tworzyć teatr gwałtowny: gwałtownie komiczny, gwałtownie dramatyczny".
TEMU artystycznemu credo pozostał wierny Ionesco w całej swej dotychczasowej twórczości scenicznej, rozbijając wszystkie dotychczasowe konwencje teatralne. I oto pojawił się “Nosorożec”, niewątpliwie najwybitniejsza sztuka autora “Krzeseł”, pierwszy jego utwór ideowo jednoznaczny i „zaangażowany".
Otóż w pewnym francuskim mieście pojawia się na ulicach nosorożec. Wkrótce liczba ich zaczyna się mnożyć - to różni ludzie, nawet, ci, którzy początkowo potępiali to zjawisko, pod wpływem różnych pobudek (zafascynowani brutalną siłą zwierza, jego bezwzględnością, kolorem skóry, drudzy - z poczucia fałszywej gromadnej „solidarności", inni z pobudek oportunistycznych czy chęci rzucenia się w wir „wielkiej przygody" itd.) - przekształcają się z większym lub mniejszym udziałem świadomości i moralnej aprobaty w nosorożce. Tylko jeden jedyny człowiek w mieńcie nie ulega tej obłędnej, stadnej metamorfozie: to urzędnik Berenger. Pozostaje do końca człowiekiem (mimo rozterek i chwilowych załamań) nawet wówczas, gdy opuszczają go najbliżsi przyjaciele i jego ukochana Daisy, powiększając galopujące po ulicach miasta gromady nosorożców.
Krytycy niemieccy odczytali sztukę jednoznacznie. K. Korn pisał w „Frankfurter Allgemeine Zeitung": „Utwór ten (...) pokazuje w jaki sposób człowiek staje się nazistą", a C. H. Bachmann zanotował w „Die Kultur": „Ta przypowieść, prawdziwa niestety w przeszłości, obecnie i w najbliższej przyszłości, to farsa apokaliptyczna (...), która stanowi odrażające odbicie totalnej nieludzkości".
TYMCZASEM po paryskiej premierze krytyka zamazywała tę jednoznaczność utworu, wynikły nieporozumienia i polemiki, słusznie więc Elsa Triolet, wybitny krytyk francuski, pisała w „Les Lettres francaises": „Wszystko tu jest wyraźne: szaro-zielony kolor skóry nosorożców, muzyka konkretna, w której się konkretnie słyszy słowa niemieckie, ów ogromny, tu i tam się rozlegający stukot butów. Postacie przeobrażające się w nosorożce przyjmują nie tylko aspekt zwierzęcy, ale i ideologię hitlerowską (...) Trzeba zdumiewającego wysiłku, by przypuszczać tu jakieś inne „anty" prócz tego, jakie się dodaje do rzeczownika faszyzm".
Osobiście odebrałem tę sztukę - zarówno w lekturze jak i w teatrze - jako zdecydowanie antyfaszystowską, jest jednak w inscenizacji gdańskiej pewien drobiazg (dziennik „L'Humanite" w rękach ograniczonego rezonera Dudard, który zresztą jako jeden z pierwszych „doszlusowuje" do nosorożców), który w izolacji z ideowego kontekstu sztuki może na tę jednoznaczność rzutować zaciemniająco. Tym więcej, że reżyser przedstawienia, ZYGMUNT HÜBNER - zresztą jak najsłuszniej - wyszedł w swej inscenizacji poza dosłowność metafory, poszerzając jej ogólną, humanistyczną wymowę, dla jej wyrazistości warto więc zrezygnować z tego szczegółu.
I jeszcze jedna - pretensja? To może zbyt wiele, raczej - sugestia, zarówno pod adresem autora jak i reżysera. Otóż Berenger pozostaje do końca człowiekiem nie ze świadomego, moralnie i filozoficznie umotywowanego wyboru, lecz z konieczności. Po prostu nie może inaczej postąpić, nie może być inny niż jest, nie może zmienić się w nosorożca, mimo że w końcowych scenach sztuki dokonuje w tym kierunku wysiłków. Nie chodzi tu o chwile zwątpiń, rozterek i załamania - te są po ludzku zrozumiałe i tylko potęgują wymnwę i wartość ostatecznej decyzji. Rzecz w tym, że żadnej decyzji nie będzie, bo nie ma wyboru, jest tylko mus, wewnętrzny przymus, wybór taki wykluczający. Przy znikomych skreśleniach tekstu można by przesunąć ten istotny akcent ideowy z wewnętrznego przymusu czy konieczności na wybór jako świadomy akt woli. Wówczas kończący sztukę okrzyk Berengera - zwycięska manifestacja jego człowieczeństwa, wierności temu człowieczeństwu, wierności samemu sobie - zabrzmiałby z pełniejszym rezonansem.
PRZEDSTAWIENIE zrobione jest zresztą po mistrzowsku. Przy czytaniu sztuki, nawet przy sporej wyobraźni scenicznej, trudno sobie wyobrazić, że można z tego zrobić tak znakomity teatr. Hübner wpisał w tekst wiele dobrych pomysłów komediowych, obsadził trafnie role, ustrzegł się "udziwniań" (pamiętając, że “Nosorożec”, to ten sam, a jednak już inny Ionesco), zadbał o czystość, wyrazistość i czytelność spektaklu (jeśli pominąć dwa krytycznie omówione jego elementy); ale sukces przedstawienia, to przede wszystkim rola Berengera. Hübner (gra ją też B.Kobiela) nie tylko jako reżyser ale i jako wykonawca tej roli nie uległ pokusie dystansu, relacjonuje swego bohatera z dużą prostotą, trzyma go mocno w garści, wie, że patos zamorduje nie tylko Berengera ale i jego aktorstwo (nieliczne momenty crescendo były właśnie jedynymi słabymi miejscami tej kreacji); nie ma w nim żadnych zadatków czy znamion "pozytywnego bohatera", nie pnie się na koturny - tym bardziej nam bliska i przekonująca jest jego sytuacja, jego postawa, jego końco-we zwycięstwo - zwykłego szarego człowieka. Piękna i mądra kreacja.
Ponad sumienne i dobre aktorstwo wyszły jeszcze dwie role: Jan ZDZISŁAWA MAKLAKIEWICZA (poradził sobie znakomicie z „metamorfozą" nosorożcową, choć można było sobie darować ostatni jej naturalistyczny akcent) oraz Dudard TADEUSZA ROSIŃSKIEGO.
Stefan Polanica
„Słowo Powszechne” nr 158, 1 lipca 1960

“NOSOROŻEC”, CZYLI IONESCO JAKIEGO NIE ZNAMY (Zenon Ciesielski )

“Nosorożec” może rozczarować. Uczucia zawodu mogą doznać te osoby, które przyszły do teatru głównie po to, żeby poznać głośnego i modnego reprezentanta współczesnej awangardy teatralnej. Dla nich uczucie rozczarowania będzie płynąć z tego, że zamiast absurdalnej groteski teatralnej w stylu “Krzeseł” czy “Łysej śpiewaczki” ujrzeli sztukę, która bynajmniej nie usiłowała rozbić iluzji teatralnej, która zachowała akcję (wprawdzie dość anemiczną), w której autor przestrzegał psychologicznej motywacji postaci, w której wreszcie dialog pełnił zwykłą teatralną funkcję: porozumiewania się postaci i rozwijania akcji. Dla innych znów zaskoczenie będzie wypływało stąd, że nastawiwszy się na spędzenie wieczoru w atmosferze nihilizmu i bezideowości, którymi przepełnione są sztuki paryskich formalistów, zetknęli się z utworem zawierającym tendencję, wyrażoną wprawdzie za pomocą metafory, której rozszyfrowanie nie jest jednak rzeczą zbyt trudną dla widza.
Ku większemu zdumieniu tej drugiej grupy widzów pod tendencją Ionesco mogą się podpisać wszyscy uczciwi ludzie niezależnie od szerokości geograficznej, pod którą przyszło im żyć.
Już poprzedni utwór autora “Krzeseł”, nie znany w Polsce “Morderca bez poborów” (Tueur sans gages) świadczył o tendencjach Ionesco zbliżenia się ku „normalnemu" dramatowi. “Nosorożec” jest dalszym etapem na tej drodze, znacznie bardziej konsekwentnym. Nie znaczy to, że w “Nosorożcu” nie ma elementów znanych z poprzedniej twórczości autora Lekcji. Widziałbym te elementy w absurdalnych dialogach Logika ze Starszym panem w pierwszym akcie, w przemieszaniu farsowości pierwszego aktu z tragiczną atmosferą dalszych części dramatu.
Dobrze się słało, że po “Nosorożca” sięgnął ZYGMUNT HÜBNER. Nie widzę w Polsce zbyt wielu reżyserów, którzy mogliby z tego dramatu zrobić dobre, ba, więcej, wybitne przedstawienie. Zainteresowania Hübnera dramaturgią zachodnio europejską i amerykańską znane są nie od dzisiaj. To on właśnie przedstawieniem “Tramwaj zwany pożądaniem” Tennessee Williamsa we Wrocławiu rozpoczął pochód tej sztuki po scenach całej Polski, pochód, przypominający tegoroczny „festiwal" dramatów Arthura Millera. Na Wybrzeżu sięgnął po Sartre'a “Niepogrzebanych”, zwrócił na siebie uwagę całej Polski teatralnej świetną adaptacją “Zbrodni i kary” Dostojewskiego, pisarza, który klimatem swych sztuk blisko jest związany z obecną zachodnią literaturą, za jego dyrekcji ujrzeliśmy na scenie “Kapelusz pełen deszczu” Gazzo, “Smak miodu” Delaney i ostatnio “Zabawę jak nigdy” Saroyana.
Sądząc z głosów prasy o głośnej paryskiej premierze oraz niemieckiej prapremierze Nosorożec potraktowany został jako sztuka o przekształceniu się zwykłych ludzi w nazistów. Hübner w swym przedstawieniu nie ograniczył się tylko do ukazania nasorożców w brunatnych koszulach i cwałujących w. rytm Horst Wessel-Lied. W jego interpretacji “Nosorożec” ostrzega przed wszelkimi totalistycznymi systemami. Stąd w programie umieszczono zdjęcie nie tylko znanego nam aż zbyt dobrze pana z małym wąsikiem, ale i algerskich ultrasów czy płonące krzyże Ku-Klux -Klanu. Hübner posuwa się nawet dalej. Głośniki, z których rozlega się cwał nosorożców, umieszczone są na widowni. Aktorzy w pierwszym akcie dostrzegają nosorożce patrząc w kierunku widzów. Przedstawienie gdańskie ostrzega przed potencjalnymi nosorożcami, którzy mogą siedzieć obok nas.
Reżyser spektaklu w Teatrze „Wybrzeże" doskonale wydobył różnorodność nastrojów tkwiących w tej sztuce. Akt pierwszy rozegrany wśród dowcipnych dekoracji Jana Banuchy przedstawiających placyk małego miasteczka ma w sobie coś z groteskowej atmosfery “Wakacji pana Hulot”. Doskonale nakładały się na siebie dialogi Logika (Tadeusz Wojtych) z Starszym panem (Antoni Biliczak) oraz Berengera z Janem (Zdzisław Maklakiewicz). Reżyser skomponował tutaj kapitalną scenkę pochodu pogrzebowego zmiażdżonego przez nosorożca kota.
W akcie drugim rozbudowane zostały do rozmiarów sceny obyczajowej wydarzenia w biurze. Hübner nie szukał chyba pomysłu do tej sceny aż nad Sekwaną? W tym akcie interesującą propozycję dał Bohdan Wróblewski jako Botard. Ukazał on demagogicznego oportunistę który w stadium „nosorożcowym" mógłby być groźniejszy od Jana.
W miarę rozwoju akcji zagęszczała się na scenie atmosfera. Coraz rzadziej widownia reagowała śmiechem na dowcipy słowne i sytuacyjne Ionesco i Hübnera. Widmo groźby nosorożców kładło się cieniem na teatr. Coraz większą sympatię zdobywał sobie Berenger. Przedstawienie to jest chyba ostatnią na Wybrzeżu okazją podziwiania Hübnera jako aktora. Do tej pory grał on tylko drugoplanowe role. Teraz sięgnął po centralną postać sztuki. W tej roli zaprezentował Hübner dojrzałe pod względem technicznym aktorstwo. Od lekkiej szarży w pierwszym akcie przeszedł do środków bardziej skupionych w dalszych scenach. Bardzo dobrze wypointował zakończenie drugiego aktu. W finale sztuki był doskonały. Z współwykonawców, prócz wymienionych, wyróżniłbym jeszcze Krystynę Łubieńską (Daisy) i Annę Chodakowską (Paniusia).
Wydaje mi się, że nasze słownictwo wzbogaciło się o nowe pojęcie. Termin „nosorożec" przejdzie chyba z kręgów zoologicznych do polityki. Osobiście wolałbym jednak nie być zmuszony w życiu do używania tego terminu. To są naprawdę niebezpieczne bestie.
Zenon Ciesielski
„Pomorze” nr 14, 31 lipca 1960

“NOSOROŻEC” EUGÈNE IONESCO (Marek Dulęba)

„Mogę się spotkać z za rzutem, że nic nowego nie wynalazłem" - martwi się Ionesco w swych wyznaniach o teatrze. Martwi się też, że nie wie co odpowiedzieć na pytanie "Dlaczego pisuje pan sztuki teatralne?" Ale w gruncie rzeczy są to tylko przekomarzania się autora, który uważa, że to nie jego wina, iż krytyka ocenia go... jako pisarza awangardowego.
Czegóż więc chce? Stworzyć dzieło sztuki, które byłoby "życiem a nie myślą abstrakcyjną"? Bo prawdziwe sztuki - stwierdza starą i dawno odkrytą prawdę - nie zabijają się nawzajem, jak teorie filozoficzne, a wręcz przeciwnie "wielkie arcydzieła", wielcy poeci wzajemnie się uzupełniają, potwierdzają. Calderon nie przekreśla Ajschylosa, ani Czechow Shakespeare'a, ani japoński teatr ,,no" - Kleista". Prawdy dzieł sztuki...
JAK widać skromność nie jest cechą Ionesco. Jasność wypowiadania się też nie. “Nosorożec” na przykład tak jest napisany, że różnie można go odczytywać. Różnie go też różni rozumieją. W Paryżu po francuskiej prapremierze dyskutowańo bardzo namiętnie. Publiczność - jak słychać - szczerze się bawiła sztuką, uważając ją za zdecydowanie antyhitlerowską. Nie mieli też żadnych wątpliwości Niemcy, gdzie najpierw ten dramat Jonesco ujrzał światło ramp. Uważano, że utwór swymi czterema obrazami pokazuje w jaki sposób człowiek staje się nazistą, w jaki sposób zbiorowy obłęd niepostrzeżenie wdziera się w codzienność życia...
Gdy czytałem “Nosorożca” w „Dialogu" byłem tego samego zdania. Ale gdy zobaczyłem przedstawienie w Teatrze „Wybrzeże" zacząłem mieć wątpliwości. Dlaczego to co ma być satyrą antyhitlerowską chwilami jakoś dziwnie brzmi w mym uchu? Elsa Triolet w “Les Lettres Francaises” nazwała te wątpliwości „strzelaniem samemu sobie w plecy". Czyżbym i ja był takim strzelcem? Nie zdaje mi się. Raczej sądzę, że reżyser przedstawienia (Zygmunt Hübner) za daleko poszedł w „obiektywizmie" i znalazłszy „złoty środek" pozwolił na powstawanie filozoficznych zawiłości, które rozmaicie można rozumieć. Myślę, że to błąd, który należy zdecydowanie usunąć, aby nadać przedstawieniu kształt i wyraz jednoznaczny.
W pierwszych dwóch obrazach, narastające nawzajem na się równoległe dialogi, groteskowy nurt akcji toczy się obok realnych rozważań. I nagła wiadomość o ukazaniu się na nadsekwańskich ulicach nosorożca, staje się punktem kulminacyjnym. Bardzo ostro skrzywione spojrzenie na pracę i organizację przeciętnego biura prowadzi akcję dalej aż do ataku nosorożców, chwilowo tylko na schody. Następują dwie ostatnie odsłony sztuki, pokazane w prawie identycznych pokojach kawalerskich. W obydwóch widzimy, jak postacie dramatu, konkretni ludzie o zdecydowanych sylwetkach psychicznych i moralnych przeobrażają się w... nosorożce, przejmują nie tylko zwierzęcy aspekt, ale i ideologię brutalnej, stadnej siły. Groza wieje ze sceny, gdy widzimy jak miasto ugięło się przed totalną nieludzkością. Jak z tysięcy, na szańcu zbudowanym z nędznych mebli pozostał, by bronić swej postaci człowieczej, jeden tylko sprawiedliwy choć przed chwilą też wątpiący.
GRA go Zygmunt Hübner. Jego Berenger chwilami zachwyca, chwilami irytuje. W scenach z Daisy, ale zwłaszcza w pierwszych obrazach, gdy jest nieporadnym, pozbawionym życiowych ambicji urzędnikiem, nade wszystko wielbiącym koniak, pokazuje dużej klasy aktorstwo. Ale w filozoficznych tyradach nie potrafi ożywić papierowo - publicystycznych partii roli. Daisy Łubieńskiej wzruszała w sentymentalnych scenkach w pokoju ukochanego, również jednak nie umiała przekonać widza czemu nagle ciągnie ją do zwierzęcego stada. To samo trzeba powiedzieć o niespodziewanym i nieprzekonywająco zagranym przeobrażeniu się Dudarda (Tadeusz Rosiński). Natomiast Bohdan Wróblewski zagrał swego Betarda doskonale. Był doktrynerem, jakich często widujemy i u nas.
Jedną z głównych postaci dramatu jest Jan, Zdzisław Maklakiewicz wyposażył go w wiele pewności siebie, nawet nie poskąpił mu koniecznej megalomanii, równie jednak przekonywająco zagrał katzenjammer. który przeradza się w zbydlęcenie, pardon, znosorożcenie.
Zdecydowanie groteskowi byli Tadeusz Wojtych (Logik) i Antoni Biliczak (starszy pan), wzajemnie przytakujący sobie w rzekomo filozoficznych dyskursach.
Osobne słowa należą się Annie Chodakowskiej, która wyraziście narysowała postać Paniusi, właścicielki kotki - pierwszej ofiary najazdu nosorożców.
Scenografia Jana Banuchu. Ulica paryska z pierwszego obrazu, narysowana jak w filmie “Skandal w Clochmerle”, i pokój biurowy z drugiej odsłony dobrze siedziały w klimacie tych części “Nosorożca”. Nie podobały mi się natomiast pudełkowo zaprojektowane pokoje, z których brudnymi ścianami zdecydowanie kłócił się wychodzący na widownię zarys białego okna. Jedno nie pasowało do drugiego.
Marek Dulęba
”Dziennik Bałtycki” nr 131, 1 czerwca 1960

OSACZENI PRZEZ NOSOROŻCE (Jacek Frühling )

SKWARNA, jednostajna niedziela w mieścinie francuskiej. Nagle na ulicach pojawia się nosorożec, podobnie jak w znanej publiczności polskiej sztuce Frischa “Biedermann i podpalacze” mieszkańcy miasteczka starają się zbagatelizować to wydarzenie, uspokajają się wzajemnie, jakiś logik od siedmiu boleści snuje na ten temat abstrakcyjne rozważania. Ale nosorożce zaczynają rosnąć jak grzyby po deszczu i oto na naszych oczach cała ludność miasteczka bez większych oporów przeistacza się w nosorożców. Jedyny ,,sprawiedliwy", biedny zahukany urzędnik, chciałby również stać się jak wszyscy nosorożcem, ale mu to jakoś nie wychodzi. Więc jako samotnik wypowiada nosorożcom walkę. Nikt nie ma wątpliwości, że ta samotnicza walka człowieka słabego, wykolejonego skończy się katastrofą.
Takie są mniej więcej zarysy sztuki Ionesco Nosorożec, którą w ramach zakończonego w niedzielę Toruńskiego Festiwalu Teatralnego zaprezentował ludziom teatru z całej Polski teatr "Wybrzeże". Utwór Ionesco ironicznie tragiczny w swej wymowie, jest aluzyjny i wieloznaczny. Na Zachodzie, gdzie zdobył ogromne powodzenie Nosorożec uważany jest za utwór antynazistowski. Nie tylko w NRF ale i we Francji. Pisarka lewicowa Elsa Triolet wypowiedziała niedawno na temat Nosorożca w piśmie Lettres Francaises słowa następujące: „Trzeba zdumiewającego wysiłku aby przypuszczać tu jakieś inne "anty" oprócz tego, jakie się dodaje do rzeczownika „faszyzm".
INSCENIZATOR widowiska w Teatrze ,,Wybrzeże" Zygmunt Hübner kierował się w swym wysiłku słowami Ionesco, że można niekiedy grać wbrew tekstowi i na tekście bezsensownym, absurdalnym, komicznym zaszczepiać inscenizację i interpretację poważną, uroczystą, ceremonialną. W przeciwieństwie do Zachodu jego “Nosorożec” właściwie nie rozgrywa się w klimacie niemieckim. Poza tym bohater sztuki nie staje się nosorożcem dlatego, że nie potrafi nim zostać, lecz jako bojowy reprezentant tych wartości, które nosorożce miażdżą i tratują. Jego końcowe wyzwanie i zapowiedź walki ma chwilami coś ze zrywów mickiewiczowskiego Konrada.
Szarego urzędniczynę, który nie potrafi zostać nosorożcem gra inscenizator utworu. Niezależnie od zastrzeżeń, które budzi ujęcie postaci w scenie końcowej, trzeba przyznać, że mamy tu do czynienia z kreacją na skalę bardzo wysoką, jedną z najlepszych jaką się w ostatnich latach oglądało na scenach polskich. Hübner jest bardzo prosty, bardzo ludzki, bardzo naturalny, zwłaszcza w pierwszych dwóch aktach ironiczny w stosunku do siebie i otoczenia. Przez cały czas widowiska mamy przed sobą żywego człowieka, nie jakąś postać wymyśloną, która nas o czymś poucza.
Cały zespół gra z wielkim skupieniem, daje postacie niezwykle plastyczne. Wstrząsająca jest przemiana w nosorożca przyjaciela bohatera, Jana, w ujęciu Zdzisława Maklakiewicza. Z szaraczków, otaczających w biurze główną postać sztuki na plan pierwszy wybija się Bohdan Wróblewski, piękną sylwetę Daisy, która opuszcza swego ukochanego dla nosorożców daje Krystyna Łubieńska, ostro rysuje sylwetę logika Tadeusz Wojtych.
Całość również i pod względem scenograficznym trzyma przez cały czas w ogromnym napięciu i wywołuje refleksje, od których długo po zapadnięciu kurtyny wyzwolić się nie można.
Zwarty, celny, precyzyjny przekład Adama Tarna.
Jacek Frühling
”Express Wieczorny” nr 155, 28 czerwca 1960

NOSOROŻEC (B. K.)

W krótkiej notatce sprawozdawczej trudno choćby najbardziej pobieżnie wspomnieć o wszystkich zagadnieniach, jakie nasuwa ta wspaniała i na wskroś oryginalna, jedyna w swoim rodzaju sztuka "Nosorożec-" Eugene {#au#52}Jonesco{/#}. Więc chociaż to brzmi mało atrakcyjnie, powiem krótko: sztuka Ionesco jest ostrzeżeniem przeciw zawsze aktualnemu niebezpieczeństwu bezdusznych i antyludzkich, totalitarnych ustrojów, ukazuje psychologiczny mechanizm rozprzestrzeniania się tej epidemii wśród ludzi i demaskuje postawy umożliwiające jej rozwój. Na użytek tych, którzy szukając w teatrze odprężenia lękają się politycznych tematów na scenie, dodam, że chociaż "Nosorożec" jest sztuką polityczną, to jednak na pewno nieschematyczną. Ionesco nie oszczędza widzów. Sztuka jego jest gwałtowna, a język brutalny. "Nosorożca" się nie zapomina. "Nosorożec" zmusza do myślenia. Dla ludzi, którzy z tej funkcji kory mózgowej umieją czerpać zadowolenie, sztuka Ionesco będzie przeżyciem wielkiej miary.
Ionesco znany jest jako jeden z twórców teatru absurdalnego. Pierwszy akt ,,Nosorożca": błyskotliwie dowcipny, zaskakujący sytuacjami, groteskowy - utrzymany jeat w tej właśnie tonacji. W dalszych obrazach groteska niepostrzeżenie przekształca się jednak w dramat, rzecz - jak to powiedział jeden z krytyków niemieckich - "staje się diabelnie poważna". Ta właśnie metamorfoza, rezygnacja z ulubionej przez autora formy i przystosowania jej do wymagań treści - imponujący przykład artystycznej dyscypliny - startowi mistrzowskie osiągnięcie pisarza. Fakt, że ludzie na scenie zmieniają się w nosorożców, że im na oczach widzów wyrastają rogi na czołach - nie narusza w niczym realizmu obrazów. W teatrze Ionesco symbol traci swój umowny chatakter, staje się częścią skladową brutalnie odsłoniętej, wstrząsającej, najbardziej rzeczywistej rzeczywistości.
Jak wynika z wypowiedzi Ionesco przedrukowanej przez kierownictwo Teatru "Wybrzeże" w programach "Nosorożca", pisarz wymaga od aktorów
zerwania z naturalnym stylem gry, świadomego przejaskrawienia ról i szarży. Nie wiem, z jakiego czasu pochodzi ta wypowiedż, wydaje mi się jedaje mi sie jednak, ża nie odnosi się ona do "Nosorożca". Sztuką tą pisarz zaskoczył sam siebie. I dlatego słusznie postąpił reżyser Zygmunt {#os#871}Hübner{/#} nie stosując ślepo jego recoepty. Widowisko w tym kształcie, w jakim je oglądamy na scenie Teatru "Wybrzeże", jest "sztuczne" lub może lepiej "teatralne" tam, gdzie oglądamy groteskę, gdy jednak groteska ustępuje miejsca dramatowi - znika również sztuczność, a kontrast naturalnej gry aktorów z niesamowitością scen potęguje dramatyczny wyraz sztuki.
Tej koncepcji Zygmunt Hübner pozostał wierny jako reżyser i aktor. Jego Berenger jest postacią naturalną i głęboko ludzką. Zdzisław {#os#6247}Maklakiewicz{/#} pokazał w wstrząsający sposób proces przemiany potencjalnego faszysty w nosorożca. Świetne postacie stworzyli: Bohdan {#os#1200}Wróblewski{/#} (Botard) Tadeusz {#os#16959}Rosiński{/#} (Dudard) Tadeusz {#os#630}Wojtych{/#} (Logik), Antoni {#os#4973}Biliczak{/#} (starszy pan), Antoni {#os#15500}Fuzakowski{/#} (pan Motylek) i Krystyna {#os#980}Łubieńska{/#} (Daisy). Epizodyczne role Paniusi i pani Wołowiny odegrały z brawurą Anna {#os#943}Chodakowska{/#} i Witolda {#os#2257}Czerniawska{/#}. Znakomici w swych rolach byli: Mieczysław {#os#16701}Nawrocki{/#}, Eugeniusz {#os#15739}Lotar{/#} i Zofia {#os#609}Czerwińska{/#}.

NOSOROŻEC (S. Sierecki)

Stosunkowo nie tak dawno sztuka Eugene {#au#52}Ionesco{/#} "Nosorożec" zjawiał się na scenach teatralnych, wzbudzając zainteresowanie, które do obecnego dnia nurtuje krytykę na Zachodzie. Jej popularność można przypisać chyba dwom jej cechom: Po pierwsze jest to sztuka o podwójnej warstwie walorów.
Wierzchnia warstewka przyjmowana jest nawet przez ludzi pozbawionych daru intelektualnych skojarzeń. Kiedy siedziałem na spektaklu, za mną znajdowała sią wycieczka dziewcząt w wieku lat 12-13, przybyła na Wybrzeże z małego miasteczka. Dziewczęta bawiły sią doskonale mimo, że ani trochę nie rozumiały istoty przedstawionego konfliktu. Przyjmowały całość jako historię "o takiej chorobie, która nawiedziła pewne miasto i pozamieniała ludzi w nosorożce". W końcowych scenach sztuki nawet się trochę bały. Ale i ten niesamowity lęk był zamierzony. Bo jak tu pisać współczesną sztukę obliczoną na szerokie kręgi odbiorców na Zachodzie bez dreszczyku niesamowitej emocji na skalę apokaliptycznego katastrofizmu? Jest więc ten katastrofizm, bo trudno uważać za coś innego sytuację, kiedy bohater osaczony zostaje przez ludzkość, która zmieniła skórę i tej całej ludzkości pragnie sią przeciwstawić ze swoją człowiecza fizis.
Pod cienką warstewką bajeczki o niesamowitej elephantiasis, która zamienia ludzi w nosorożce, kryje się jednak głębszy sens tego dramatu, skontrastowanego w dodatku z żartobliwymi sytuacjami, które pod koniec sztuki okazują się tylko środkiem potęgującym grozę. Premiera tej sztuki odbyła się we Frankfurcie, w Niemieckiej Republice Federalnej i odczytana została jako przypomnienie tego okresu, kiedy to w narodzie niemieckim z wielką łatwością zaczęto zmieniać skórę człowieczą i zamieniać ją na brunatną koszulę hitleryzmu, Sztuka ta rozumiana była również jako przestroga przed tym co może nastąpić jeżeli naród nie przeciwstawi się tendencjom zmierzającym do powtórzenia tej historii. Ionesco operuje jednak tak apokaliptyczną metaforą przynoszącą reminiscencje fantastycznych filmów w rodzaju "Zemsty kosmosu" itp., że niejednokrotnie niezwykłość i wieloznaczność scen przyćmiewa ich wyraz moralny, polityczny, filozoficzny.
Sztuka Ionesco jest nie równa w swoim charakterze. Najlepszy jest zwłaszcza pierwszy akt, w którym, paraduje przed nami galeria małomiasteczkowych typów. Scena, w której przy dwóch stolikach toczą się równolegle dwie rozmowy - na temat wartości życia i istoty sylogizmu, w końcu sprowadzone do wspólnych mierników i identycznych wniosków, jest świetna w swoim założeniu i tekście, niestety jednak - sztucznie i naiwnie ją przedstawiono. Następne dialogi stają się coraz bardziej zawiłe, a towarzyszy im niesamowita aż do granic niesmaku, scena w drugimi akcie, przedstawiająca (w sposób zresztą naiwny) przemianę Jana w nosorożca.
Reżyserował sztukę Zygmunt {#os#871}Hübner{/#}, a syntetyczne i trochę schematyczne dekoracje zaprojektował Jan {#os#1313}Banucha{/#}. Centralną postacią jest Berenger, którego rolę gra z wielkim ładunkiem gwałtownej ekspresji
Zygmunt Hübner. Sekunduje mu w tym Zdzisław {#os#6247}Maklakiewicz{/#} jako Jan - skontrastowując swoją rolę z główną postacią, zwłaszcza za pomocą odmiennego charakteru gry, podkreślającego różnice psychiczne tych dwóch postaci. Dziwne jest tylko ich spotkanie, sugerujące raczej zależność pracownika od dyrektora niż stosunek dwóch przyjaciół. Charakterystyczne postacie stworzyły: Anna {#os#943}Chodakowska{/#} (Paniusia), Zofia {#os#609}Czerwińska{/#} (sklepikarka), Zofia {#os#3700}Mayr{/#} (kucharka). Doskonała była para - Antoni {#os#4973}Biliczak{/#} i Tadeusz {#os#630}Wojtych{/#}, zwłaszcza, że ten ostatni zagrał tym razem w sposób oryginalny, bardzo oszczędny w geście. Krystyna {#os#980}Łubieńska{/#} stworzyła przekonywająco postać Daisy, dziewczyny, która została najbardziej wierna ludzkiej skórze i Berengerowi, ale uległa w końcu naciskowi prądu lansująceg "nosorożcyzm". Ludzie stawali się wówczas nosorożcami z różnych powodów, ale Duranda (Tadeusz {#os#16959}Rosiński{/#}) właśnie utrata Daisy pchnęła w szeregi nosorożców, tak jak pana Motylka (Antoni {#os#15500}Fuzakowski{/#}), dyrektora przedsiębiorstwa, sprowadziła na tę drogę jego pozycja, a Botarda (doskonale stworzona sylwetka przez Bohdana {#os#1200Wróblewskiego{/#}) jego... sceptycyzm. Z innych aktorów wymienię tutaj - Eugeniusza {#os#15739}Lotara{/#} (sklepikarz), Mieczysława {#os#16701}Nawrockiego{/#} (właściciel knajpy), W. {#os#2257}Czerniawską{/#} (pani Wołowina), Ludwika {#os#15661}Dzieniewicza{/#} (strażak), Władysława {#os#22971}Kieszczyńskiego{/#} (staruszek), Hannę {#os#36098}Mioduszewską{/#} (jego żonę). A poza tym udział bierze kilka nosorożców i ich "głosy" nagrane przez Studio Eksperymentalne Polskiego Radia w Warszawie.

NOSOROŻEC (Tadeusz Rafałowski)

Wystawienie {#au#52}Ionesco{/#} przez Jean Louis {#os#50457}Barraulta{/#} stało się sensacją teatralną Paryża. Nowa sztuka świetnego fracuskiego dramaturga pochodzenia rumuńskiego znalazła się na ustach wszystkich, którzy interesowali się teatrem. Autor <Łysej śpiewaczki>, i - czołowych pozycji francuskiego teatru awangardowego - stworzył tym razem sztukę niemniej oryginalną, a jednocześnie posiadającą wyraźną wymowę zaangażowaną, walczącą. Oczywiście walczącą bardzo własnymi, niezapożyczonymi, środkami.
Mechanizm szerzenia się w społeczeństwie faszyzmu, jego działanie na jednostki z chwilą, gdy staje się on władzą, przekształca w hitleryzm - o tym już wielokrotnie pisano. Ionesco ubrał ten temat w oryginalną formę, opartą na kapitalnym pomyśle: ludzie zmieniają się w... nosorożce! Ten trochę chwyt spełnia jednak u Ionesco inne cele niż u autora , żyjącego w świecie absurdu, lęku i grozy istnienia. Choć klimat ten nie jest obcy i Ionesco - widzieliśmy to w jego poprzednich sztukach - w jednak wyraźnie wskazuje on droge wyjścia w świecie, któremu zagraża zło. Ta droga - to obrona własnej, ludzkiej godności, krytycyzm, nierezygnowanie z samodzielności myślenia, wierność samemu sobie, jeśli się ma pewność słuszności wyznawanych przez siebie zasad. to jednocześnie rozwinięcie wątku sztuki . Wspólny bohjater obu sztuk Berenger - w ustosunkowujący się biernie do niebezpieczeństwa grożącego ludzkości ze strony faszyzmu - w postanawia walczyć i nie kapitulować.
Konstrukcja sztuki Ionesco jest dość niejednolita. W akcie pierwszym przysłuchujemy się znakomitemu - dyskusjom starszego pana z logikiem i Jana z Berengerem. To pokaz techniki dramatopisarskiej Ionesco, jego nowego języka scenicznego. Ten zbudowany jest zresztą na zasadzie muzycznego utworu: głosy dyskutujących przeplatają się, nakładają na siebie, tworza jakieś akordy, uzyskiwane dzięki połączeniu absurdalnych i logicznych wypowiedzi. W akcie II i III Ionesco jak gdyby przejęty ważkością tematu przechodzi na inny język, bardziej dyskursywny, bardziej deklaratywny. I dlatego akt III wydaje się trochę rezonerski, nieco przegadany.
Reżyserując Zygmunt {/#os#871}Hübner{/#} wprowadził szereg ciekawych pomysłów, inscenizacyjnych, wzmocnił wymowę poszczególnych scen efektami akustycznymi. A już wprost przejmująco wypadła scena końcowa aktu drugiego, w której Berenger miota się w przerażeniu na tle chwiejących się dekoracji.
W pierwszym rzędzie jednak należy się Zygmuntowi Hübnerowi uznanie za jego kreację w roli Berengera. Takim właśnie powinien być ten jedyny w sztuce nie poddający się zbiorowemu pędowi człowiek: bardzo ludzki, inteligentny, obdarzony jakąś szlachetną delikatnością uczucia, wzbudzający naszą ogromna sympatię. Świetnie to Hübner zagrał - prosto, szczerze, nie dając nic z - tego wo cudzysłowie.
Zdzisław {#os#6247}Maklakiewicz{/#} bardziej mi się podobał w scenie niż w pierwszym akcie. Inteligentnie zagrała rolę Daisy Krystyna {#os#980}Łubieńska{/#}, dobra szczególnie w ostatniej scenie. Antoni {#os#4973}Biliczak{/#} i Tadeusz {#os#630}Wojtych{/#} stworzyli bardzo dobra parę z wymiaru ionescowskiego absurdu - przekonywająco równiez zagrali swe role Dudarda i Botarda Tadeusz {#os#16959}Rosiński{/#} i Bohdan {#os#1200}Wróblewski{/#}. W roli paniusi zobaczyliśmy Annę {#os#943}Chodakowską{/#}, sklepikarką była Zofia {#os#609}Czerwińska{/#}, panią Wołowiną Witolda {#os#2257}Czerniawska{/#}. W roli pana Motylka wystapił Antoni {#os#15500}Fuzakowski{/#}, a w roli właściciela knajpy Mieczysław {#os#16701}Nawrocki{/#}.
Scenografia Jana {#os#1313}Banuchy{/#} - trochę może niepotrzebnie popstrzona w akcie drugim - starała się jak gdyby usunąć na plan dalszy, aby mocniej uwypuklić akcje sceniczną. Muzyka - konkretna - i efekty akustyczne Włodzimierza {#os#6220}Kotońskiego{/#}.
Dobrze się stało, że teatry nasze wystawiają tę sztukę w czasie, gdy tupot faszyzmu zaczyna znów rozlegać się na ulicach zachodnioeuropejskich miast. Ale tym razem Berenger nie jest już osamotniony. i jego okrzyk - Będę walczyć, nie skapituluję! - będzie powtórzony przez miliony.


/materialy/img/810/810.jpg/materialy/img/810/810_1.jpg/materialy/img/810/810_2.jpg/materialy/img/810/810_3.jpg/materialy/img/810/810_4.jpg/materialy/img/810/810_5.jpg/materialy/img/810/810_6.jpg/materialy/img/810/810_7.jpg/materialy/img/810/810_8.jpg/materialy/img/810/810_9.jpg/materialy/img/810/810_10.jpg/materialy/img/810/810_11.jpg/materialy/img/810/810_12.jpg/materialy/img/810/810_13.jpg/materialy/img/810/810_14.jpg/materialy/img/810/810_15.jpg/materialy/img/810/810_16.jpg