Teatr Współczesny Warszawa
premiera 20 lipca 1955
reżyseria i przekład - Zygmunt Hübner, Bronisław Pawlik
przekład wierszy - Juliusz Żuławski
dekoracje - Romuald Nowicki
kostiumy - Irena Nowicka
układ piosenki - Zdzisław Maklakiewicz
obsada:
Donal Davoren - Andrzej Łapicki
Seumas Shields, handlarz domokrążny - Tadeusz Fijewski
Tommy Owens - Zygmunt Kęstowicz
Adolf Grigson - Mieczysław Pawlikowski
Pani Grigson - Jadwiga Kossocka
Minnie Powell - Irena Krasnowiecka
Mulligan, właściciel domu - Karol Leszczyński
Maguire, żołnierz I.R.A. - Jerzy Dobrowolski
Pani Henderson - Danuta Wodyńska
Pan Gallogher - Zdzisław Szymański
Żołnierz Brytyjskiego Korpusu "Czarnych i Brunatnych" - Jerzy Kawka
BOHATEROWIE I TCHÓRZE (Roman Szydłowski)
Aż dziw, jak mało wie się w Polsce o twórczości Seana O Casey. Ten wybitny twórca, Irlandczyk, piszący po angielsku, uważany za najlepszego współczesnego dramaturga angielskiego i następcę Shawa, nie był dotąd ani grany, ani wydawany w Polsce. W czasie premiery prasowej jeden z widzów, należący do kręgu ludzi bardzo oczytanych i wykształconych. zapytał mnie, czy “Cień bohatera” jest debiutem młodego, utalentowanego pisarza. Sprawa jest tym dziwniejsza, że Sean 0'Casey, który ukończył w tym roku 75 lat, jest wybitnym działaczem społecznym, pisarzem-komunistą, a wiec człowiekiem, którego twórczość powinna nam być zarówno ze względów ideowych, jak i artystycznych, szczególnie bliska. Niewiedza polskiego społeczeństwa o nim jest jeszcze jednym dowodem zupełnie niezrozumiałego i niczym niewytłumaczalnego odgradzania się naszej kultury od postępowego dorobku pisarzy Zachodu.
Sean 0'Casey znany jest i ceniony wysoko w Związku Radzieckim, a Howard Fast wymienił go w swej książce “Literatura i rzeczywistość” wraz z Andersenem Nexo, Aragonem i Nerudą, jako jednego z przodujących przedstawicieli postępowej literatury krajów kapitalistycznych.
Jaki jest dorobek Seana 0'Casey? “Cień bohatera” jest jedną z jego pierwszych sztuk i należy do trylogii, w skład której wchodzą jeszcze “Junona i paw” oraz “Pług i gwiazdy” (wystawione niedawno w ramach paryskiego festiwalu teatralnego przez Abbey Theatre z Dublina). Na scenie tego teatru wystawiono po raz pierwszy w latach dwudziestych sztuki 0'Casey i tam odniosły od razu swe wielkie sukcesy. Czerpały one swą tematykę z walki wyzwoleńczej narodu irlandzkiego, pełne były dramatycznych spięć i konfliktów o-raz subtelnej ironii, a nawet ostrego sarkazmu, tak właściwego pisarzom irlandzkim.
W miarę rozwoju świadomości i indywidualności twórczej Seana 0'Casey jego sztuki zawierają coraz ostrzejszą krytykę społeczną i formułują coraz jaśniej i precyzyjniej pozytywny program walki o wyzwolenie społeczne narodu irlandzkiego. Do tego typu utworów należy napisana w roku 1940 “Gwiazda zabarwia się czerwienią”. Jej akcja toczy się w niedalekiej przyszłości, „jutro lub pojutrze" - jak pisze autor. Treścią sztuki jest walka 'Robotników irlandzkich przeciw' rodzimej reakcji, klerykalnym działaczom katolickim i przekupnym socjaldemokratycznym przywódcom związkowym. Jeszcze większym sukcesem pisarza była napisana w roku 1943 sztuka “Czerwone róże dla mnie” (Red Roses for Me), której bohaterem jest robotnik Ayamonn, dojrzewający powoli wraz z rozwojem akcji sztuki, wyzbywający się solidarystycznych złudzeń wobec kapitalistów, uświadamiający sobie stopniowo konieczność klasowej walki o prawa i zwycięstwo robotników.
Sean 0'Casey jest również autorem sześciotomowego cyklu powieściowego o charakterze autobiograficznym. Składają się nań następujące książki: “Pukam do drzwi” (1939), “Obrazy przedświtu” (1942), “Bębny pod oknem” (1945), “Żegnaj Inish-fallen” (1949), “Róża i korona” (1953), “Zachód słońca i gwiazda wieczorna” (1954). Ta wielka epopeja autobiograficzna może być uważana za jedno z najwybitniejszych osiągnięć współczesnej postępowej literatury światowej. Ostatnie dwa tomy cyklu zawierają wiele ciekawego materiału, poświęconego spotkaniom autora z Bernardem Shawem, z którym łączyła go serdeczna przyjaźń. Odegrała ona dużą rolę w jego życiu i twórczości.
Mimo, że wdzięczni jesteśmy Teatrowi Współczesnemu za to, że pokazał sztukę 0'Casey, trud no jest uznać ją za najbardziej reprezentacyjną dla jego twórczości. “Cień bohatera” jest utworem prawie debiutującego pisarza. Zawiera on już liczne zalety jego piorą, pełen jest subtelności dialogowych, (nie zawsze zresztą w pełni oddanych przez autorów przekładu), pełen dowcipu, finezji, ironii i paradoksów godnych mistrza 0'Casey - Bernarda Shawa. Autor “Cienia bohatera” poszedł jednak od czasu premiery tej sztuki daleko naprzód. Dziś nie tylko wyszydza pozorne bohaterstwo tchórzów w rodzaju poety Donalda Davorena i nie tylko sławi niesprecyzowane klasowo i politycznie bohaterstwo żołnierza irlandzkiej armii podziemnej. Maguira, lecz widzi jasno społeczny cel tej walki i upatruje jej prawdziwych bohaterów w komunistach.
Akcja tej sztuki rozgrywa się w Dublinie w roku 1920, w okresie walk partyzanckich z angielskimi okupantami. Utwór jest dziś u nas o tyle aktualny, o ile zawiera szereg problemów bardzo podobnych do spraw, które rozgrywały się w Polsce w latach okupacji. Narzucają się skojarzenia z Warszawą z okresu przedpowstaniowego. Jakbyśmy żywcem widzieli owych pseudobohaterów, którzy stali, „z bronią u nogi" i pisali wiersze. kiedy inni ginęli w akcjach bojowych w akcjach przeciw hitlerowskim pociągom.
Skompromitowana bez reszty w sztuce postawa tchórzliwego mieszczaństwa przypomina do złudzenia różnych naszych kupców i kombinatorów, pragnęli żyć w zgodzie z okupantem, podlizywali się mu, łasili, próbując jednocześnie zabezpieczać się w drugą stronę składając poważne sumy na rzecz funduszów AK i innych burżuazyjnych organizacji wojskowych.
Nie tylko śmieszne wyglądają podobnie. Wiele sytuacji tragicznych zatrąca o bolesne nasze wspomnienia. O to ten którego nikt nie podejrzewał o udział w akcji bojowej, zwyczajny domokrążca i handlarz uliczny okazuje się prawdziwym bohaterem i ginie w walce z angielskimi okupantami zielonej wyspy. Scena brutalnie przeprowadzonej rewizji w mieszkaniu Davorena, barbarzyństwa żołdaków w walce z ruchem narodowo - wyzwoleńczym - wszystko to znamy aż nadto dobrze z okupacyjnej Warszawy.
Bogaty jest ładunek intelektualny “Cienia bohatera”. Sztuka daje wiele do myślenia.
Młodzi reżyserzy Zygmunt Hübner i Bronisław Pawlik, którzy przygotowali przedstawienie “Cienia bohatera” jako warsztat reżyserski, mają bezsporną zasługę trafnego wyboru ciekawej sztuki nieznanego w Polsce pisarza. Dobrze to świadczy o ich ambicjach. Jak przedstawiają się ich umiejętności? Widziałem przedstawienie “Cienia bohatera” przed rokiem w Berlinie, mam więc dobrą skalę porównawczą. Wydaje mi się, że nie wszystko udało się w spektaklu warszawskim i nie wszystkie sprawy zrozumieli właściwie młodzi reżyserzy. Główna myśl autora została przez nich w zasadzie przekazana widzowi. Tempo przedstawienia było jednak w pierwszym akcie za słabe, a intelektualna treść dialogu niedostatecznie wydobyta. Ostrze satyryczne sztuki zostało stępione-wskutek niewłaściwego ujęcia postaci poety Donalda Davorena. Przyczynił się do tego też Andrzej Łapicki, który nie może tej roli zaliczyć do osiągnięć artystycznych. Postać ta musi być potraktowana satyrycznie, a jej wzruszenia, wahania i bóle muszą mieć w sobie coś z egzaltacji i sztuczności, nie mogą być szczerymi i głębokimi przeżyciami, gdyż pozostaje to w sprzeczności z czynami pozornego bohatera. Owego dystansu poety wobec tragedii nieszczęśliwej Minnie, która po życie, by go ratować, nic w ujęciu Łapickiego. A przecież gorzka ironia autora demaskuje „bohatera", ukazując właśnie fałsz i pozę, jaką odgradza się on i izoluje od tragicznych spraw, rozgrywających się wokół niego.
O niezupełnym zrozumieniu postaci sztuki świadczy obsadzenie roli handlarza domokrążnego Shieldsa przez Tadeusza Fijewskiego. Jest to w intencji autora starszy człowiek, o dużym doświadczeniu życiowym, który poparzył się ma za sobą lata górne i chmurne, który poparzył się na walce o wolność Irlandii i stworzył dla swego użytku wygodną filozofię lęku i „niewtrącania się" do niczego. Ten ludowy mędrek jest postacią bardzo bliską bohaterowi Pygmaliona" Doolittlowi. Tymczasem Fijewski ze swą sylwetką i młodzieńczym wyglądem nie uprawdopodobnia optycznie tych cech. W przedstawieniu berlińskim rolę poety gra szczupły, wątły chłopiec, zaś Shieldsa starszy wysoki i tęgi aktor Bienert - który niedawno występował w roli Doolittla. Już choćby fizycznie wzajemny stosunek tych dwóch ludzi jest więc prawidłowy. W przedstawieniu warszawskim Łapinki góruje wzrostem a nawet wydawałoby się - wiekiem - nad Fijewskim. Z tym większym uznaniem należy mówić o kreacji Fijewskiego, który w drugiej części przedstawienia wykonał wszystkie trudności wynikające z niesprzyjających warunków fizycznych stworzył doskonałą tragikomiczną sylwetkę. Warto jednak myśleć o tym, aby rolę tę mógł zagrać także Jan Kurnakowicz, który wydaje się idealnym odtwórcą postaci Shieldsa.
W sposób pełen wdzięku i wewnętrznego ciepła zagrała Irena Krasnowiecka rolę naiwnej Minnie, która poświęca swe życie, by ratować domniemanego bohatera. Mieczysław Pawlikowski sportretował doskonale irlandzkiego mieszczucha, tworząc karykaturę przystającą idealnie do naszych wojennych „bohaterów" z Marszałkowskiej czy Świętokrzyskiej, z placu Napoleona czy z Wareckiej, z "Fregaty", "Yacht-Clubu" czy "Tawerny". Jerzy Kawka dołączył do swojej bogatej galerii hitlerowców postać angielskiego zbira. Zagrał ją tak przekonująco jak i wszystkie poprzednie, podkreślając słusznie podobieństwo w metodach i sposobach postępowania siepaczy imperializmu różnej narodowości, niezależnie od tego czy pochodzą znad Renu czy znad Tamizy.
Zygmunt Kęstowicz niestety przekrzyczał rolę poczciwego Tommy Owensa. Jego sztuczny śmiech nie mógł nikogo przekonać o wesołości tego prostego i dobrego chłopca. Błędnie ustawili reżyserzy tak ważną w sztuce, choć niewielką, rolę prawdziwego bohatera, żołnierza irlandzkiej armii podziemnej Maguira. Wchodzi on do pokoju poety w płaszczu gumowym, który od razu każe domyślić się, że jest to konspirator. Zachowuje się tak, jakby za chwilę miał rzucić i bombę i kiedy zostawia walizkę, większość widzów domyśla się, że są w niej granaty. W przedstawieniu berlińskim zgodnie z intencją autora. Maguire jest zupełnie szarym i skromnie ubranym handlarzem.
Inscenizator berlińskiego przedstawienia usunął nawet z tekstu zdanie, które pozwala domyślić się, dokąd się wybiera Maguire. Tym większa jest niespodzianka w drugim akcie, kiedy Shields i Davoren dowiadując się o śmierci Maguire Tym większa jest niespodzianka w drugim akcie, kiedy Shields i Davoren dowiadując się o śmierci Maguire'a ze strachem, lecz bez żadnej pewności zaglądają do walizki.
Dobre, charakterystyczne, soczyste epizody stwarzają: Zdzisław Szymański, Karol Leszczyński, Danuta Wodyńska i Jadwiga Kossocka.
Sean 0'Casey jest nie tylko wybitnym dramaturgiem i powieściopisarzem. Jest również znakomitym publicystą. Znane są jego głośne artykuły: “List do przyjaciół moskiewskich” i “Dlaczego opowiadam się za zakazem broni atomowej”. W wezwaniu do kobiet amerykańskich napisał on: „Życie nie będzie mogło za-triumfować, póki ludzie nie przestaną myśleć o wojnie, póki nędza nie zniknie na zawsze. Młodzież chce. dożyć do starości i ma do tego prawo. Jest rzeczą straszną i nienaturalną, gdy matka pochyla się nad zmarłą córką lub gdy ojciec kopie grób dla syna. Pięknie jest spojrzeć na życie, jeśli się je przeżyło z pożytkiem dla ludzi".
“Cień bohatera” na naszej scenie - to dobry początek. Za nim powinny pójść następne sztuki Seana 0'Casey i jego powieści, publikowane przez nasze wydawnictwa. Niechaj twórczość tego pisarza-komunisty, pisarza-bojownika dopomaga nam w walce o cele i ideały, które są również celami Seana 0'Casey'a.
Roman Szydłowski
1955
JAK U NAS ZA OKUPACJI... (August Grodzicki)
Ciągle przychodzą na myśl czasy okupacji kiedy słuchamy sztuki O'Casey'a “Cień bohatera”. Akcja jej wprawdzie toczy się w innych warunkach: w czasie partyzanckiego ruchu powstańczego o niepodległość Irlandii w r. 1920 i brutalnego terroru stopowanego przeciw niemu przez Anglików. Ale atmosfera jest bardzo podobna. Nie, nie o bohaterstwo tu idzie, jak mógłby sugerować polski tytuł sztuki i nie o patos walki wyzwoleńczej. Tego na scenie w ogóle nie widzimy. To tylko wyczuwamy poza sceną: tam gdzieś - nawet całkiem blisko - leje się krew, toczy się zawzięty bój o wolność, giną ludzie, wybuchają bomby, dokonywane są czyny pięknej odwagi. To wszystko irlandzki autor - jeden z najwybitniejszych współczesnych dramaturgów świata - potrafił zasugerować pokazując coś całkiem przeciwnego: małoduszność, filisterstwo i tchórzostwo w przeciętnym mieszczańskim domu w Dublinie. Mieszkańcy tego domu uważają się za patriotów i chętnie o patriotyzmie mówią, w rzeczywistości zaś są słabymi i nikczemnymi ludźmi. Handel, wódka, domowe awantury, czasem miłostka, ktoś powszechnie uważany za kogoś z podziemia, naiwne formy pseudokonspiracji, godzina policyjna, nocny zgrzyt zatrzymujących się przed domem samochodów, strach, rewizje, czasem desperacki gest bohaterstwa, czasem odrażający czyn podłości...
Znacie to wszystko? Znacie. No to idźcie na “Cień bohatera”. Sztuka O'Casey'a sprawy te przedstawia w ostrym świetle, a jej specyficzną cechą jest, że rzeczy bardzo śmieszne miesza nieustannie z sytuacjami pełnymi napięcia dramatycznego czy tragicznymi. A czy i tak nie bywało w czasie okupacji?
O'Casey wyprowadza na scenę całą galerię lokatorów, aby scharakteryzować to środowisko. Może nawet prezentacja tej galerii trwa zbyt długo wskutek czego pierwszy akt może wydać się za mało dramatyczny. W centrum tej galerii znajdują się dwie postacie: domokrążny handlarz Shields - ten jawnie drży ze strachu i dzwoni zębami na samą myśl o jakimkolwiek konflikcie z brytyjskimi okupantami - i poeta Davoren, który deklamuje Shelleya, pisze wzniośle wiersze, trzyma się z daleka od polityki a w końcu okazuje się nędznym tchórzem. Poza tym jest jeden młody i jeden stary pijak, zramolała para lokatorów, prosta dziewczyna Minnie.
Wszystko to są przeciętni ludzie, dobrzy Irlandczycy. Po prostu nie mają szans na bohaterów, ale nikt z nich z pewnością nie zdradziłby powstańców i nie wydał ich w ręce znienawidzonych Brytyjczyków. Ale w chwili próby tylko jedna Minnie nagle zdobywa się na bohaterstwo - zresztą czyni to trochę z miłości i trochę z egzaltacji. Ginie zaś przez tchórzostwo Davorena. Nie miał on sił inaczej postąpić, ale o tyle nie stracił rozeznania moralnego, że zdaje sobie sprawę z nikczemności swego czynu. Autor nie usprawiedliwia go, ale tłumaczy jak mogło się to stać.
Śmierć Minnie pozostanie dla Davorena na zawsze wyrzutem. Nie zapomni o niej. Osądził siebie i wraz z nim osądza go widz teatralny. I ten problem moralny jest chyba główną sprawą tej bardzo interesującej sztuki.
Przedstawienie “Cienia bohatera” w Teatrze Współczesnym było warsztatem reżyserskim absolwentów PWST Zygmunta Hübnera i Bronisława Pawlika. Młodzi reżyserzy na ogół dobrze poradzili sobie ze sztuką, spektakl w całości można uznać za udany. Można by wysunąć zastrzeżenia co do trochę nadto farsowego potraktowania niektórych postaci, choć oczywiście wydobycie całej śmieszności jest tu konieczne. Poza tym postać poety, która znajduje się w centrum sztuki i jest w niej najważniejsza, została nieco odsunięta na plan drugi i przysłonięta osobą jego współlokatora, strachliwego Shieldsa.
Zresztą jest to wina czy też zasługa Tadeusza Fijewskiego, który świetnie przedstawił wszystkie śmieszności, lęki i bojaźnie Shieldsa. Natomiast Andrzej Łapicki jako poeta był sztuczny i sztywny nie budząc wiary w prawdziwość tej postaci. Irena Krasnowiecka jako uczciwa i bohaterska Minnie miała w sobie odpowiednią dozę egzaltacji a zarazem coś z młodej dzikuski. Dobre typki pijackie stworzyli Zygmunt Kęstowicz i Mieczysław Pawlikowski. Zabawną parą ramolów byli Danuta Wodyńska i Zdzisław Szymański. Jerzy Kawka jako żołnierz brytyjskiego korpusu „Czarnych i Brunatnych" zachowaniem swym zbyt przypominał hitlerowskiego gestapowca.
Przekład nie wolny jest od pewnych chropowatości i zbytnich dosłowności. Np wracający w nocy do domu pijany mąż po polsku nie usprawiedliwia się żonie słowami: „Jestem w porządku", chociaż po angielsku brzmi to: "I am all right".»
August Grodzicki
„Życie Warszawy” nr 232, 29 września 1955
SZTUKA O TCHÓRZACH
Ostatnia prapremiera w Teatrze Współczesnym sztuki Sean O'Casey pt. “Cień bohatera”, zapoznała nas z twórczością tego znakomitego irlandzkiego pisarza zupełnie u nas dotąd nie znanego.
Akcja sztuki rozgrywa się w Dublinie, stolicy Irlandii w roku 1920 w okresie największego terroru "Czarnych" i "Brązowych" czyli oddziałów brytyjskich przysłanych do Irlandii w celu stłumienia ruchów niepodległościowych.
W sztuce jakby dla kontrastu nie widzimy bohaterskich patriotów irlandzkich, są tylko szablonowi mieszkańcy czynszowej kamienicy, gnębieni przez przedstawicieli angielskiego imperializmu. Jakże przypomina nam się okres okupacji hitlerowskiej u nas. Niektóre sceny są jakby żywcem wzięte z okupacyjnej Warszawy.
Poznajemy całą galerię tych przeciętnych Irlandczyków, którzy choć kochają swą ojczyznę nie chcą kandydować na bohaterów, chcą tylko przetrwać. W kulminacyjnym punkcie sztuki bohaterką staje się prosta dziewczyna Minnie (gra ją Irena Krasnowiecka), ratuje ona od niechybnej śmierci swego bohatera, poetę Davorena. Sztuka jest oskarżeniem wojny, podczas której, ślepy przypadek jakże często powoduje śmierć niewinnych ludzi.
„Trybuna Mazowiecka”, 1 listopada 1955
DRAMAT O KLĘSCE POETY (Konrad Eberhardt)
W próbie "tragedii współczesnej" Seana O'Casey, w "Cieniu bohatera" błąka się jakiś ślad romantycznego pojmowania roli, jaką poeta ma do odegrania w świecie. Ale tej właśnie koncepcji "poety-rewolucjonisty", poety, którego poezja jest najczulszą membraną dokonujących się procesów historycznych - przeciwstawia się postawa Donala Davoren. Niegdyś Byron zginął pod Missolounghi za wolność Grecji, Mickiewicz umarł w Turcji dla sprawy swojej Ojczyzny, ale młody poeta irlandzki w gorącym roku 1920, gdy sprawa niepodległości nieszczęśliwego kraju zdaje się ważyć ostatecznie - potrafi tylko powtarzać wiersze Shelleya i znaleźć wyjście w poetyckiej deklaracji: "Życie jest sprawą tylko naszą własną".
To prawda. Możemy nimi rozporządzać. Poeta może pisać o gwiazdach i o kwiatach w chwili, gdy wszyscy naokoło niego z lękiem oczekują każdej nocy, gdy każda chwila może przynieść rozstrzygnięcie ich przyszłości. Może rozważać istotę piękna, gdy ludzie poddawani są torturom, gdy muszą doświadczać swej własnej słabości, lub gorzkiego smaku osamotnienia wobec przemocy wroga. Stary konflikt racji róż i racji płonących lasów! Poecie wolno oburzać się na świat otaczający, że przeszkadza mu dokończyć wiersz o rozszczepianiu się słonecznego promienia w kropli rosy - gdy inni nie są pewni swego życia. Wolno - ale nie bezkarnie. Z luksusu samotności nie korzysta się za darmo. Jego ceną dla Donala Davorena będzie właśnie niespodziewana "nominacia" na bohatera.
Sean O'Casey wytacza proces poecie i jego społecznej izolacji. Ale jakże to osobliwy proces! Właściwie kto ma prawo go oskarżać? Czy sąsiedzi z kamienicy, w której zamieszkuje, egzaltowana Minnie, poczciwy, ale niezbyt rozsądny Tommy Owens i cała galeria ograniczonych, przerażonych mieszczan? Czy po ich stronie jest racja? Właśnie z tej konfrontacji poety ze swoim najbliższym, bezmyślnym otoczeniem płynie cała gorycz dramatu O'Casey, przenikliwego obserwatora słabości swego własnego narodu. A ponadto zetknięcie to pozwoliło autorowi odsłonić mechanizm powstawania i społecznej "użyteczności" zjawiska, które można by nazwać "mityzacją" lub "mitologizowaniem" jakiegoś człowieka, faktu lub idei.
"Cień bohatera" nasuwa kilkakrotnie wspomnienie naszego znakomitego dramatu o narodzinach mitu - "Żeglarza" Jerzego Szaniawskiego. I tam i tutaj, choć w różnych okolicznościach, powstaje mit bohatera, którego nie opłaca się zniweczyć. Nie zamierzam przeprowadzać jakichś dalej idących analogii pomiędzy oboma dramatami pisarza polskiego i irlandzkiego. W obu opłacalność podtrzymywania mitu jest zupełnie inna. Dla mieszczan z dublińskiej kamienicy przy Hilljory Square (jak sumiennie informuje nas program) polega ona na pewnym zwolnieniu się od obowiązku myślenia czy tzw. przyjmowania odpowiedzialności. Ujmując rzecz wulgarnie streszcza się to mniej więcej tak: mamy "naszego" bohatera przez ścianę, on już o wszystkim pomyśli. Możemy tłuc się w kręgu malutkich spraw, jak ćmy wewnątrz klosza od lampy - ale mamy obrońcę, konspiratora, który ratuje nasz honor. To mało ważne, czy jest nim naprawdę - grunt, że w niego wierzymy i jesteśmy spokojni. Gdy nadejdzie wolność, będziemy mogli powiedzieć: "myśmy" na nią zasłużyli. Ale o owej wolności trzeba pomyśleć zawczasu, przygotować się do niej sumiennie. Trzeba już teraz złożyć na ręce naszego bohatera petycję dotyczącą spraw nie wykraczających swym znaczeniem poza granicę klatki schodowej i śmietnika.
Aby zdać sobie sprawę z bardzo dyskretnego mistrzostwa pisarskiego Seana O'Casey należy przemyśleć proces "dwustronnego" funkcjonowania "mitu bohatera". Dla obu stron tj. i dla poety, Donala Davorena i dla mieszczan z kamienicy, jest on miarą poniżenia. Dla Davorena - że nie dorósł do wielkiej idei poety współdziałającego z narodem; dla jego sąsiadów - że tę ideę bezmyślnie i ku swojej wygodzie związali z osobą swego sąsiada. Jedna tylko Minnie wymyka się z tego schematu. Ona jedna wierzy w Davorena jakoś inaczej, może naiwnie, ale na pewno szlachetnie. I w imię tej wiary uratuje mu życie.
Można by jednak żywić pewną pretensję do Seana O'Casey, że swój pierwszy dramat, jakim jest "Cień bohatera" spłycił ostatnim epizodem owej walizki z granatami. Niewątpliwie, walizka ta spełnia swą funkcje, dramatyczną, ale O'Casey jest wystarczająco znakomitym pisarzem, aby bez niej się obyć. Bo przecież dowód czyjegoś bohaterstwa względnie jego zaprzeczenie nie polega chyba na tym, że nie zdecydował się w ciągu dziesięciu sekund na swoją niezasłużoną śmierć lub że ktoś inny bez zastanowienia przyjął na siebie niebezpieczeństwo. Właśnie ostatnie, niedawne dzieje przyniosły dosyć materiału eksperymentalnego w tej dziedzinie; ludzie, którzy całymi latami narażali swe życie, załamywali się często w ostatniej chwili wobec luf karabinowych lub w obawie przed torturami, inni natomiast świadomie i dosyć lekko ginęli dla spraw zupełnie błahych. Sądzę, że już przed zakończeniem drugiego aktu Donal Davoren poniósł moralną klęskę i to z racji daleko głębszych.
Ujrzenie dramatu O'Casey na scenie Teatru Współczesnego zawdzięczamy twórcom tego widowiska i równocześnie tłumaczom tekstu utworu, Zygmuntowi Hübnerowi i Bronisławowi Pawlikowi. Realizacja tej sztuki, tzw. "warsztat reżyserski", pasowała ich na samodzielnych reżyserów, wprowadziła na "dorosłą" scenę. Ale jeszcze przed uwagami na temat ich interesującej pracy chciałbym podkreślić inny ważny fakt. Oto dwaj młodzi reżyserzy mogli przejść "próbę, dojrzałości" na scenie jednego z najlepszych teatrów stolicy, mając do dyspozycji dojrzałych, zasłużonych aktorów. Ta możliwość pracy na dobrej scenie, z wyrobionymi aktorami upewnia ich o powadze, z jaką traktuje się ich debiut, i pozwala - skoro odpada konieczność "doszlifowywania" aktorów - wykazać się w pełni swymi uzdolnieniami. Dobrą zasadę "warsztatów reżyserskich" powinno się wykorzystywać jak najczęściej.
Ów debiut reżyserski Zygmunta Hübnera i Bronisława Pawlika nosi cechę dużej dojrzałości i sprawności. Przedstawienie posiada swój wyraz, akcja toczy się wartko, sytuacje są przemyślane. Najogólniej z całością reżyserzy dali sobie radę, co nie znaczy, aby mieli w całości rację. Przedstawienie posiada całe partie znakomite - przede wszystkim drugi akt, dynamiczny, mimo pozorów statyczności, w którym doskonale zostało oddane powolne gęstnienie nastroju grozy, oczekiwania, przeczucia nieszczęścia. Zachowanie się Davorena i Shieldsa, odgłosy z zewnątrz, operowanie światłem - wszystko złożyło się na symfonię lęku i nastroju zbliżającej się katastrofy. To był dowód wyczucia i wydobycia na zewnątrz podskórnego "nerwu dramatu".
To bardzo wiele. Ale mimo znacznych zalet, mimo tych i owych, błyskotliwych rozwiązań reżyserskich - główna, naczelna idea dramatu w przedstawieniu "nie wyszła". Racje owej klęski moralnej poety nie były jasne, cała ta sprawa straciła swoją wagę i sączyła się ukrytym łożyskiem, na plan pierwszy wystąpiły problemy i sylwetki drugorzędne: kłopoty domokrążcy, Seumasa Shieldsa, groteskowe sylwetki mieszkańców domu. Takie potraktowanie całości uwypukliło jeszcze wspomnianą już słabość tekstu dramatu: na cały dramat zmuszeni jesteśmy patrzeć tylko poprzez ostatni epizod z walizką. Donal Davoren nie jest bohaterem, bo nie przyznał się do zgromadzonych w jego pokoju środków wybuchowych, natomiast Minnie jest bohaterką, ponieważ granaty wyniosła i jeszcze przed śmiercią wołała: "Niech żyje Irlandia!'
Istotna sprawa - że Donal Davoren był poetą - prawie nie istnieje. A skoro zajmuje tak niewiele miejsca, to charakterystyczne sylwetki mieszczan - Pani Henderson (Danuta Wodyńska), Pana Galloghera (Zdzisław Szymański), Adolfa Grigsona (Mieczysław Pawlikowski), Pani Grigson (Jadwiga Kossocka) - tracą niejako swoją naczelną racją bytu. Jakiej sprawie właściwie służą? Pragną dowieść, że są "strasznymi mieszczanami". W to istotnie wierzymy najzupełniej. Zygmunt Kęstowicz był i śmieszny i poczciwy i niezdarny w roli Tommy Owensa, ale jego wysiłki mogłyby mieć większe znaczenie, gdyby problem został przez reżyserów głębiej ujęty. Niestety, nie został.
Na te i owe zarzuty może paść odpowiedź, że jest to wina Andrzeja Łapickiego, który tak właśnie rolę Donala Davorena ujął, że wypowiadane przez niego wiersze brzmią fałszywie, a w cały dramat poety, izolującego się od historii i społeczeństwa nie bardzo się wierzy. Oczywiście, wiadomo, że są aktorzy obdarzeni pewnym specyficznym zespołem dyspozycji odtwórczych, którymi wypowiadają się najpełniej i dlatego dochodzi często do konfliktu pomiędzy ich środkami wyrazu a samą rolą.
Andrzej Łapicki, niezrównany w rolach prowincjonalnych uwodzicieli i sympatycznych nicponiów - w poetę nie bardzo potrafił się przedzierzgnąć. (Nie można mu zresztą odmówić pochwały, że w scenach z Minnie jest naprawdę uroczy. Irena Krasnowiecka. wykonawczyni roli Minnie Powell, tworzy również w tych scenach postać naturalnej i sympatycznej dziewczyny). To prawda. Niemniej reżyser jest odpowiedzialny za ogólny wyraz spektaklu. Dotyczy to również warsztatu reżyserskiego, tym bardziej, jeśli traktujemy go na równi z innymi realizacjami. Reżyseria nie ustrzegła się i innych niezręczności: na przykład w drugim akcie podczas przeprowadzania rewizji przez żołnierza okrutnego Korpusu Czarnych i Brunatnych do pokoju wpada pani Grigson i zaczyna opowiadać o tym, jak żołnierze wypili jej mężowi wiskhy - nie okazując żadnego przerażenia ma widok plądrującego w rzeczach żandarma.
Bohaterem wieczoru jest na pewno Tadeusz Fijewski w roli handlarza domokrążcy, Seumasa Shieldsa. Jego doskonała gra tak dalece eksponuje go na pierwszy plan, że można by sądzić, że to on jest główną postacią dramatu Seana O'Casey. Zastanawiam się nad sekretem komizmu Tadeusza Fijewskiego. Jest to komizm bardzo mocny, a równocześnie ogromnie dyskretny, ogromnie stonowany. Komizm wynikający niemal z każdego gestu, z intonacji głosu, a jednak nie wpadający ani na chwilę w konflikt z naturalnością. Ani jednej sytuacji komicznej dla samej śmieszności, dla wydobycia jakiegoś karykaturalnego rysu.
Sylwetka stworzona przez Fijewskiego nie jest karykaturą tego czy owego typu ludzkiego - nie, jest właśnie bardzo realistycznym wizerunkiem tego człowieka i dopiero z niego można by zrobić karykaturę. Świetny typ zdeklasowanego inteligenta, małego, nieoszczędzanego przez życie człowieczka, któremu nabyte niegdyś rozeznanie w świecie literatury czy kultury pozostaje jako śmieszny, niepotrzebny relikt, jako ironiczny dowód życiowej nieprzydatności tego rodzaju "fantazji". Fijewski w swej grze zdecydowanie rezygnuje z groteski, pozostawia w kreowanej przez siebie postaci jakąś kroplę goryczy czy żalu, która ocala dla nas "człowieczeństwo" Shieldsa. Nawet jego tchórzliwość i małość wydają nam się bliższe. Tym ujęciem Fijewski stworzył jakiś bardzo właściwy klimat dla dramatu O'Casey, klimat subtelnej ironii i goryczy, jakiej nie skąpił w tym dramacie autor, świadek bolesnych narodzin irlandzkiej niepodległości.
Wreszcie scenografia. Istnieje niedobry zwyczaj poświęcania jej kilku słów na samym końcu recenzji. A jakże wiele od niej zależy! Jakże często narzuca przedstawieniu właściwy ton lub go takiego tonu pozbawia. Wnętrze pokoiku handlarza - domokrążcy, zaprojektowane przez Romualda Nowickiego, charakteryzują słowa samego Seana O'Casey (zresztą dotyczące innego przedmiotu) - "...siedzi przed wygasłym ogniem, w nudnym pokoju o zamkniętych oknach i drzwiach, otoczony rzeczami, które przez długie lata, używania stały się wytarte i nędzne". Istotnie, na scenie stały rzeczy wytarte i nędzne, dość zresztą pomysłowo skomponowane. Całość jednak tej graciarni przytłaczała swoją brzydotą i szarością. Sądzę, że ubogi domokrążca w Dublinie takie właśnie wnętrze musiał zamieszkiwać.
Niemniej zastanawiam się, czy jest to dostateczna racja dla powoływania do życia takiej rupieciarni na scenie, czy nie udałoby się wydobyć idei tego wnętrza poprzez bardziej plastyczne i estetyczne założenia?»
Konrad Eberhardt
"Teatr" nr 24, 15 grudnia 1955
POETA I JEGO KLĘSKA (Stanisław Zborowski)
Po raz drugi na scenie teatru warszawskiego pojawia się problem i dramat poety. Po bardzo kameralnym "Chattertonie" Alfreda de Vigny (który okryty rumieńcem wstydu opuścił scenę teatru Ateneum) - na afiszu teatru Współczesnego wszedł dramat Seana O'Casey z ostatniego
okresu walk Irlandii o pełną niepodległość p.t.: "Cień bohatera", zrealizowany przez młodych reżyserów z PWST.
Oto on, Donal Davoren, ukryty w małym pokoiku handlarza-domokrążcy, człowiek, który pragnie służyć Nieugiętej, Niezaangażowanej Poezji, niezależnej od tych czy owych wstrząsów historycznych. Ale nie podobna odejść całkowicie od świata, odejść niezauważonym przez ludzi. Nawet jeśli człowiek nie ukazuje swej twarzy, pozostawia za sobą ciemny kontur postaci: cień. Według niego zostanie on "odczytany" i "osądzony". I Donal Davoren, znany jedynie ze swego "zarysu", z legendy został osądzony: staje się w oczach ludzkich bohaterem, ukrytym powstańcem, mózgiem dokonujących się zdarzeń. Cała galeria skretyniałych mieszczan, niedowarzonych młodzieńców uważa go za ów ukryty, przerastający ich ideał i wierzą, że jeśli oni nie są zdolni do żadnego gestu ponad swoją niewielką miarę, to "on" uczyni go za nich. On wypełni jakiś kontyngent bohaterstwa i poświęcenia, którego im nie dane było uzbierać. Nieporozumienie bardzo wygodne i kompromisowe dla obu stron. Poeta pisze sobie spokojnie wiersze, a straszni mieszczanie i zapaleni chłopcy "z terminu" są przekonani, że on już zrobi wszystko co trzeba w tzw. "sprawie wolnościowej".
I nagle niespodziewanie idylla się kończy: oto nadchodzi wielka próba, ostateczny egzamin. Bohater narodowy okazuje się słabym człowiekiem. Nie potrafi udźwignąć zgody na własną, niezasłużoną, śmierć. Jego fałszywy cień rozwiewa się, a na gest prawdziwego bohaterstwa waży się zwykła, prosta dziewczyna. Oto główny sens sztuki.
Młodzi reżyserzy, absolwenci PWST, Zygmunt Hübner i Bronisław Pawlik stanęli przed dziełem dosyć trudnym do zrealizowania, składającym, się co najmniej z kilku warstw. Bo przecież właśnie w tym, małym pokoiku handlarza-domokrążcy, poprzez sylwetki przeciętnych ludzi należy wyrazić wielką sprawę moralną, tutaj rozegrać ma dramat jednostki, po którą nagle wyciąga rękę Historia. Jednostki, przed którą staję nagle wybór ostateczny: albo zginąć samemu, albo pozwolić drugiemu człowiekowi zginąć zamiast siebie. Przy tym utwór zbudowany jest bardzo niebezpiecznie, cały akt pierwszy jest właściwie wstępem do błyskawicznego rozegrania się dramatu w końcu aktu drugiego. Zachowanie równowagi, wydobycie z pierwszego aktu takiego ładunku emocjonalnego, aby nie był tylko prezentacją postaci, ale i mocną ekspozycją nadchodzącej tragedii wymagało wielkiego doświadczenia reżyserskiego. I brak tej równowagi był najsłabszą stroną warszawskiej realizacji "Cienia bohatera". Przez dosyć niemrawy akt pierwszy trzeba było przebrnąć aby znaleźć się w świetnie wyreżyserowanym akcie drugim. Tam dopiero młodzi twórcy widowiska dali poznać swój "pazur'' i to nie byle jakiej ostrości. Jakże doskonale udało im się osiągnąć narastanie nastroju grozy i oczekiwania, to było naprawdę świetne pogranicze koszmaru, tak znanego nam z czasów ostatniej wojny. Zastanawiam się, czemu nie mogę wypowiedzieć podobnych pochwał pod adresem, części pierwszej przedstawienia i dochodzę do wniosku, że najbardziej przyczyniło się do tego niewłaściwe obsadzenie roli Donalda Daworena. Andrzej Łapicki, którego pamiętamy i jako świetnego wykonawcy typów komediowych ("Ich czworo"!) - tutaj nie zdołał się wcielić w nową dla siebie posiać. Od początku nie wypadł "na serio", dzięki czemu akt pierwszy stracił swój kościec.
Widzieliśmy w nim przystojnego i sympatycznego młodziana, być może subiekta z perfumerii lub magazynu włókienniczego, który bardzo zręcznie prowadzi romans z miłą sąsiadeczką, ale nie wiadomo właściwie dlaczego deklamuje od czasu do czasu z natchnioną miną Shelleya i Szekspira, dlaczego coś tam skrobie od czasu do czasu w kącie na papierze. Za to właśnie owa sąsiadeczka spoglądał na niego i uwielbieniem, jemu właśnie "ludzie z kamienicy" odczytują petycje skierowane do powstańców armii republikańskiej, jego otaczają szacunkiem i wątpliwą dyskrecją. Ale nas nikt nie nabierze. Od razu wiemy, że to nie jest ani bohater, ani nawet poeta. Po prostu nieporozumienie. Cień bohatera rozwiewa, się na samym początku, przeto nie trzeba nawet oczekiwać ostatniej próby. Bardzo zobowiązujące określenie przez autora swego utworu "tragedia" staje się zupełnie niezrozumiałe.
Zgoda reżyserów na takie potraktowanie postaci Donala Davoren przez Andrzeja Łapickiego redukuje w dużej mierze problematykę dramatu O'Casey. Odpada wielka, ostateczna konfrontacja poety ze "światem", który go odszukał, zmaganie się z nakazem chwili, wielkie studium strachu, pozostaje jedynie zabawne qui pro quo. Trudno mi nawet powiedzieć, czy Łapicki grał źle czy dobrze, myślę nawet, że grał interesująco, ale to po prostu nie była postać z tej sztuki. Bagatelka! Pozostały jeszcze świetne sylwetki mieszczan z najlepszą rolą wieczoru, która na długo utkwi w pamięci widzów, mianowicie Seumasem Shieldem, handlarzem domokrążnym kreowanym przez Tadeusza Fijewskiego. To naprawdę doskonała aktorska robota, cienka, wyrazista, subtelna jak rysunek na szkle. Ile było w tej postaci gorzkiego humoru, ile goryczy inteligenta spadającego na dno społeczne, któremu "kultura" pozostaje jako niepotrzebny dodatek do smutnej funkcji domokrążcy. Minnie Powell (Irena Krasnowiecka) sympatyczna, choć nieco zbyt blada. Reszta wykonawców wykazała się wyrównanym poziomem gry.
Dekoracja, niestety, obrzydliwa. W tekście mówi się wprawdzie o brzydocie wnętrza, ale w nowoczesnym teatrze można chyba wydobyć "ideę brzydoty" innymi środkami, nie tylko przez naturalistyczne nagromadzenie rupieci. Być może, przy wydobywaniu na jaw tych czy owych potknięć należałoby przypomnieć, że sztuka O'Casey nie należy do najłatwiejszych w robocie i że jest to pierwsza rzecz zrealizowana przez młodych reżyserów Hübnera i Pawlika. Mimo tych czy owych zastrzeżeń ten start budzi duże nadzieje na przyszłość. I niech będzie tylko
dowodem tego przekonania fakt, że nie stosujemy w krytyce wobec młodych twórców "Cienia bohatera" taryfy ulgowej.
(data druku artykułu nie jest znana)