materialy/img/808/808_m.jpg materialy/inne/490.jpg

kliknij miniaturkę by pobrać plik


Teatr Wybrzeże Gdańsk

premiera 17 października 1959

reżyseria - Zygmunt Hübner

scenografia - Ali Bunsch

asystent reżysera - Ryszard Moskaluk

obsada:

Caius Caesar Caligula - Bogumił Kobiela

Milonia Caesonia, jego żona - Krystyna Łubieńska

Lollia Paulina, jego pierwsza żona - Mirosława Dubrawska

Annius Minucianus, senator - Kazimierz Talarczyk

Marcus Junius Callistus, wyzwoleniec - Józef Czerniawski, Edmund Fetting

Cornelius Sabinus, trybun pretorianów - Bohdan Wróblewski

Sextus Papinius, trybun pretorianów - Stanisław Dąbrowski

Cassius Chaerea, trybun pretorianów - Paweł Baldy

Aquilas, centurion - Zdzisław Maklakiewicz

Vatinius, senator - Władysław Kieszczyński

Publius Nonius Asprenas, senator - Mieczysław Nawrocki

Aemilius Regulus - Zenon Dądajewski

Quintus Pomponius - Antoni Fuzakowski

Quintilia, jego kochanka - Wiesława Kosmalska

Lucius Silanus - Ryszard Moskaluk

I Spiskowiec - Ludwik Dzieniewicz

II Spiskowiec - Zbigniew Zemło

Protogenes - Eliasz Kuziemski

Paulus Arruntius - Tadeusz Rosiński

Lucius Vitellius, były prokonsul - Józef Walewski

Tiberius Claudius Nero, stryj Kaliguli - Eugeniusz Lotar

Demetrius, cynik - Józef Skwierczyński

Sabinus, były gladiator - ***

Homilos, cubicularius - Michał Werchowski


CEZAR JEST TYLKO CZŁOWIEKIEM (sier.)

Kajus Cezar Kaligula przez wielu historyków uważany był za potwora. Rządził krótko, ale w tym czasie zapisał się w historii nieprawdopodobną rozrzutnością i pychą.
Cała historia Rzymu to łańcuch okrucieństw, skrytobójczych zbrodni, kazirodztwa, gwałtów. W latach przełomu między republiką a cesarstwem na Polu Marsowym tracono setki ludzi, pretorianie wyrzynali we własnych domach całe rodziny, jakikolwiek bunt przeciwko władzy był tłumiony w sposób bezwzględny i okrutny. Tysiące, dziesiątki tysięcy ludzi krzyżowano, torturowano, zabijano. Kajus Cezar Kaligula nie był wyjątkiem. Był typowym dziecięciem społeczeństwa, które pozbawiło go w najokrutniejszy sposób rodziców, które nauczyło go tyranii, wyniosło potem na tron, a wreszcie zgładziło.
Kajus Cezar Kaligula był tylko człowiekiem. Na tyle mądrym, ażeby brzydzić się składającymi mu hołd obłudnikami, na tyle tchórzliwym, aby ulegać im, bał się ich, na tyle wreszcie przewrotnym, ażeby nie zyskać żadnych przyjaciół.
Takim jest właśnie Kaligula Rostworowskiego - nieszczęśliwy i okrutny, genialny i tchórzliwy. Zawarł w tej postaci Rostworowski całą syntezę problemu absolutnego władcy, cały dramat rządzenia.
W roli Cezara wystąpił na scenie Teatru "Wybrzeże" Bogumił Kobiela. Jest to jego najlepsza jak dotąd kreacja aktorska na scenie Cezar w jego interpretacji jest nie tylko centralną postacią dramatu, ale i główną, najbogatszą indywidualnością.
Spektakl Karola Huberta Rostworowskiego – „Kajus Cezar Kaligula” wystawiony został przez Teatr "Wybrzeże" na otwarcie sezonu 1959/60. Sztuka nawiązuje klimatem do dramatów Szekspira i do historycznych dramatów epoki romantyzmu, a jednocześnie jest bardzo współczesna. Napisana została wierszem zmieniającym rytmikę zależnie od nastroju. Głęboka, metaforyczna, niepokojąca. Reżyserował ją na Wybrzeżu Zygmunt Hübner, który z całą świadomością potraktował ją właśnie - nie jak sztukę historyczną, ale filozoficzną i to w najszerszym tego słowa pojęciu.
Być może ostrożność reżysera przed łatwym popadnięciem w atmosferę banału historyczno-sensacyjnego spowodowała, że dramatyczne zebranie spiskowców po nieudanym zamachu nie ma tempa wartkiego; jest nieco rozgadane reżysersko, wydobywa to jednak tym większą ekspresję sceny drugiej, w której zjawia się Cezar i od tego momentu dynamizm akcji wzrasta ku górze linią stałą, bez luk i zapaści, wzrasta, aby zamknąć całość dramatycznym akordem morderstwa.
Scenografia Ali Bunscha ciekawa, ale budząca polemikę. Ujednolicenie strojów spiskowców, obojętnie czy mamy do czynienia z senatorami czy z trybunami, a nawet centurionem sprawia, że jednostce - Cezarowi przeciwstawia się jednolity tłum spiskowców. A przecież nie jest to prawdą, nie tylko historyczną, ale i samej idei filozoficznej. Zróżnicowanie charakterów w istocie sprowadza się wprawdzie do jakiegoś wspólnego mianownika, ale to właśnie kontrastować ma z pozorną różnorodnością postaci. Również budzi polemikę oświetlenia w pierwszym i ostatnim akcie - statyczne, jaskrawe, obojętne wobec nastroju dramatu.
Są to jednak: zjawiska marginesowe, bo przecież najważniejsza jest sama istota konfliktu wyrażona jasno i wyraźnie - Kobiela jest urzekający w roli Kaliguli. Gra w sposób bardzo ciekawy, opanowany, świadczący o dużej kulturze aktorskiej. Poza Cezarem wybijają się obydwie postacie kobiece - Krystyna Łubieńska jako Milonia Caesonia i Mirosława Dubrawska jako Lolia Paulina, zwraca uwagę młody aktor Zenon Dądajewski (Regulus) i Eliasz Kuziemski w roli "szarej eminencji'' dworu (Propagenes).
W sumie widojwisko ciekawe a sięgnięcie do tej sztuki uznać należy za posunięcie śmiałe i oryginalne.
sier.
„Wieczór Wybrzeża”, 23 października 1959

DRAMAT WŁADCY I CZŁOWIEKA (Zenon Ciesielski)

Zapowiedź wystawienia przez Teatr "Wybrzeże" na początek nowego sezonu dramatu KAROLA HUBERTA ROSTWOROWSKIEGO „KAJUS CEZAR KALIGULA” zaintrygowała teatromanów trójmiasta. Dla jednych atrakcja tkwiła w przypomnieniu utworu głośnego przed wojną dramaturga, którego twórczość ze względów nie tylko artystycznych w ostatnich czasach pomijana była głuchym, jakże dla pisarza tragicznym, milczeniem. Innych zaciekawiała możliwość ujrzenia in­teresującego warsztatu reżyserskiego Zygmunta Hübnera. Wreszcie ta część społeczeństwa Wybrzeża, która pamiętała, jaką sensacją stał się powrót do pracy w teatrze gdańskim Zbyszka Cybulskiego („Kapelusz pełen deszczu”), z niecierpliwością oczekiwała na pierwszy po przer­wie występ Bogumiła Kobieli.
Wybór z dość bogatego dorobku dramatycznego Karola Huberta Rostworowskiego właśnie „Kaliguli” nie zdziwił mnie. Cała złożoność problemu cezaryzmu zyskała w naszych czasach aktualizujące za­barwienie (chyba nie przez przypadek po ten sam temat co Rostworowski sięgnął pisarz tak czuły na współczesne problemy moralne jak Albert Camus). Prócz tego, jak zauważył w "Głosie Wybrzeża" Walerian Lachnitt, kierownika artystycznego Teatru "Wybrzeże" i zarazem reżysera sztuki Zygmunta Hübnera od dawna pasjonowało zagadnienie jednostki uwikłanej w sprzecznościach moralnych życia. Jako dowód można przypomnieć ostatnie głośne realizacje Hübnera – „Makbet”, „Zbrodnia i kara”, obecnie „Kaligula” oraz, w projektach, na zakończenie sezonu – „Hamlet”.
Swojego czasu „Kaligula” stanowił wydarzenie literackie. Stosunek Rostworowskiego do dobrze znanej z historii postaci szokował publiczność i krytyków. Z dwóch osądów, jakie padają pod adresem postaci tytułowej w ostatniej scenie dramatu: "Potwór" i "Tylko człowiek" pisarz przychylił się do tego drugiego stwierdzenia. Dramatowi człowieka, który stracił wiarę w ludzi, przeciwstawił Rostworowski grupę Rzymian, którzy upodleni, zastraszeni i skłóceni nie zdolni są do czynu, który uwolniłby ich z przerażającego bytowania.
Dzisiaj „Kaligula” wydaje mi się nie do przyjęcia w takim kształcie, jaki mu nadał autor. Doświadczenia historyczne naszych czasów, których nie mógł przewidzieć Rostworowski pisząc w r. 1916 „Kaligulę”, zmuszają nas do spojrzenia z innych perspektyw na problem jednostki posiadającej nieograniczoną władzę nad społeczeństwem.
ZYGMUNT HÜBNER dostrzegł to niebezpieczeństwo tkwiące w tekście Rostworowskiego. I dlatego w przedstawieniu gdańskim doszło do dość znamiennego przesunięcia akcentów. Bogumił Kobiela w roli Kaliguli stworzył studium człowieka wewnętrznie zwichniętego, chorego, budzącego chwilami litość swym strachem i bezradnością i współczucie, gdy szukał jakiejś moralnej czystości wokół siebie, chwilami wywoływał strach swą bezwzględnością i grozę swą okrutną wiedzą o życiu. Postać ta raczej była bliższa historycznemu Kaliguli, niż bohaterowi Rostworowskiego. Jednocześnie spiskowcy stali się partnerami niemal godnymi Kaliguli. Kallistus (JÓZEF CZERNIAWSKI) energicznie motał nici spisku, Minucianus (KAZIMIERZ TALARCZYK) i Asprenas (MIECZYSŁAW NAWROCKI) dumnie nosili togi senatorów a Cherea (PAWEŁ BALDY) budził litość i współczucie swym wewnętrznym rozdarciem spowodowanym miłością do małego Kaliguli i nienawiścią do tyrana. Cienie i blaski zostały mniej więcej równomiernie rozłożone po obu stronach. Lecz racji nie przyznał reżyser żadnej stronie. Zademonstrował ich prawdy, a ocenę pozostawił widzowi. Po okresie, w którym bardzo nachalnie stawiano wszystkie "kropki nad i" taka postawa budzi szacunek, lecz w tym wypadku również i pewne opory. Mówiłem już o nieprzewidzianym przez Rostworowskiego zaktualizowaniu się w naszych czasach problemu cezaryzmu. I dlatego Kaliguli dzisiaj nie sposób oceniać tylko w kategoriach psychologicznych, gdyż narzucają się skojarzenia polityczne. A polityka nie znosi stanowiska obserwatora. Hübner zrezygnował z humanistycznej wyrozumiałości Rostworowskiego, a nie doszedł do obsesyjnej wizji camusowskiego Kaliguli. I takie stanowisko godzi, moim zdaniem, w przedstawienie.
Pisząc o gdańskiej inscenizacji „Kaliguli” nie można pominąć milczeniem pewnych osiągnięć formalnych w przedstawieniu. Już w recenzji z prapremiery, przytoczonej zresztą w programie, ZDZISŁAW JACHIMECKI zwrócił uwagę na rolę dźwięku i rytmu w wierszu tego dramatu, przypominającą kompozycję muzyczną, a może ściślej - symfoniczną.
Zygmunta Hübnera zafrapowała ta właściwość tekstu Rostworowskiego. Stąd bardzo dużą uwagę zwrócił na recytację wiersza zarówno zbiorową jak indywidualną, osiągając w tym bardzo ciekawe wyniki. Dbałość o wydobycie walorów muzycznych poezji Rostworowskiego obróciła się jednak przeciw wykonawcy roli tytułowej. Bogumił Kobiela operował bardzo współczesnymi środkami aktorskimi co pociągało za sobą, zwłaszcza w pierwszych przedstawieniach po premierze, dążenie do jak najbardziej naturalnego podawania tekstu. Kłóciło to się z recytacją pozostałych wykonawców. Kobiela dostrzegł jednak to niebezpieczeństwo i w późniejszych przedstawieniach nie odbiegał pod tym względem od swych partnerów.
Scenografia ALEGO BUNSCHA opierała się na ustawieniu na pustej scenie płaszczyzn utrzymanych w trzech zasadniczych kolorach: czerni, bieli i czerwieni. Na tym tle scenograf i reżyser próbowali wygrać wartości dramatyczne koloru kostiumów aktorów (biel tóg spiskowców, purpura płaszcza Kaliguli, czerń ubioru Regulusa).
Przedstawienie „Kaliguli” jest niewątpliwie wydarzeniem teatralnym, choć prowokuje do dyskusji. Dyskusją z twórcami tego przedstawienia ma też być niniejsza recenzja. Mimo wszystkie zastrzeżenia ostatnia premiera w Teatrze "Wybrzeże" świadczy, że placówka ta podtrzymuje swą pozycję, którą wywalczyła w ubiegłym sezonie. Widzimy, że teatr gdański odznacza się oryginalnym, bardzo interesującym repertuarem, że możemy na Wybrzeżu podziwiać ciekawe osiągnięcia reżyserskie i aktorskie, że zespół gdański uparcie poszukuje formuły teatru współczesnego, o którym bardzo interesująco pisał Zygmunt Hübner w programie do „Kaliguli”.
Zenon Ciesielski
„Pomorze” nr 23, 15 grudnia 1959

KAJUS CEZAR KALIGULA (E.Ż.)

Poza „Judaszem Iskariotą”, granym w Krakowie, nie wiedzieliśmy chyba po wojnie żadnej sztuki Rostworowskiego. Ostatnio sięgnął po „Kajusa Cezara Kaligulę” Teatr Wybrzeże. Nie jest to najlepsza sztuka Rostworowskiego, napisana jest niezbyt dobrym, a miejscami wręcz tandetnym wierszem. Interesowała ona jednak, mimo wszelkie braki, i aktorów, i reżyserów. Postać Kaliguli to wielka rola, a ponadto w sztuce jest kilka scen, na które da się skusić każdy ambitny reżyser.
Kaligula stał się w historii symbolem zbrodni i despotyzmu, jego historycy (Swetoniusz) nie szczędzą mu jak najgorszych epitetów - zbrodnia, tyrania, pogarda dla ludzi.
Jakie warunki rodzą tyranów? Jak wygląda psychika zbrodniarza posiadającego władze? Są to pytania niejednokrotnie stawiane w literaturze dramatycznej. Próbował na nie odpowiedzieć i Rostworowski. Podobny problem interesuje Camusa w jego „Kaliguli”.
Władza absolutna to niebezpieczna rzecz i dla władcy, i dla rządzonych. Kaligula był w jakimś sensie ukształtowany i przez posiadanie nieograniczonej władzy, i przez środowisko, w którym działał. Jego zbrodnicze pomysły nie napotykały żadnego oporu. Otoczony ludźmi małymi, bez charakteru, tchórzami - podniecał w sobie pogardę dla ludzi i ich praw. A z drugiej strony silna indywidualność Kaliguli miała zdecydowany wpływ na kształtowanie się jego otoczenia. I tak te obustronne wpływy i zależności są główną tezą przedstawienia.
Reżyserował „Kaligulę” na Wybrzeżu Zygmunt Hübner. Stworzył spektakl czysty, precyzyjnie podporządkowany głównemu zamysłowi. Rolę Kaliguli powierzył Bogumiłowi Kobieli, młodemu aktorowi, którego pamiętamy z Bim Bomu oraz z filmu Wajdy „Popiół i diament”.
Kobiela stworzył wielowarstwową postać tyrana znużonego własnym despotyzmem i małością ludzi ze swego otoczenia; tyrana nadużywającego władzy, a jednocześnie trawionego obsesją strachu. Jest to postać zbrodnicza, ale ludzka; i reżyser, i aktor starał się pozbawić ją wszelkich klasycznych koturnów. Kobiela gra "na ściszonych tonach", bardzo kameralnie. Niestety, wiele niuansów ginie w ogromnej sali gdańskiego Teatru Wielkiego. Ta kameralność gry Kobieli jest chyba także w jakiejś dysproporcji do całości spektaklu, który trochę z konieczności, a trochę z woli reżysera ma rozmach widowiskowy. Wydaje się, że to przedstawienie grane na którejś z mniejszych scen teatru bardzo by zyskało. Mniejsza scena i widownia pozwoliłyby Kobieli wyraźniej zarysować Kaligulę w całości spektaklu. W każdym bądź razie na pewno jest godna pochwały decyzja pozwolenia temu młodemu aktorowi spróbowania sił w wielkim repertuarze. Dekoracje Ali Bunscha, ładne plastycznie, dobrze służyły spektaklowi.
E.Ż.
„Zwierciadło”, nr 49, 6 grudnia 1959

KAJUS CEZAR KALIGULA – ROSTWOROWSKIEGO (Marek Dulęba)

Prymitywnym dramidłem nazwał Antoni Słonimski „Kajusa Cezara Kaligulę”, recenzując ostatnie chyba przed gdańską premierą przedstawienie tego dramatu, odbyte w maju 1934 roku, w Teatrze Polskim w Warszawie. Uważał wtedy, że złą przysługę oddano Karolowi Hubertowi Rostworowskiemu przypomnieniem „Kaliguli”. Późniejszą twórczość dramatyczną poety przestało cechować efekciarstwo i pretensjonalność, których tak wiele można się dopatrzeć w pokazanej nam sztuce. Czemuż więc nie wystawiono tętniących prawdziwym życiem „Przeprowadzki” czy „U mety”, jeśli w ogóle miano sięgać do twórczości Rostworowskiego? Słonimski zarzuca dalej Rostworowskiemu operowanie wręcz częstochowskim wierszem, "okrutniejszym od wszystkich zbrodni Kaliguli".
Po obejrzeniu gdańskiej premiery musimy się w pełni zgodzić z opinią, że przypomnienie tego wczesnego dramatu Rostworowskiego to rzecz niepotrzebna. Po wysłuchaniu - gdy jeszcze do nieporadności samego wiersza dodać nieporadność w podawaniu go przez większość naszych aktorów (to brak umiejętności powszechny dziś we wszystkich niemal teatrach polskich) - pytanie po co dyrektor Zygmunt Hübner wybrał „Kaligulę” na inaugurację nowego sezonu teatralnego 1959 - 60 staje jeszcze drastyczniej.
Chyba dla wizji plastycznej istotnie ciekawie realizowanej w przedstawieniu. Wspólnie ze scenografem Ali Bunschem - (który w skrótowej formie kolorowych płaszczyzn, głównie czerwonych i czarnych, stworzył tło) - inscenizator, skromnie tym razem występujący tylko jako reżyser, Zygmunt Hübner tak grupował utogowanych Rzymian, iż tworzyli pięknie zakomponowane obrazy sceniczne.
Ale to osiągnięcie artystyczne, niewątpliwie o dużej wadze, nie wyrównuje zasadniczego braku przed sławienia - słabości samego dramatu. Rostworowski chce przekonać widza o człowieczeństwie najokrutniejszego z tyranów, o jego samotności, o tym, iż był nieszczęśliwy. Tymczasem - jak wiemy z historii - w istocie był on przecież jednym z największych łajdaków na świecie, wyjątkowo okrutnym i rozpustnym. Pewno, że i senat rzymski był w owym czasie bandą tchórzów, Kaligula pomiatał nim więc, szydził i wykazywał małość senatorów, trybunów, centurionów, prokonsulów i konsulów, ale moralnego prawa do tego nie miał, nawet gdyby był w istocie taką postacią, jaką starał się zeń zrobić Rostworowski.
Bogumił Kobiela działał na scenie zgodnie z intencjami autora. Stworzony przez niego cezar chwilami bywał więc sympatyczny, ale po chwili znów - odrażający. Przewijająca się przez rolę nutka sympatii autora do Kaliguli taka jednak jest mętna, że owe chwile sympatycznego spojrzenia na rzekome człowieczeństwo tyrana - wręcz irytują. Naturalnie, nie jest to winą Kobieli, lecz wyjątkowego mętniactwa Rostworowskiego. Bo Kobiela zagrał swą wielką rolę, nie wiem czy nie największą w swej dotychczasowej karierze artystycznej.
Może więc predyspozycja tego aktora do zagrania postaci okrutnego cezara była też przyczyną wystawienia w Gdańsku „Kaliguli”?
Jeśli tak to niesłusznie, gdyż Kobiela przy wszystkich swych walorach ma jedną zasadniczą wadę: nie dostraja się do współgrających z nim. Pewno, że musi być inny od swego otoczenia, ale tu nie o to chodzi. Myślę bowiem o innym, zupełnie innym stylu jego gry od gry pozostałych aktorów.
Reżyser nie tonował tych przeciwności, zapewne świadomie, ale czy słusznie? Moim zdaniem nie wpłynęło to na jednolitość widowiska, które przecież jest zaletą nie wadą. A więc...
To dziwne, ale panie - Mirosława Dubrawska, Krystyna Łubieńska i nawet debiutująca na naszej scenie Wiesława Kosmalska - w przeciwności do większości mężczyzn na scenie - podawały wiersz nienagannie. Ale nie tylko o tych prawidłowościach artystycznych pań chcę napisać. Lallia Paulina, porzucona żona cezara, spiritus movens całej akcji spiskowej, tak została zagrana przez Mirosławę Dubrawską, iż zasadniczy motyw jej działania: kobieca zazdrość, mimo iż skrzętnie ukrywany, wił się widocznym ściegiem przez cały ciąg akcji, wybuchając w scenie gwałtownej kłótni z aktualną żoną Kaliguli, Milonią Caesonią (Krystyna Łubieńska) i całkiem się już dekonspirując w chwili lamentów nad zamordowanym. Długa lista senatorów z czarnymi (spiskowcy) i czerwonymi (bliscy mu) szlakami na togach zwalnia mnie chyba od zastanawiania się nad tym czy lepiej czy gorzej wtapiali się w tło akcji, bo tylko tłem być mieli. Wszyscy umiejętnie nosili togi, a to rzecz trudna, nie wszyscy, niestety - powtarzam to po raz wtóry - potrafili mówić wiersz, a nawet nie wszyscy mają prawidłową dykcję, chwilami jak ostry zgrzyt rażącą ucho. To są chyba najpoważniejsze mankamenty aktorskie przedstawienia. Dodam tylko, że Aemiliuszem Regulusem byli debiutant - Zenon Dądajewski, a Eliasz Kuziemski grał Protogenesa.
Raziło nieporadnością poruszanie się na scenie straży germańskiej i chórów chłopców i dziewcząt. Śmiało można było sobie darować wprowadzanie na scenę tych statystów.
W sumie więc - po co to przedstawienie? Na pewno nie dało pola do popisu ani reżyserowi ani większości aktorów. A wysiłek przygotowania „Kaliguli” na pewno był duży.
Marek Dulęba
„Dziennik Bałtycki” nr 253, 23 października 1959

KALIGULA (Tadeusz Rafałowski)

Gdy syn bohaterskiego Germanika, Kajus Cezar Kaligula wstępuje po śmierci Tyberiusza na tron Rzymskiego Imperium - wydarzeniu temu towarzyszy ogólny entuzjazm. Jakżeż bowiem nie ma być po­pularny Cezar, wychowany wśród wojsk nadreńskich, noszący się od młodości jak prosty żołnierz. Cezar, który przy tym nie skąpi grosza na igrzyska dla ludu, który kasuje drakońskie zarządzenia swego poprzednika. Donosiciele - nareszcie ukarani. Prawo o obrazie majestatu - zniesione. Se­nat nareszcie może swobod­nie odetchnąć. - To nasz Cezar - mówią purpuraci. - To nasz imperator - powtarza lud.
Ale "szaleństwo cezarów" nie śpi. Może jeszcze przymknięto by oczy na mianowanie konia cesarskiego - konsulem, tak jak kapłani przeboleli dekapitację swych bóstw i ozdobienie ich głowami cezara. Gdy jednak zaczęły toczyć się sena­torskie głowy - pretorianie i senat otrzeźwieli z pierwszego entuzjazmu. Po 4 prawie latach pełnego okrucieństw panowania, Kaligula ginie pod ciosami sztyletów.
A więc - szaleniec na tronie? Czy też człowiek słaby, wśród spiskującego otoczenia przejęty lękiem o swe życie i topiący strach w bezmyślnych okrucieństwach? A może tylko człowiek gardzący sobą i otoczeniem - i dlatego równie łatwo wypra­wiający innych na tamten świat - jak i nadstawiający pierś pod cios sztyletów spiskowców?
KAROL HUBERT ROSTWOROWSKI przeciwstawia się w swym dramacie jednoznaczności utartych formuł, szablonowych ocen. Kim był Kaligula? - Tylko człowiek - brzmią ostatnie słowa dramatu. Po doświadczeniach ostatniej wojny nie będziemy jednak zbyt skłonni dzielić franciszkańskiego obiektywizmu Rostworowskiego w ocenie tych, od których zależą losy milionów ludzkich istnień. Ale uznać musimy tragizm stworzonej przez niego postaci, logikę psychologicznego portretu.
Reżyser Zygmunt Hübner nie stawia kropki nad "i". Nie oskarża, ale i nie usprawiedliwia. Demonstruje. Pozostawia widzowi trud wyciągnięcia wniosków. Ogranicza swą rolę do funkcji dyrygenta wielkiej symfonii. Komponuje sceny zbiorowe, kontrastuje postacie, uwydatnia kontrapunkty tragedii.
Kaligula - to wielka rola Bogumiła Kobieli. Kobiela gra niezwykle inteligentnie. Nie zgrywa się, choć rola jego daje tyle po temu okazji. Środkami bardzo nowoczesnego, niesztampowego aktorstwa - oddaje szamotanie się Kaliguli, jego bezlitosną samowiedzę, paranoiczność i infantylizm. Raz jest jak gdyby obojętnym na wszystko starcem - to znów śmiertelnie przerażonym dzieckiem. Budzi litość, wstręt i grozę. To dużej miary kreacja.
Z niełatwej roli Regulusa z powodzeniem wywiązał się Zenon Dądajewski. Miał szczery, chłopięcy entuzjazm i porywczość - bardzo przekonywająco oddał metamorfozę spiskowca, znajdującego nagle w obiekcie nienawiści przedmiot młodzieńczego uwielbienia.
Dużym osiągnięciem PAWŁA BALDY'EGO jest jego Kasjusz Chaerea. Baldy zaakcentował przyśpieszoną jak gdyby zady­szaną rytmikę wiersza, oddają­cą jego rozterkę i wahanie. Osiągnął kulminantę swej gry, gdy w ostatniej, niemej scenie uchyla się jeszcze przed zabiciem prowokującego go do tego czynu Cezara.
MIROSŁAWA DUBRAWSKA była bardzo kobiecą, pełną żaru Lollią. Podawała tekst swym głębokim, nabrzmiałym namiętnością głosem czysto, i wyraziście. Słowa uznania należą się również KRYSTYNIE ŁUBIEŃSKIEJ za jej Caesonię - cierpiącą wraz ze swym mężem i o niego walczącą.
Brak miejsca nie pozwala na omówienie pozostałych ról.
Niestety - i tym razem przykro raził mankament stanowiący bolączkę wszystkich chyba scen polskich. Myślę o dykcji. Kiedyż nareszcie niektórzy nasi aktorzy nauczą się podawać kwestie poprawnie, wyraźnie i dobitnie.
Scenografia Alego Bunscha surowa, inteligentnie przemyślana, skomponowana jako element całości, na który składają się: aktorzy, światło i barwa. Szczególnie podobały mi się dekoracje trzeciego i czwartego aktu.
Tadeusz Rafałowski
„Głos Wybrzeża” nr 257, 23 października 1959

SMAK MIODU I SMAK OCTU (Andrzej Jarecki)

fragment

Teatr Wybrzeże daje o sobie znać wystrzałami, których echo dociera aż do Warszawy. Kanonada trwa już od dłuższego czasu: od kiedy Zygmunt Hübner objął kierownictwo artystyczne trzech połączonych teatrów Trójmiasta. Młody reżyser okazał się świetnym dyrektorem. Doskonale kojarzy ambicje z potrzebami. Gra sztuki oryginalne, ale nie dziwaczne, trudne, ale jasne. O czym słyszeliśmy w Warszawie? „Jonasz i błazen”, „Kapelusz pełen deszczu”, „Zbrodnia i kara”... A w ostatnich tygodniach jeszcze „Smak miodu” Shelagh Delaney i „Kajus Cezar Kaligula” Karola Huberta Rostworowskiego.
Te dwa ostatnie akordy odezwały się tonem równie mocnym, ale o całkowicie różnej wysokości. Oba przedstawienia prezentują teatr dużej klasy, bardzo indywidualny, ambitny, teatr dobrych aktorów i reżyserów, teatr myślący - ale tu właśnie, gdy o myśl chodzi, „Smak miodu” a „Kaligula” rozchodzą się zdecydowanie w zupełnie różne strony.
Smak octu poznałem w przedstawieniu „Kaliguli” Rostworowskiego. Sztuka bardzo dobrze rozwiązana teatralnie (reżyseria Zygmunta Hübnera), świetnie zagrana (Bogumił Kobiela, Mirosława Dubrawska, Edmund Fetting, Zenon Dądajewski) - wywołuje jednak poważny sprzeciw w interpretacji politycznej i moralnej.
Hübner zmonumentalizował „Kaligulę”. Nadał mu chłód i powagę. Surowość sceny, prostota rozwiązań sytuacji scenicznych, rytmiczność ruchów podkreślały znaczenie słowa, dialogu, nadawały intelektualną wagę przedstawieniu. Tekst brzmiał nie zawsze szczęśliwie, mimo starań aktorów, bowiem straszliwy częstochowsko-wyspiański wiersz Rostworowskiego zwalczał bezwzględnie wszelkie wysiłki. Nie dała o sobie zapomnieć przede wszystkim teza polityczna autora. I myślę, że nie było sposobu, aby tego uniknąć. Zagłębienie się w problemy duszy tyrana i despoty jest niewątpliwie zadaniem wdzięcznym i interesującym, także dla postępowego teatru. Tym niemniej konkluzja, osąd moralny i polityczny despotyzmu i tyranii nie może być dwuznaczny. A tak niestety jest w sztuce Rostworowskiego. Kaligula - okrutny i psychopatyczny cezar - jest w tej sztuce osaczony przez bandę głupców senatorów, którzy chcą go zamordować, ale nie w imię ulepszenia świata. Senatorowie są tak głupi i odrażający, że raczej należy się spodziewać, iż przeszkadzają Kaliguli w ulepszeniu świata metodami tyranii. Wydaje mi się, że „Kaligula” to błąd repertuarowy: i ze względu na niską wartość literacką sztuki, i ze względu na jej fałszywość, obcość polityczną.
Gdyby nie to „Kaligula” mógłby stać się artystycznym sukcesem teatru, zwłaszcza dzięki kreacji Bogumiła Kobieli w roli tytułowej. Ten zimny, nerwowy aktor posiada wspaniałe warunki na pogłębione czarne charaktery. Kobiela z uczuć potrafi wywołać na widowni chyba tylko strach i odrazę. Poza tym zmusza wyłącznie do rozumowania, do śledzenia swoich reakcji myślą, zmusza do kojarzenia logicznego, bez wzruszeń. Jego stalowe, przenikliwe oczy i trujący uśmiech nie pozwalają o sobie zapomnieć. Ale w sztuce Rostworowskiego w efekcie kazał litować się nad sobą, nad losem Kaliguli. Tego nie możemy zrobić.
Widzowie najpełniej sympatyzują z jedną postacią na scenie: z Aemiliusem Regulusem, młodym i prostym człowiekiem, który jedyny w sztuce jest naiwny i sprawiedliwy (grał go dobrze Zenon Dądajewski). Ale śmierć, która spotyka Regulusa z ręki Kaliguli niejako w charakterze łaski i nagrody, niezbyt nam odpowiada.
Tak oto w Teatrze Wybrzeże teatr zwyciężył wraz z autorem, i tak autor przeważył szalę, mimo świetnej pracy reżysera i aktorów.
Andrzej Jarecki
„Nowa Kultura” nr 49, 1 listopada 1959

TYLKO CZŁOWIEK – FELIETON PRZEDPREMIEROWY (Walerian Lachnitt)

ŁACIŃSKIE przysłowie głosi, że dzieła literackie mają swoje własne losy, że ich życie jest dłuższe niż życie ich twórców i pokoleń, do których należeli, a nawet niż epok historycznych w których powstały. W dziełach bowiem naprawdę wielkich zawsze, jak owad w bursztynie, zamyka się jakaś prawda, bodaj jedna z wielu do końca przecież nigdy nie zbadanych prawd - o człowieku. Utwór taki nieraz przesłania sobą swego twórcę, nieraz po wielu latach wydobyty z zapomnienia, jak owo ziarno pszeniczne z grobowców faraonów, ożywa na nowo.
Do takich utworów należy dramat Karola Huberta Rostworowskiego „Kajus Cezar Kaligula”, którym Teatr "Wybrzeże" inauguruje nowy sezon teatralny swej gdańskiej sceny.
Nie wiem, czy na Wybrzeżu znajdzie się wielu widzów teatralnych, którzy widzieli jedną z sześciu dotychczasowych inscenizacji „Kaliguli” (cztery w Krakowie w reżyserii Stanisławskiego, Solskiego, Piekarskiego i Radulskiego oraz dwie w Warszawie w reżyserii Solskiego i Schillera). Teatromanom może nie całkiem obce będzie nazwisko jego autora, przypomniane po wojnie wznowieniami jego „Przeprowadzki” i „Niespodzianki”. Z pewnością już tylko wśród starszego pokolenia widzów można by jeszcze znaleźć pamięć sylwetki hrabiego - ascety, o profilu Rzymianina, "polskiego Savonaroli" - jak ochrzcili go jedni, największego po Wyspiańskim dramaturga polskiego - na jakiego pasowali go drudzy, drabiniastym wozem wędrującego na miejsce wiecznego spoczynku na starym krakowskim cmentarzyku, u stóp kopca Kościuszki, jednego z pretorianów narodowej demokracji.
Dwadzieścia lat zaledwie minęło od śmierci Rostworowskiego, a ogromna większość jego pełnej pasji twórczości zapadła się w niepamięć. Pozostało z niej - i pozostanie - to, co w niej miało wartość nieprzemijającą - surowy realizm psychologiczny, połączony z żarliwością etyczną. W „Kaliguli” szczery artyzm zwyciężył ideologa o zachowawczych poglądach. Sam Rostworowski określił „Kaligulę” jako ogniwo cyklu dramatycznego, rozpoczętego „Judaszem z Kariothu”, którego bohaterem miała być etyka chrześcijańska. Potem przyznał, że pisząc ten utwór w oblężonym w 1916 roku Krakowie, wyrazić nim chciał oburzenie na politykierów galicyjskiego formatu. Przeciwnicy polityczni Rostworowskiego dopatrywali się w „Kaliguli” apoteozy tyraństwa, historycy uznali ten dramat za próbę rehabilitacji postaci historycznej, podobną tej, jaką L. H. Morstin poddał Sokratesową Ksantypę.
Wszystkie te interpretacje możemy spokojnie odrzucić. Nie potrzebne nam one, jak i nie na wiele przyda się nam wiedza o historycznym cezarze - szaleńcu i zwyrodnialcu, zaczerpnięta z „Żywotów cezarów” Swetoniusza. "Magia teatralna" tego dramatu nic na tym nie straci. A magia ta przewyższa - moim zdaniem - głośnego „Kaligulę” Camusa. Rostworowskiemu oczywiście, nie śnił się nawet egzystencjalizm, ani jego sformułowanie "piekło to są inni". Autor „Kaliguli” nie pretendował także do roli wieszcza, wróżącego "kult jednostki". To chyba jednak pewne, że porwał i przykuł go człowiek. Straszliwy niemal tragizm sytuacji człowieka, który stracił, bo musiał stracić, wiarę w człowieka stał się potworem i - odzyskując ją - sam prowokuje swą śmierć. Kaligula w dramacie Rostworowskiego nie jest bohaterem pozytywnym - to jasne. Dziś taka postać, jak on nie ma u nas żadnych szans, by mogła ubiegać się o takie miano. Nie jest bohaterem pozytywnym również szlachetny Regulus. Jest dla nas zbyt naiwny, zbyt kryształowy. Nasze trudne życie kryształy takie głębokie rysuje - lub je rozbija. Oczywiście nie jest bohaterem szalony do cna senat rzymski. Hrabia Rostworowski nie myślał naturalnie szukać bohatera pozytywnego w ludzie rzymskim, którego daleki pomruk dobiega na scenę.
A przecież dramat wstrząsa, budzi grozę i współczucie, zapiera dech w piersiach współczesnym brzmieniem zawartego w nim krzyku o jedność etyki indywidualnej i społecznej, rozwiązuje się w otwierającym szerokie perspektywy, nie pozwalającym spokojnie zasnąć i zobojętnieć, ostatnim słowie Demetriusa: "Tylko człowiek". "Magnetyczna siła i popularność teatru pisał Rostworowski w 1919 roku - polega prawdopodobnie na fakcie, że oglądanie scenicznych dzieł nie jest niczym innym, jak rzutem oka na samego siebie". To zdanie potwierdza „Kaligula”.
Jest jeszcze w „Kaliguli” jeden element niezmiernie cenny, formalny, zaskakujący swą nowoczesnością, odkrywczością i oryginalnością. Rostworowski zbudował swój utwór wykorzystując swe uzdolnienia kompozytorskie. Muzykolog, prof. Zdzisław Jachimecki, jeden z pierwszych, od razu po krakowskiej prapremierze „Kaliguli” w 1917 r. zwrócił uwagę na muzyczny operowy czy symfoniczny, charakter tego dramatu. Tę muzyczność kompozycji dramatu posuwa nieraz autor tak daleko, że rezygnuje niemal z pojęciowej zawartości słów, składając je w symfoniczną kompozycję orkiestrową, to znów wyakcentowując poszczególne postacie niby solowe instrumenty, z tła akompaniujących im scen zbiorowych. W tej "symfoniczności" „Kaliguli” ogromną rolę odgrywa, oczywiście, przejmująco używana, o niespotykanym wprost ładunku dramatycznym - pauza.
Z tego, co tu zapowiadam, nie trudno już domyśleć się - co zresztą od dawna już zelektryzowało miłośników teatru - że „Kaligula” musiał żywo zainteresować Zygmunta Hübnera, który znalazł w tym dramacie zarówno kontynuację myśli - lub jeszcze lepiej: prowokacji do myśli - poruszonych „Makbetem” i „Zbrodnią i karą”, jak i nowe ciekawe zagadnienia formalne. Wyrażenie napięcia dramatycznego „Kaliguli” językiem plastycznym, kolorem - bielą, czernią i czerwienią - to znów pasjonujące zadanie, którego podjął się scenograf Ali Bunsch.
Całkowicie współczesnym językiem aktorskich środków wyrazu Kaligulę wciela w naszym przedstawieniu, jako siódmy z kolei jej odtwórca, po Bończy-Stępińskim, Stanisławskim, Solskim, Piekarskim, Junoszy Stępowskim i Karbowskim - Bogumił Kobiela. Lolią - po Ewie Kuninie, Stanisławie Wysockiej, Irenie Eichlerównie, Zofii Jaroszewskiej - będzie Mirosława Dubrawska, Regulusem - po Bolesławie Mierzejewskirn. Jerzym Kreczmarze i Z. Modzelewskim - Zenon Dądajewski. Caesonią - po Konstancji Bednarzewskiej, Marii Gorczyńskiej i Teresie Sucheckiej - Krystyna Łubieńska, a pierwsze po wojnie wznowienie „Kaliguli” zapowiada się jako nowe, wielkie przeżycie teatralne.
Walerian Lachnitt
„Głos Wybrzeża” nr 251, 17 października

W TEATRACH NA WYBRZEŻU (Jaszcz, Roman Szydłowski)

fragment

Spieszymy do Gdańska, gdzie na scenie Teatru Wielkiego Teatr Wybrzeże gra pierwszy raz po wojnie, sztukę Karola Huberta Rostworowskiego „KAJUS CEZAR KALIGULA”.
Nie należy ona niestety do najlepszych dzieł autora Niespodzianki. Pobrzmiewają w niej echa Młodej Polski, i to tej gorszej. Wiersz jest dęty, rymy nieraz raczej częstochowskie. Mimo to nie dziwimy się Zygmuntowi Hübnerowi, że pociągnęło go ambitne zadanie wystawienia tej rzadko grywanej tragedii, wsławionej wielkimi nazwiskami inscenizatorów i aktorów, podejmujących się pracy nad nią. Wydaje mi się, że reżyserów i aktorów pociągał w niej przede wszystkim akt drugi i czwarty, gdzie same sytuacje dawały wielkie możliwości inscenizacyjne i aktorskie. Uczta u Kaliguli, odbywająca się pod grozą śmierci, jak również wielka scena z aktu czwartego, kiedy Kaligula prowadzi ryzykowną i prowokującą grę ze spiskowcami i przegrywa ją nie z własnej winy, lecz skutkiem strachu jednego ze swych przyjaciół, który w najfatalniejszym momencie zawezwał straż - oto wdzięczne zadanie dla ludzi teatru. Większe walory tkwią bowiem w tej sztuce w sytuacjach scenicznych, niż w tekście, dość pustym i nie bardzo sensownym.
Po linii wykorzystania tego scenariusza poszedł też ZYGMUNT HÜBNER. Najlepiej udały się w przedstawieniu dekoracje, pięknie i prosto zaprojektowane przez ALEGO BUNSCHA. Na tle monumentalnych dekoracji bardzo dobrze wypadły sceny zbiorowe drugiego i czwartego aktu. Gorzej było natomiast z realizacją aktorską spektaklu. W roli tytułowej BOGUMIŁ KOBIELA stworzył postać interesującą, oddając zarówno inteligencje, i spryt Kaliguli, jak i jego strach i małość, graniczącą z obłędem. Niestety ogromna i niezbyt akustyczna sala Teatru Wiel­kiego w Gdańsku pochłaniała znaczną część głosu Kobieli (i nie tylko jego), a brak odpowiedniej siły brzmienia jego głosu, czy też celowo stłumione mówienie powodowało, ze tylko część tekstu docierała do uszu widowni. Dotyczyło to w jeszcze większej mierze innych aktorów przedstawienia z wyjątkiem MIROSŁAWY DUBRAWSKIEJ, która wyróżniała się w tym przedstawieniu nie tylko dobrą grą, lecz także dźwięcznym, nośnym głosem i dobrą dykcją. Wspomnieć jeszcze należy młodego aktora ZENONA DĄDAJEWSKIEGO (wychowanka PWST), który ładnie zarysował postać Regulusa, wystawiając swą dykcją również dobre świadectwo swym wychowawcom.
Sądzić wolno, te przedstawienie „Kaliguli” zyskałoby, gdyby grano je na mniejszej scenie, o bardziej kameralnym charakterze. Bogumił Kobiela wypadłby na niej na pewno lepiej, a publiczność mogłaby z bliska i z większym zaintereso­waniem śledzić psychologiczne niuanse i odcienie jego roli.
Mimo takich czy innych słabości przypomnienie sztuki Rostworowskiego wydaje się interesujące choćby ze względu na możliwość porównania z „Kaligulą” Camusa. Ale trudno nie zrobić przy tym uwagi, że gdyby rzetelny wysiłek włożony przez Zygmunta Hübnera w opracowanie sztuki Rostworowskiego zainwestowany został w utwór bliższy naszym czasom i naszym sprawom, procentowałby chyba znacznie lepiej.
Jaszcz, Roman Szydłowski
„Trybuna Ludu” nr 314, 12 października 1959


/materialy/img/808/808.jpg/materialy/img/808/808_1.jpg/materialy/img/808/808_2.jpg/materialy/img/808/808_3.jpg/materialy/img/808/808_4.jpg/materialy/img/808/808_5.jpg