Teatr Telewizji

premiera 8 lutego 1971

reżyseria - Zygmunt Hübner

przekład - Kazimierz Zalewski

realizacja TV - Joanna Wiśniewska

scenografia - Jan Banucha

obsada:

Tartufe - Tadeusz Łomnicki

Perelle - Wanda Łuczycka

Elmira - Mirosława Dubrawska

Doryna - Anna Seniuk

Marianna - Ewa Szykulska

Orgon - Gustaw Lutkiewicz

Kleant - Jerzy Kamas

Damis - Andrzej Seweryn

Walery - Olgierd Łukaszewicz

Loyal - Sławomir Lindner

Urzędnik - Henryk Rozen


KLASYKA NA DZIŚ (Jan Struś)

Wystarczy zaliczyć jakąś powieść do obowiązkowej lektury szkolnej, by najbardziej nawet pasjonujące dzieła zostały uznane przez młode pokolenie za nudne piły. Podejrzewam czasem, że hołdują temu poglądowi również - skądinąd przecież pełni inwencji i nie pozbawieni wyobraźni - ludzie teatru. Rezultat? Wystarczy zaliczyć jakieś dzieło, czy autora w poczet wielkiej klasyki, by teatry wystawiały ich z godnym samozaparcia pietyzmem, a publiczność przychodziła na przedstawienia głównie w celu uczestniczenia w rewii modnych niegdyś strojów. Wobec struktury naszego Teatru Telewizji, opartego na zasadzie jeszcze ciągle klasycznej, scenicznej dramaturgii, dotyczy to równie często telewizji. Z rzadka jedynie zdarzają się próby wyprowadzenia klasyki z martwych schematów. Kilka takich spektakli dało się jednak zauważyć i może warto zwrócić na nie uwagę, nawet gdy nie spotykają się one z jednoznacznym aplauzem. Dziwne jednak zresztą wydaje mi się, iż część widzów nie zdążyła się zorientować, że ma do czynienia z utworem klasycznym.
Ostatnio, dwa razy, w niebanalnej formie zaprezentował utwory, należące do wielkiej teatralnej klasyki, znakomity reżyser i popularny aktor filmowy („Westerplatte”), telewizyjny („Sąd ostateczny”) Zygmunt Hübner. Pokazał „Świętoszka” Moliera i „Poskromienie złośnicy” Szekspira. Oba te spektakle były próbą podania nie tyle we współczesnej, co dla współczesnego widza w strawnej formie dzieł dawnych mistrzów. Przy czym w pierwszym wypadku okazało się, że nie starzeją się myśli, w drugim - że Szekspir może być zabawny.
„Świętoszka” wystawił Hübner wraz z jego - można to tak chyba określić - kontekstem historycznym. Opowiadając o walce, jaką musiał stoczyć Molier o wystawienie swojej sztuki, podkreśla jednocześnie jej moralizatorski i ponadczasowy charakter. Oczywiście tej drugiej sprawie służy też wmontowanie „Świętoszka” we fragmenty „Improwizacji w Wersalu”, wprowadzające w tzw. kuchnię teatralną, a także - wprowadzenie do telewizyjnego studia. Osiągnięto w ten sposób podwójny "efekt obcości". Telewizja dopiero może spełniać marzenie Brechta o demonstrowaniu pewnych utworów w sposób pozwalający daleko posunięte łamanie konwencji - już chociażby dzięki czysto technicznym możliwościom, jakimi nie dysponuje teatr. Niegdyś aktorzy stawiali sobie za cel konstruowanie możliwie zwartych historyjek, zamkniętych fabuł, z których dopiero widz, czy czytelnik, miał wysnuć wnioski, nawet jeżeli podawano mu morał. Często zresztą, jak chociażby w wypadku „Świętoszka”, wyjątkowo perfidny. Dzisiaj widownia zgadza się jeszcze oglądać historyjki "do płaczu" lub "do śmiechu", autor jednak, który chciałby kontynuować zaszczytne posłannictwo teatru w dziedzinie kształtowania obyczajów, czy hierarchii wartości, musi być bardziej deklaratywny. Może dlatego realizatorzy sięgają po klasykę dla wyrażenia dzisiejszych treści w możliwie atrakcyjnej formie. Nie zastąpi również klasyki Teatr Faktów, lansujący jeden ze sposobów łamania iluzji rzeczywistości poprzez wprowadzenie iluzji obiektywnej prawdy. Dojdziemy zapewne i do tego, by Teatr Faktów musiał tworzyć możliwie żywe postacie, bo inaczej aktorzy nie będą chcieli ich grać, a widz nie zapamięta. Tymczasem - wobec totalnego braku utworów współczesnych w formie i treści - raz jeszcze przerabiamy klasykę. Nie bez pożytku dla publiczności. A Hübner, wmontowując swego „Świętoszka” w podwójnie mu obce ramy, nadał mu ogólniejszą, współczesną wymowę. Pokazując o co chodziło w sporze o tę sztukę, poddaje, o co może chodzić i dziś w wielu innych wypadkach, których nikt jeszcze nie opisał. Oczywiście, może się taki „Świętoszek” nie podobać, ale przestaje być historią o pewnym głupcu, który dał się kiwać - jak powiedzieliby zapewne współcześni widzowie, oglądając klasycznie nudne wystawienie tej sztuki. Znakomity, zapluty Tartuffe ze złym błyskiem w oku był jedną z najciekawszych ról Tadeusza Łomnickiego. Szkoda jednak, że wkrótce potem w „Poskromieniu złośnicy” ten świetny aktor uległ potwornej jakiejś manierze głosowej, obrażającej właściwie widza i partnerów. Tutaj triumfowała Magda Zawadzka - złośnica - Katarzyna niezwykle przekonująca - oraz wprowadzający atmosferę beztroskiej zabawy zespół Hagaw. Należało go chyba wzmocnić jakimś aktorem, który potrafiłby wyraźnie wypowiedzieć tych kilka kwestii, które włożono w jego usta. Bo przecież nowoczesność nie polega na eskalacji tonów na rzecz ich artykułowania...
Jan Struś
”Kobieta i Życie” nr 20, 16 maja 1971