Teatr Telewizji

premiera 23 maja 1969

reżyseria - Zygmunt Hübner

realizacja TV - Włodzimierz Gawroński

scenografia - Andrzej Cybulski

obsada:

Zygmunt August - Marek Walczewski

Barbara Radziwiłłówna - Krystyna Mikołajewska

Bona - Zofia Jaroszewska

oraz - Izabela Olszewska, Anna Seniuk, Marian Słojkowski, Bolesław Smela, Jerzy Nowak, Jerzy Zelnik, Antoni Pszoniak, Kazimierz Fabisiak, Ewa Ciepiela, Roman Wójtowicz, Euzebiusz Luberadzki


CO TO JEST I JAK TO NAZWAĆ? (Jerzy Milewski)

Mamy Rok Wyspiańskiego? Mamy. I wszędzie o tym aż huczy. Mamy czterosetlecie Unii Lubelskiej? Mamy. I wszędzie o tym jak dotąd, głucho. Jest okazja do prezentowania sztuki nie bardzo dokończonej, nie bardzo przemyślanej, nie bardzo - już powiedzmy szczerze - udanej tegoż Stanisława Wyspiańskiego o Zygmuncie Auguście. Kiedy grać takie rzeczy, jak nie przy rocznicowych okazjach?
Krakowski Teatr Telewizji zagrał i -myślę- wydobył z tego tekstu wszystko, co wydobyć było można. To znaczy niewiele. Możliwe, że koneserzy literaccy załamią ręce nad Waszym sprawozdawcą, ale literacko, dramatycznie i pod każdym innym względem Feliński ze swoją „Barbarą Radziwiłłówną” jest o całe niebo lepszy A w ogóle...
NARZUCENIE POZORNOŚCI
Między małżonkami trwają kłótnie o budżet domowy, ale naprawdę, to chodzi o to, że coś tam pękło w sferze emocjonalnej, a te złotówki których akurat do pierwszego brakuje, to po prostu pretekst. Pozorność.
W historii nie inaczej, Za ostatniego Jagiellona rozstrzygnęły się - koniec końców niekorzystnie - trzy wielkie sprawy historyczne. I co najmniej jeden wielki dramat. Trzy wielkie sprawy historyczne - to kwestia struktury społecznej kraju, kwestia struktury politycznej kraju i kwesta orientacji w polityce międzynarodowej. Ostatecznie nie załamały się szanse miast na rozwój taki jak na Zachodzie; skrystalizował się kierunek ku dominacji nie szlacheckiej, ale magnackiej. Jeśli o strukturę polityczną chodzi, to wyklarowała się - prawda, że jeszcze w fazie embrionalnej, ale już żywotnej - rzecz moim - jako prawnika - zdaniem najgorsza. Fasadowo ustrój demokracji szlacheckiej, faktycznie zaś... Gdybyż tylko oligarchiczna struktura! Oligarchiczna anarchia, faktyczny podział Rzeczypospolitej na kilkadziesiąt "państw" magnackich z władzą i prawem jak najbardziej absolutystycznym. Zawsze, w najlepiej funkcjonującym państwie i prawie, istnieje pewna luka pomiędzy literą prawa i instytucjami państwowymi a praktyką. Tu było coś zupełnie innego, nawet nie przepaść: odwrotność między prawem a życiem. No i ta Unia Lubelska... Konserwatywni historycy ze szkoły krakowskiej - a za nimi ostatnio profesor Konstanty Grzybowski („Rzeczy odległe a bliskie- rozmyślania o historii Polski”, kupcie koniecznie, jeśli jeszcze zdołacie...) - widzą w tym akcie źródło wszystkich dalszych nieszczęść. Trzy kwestie historyczne o największym znaczeniu. I do tego dramat o napięciu zaiste trudnym do wyobrażenia. Oto koniec końców zawodzą próby "dogadania się" światłego króla z najbardziej światłą i politycznie dojrzałą częścią społeczeństwa. Coś między nimi stanęło, coś wsypało piasek w tryby naturalnej i pożądanej, zdawałoby się współpracy, na którą w gruncie rzeczy obydwie strony miały wielką chęć.
A tu nic - tylko ta Radziwiłłówna. Przecież to - prawda, że ostry politycznie epizod z początków panowania. Umarła w maju 1551, panowanie Zygmunta Augusta trwało jeszcze dwadzieścia lat i właśnie w tym następnym dwudziestoleciu, kiedy nie było ani "problemu Barbary" ani "problemu Bony" działo się wszystko to, co najważniejsze.
W potocznej zaś świadomości historycznej (która jest bardzo ważna, bo jest czynnikiem kształtującym kulturę polityczną, a od niej zależy powodzenie społeczeństwa w stopniu chyba nie mniejszym, niż zdrowie od stopnia wiedzy o higienie) tak już zostało: piękna Barbara, Bona licho wie jaka, uwikłany w miłosne perypetie król Zygmunt August. Pozorność.
CO TO JEST I JAK TO NAZWAĆ?
To skupianie się uwagi ludzkiej nie na tym, co naprawdę istotne, co ma decydujące znaczenie, ale na problemach trzeciorzędnych, pozornych mniemanych czasami można zauważyć we wszystkich epokach i pod każdym - chyba? - kątem szerokości geograficznej, nie tylko w życiu społecznym, ale także jeśli idzie o sprawy osobiste. Poddajmy się uczciwej (ale, powtarzam, uczciwej) autoanalizie, dostrzeżemy u samych siebie sporo tego rodzaju objawów.
Co to jest, jak to nazwać? Zwyczajna niedoskonałość umysłu. Na pewno i to. Błyskotliwość, "fotogeniczność" pewnych zjawisk, które - choć nie ważne, same rzucają się w oczy. Na pewno i to. W końcu - jeśli mamy wrócić do przedstawienia, które stało się pretekstem do tych rozważań - wątek Barbary i Zygmunta jest naprawdę efektowny i trudno dziwić się literatom, że pióro ich kieruje się właśnie w tę stronę.
Ale na dnie zjawiska jest chyba coś jeszcze,. Przysłowiowe uchwycenie byka za rogi, to nie tylko kwestia sprawności intelektualnej. To także kwestia odwagi. Odwagi spojrzenia faktom - wszelkiego rodzaju: z życia osobistego, z historii, z teraźniejszości - w oczy. Bo jak się już raz im spojrzy w oczy, bo jak się już raz zdefiniuje problemy istotnie ważne, a nie pozorne, to później trzeba zdobywać się na wysiłek i odwagę, żeby stawiać temu wszystkiemu czoła.
Pewna moja koleżanka ze studiów - Boże, ileż to już lat! - opowiadała jak natarczywie atakują ją problemy tego rodzaju, jak odniesienie sukni do pralni, zapłacenie rachunku za telefon itp. w czasie, kiedy naprawdę ważne jest tylko jedno: kucie do egzaminu.
Co to jest i jak to nazwać? Nie podejmuję się odpowiadać na te pytania. To sprawa książki, nie felietonu. Książki, która by opowiedziała jak to (zupełnie zgodnie z prawem monetarnym Kopernika) kiepskie, pozorne, fałszywe problemy wypierają problemy istotne, realne, decydujące; jak uciekamy z kręgu kontrowersji realnych i ważnych w krąg kontrowersji troszeczkę urojonych, troszeczkę... ułatwionych. Podobnie jak zły pieniądz wypiera pieniądz dobry.
TROCHĘ PRZYZWOITOŚCI:
Dość daleko odbiegliśmy od krakowskiego przedstawienia i Zygmunta Hübnera: wrócimy pod koniec do niego samego. Wrażenie najogólniejsze? Miałbym zastrzeżenia do roli Barbary Radziwiłłówny (B. Mikołajewska). Przesłodzona. To przecież wielka pani w europejskim formacie; pomińmy dość bogatą literaturą o jej - nie zawsze przystojnych - przygodach erotycznych, trzymajmy się tekstu sztuki; przecież ta wdowa po dostojniku litewskim Gasztołdzie doskonale zdaje sobie sprawę, jakim wyzwaniem politycznym jest jej małżeństwo. Idzie na to, nie można więc jej robić tak na dziewczęco i na słodko.
Natomiast podobała mi się bardzo Bona (Z. Jaroszewska). Zwykle - mam na myśli sztukę Felińskiego - próbuje się rozegrać tę postać w konwencji sprzeczności między macierzyństwem a polityką. Tu nic z tych rzeczy. Jest znakomity portret polityka, który przegrał swoją grę i ma pełną tego świadomość. Zygmunt August? M. Walczewski, kreujący tę postać mógł wziąć bardziej pod uwagę fakty znane z historii; że był to polemista niezrównany, mistrz parlamentarnej szermierki, a jednocześnie ktoś - przynajmniej w tym okresie - odcinający się wyniośle od "poddanego mu" społeczeństwa, ostentacyjnie podkreślający nie tylko swoją królewskość, ale i kulturalną "inność".
Tak oto - dla przyzwoitości - dzielę się swoimi uwagami ze spektaklu teatralnego, naprawdę zaś przez cały czas ciąży nade mną pytanie o mechanizm sprawiający, że w potocznej świadomości pozostał ten problem pozorny - z Barbarą Radziwiłłówną - gdy rzeczywiste problemy...
Jerzy Milewski
”Kierunki” nr 23, 8 czerwca1969

ZYGMUNT AUGUST (spol)

Zżerany przez straszliwą chorobę coraz bardziej już słabnącą dłonią pisze Wyspiański swój ostatni, niedokończony utwór: Zygmunta Augusta. Skazany na śmierć poeta pisze optymistyczną tragedię o skazanej na śmierć Barbarze i jej królewskim małżonku, Zygmuncie Auguście. Pisze póki pióro utrzymać może w dłoni, a kiedy mu z dłoni wypada - jeszcze dyktuje, komentuje, informuje. On, on jeden, umierający przez lata, potrafi wyjść poza melodramatyczną konwencję wątku Augusta i Barbary i pokazać, jak z bólu i cierpienia może zrodzić się czyn i wielkość: Unia Lubelska. Tak jak z jego cierpienia i bólu zrodziły się ostatnie dzieła i to najostatniejsze: Zygmunt August. Więc chociaż trudno je do arcydzieł zaliczyć, dobrze się stało, że ten rzadko grywany dramat poznało parę milionów Polaków w Roku Wyspiańskiego. Czy w kształcie najdoskonalszym? Marek Walczewski, kreujący postać króla, ma jakąś niedbałą miękkość, która była też i w jego Zygmuncie. Całe partie dialogu przekazywał z tą właśnie niedbałością, gubiąc temperaturę tego poematu dramatycznego - mówił z niewiarą, wybijając natrętne rymy, jakby chciał obniżyć poetyckie walory tego poematu dramatycznego. Tylko w kulminacjach dramatycznych brał tony wysokie, przejmujące. Być może w odbiorze tej postaci przeszkadzała kreacja Gogolewskiego w warszawskim Teatrze Dramatycznym. Bez oporów natomiast odbierało się Barbarę Krystyny Mikołajewskiej - chyba nie królewską, ale właśnie w królu szczerze zakochaną, tragicznie zakochaną bo już w przeczuciu tragedii i śmierci. Wydaje się, że - chyba wbrew Wyspiańskiemu - więcej tu jednak dramatu serc niż wielkości Zygmunta po śmierci Barbary a więc tego, co w dziele najważniejsze. Oczywiście: nie historii trzeba się uczyć od Wyspiańskiego, chociaż do tego dramatu solidnie się przygotowywał przez lata cale, pokazał więc rzecz tak jak ją pokazywali nasi historycy za życia poety, a więc niewinną słodką Barbarę i Bonę trucicielkę (kreacja Zofii Jaroszewskiej). Ale po Barbarze było jeszcze 21 lat rządów nie najgorszych dla kraju przecie, co rysuje się perspektywicznie u Wyspiańskiego.
spol
”Słowo Powszechne” nr 125, 24 maja 1969

ZYGMUNT AUGUST (?)

Dzieje miłości i małżeństwa Zygmunta Augusta i Barbary Radziwiłłówny to jeden z najpopularniejszych fragmentów polskiej historii. Nic dziwnego, że wziął go na warsztat również Stanisław Wyspiański - autor, dla którego dzieje Polski były głównym tworzywem dramatycznym.
W dniu 23 maja telewizja nada z Krakowa dramat Wyspiańskiego pt. "Zygmunt August". Reżyserem spektaklu jest Zygmunt Hubner.
- Dramat ten powstał pod koniec życia poety i składa się z luźnych scen - mówi Zygmunt Hubner. - I może dlatego tyle w tym ledwo naszkicowanym utworze tkwi możliwości, wynikających z wyboru. Najważniejszy dla mnie jednak i najciekawszy pozostaje dramat psychologiczny osnuty wokół Zygmunta Augusta. Barbara jest u Wyspiańskiego postacią tylko naszkicowaną, tekst pozostawia tu wiele możliwości interpretacyjnych. Zygmunt August oczywiście idealizuje swą piękną małżonkę. Miłość daje mu siły do walki nie tylko o pozycję Barbary; sejmowe dyskusje na temat jej koronacji to jednocześnie dyskusje na temat losu państwa i roli władcy. Król, którego obraz przekazuje Wyspiański, jest romantycznym kochankiem, nie przestając być królem. To temat niemal corneillowski - miłość i obowiązek; tutaj pójście za prywatnymi skłonnościami równa się potwierdzeniu wartości człowieka, jego przydatności jako króla i władcy. A zamkniecie dramatu sceną na sejmie w Lublinie, podpisaniem unii polsko-litewskiej, jest kontynuacją niekompromisowej postawy króla, zaznaczonej w scenach początkowych. Chyba więc opinia o Zygmuncie Auguście panująca od lat w literaturze, jest krzywdząca. Był to, jak wskazują źródła historyczne, znakomity dyplomata, człowiek górujący nad swym otoczeniem inteligencją i politycznym rozeznaniem. Takim też pokazuje go Wyspiański.
W roli króla wystąpi Marek Walczewski, Barbarę Radziwiłłównę zagra Krystyna Mikołajewska.

ZYGMUNT AUGUST (g)

Teatr telewizji w Krakowie zaczyna powoli zdobywać rangą, odpowiednią do tej, jaką miasto to ma w naszym życiu teatralnym. dowodem tego może być "Zygmunt August" Stanisława Wyspiańskiego, wystawiony w piątek 23 bm. w reżyserii Zygmunta Hubnera. Bardzo ładne przedstawienie, zwarte, jasne i wytrawnie zagrane. W ciągu jednej godziny ożył na ekranie dramat osobisty i polityczny króla, jego miłość do Barbary i starcie z możnowładcami, boleść po śmierci ukochanej i przezwyciężenie tej boleści czynem i działaniem dla dobra kraju. Dramat, który zabrzmiał pięknym słowem, czystym tonem poezji, prawdą uczuć i myśli. Warto zwrócić uwagę na naturalność, wolną od jakiegokolwiek namaszczenia niemal konwersacyjność, z jaką aktorzy mówili wiersz Wyspiańskiego. Marek Walczewski - mimo kilku przejęzyczeń - zagrał Zygmunta Augusta sugestywnie i wyraziście, niczego nie uronił z piękna wspaniałej apostrofy do mowy polskiej. Krystyna Mikołajewska była Barbarą Radziwiłłówną pełną ujmującej prostoty. Zofia Jaroszewska pokazała swój kunszt aktorski w roli Bony. Bardzo starannie obsadzeni byli aktorzy w licznych rolach możnowładców. I dobrze mówili tekst, co też jest godne podkreślenia.

ZYGMUNT AUGUST (Zofia Sieradzka)

Ostatnia sztuka Stanisława Wyspiańskiego. Pisał ją, a właściwie dyktował, już śmiertelnie chory; nie doczekał się jej scenicznej premiery. Może dlatego żal Zygmunta nad umierającą Barbarą brzmi szczególnie przejmująco, a nawoływanie do zjednoczenia narodu w imię słusznych i szlachetnych haseł ma poniekąd cechy testamentu poety, dla którego wszystko co polskie, było zawsze bliskie i ogromnie ważne.
"Zygmunta Augusta" pokazał nam ośrodek krakowski w kulturalnej reżyserii Zygmunta Hubnera, opracowaniu muzycznym Jerzego Kaszyckiego i scenografii Andrzeja Cybulskiego. Spektakl realizował w telewizji Włodzimierz Gawroński. Główne postacie miłującej się pary królewskiej grali Krystyna Mikołajewska i Marek Walczewski. Ona kochająca, słodka i piękna, on bardziej przekonujący w roli męża niż króla. W wielkiej scenie starcia z możnowładcami, w której stara się złamać ich upór i uprzedzenia, by przeprowadzić swą wolę i ogłosić ukochaną żonę królową - zabrakło mu owej namiętnej pasji niezbędnej dla tego typu tyrad. Swoiste podawanie wiersza również nie sprzyjało wydobyciu myśli poety. A jak zwykle w utworach Wyspiańskiego - i w tym ostatnim jego dziele aż kipi od różnych problemów i namiętności.
Wiadomo, że wiersz Wyspiańskiego nie jest łatwy. Jest zmienny i kapryśny jak myśl poety, ale i jak ona godzien uwagi i starannego opracowania. Spokojny intelektualizm Walczewskiego dziwnie nie zgadzał się ani z tym, co przeżywał na scenie Zygmunt August, ani tym bardziej z osobowością samego autora. W epizodycznych rolach matki (królowa Bona) i siostry króla (Anna Jagiellonka) bardzo ciekawie wypadły Zofia Jaroszewska i Izabela Olszewska, świetnie podbudowujące nastrój tej rodzinno-królewskiej tragedii.
W Jubileuszowym roku stulecia urodzin genialnego malarza, poety i dramaturga, teatry nasze mają w swym repertuarze najwybitniejsze jego sztuki, nie są więc zainteresowane tym, by "Wesele" czy "Wyzwolenie" pokazywać w telewizji. Nie krytykujmy zatem wyboru, dzięki któremu oglądamy w telewizji mniej znane i rzadziej grywane utwory Wyspiańskiego. Żal jednak, gdy zamysłu tego nie wieńczy pełen sukces.
Teatr TV Kraków (23.V.1969) Stanisław Wyspiański: "Zygmunt August". Reżyseria - Zygmunt Hubner. Reżyseria telewizyjna - Włodzimierz Gawroński. Opracowanie muzyczne - Jerzy Kaszycki. Scenografia - Andrzej Cybulski. Wykonawcy: Marek Walczewski, Krystyna Mikołajewska, Zofia Jaroszewska, Izabela Olszewska, Anna Seniuk, Andrzej Pszoniak, Kazimierz Pabisiak, Jerzy Zelnik i inni.

[23 V...] (W.)

23 V - W Roku Wyspiańskiego oglądamy w TV programy ukazujące nie szczytowe wprawdzie, ale za to dość rozległe i mniej znane połacie jego twórczości. Do styczniowego "Cyda" oraz widowiska-montażu Hanuszkiewicza "O Wyspiańskim" dołączył teraz z Krakowa Zygmunt Hubner z "ZYGMUNTEM AUGUSTEM". Nie tragedia to wprawdzie, w sensie klasycznym, lecz raczej sceny historyczne, w których Wyspiański ukazał dramat osobisty i polityczny ostatniego z Jagiellonów: miłość, walkę z przeciwnymi królowej gnatami i rozpacz po zgonie Barbary, którą jeno oddanie sprawom publicznym przezwyciężyć mogło...
Nie wiem, czy wszystko to - wyłożone wierszem jędrnym i czystym, ale... "wyspiańskim" i, wbrew pozorom, niełatwym (z ulubieniem rymów męskich, jednosylabowych, z nieomijaniem rymów gramatycznych), brzmiącym dziś podniośle, lecz już archaicznie - przyjęte i pojęte by zostało przez tzw. popularnego odbiorcę, do którego chce trafić Teatr TV - gdyby nie powszechna niemal znajomość legendy o zakochanym monarsze Zygmuncie, złej Bonie-trucicielce i słodkiej a nieszczęsnej Barbarze. Melodramatyczną tę historię z życia sfer koronowanych - tym smutniejszą, że za tło miała bezpotomność ostatniego z rodu i późniejsze klęski narodowe ("Ty śpisz, Zygmuncie, a twoi sąsiedzi..." etc, pisał Franciszek Karpiński) - utrwalił w świadomości polskiej Jan Matejko, przedstawiając zbolałego króla przy zwłokach żony.
Dziś - przebrzydli odbrązawiacze - wiemy, że nie wszystko w dostojnym mariażu wyglądało tak sielsko-anielsko, że ani Barbara nie była tak bardzo cacy, ani Bona tak bardzo be. Ale te "rewizjonizmy'" historyczne nie dotarły do ogółu i po prawdzie nie bardzo go chyba obchodzą - więc wersja tradycyjna odpowiadała jego przekonaniom i musiała nią przypaść do gustu. Choć na obrazie czarno-białym, była jak trzeba kolorowa, a barwę zastąpił przepych dekoracji i kostiumów. Nawet w pewnym momencie Walczewski-Zygmunt zasiadł na łożu Mikołajewskiej-Barbary jak na obrazie mistrza Jana z ulicy Floriańskiej - co było oczywiście świadomym zabiegiem reżysera i scenografa (A. Cybulskiego). W Krakowie ma się pod tym względem dobre rozeznanie i wyczucie...
Ale przedstawienie musiało się podobać także bardziej wyrobionym widzom, którzy odbierali nie tylko melodramat w rodzinie królewskiej, lecz i głębsze treści dzieła Wyspiańskiego. Hubner wyakcentował związki i zależności miedzy osobistym a publicznym, miłością a obowiązkami władzy; po równi potraktował tkliwe wyznania swego królewskiego imiennika - i jego gniewne mowy tronowe. August - i choć w utworze o kompozycji rwanej, "obrazowej" - wypadł pełnie, oglądaliśmy go z rożnych stron i w rożnych wymiarach; Barbara okazywała i miłość, i dumę (bardziej kobiecą niż królewska), i rezygnację w scenie przedśmiertnej. Tylko Bona była namalowana jedną barwą, bo przez jej upór i zawziętość nie przebijała krzta miłości do syna, lecz ciasny i pyszny egoizm. Ale za to jak świetnie tę, "jednobarwną'* wściekłą, starą Włoszkę zasrała Zofia Jaroszewska!
Te trzy żywe portrety - na tle bogatej, pięknie filmowanej scenografii - będziemy pamiętać. Lecz godni pamięci byli i inni wykonawcy, świetnie zróżnicowani i, rzecz nieczęsta, znakomicie dający sobie radę z wierszem W ogóle nikt nie celebrował języka poetyckiego - i może, w tym także tkwiła jedna z tajemnic sukcesu przedstawienia. Akcentowanie fraz i rymów dodałoby mu patosu i niezwyczajności - a to sprzeciwiałoby się zamiarowi odtworzenia treści i uczuć ludzkich i "powszednich"; tymczasem "poezja jak proza" upowszechniła miłość i dramat koronowanych ludzi.