Teatr Telewizji
premiera 1 lutego 1988
reżyseria - Tomasz Lengren
przekład - Maria Skibniewska
realizacja TV - Barbara Borys-Damięcka
scenografia - Andrzej Kowalczyk, Anna Wunderlich
obsada:
Miss Lonelyhearts - Krzysztof Gosztyła
Shrike - Zygmunt Hübner
Betty - Maria Ciunelis
Pani Shrike - Pola Raksa
Pani Doyle - Anna Seniuk
Doyle - Marian Opania
Gates - Mariusz Benoit
Goldsmith - Sławomir Orzechowski
Staruszek - Edmund Fidler
oraz Magdalena Nawrocka, Lech Dyblik, Mariusz Grzegorzek
MISS SAMOTNYCH SERC (Beata Gościk)
Nathanie! West, a właściwie NathanWeinstein, amerykański pisarz pierwszei połowy naszego wieku, pozostawił po sobie poematy, szkice, opowiadania, wiele scenariuszy filmowych (współpracował z Hollywood) i dwie powieści: „Dzień szarańczy” i właśnie „Miss Lonelyhearts”. Twórczość to różnorodna w stylach i konwencjach. Jedyne, co ją łączy, to filozofia życiowa. Czarna, pesymistyczna, oparta na degradacji wartości..
Ameryka lat trzydziestych, redakcja „Post-Dispatch”. Najbardziej poczytną rubryką tej gazety jest kącik odpowiedzi na listy ludzi nieszczęśliwych, pokrzywdzonych przez los i kalek. Zwyczaj nakazywałby, żeby pocieszycielką była kobieta, jednak w tym przypadku Miss samotnych serc jest mężczyzną. Sam naczelny redaktor „Dispatcha" określa ten pomysł swoim najlepszym dowcipem z ostatnich dziesięciu lat. Jednak jest to dowcip makabryczny, 26-letni dziennikarz pełniący funkcję doradcy nieszczęśliwych reprezentuje filozofię, określającą nieobecność cierpienia jako jedyną autentyczną wartość, Z czasem Miss Lonelyhearts zrozumie, że cierpienia nie można usunąć z losu człowieka, że jest niezniszczalne.
Powieść Westa pomimo frapującej romansowo-sensacyjnej fabuły jest przede wszystkim przypowieścią o świecie, w którym człowiek poszukujący trwałej wartości, musi sfałszować swe wyobrażenie o rzeczywistości. Musi, gdyż nie przystaje ona do żadnych wartości. Fałszywe wyobrażenie o sobie w połączeniu z fałszywym wyobrażeniem o świecie to sposób na życie proponowany przez Nathaniela Westa w latach trzydziestych naszego wieku.
Przy okazji poniedziałkowego spektaklu może będzie warto zastanowić się, czy upływ czasu nie spowodował, że ucieczka przed samym sobą to raczej sposób na samounicestwienie, a nie na życie. Choć to pierwsze z pewnością jest o wiele wygodniejsze.
Beata Gościk
„Antena” nr 5, 27 stycznia 1988
MISS SAMOTNYCH SERC (Maria Wyrozembska)
Przenosząc na ekran prozę drugorzędnego amerykańskiego pisarza, twórcy przedstawienia „Miss samotnych serc” nie bardzo zdaje się wiedzieli, co chcą przez to osiągnąć.
Nathaniel West (1903-1940), zetknąwszy się z surrealizmem podczas dwuletniego pobytu
w Paryżu, próbował uprawiać ten kierunek na gruncie amerykańskim. Trzy jego powieści stanowiły zapowiedź intelektualnego dojrzewania, czwartą, czyli napisany w 1939 r. „Dzień szarańczy”, podnosił w randze literackiej fakt, że była to pierwsza satyra na wynaturzenia
i groteskowość Hollywoodu. W 36 lat po jej ukazaniu się została rozsławiona i dowartościowana intelektualnie i wizyjnie przez Johna Schlesingera, który zekranizował
„Dzień szarańczy” w r. 1975 (z Donaldem Sutherlandem i Karen Black) Niestety „Miss
samotnych serc” to chyba jednak ledwie szkic do powieści, której nie udało się w żaden porządek dramaturgiczny zorganizować autorowi scenariusza. Może więc nie tylko z winy reżysera powstał obraz płaski, trywialny przez iłustracyjność poszczególnych sekwencji,
których sensów reżyser zdaje się nawet nie silił się ogarnąć, objawiając raczej dość bezwolną bezmyślność wobec podsuniętego mu scenariusza. Brak w tym przedstawieniu przeżycia i ironicznego dystansu, obrazoburczej siły tej niby prowokacji. Wobec teoryjki Westa o upadku ideału chrześcijańskiego miłosierdzia w świecie w którym wszystko przeradza się w wynaturzony eros, aktor również od pierwszej do ostatniej sceny pozostał bezradny, w jakiś amatorski sposób nieobecny w roli, choć Krzysztof Gosztyła dał się już niejeden raz poznać jako aktor dużych możliwości. Tym razem nie pomógł reżyserowi. Natomiast Anna Seniuk i Marian objawili wręcz rozpasanie w charakterystyczności nie kontrolowanej przez prowadzącego przedstawienie reżysera i dość nie umotywowanej wobec retoryki partii wygłaszanych przez Zygmunta Hübnera. Twórcy widowiska nie zdołali więc uwierzytelnić chaosu ani grozy epoki, ani też stanu ducha owego „Miss” jako osobnika wstrząsanego przeżyciami, zwłaszcza gdy aktor w tej roli zredukował swoją ekspresję wyrazową do zera i zagrał postać bez wyobraźni i psychologicznej prawdy. Jedno co z tej „parodii kuszenia Chrystusa przez szatana" i „parodii dogmatu odkupienia przez miłość i śmierć" wynika dla telewidzów - to poczucie niesmaku, bo żadnych bluźnierczych zabaw polski, masowy zwłaszcza, widz bardzo nie lubi. A w ogólniejszym znaczeniu to, co wynika z tego kalekiego spektaklu, nie jest zbyt odkrywcze. Nie od dziś wiemy jakie dziecinne intelektualnie, miałkie psychicznie, ekstrawaganckie były manifestacje amerykańskich naśladowców i epigonów prądów estetycznych Europy sprzed sześćdziesięciu i więcej lat. To właśnie wiedzieliśmy i bez „dokonań kulturalnych" naszej TV w rodzaju spektaklu „Miss samotnych serc”. I jeszcze jedno nasuwa się pytanie, czy zdenerwowanym ludziom w napięciu przeliczającym relacje: podwyżki - rekompensaty, takiej właśnie „rozrywki potrzeba było w dniu 1 lutego? Teatr TV to przecież pozycja w wielkiej, obrazkowej gazecie, którą śledzimy wszyscy.
Maria Wyrozembska
„Ekran” nr 7, 18 lutego 1988