materialy/img/870/870_m.jpg

Teatr Telewizji

premiera 8 maja 1967

reżyseria i adaptacja - Zygmunt Hübner

przekład - Juliusz Stroynowski

realizacja TV - Anna Minkiewicz

scenografia - Krystyna Husarska

obsada:

Anna - Mirosława Dubrawska

Ross - Gustaw Holoubek

Greta - Iga Cembrzyńska

Szmidt - Gustaw Lutkiewicz

Koch - Czesław Roszkowski

Mach - Andrzej Zaorski

Maurer - Jerzy Radwan

Rosjanie - Krzysztof Kumor, Bogdan Łysakowski, Wiktor Nanowski, Bolesław Płotnicki


BERLIN, KWIECIEŃ-MAJ 1945 (Jerzy Eljasiak)

(fragment)

(...) przekonywająca i sugestywna jest sztuka wybitnego niemieckiego pisarza, pacyfisty i antyfaszysty (od 1932 roku na emigracji), autora „Na zachodzie bez zmian”, „Łuku Triumfalnego”, „Czasu życia i czasu umierania” - Ericha Marii Remarque'a OSTATNIA STACJA przedstawiona przez poniedziałkowy warszawski teatr TV w reżyserii Zygmunta Hübnera.
Sztuka ta powstała w rezultacie prac Remarque'a nad scenariuszem głośnego austriackiego filmu reż. Pabsta „Ostatni akt” (wyświetlanego także i w Polsce), a będącego kroniką końcowych dni Hitlera w piwnicach Kancelarii Rzeszy. Akcja „Ostatniej stacji” również toczy się na przełomie kwietnia i maja 1945 roku w Berlinie, a właściwie w jednym z berlińskich mieszkań. Zdarzenia tu następujące stanowią właściwie kondensację tego okresu. Oczywiście, można mieć uzasadnioną pretensję do autora, że tak zgrabnie połączył nici wszystkich wątków w jednym miejscu, niczym w powieści czy filmie sensacyjnym. Niemniej trzeba mu oddać sprawiedliwość: kameralne, wycinkowe potraktowanie obszernego "tematu Berlińskiego" dało w rezultacie utwór zwarty, frapujący od strony fabuły, nie gubiący bynajmniej historycznej perspektywy, trafnie oceniający problem winy i odpowiedzialności Niemców. A przy tym utwór napisany z ogromnym nerwem, z wyczuciem praw sceny, zawierający myśli i zdania wcale niebanalne, niebagatelne. Dla nas szczególnie cenne i interesujące są w sztuce Remarque'a (wystawionej po raz pierwszy w Berlinie Zachodnim w roku 1956) gorzkie słowa autora na temat przyszłej aktywności pogrobowców hitleryzmu, którzy nie pogodzą się tak łatwo z przegraną i w nowych warunkach będą "starali się odzyskać to, co w wyniku tej wojny Niemcy stracą". Słowa nie wymagające komentarza, w świetle obecnej sytuacji w NRF.
Poszczególne postacie sztuki znalazły w telewizyjnym spektaklu świetnych interpretatorów: Gustawa Holoubka (anty-faszysta, uciekinier z obozu), Mirosławy Dubrawskiej (pani Walter), Gustawa Lutkiewicza (SS-man Schmidt), Czesława Roszkowskiego (Koch). Iga Cembrzyńska początkowo grała postać nazbyt współczesną, później jednak utrafiła we właściwy ton roli.
Jerzy Eljasiak
„Sztandar Młodych” nr 112, 11 maja 1967

NA DWU BIEGUNACH (Leszek Goliński)

(fragment)

(...)Erich Maria Remarque doczekał się już wielu teatralnych i filmowych przeróbek, jego „Ostatnia stacja” grywana była na wielu scenach, a niedługo telewidzowie polscy będą mogli oglądać jedną z najwcześniejszych adaptacji filmowych „Na Zachodzie bez zmian”, która nie straciła do dziś nic na swoim dramatyzmie i artyzmie. Dramat Ericha Marii Remarque został przez warszawski Teatr Telewizji potraktowany z całym pietyzmem i był na pewno jednym z wybitniejszych spektakli tego teatru. Jeśli nawet miejscami tracił on łączność kwestii i scen, w sumie stanowił całość opartą na rzetelnej dramaturgii, całość wiarygodną i nie kryjącą pewnych elementów drastycznych. I właśnie dla tego była to opowieść wiarygodna i pasjonująca, doskonale przy tym zainscenizowana i obsadzona przez aktorów najwyższej miary, jak przede wszystkim Gustaw Holubek w roli Rossa, czy też Mirosława Dubrawska w roli Anny. Przywykliśmy traktować próby dramaturgiczne i scenariusze filmowe z tego okresu z dużą dozą sceptycyzmu, nauczeni wielu już doświadczeniami. Remarque potraktował ostatnie dni Berlina w sposób bardzo swoisty - przez pryzmat jednego pokoju i trzech osób, przez pryzmat ich reakcji psychicznych i moralnych na zachodzące w tych ostatnich dniach hitlerowskiego Berlina wydarzenia. Powstał z tego spektakl prawdziwie mocny, zwarty i pasjonujący. Dobry spektakl, za który należą się całej obsadzie aktorskiej i zwłaszcza reżyserowi Zygmuntowi Hübnerowi szczere słowa uznania.
Leszek Goliński
„Trybuna Ludu” nr 128, 10 maja 1967

REMARQUE NA MAŁYM EKRANIE (Tadeusz Frey)

Pisarstwo Ericha Marii Remarque'a nie jest pisarstwem najwyższej próby. Niemniej jednak Remarque był i jest bardzo poczytny. "Droga powrotna" wstrząsnęły całym pokoleniem. Postacie z "łuku triumfalnego" stały się wzorem, godnym nasladowania, dla wielu ludzi. "czas życia i czs śmierci" stanowi sugestywny obraz Niemiec okresu wojennego (mimo iż pisarz wyemigrował ze swojej ojczyzny już w roku 1932 i znał Niemcy z lat wojny jedynie z relacji), a "Noc w Lizbonie" zniknęła w ciągu kilku godzin z półek księgarskich. Remarque był pisarzem typowo pacyfistycznym. "Na zachodzie bez zmian" ukazuje bez osłonek, z przerażającą brutalnością, grozę wojny, rodzi bunt i opór przeciwko bezmyślnemu niszczeniu dorobku człowieka,przeciwko bezsensownej śmierci żołnierza. Nie wskazuje jednak na żadne siły, które mogłyby się przeciwstawić wojnie, które mogłyby nie dopuścić do straszliwej rzezi. Sam pacyfizm Remarque'a zupełnie jednak wystarczył hitlerowskim władcom. Sam pacyfizm Remarque'a zupełnie jednak wystarczał hitlerowskim władcom. Jego ksiązki spłonęły na stosie, obok wielu innych najwybitniejszych dzieł literatury niemieckiej.
W okresie powojennym poglądy Remarque'a uległy pewnej ewolucji. "Czas życia i czas śmierci" ukazuje nie tylko zezwierzęcenie SS-owskich siepaczy, ukazuje nie tylko politykę zagłady hitleryzmu, lecz wskazuje również na siły, które - mimo swej izolacji i słabości - usiłują walczyć z nazizmem. Teatr TV zaprezentował nam dramat Remarque'a "Ostatnia stacja". Rzecz dzieje się tuż przed kapitulacją Niemiec i zdobyciem Berlina. Na ulicach stolicy Niemiec toczą się walki z nacierającymi oddziałami radzieckimi. W mieszkaniu Anny zjawia się niespodziewanie dziwny gość. Jest nim więzień obozu koncentracyjnego

Korzystając z zamieszania, spowodowanego nalotem, zabił konwojującego SS-mana i uciekł. Szukając schronienia znalazł się - zupełnie przypadkowo- w mieszkaniu Anny. W niedługi czas po nim zjawiają się nowi. goście SS-owski patrol, szukający zbiega. W czterech ścianach mieszkania rozgrywa się pełen napięcia dramat. Przed Anną wyłaniają jakże trudne problemy natury moralnej. Czy ma ratować nieznanego zbiega, czy ma narazić się na niechybną śmierć w wypadku wykrycia, iż udzieliła temu zbiegowi azylu, czy tez ma wydać uciekiniera w ręce SS-owskich oprawców? Anna dokonuje wyboru: ratuje ściganego człowieka. Ostatnia "stacja" staje się dla zbiega stacją życia a nie śmierci. Sztuka - podobnie jak powieści Remarque'a - skonstruowana jest niezwykle zręcznie. Sensacyjna, bardzo wartka akcja trzyma widza przez cały czas w niesłabnącym napięciu. Refleksje przychodzą nieco później. Wydaje się, iż psychologiczne sylwetki zostały nakreślone w sposób dość uproszczony.
Mimo tych obiekcji "Ostatnia stacji była niewątpliwie pozycją interesującą. Do powodzenia sztuki przyczyni się w dużej mierze znakomita gra w wykonawców. Na pierwszy plan wysunął się Gustaw Holoubek, który stworzył przejmującą, prawdziwą sylwetkę ściganego więźnia. Pięknie i sugestywnie zagrała swoją rolę M. Dubrawska (Anna). Trochę zbyt trzpiotowata była I. Cembrzyńska w roli młodej głupiutkiej Grety. Bardzo podobał się G. Lutkiewicz jako podoficer SS. Reżyseria Hiibnera trafnie wydobyła walory sztuki. Scenografia J. Husarskiej bez zarzutu.
Skoro mowa o teatrze TV warto odnotować jedną z pozycji, która - moim zdaniem - zasługiwała na uwagę. Mam na myśli sceny dramatyczne, oparte na "Wrześniu" Putramenta pt. "Ostatnie rozmowy". Niejednokrotnie zajmowałem się zagadnieniem adaptacji utworów powieściowych dla telewizji. Przeważnie te adaptacje nie wzbudzały mego entuzjazmu. Zbyt wierne i dosłowne trzymanie się tekstu powieści czyni adaptację zupełnie niestrawną dla widza. Zbytnia dowolność natomiast daje fałszywy obraz powieści. Czy znaczy to, iż nie było adaptacji udanych? Takiego twierdzenia nie zaryzykowałbym. Przypominam sobie kilka dobrych adaptacji (między innymi niektórych opowiadań T. Manna), ale zaliczyłbym je raczej do wyjątków. W każdym razie nie do reguły. Adaptacja "Września" była - moim zdaniem - bardzo udana. Tu trzeba się jednak zastrzec, iż "Ostatnie rozmowy" były w zasadzie adaptacją pierwszej części powieści - do momentu wybuchu wojny. Mimo tego ograniczenia zadanie było diabelnie trudne. "Wrzesień" ma (również i w pierwszej części) wiele wątków, bardzo trudnych do przeniesienia na mały ekran (mnogość postaci, częste zmiany środowiska, w którym rozgrywa się akcja itp.). Realizatorzy (scenariusz TV - S. Magdzin, reżyseria - A. Konic) wybrnęli z tego trudnego zadania zręcznie. Przyjęli jedną centralną postać - ministra Burdę- Orzelskiego i wokół tej postaci rozegrali różne akcje. W ten sposób otrzymaliśmy zwarte, interesujące widowisko sceniczne, wskazujące dużo "nerwu dramatycznego". W "Ostatnich rozmowach" obsada aktorska była również doskonała. Główną rolę - jeśli można użyć tutaj tego określenia - zagrał Mariusz Dmochowski (min. Buda). W pozostałych rolach wystąpili (między innymi): L. Korsakówna, H. Skarżanka, W. Mazurkiewicz, E. Fetting, J. Kaliszewski, I. Śmiałowski, Z. Sawan, J. Matyjaszkiewicz.

OSTATNIA STACJA (A.O.)

Teatr Telewizji. E. M. Remarque: "Ostatnia stacja". Tłumaczenie - J. Stroynowski. Opracowanie tekstu i reżyseria - Z. Hübner. Scenografia - J. Husarska. Reżyseria tv - A. Minkiewicz. Premiera 8.V. 67 r.
S. Treugutt słusznie powiedział w słowie wstępnym, że Remarque pozostanie w literaturze przede wszystkim jako autor powieści "Na Zachodzie bez zmian". Ta książka przemawia do nas nadal jako wstrząsający krzyk protestu przeciwko okrucieństwu i bezsensowi wojny, a jej siła wywodzi się z autentycznych przeżyć Remarque'a na froncie I wojny światowej. Później poznaliśmy kilka innych książek tego autora, ale nawet najlepsza z nich, za jaką uważam ..Czas życia i czas śmierci", ustępuje tej pierwszej. Wszystkie słabości Remarque'a z "Łuku Triumfalnego", "Czarnego obelisku" można bez trudu odnaleźć w "Ostatniej stacji". Przewaga szlachetnych intencji nad treścią intelektualną, zamiłowanie do wygłaszania niezbyt oryginalnych i odkrywczych sądów o świecie i ludziach, sporo płytkości i mielizn, skłonność do sytuacji melodramatycznych - oto niepełny rejestr grzechów, które obciążają od lat konto Remarque'a. Nie przykładajmy jednak do tego pisarza miar najwyższych, pamiętajmy również, że Remarque'a-dramaturga poznaliśmy w sytuacji szczególnie dla niego niekorzystnej. Groza ostatniej wojny i okrucieństwa hitleryzmu tkwią jeszcze w każdym Polaku,każdy z nas ma własną miarę wspomnień i wyobrażeń i dlatego najmniejsze nawet potknięcie autora budzi w nas natychmiastowy sprzeciw. Ważniejsze i bardziej istotne jest, że Remarque, który spędził lata wojny na emigracji, nie miał więc własnych doświadczeń z Berlina 1945 r., potrafił jednak doskonale oddać klimat tych ostatnich dni hitlerowskiego piekła. Na dobro autora trzeba też zapisać, że wszystkie postacie, które autor wprowadził na scenę są pod względem psychologicznym prawdziwe i przekonywające. Ważne jest też, że- głośny pisarz - i to pisarz niemiecki dokonał tak śmiałego obrachunku z hitleryzmem i to z pozycji, które każdy z nas uznaje za swoje. Mówi o sprawach oczywistych, dla nas wręcz elementarnych, ale mówi to z głęboką wewnętrzną pasją, z przekonaniem prawdziwego antyfaszysty. Warto tu może wspomnieć, że w NRF był ofiarą nagonki za zdanie, które w "Ostatniej stacji" włożył w usta esesmana: "Potem my tu znów, może niezupełnie jawnie, ale jednak będziemy". Silnie przemawia też do polskiego słuchacza epilog sztuki, gdy Ross, b. więzień hitlerowski, deklaruje z mocą, że "postaramy się o tym nigdy nie zapomnieć". Reżyser Z. Hübner dokonał w tekście sztuki niezbędnych skrótów i bardzo starannie przygotował przedstawienie zapewniając mu trafną obsadę. G. Holubek stworzył ciekawą, niebanalną postać. Jego Ross nie był nieskazitelnym, z jednej bryły wykutym bohaterem, ale człowiekiem z krwi i kości, w pełni prawdziwym, który zależnie od sytuacji i stopnia grożącego mu niebezpieczeństwa, przechodzi od obezwładniającego, ludzkiego strachu do odważnego działania. Holoubek znakomicie odtwarzał wielkie napięcie nerwowe, głównie poprzez grę biegających, zalęknionych oczu w twarzy na pozór spokojnej. Partnerką godną tego wielkiego aktora okazała się M. Dubrawska, którą w Teatrze TV rzadko widujemy w tak wielkich rolach dramatycznych. Postać Anny jest bardzo złożona i trudna do odtworzenia. Dubrawska poprowadziła tę rolę wręcz doskonale. Anna od pierwszej chwili nosi w sobie jakąś nieznaną tragedię, która każe odgrodzić się od świata i tylko milczącą obojętnością przeciwko niemu protestować. W miarę angażowania się w obronie Rossa Anna przechodzi coraz wyraźniejszą ewolucję psychiczną. Odżywa wewnętrznie jako człowiek i jako kobieta. To budzenie się z letargu. Dubrawska pokazała w sposób doskonale świadczący o jej możliwościach aktorskich. Trzecią ważną postać esesmana Schmidta grał G. Lutkiewicz. Ten wytrawny aktor poradził sobie dobrze z tą bardzo ważną rolą. Było to zadanie szczególnie trudne, gdyż tu tekst Remarque'a mógł wzbudzać najwięcej zastrzeżeń. Młodą i ponętną ale prymitywną i chciwą, przywiązaną do życia mieszczaneczkę, która potrafi urządzić się w każdej sytuacji, była I. Cembrzyńska. W epizodycznej, wstrząsającej roli Kocha wystąpił Cz. Roszkowski. Bardzo plastyczne i głęboko ludzkie sylwetki radzieckich żołnierzy stworzyli: W. Nanowski, B. Płotnicki, B. Łysakowski i K. Kumor.
Wystawienie tej sztuki Niemca-antyfaszysty w wigilię rocznicy zwycięstwa nad hitleryzmem było szczęśliwym i wymownym pomysłem.

OSTATNIA STACJA (Zbigniew Podgórzec)

Remarque jest pisarzem niesłychanie popularnym. Popularność ta wynika przede wszystkim z pacyfizmu autora "Na zachodzie bez zmian". W naturalistyczny sposób starał się on przedstawić pierwszą wojnę światową jako przerażający apokaliptyczny koszmar. Wykorzystując swą wiedzę polityczną o Niemczech hitlerowskich, pod koniec życia stworzył Remarque powieści, które nie były już tylko wstrząsającym obrazem epoki, lecz ukazywały faszyzm i zbrodnie wojenne ("Czarny obelisk", "Czas życia i czas śmierci"). Pisząc je poznawał dokumenty związane ze zbrodniczymi dziejami III Rzeszy. Szczególnie interesowało go zakończenie zawinionej przez Niemców tragedii: ostatnie dni Berlina i Hitlera. Przy okazji powstał scenariusz znanego filmu "Ostatni mur" oraz sztuka teatralna "Ostatnia stacja". Jej prapremiera odbyła się w Renaissance Theater w Berlinie zachodnim w 1956 r. W sztuce przedstawiona jest sytuacja wręcz nieprawdopodobna, a mimo to, dzięki talentowi pisarza, który uprawdopodobnia zdarzenia mistrzowskim dialogiem, utwór stanowił jakby syntezę losów Niemiec. Treścią "Ostatniej stacji"
jest nie tylko polityka i losy narodu niemieckiego. Remarque zastanawia się jacy będą po wojnie ludzie, jeśli wojna pozbawiła ich ludzkich uczuć? Ukazuje straszliwe skutki wojny w psychice człowieka w sposób podobny jak Borowski. Nie moralizuje, lecz relacjonuje. Nie wyciąga wniosków, ale oskarża. Bohaterowie sztuki nie potrafią ani kochać, ani też cieszyć się z zakończenia wojny. Zbyt wiele przeżyli. Kierują się, jak zwierzęta, instynktem. Anna odruchowo ukrywa więźnia Rossa, Ross broni się przed śmiercią, chce po prostu żyć. Sztuka kończycie tragicznym pytaniem Anny o to, czy potrafimy o tym wszystkim zapomnieć. Ross odpowiada, że postaramy się o tym wszystkim nigdy nie zapomnieć.
Telewizyjną wersję scenariusza opracował sam reżyser widowiska, Zygmunt Hiibner. Udało mu się oczyścić utwór ze wszystkich zbędnych elementów, zarówno literackich, jak i teatralnych. Przykrawając tekst literacki do wymiaru małego ekranu nie kierował się wyłącznie didaskaliami. Dla Hiibnera Teatr TV nie stanowi tylko mechanicznej sumy literatury i teatru scenicznego. Adaptacja telewizyjna "Ostatniej stacji" może być wzorem zabiegów tego rodzaju. Hiibner zmienił przede wszystkim rytm dialogu. W scenariuszu telewizyjnym nie ma długich wypowiedzi lecz dominuje potoczna mowa oparta na wymianie krótkich zdań. Nie ujął przy tym adaptator nic z problematyki. Zarówno sprawy polityczne, jak i wątek psychologiczny zyskały tylko na klarowności. Wyraźnie wyeksponowano myśl autora o doświadczeniach wojennych, których nie można wymazać z pamięci oraz zawartą w sztuce przestrogę przed rozpętaniem nowej pożogi wojennej.
W realizacji swego scenariusza wykorzystał reżyser przede wszystkim scenografię. Ona podpowiadała widzowi nastrój drobnomieszczańskiego, niemieckiego mieszkania. Ona sugerowała wojenną powszedniość dni, w których Armia Czerwona zdobywała Berlin. Łóżko, szafa, kredens, stół - właśnie poprzez te rekwizyty poznawaliśmy osobowość mieszkanki pokoju, w którym schronił się Ross. Właśnie dzięki scenografii Krystyny Husarskiej mógł Hiibner utrzymać cały spektakl w konwencji inscenizowanego reportażu, ukazującego przeżycia kilku osób w ostatnich dniach wojny.
Gustaw Holoubek, którego nieraz widzieliśmy w rolach niemieckich oficerów stworzył tym razem postać odbiegającą od stereotypu. Ross, ukrywający się w przebraniu niemieckiego żołnierza, szczególnie odpowiadał jego specyficznemu aktorstwu. Zapewne dlatego, że Holoubek jest aktorem obsesji. Ross ukrywający swoją osobowość przed Anną i otoczeniem, obarczony bagażem dziesięciu lat, spędzonych w obozie koncentracyjnym i gnębiony kompleksem odpowiedzialności za winy swego narodu - wyposażony został przez Holoubka we wszystkie charakterystyczne cechy jego aktorstwa. A przede wszystkim w ową wrażliwość, której użycza najbardziej lubianym przez siebie postaciom. Była to jedna z jego najlepszych ról telewizyjnych. Annę grała Mirosława Dubrawska, która w sposób mistrzowski przedstawiła nam patologiczne studium strachu. W roli żony dezertera, który kiedyś zadenuncjował antyfaszystę, pogardzającej mężem i sobą, stworzyła wstrząsającą postać kobiety w stanie psychicznej depresji.
Widowisko "Ostatnia stacja" w reżyserii Zygmunta Hiibnera zaliczyć należy do sukcesów Teatru TV, zarówno propagandowych, jak i artystycznych. W spektaklu tym reżyser zespolił treści polityczne utworu z jego warstwą psychologiczną, nadając jednocześnie widowisku precyzyjny i jednolity kształt telewizyjny. Rodowód modelu teatru telewizyjnego, do którego zaliczyć należy "Ostatnią stację", bliższy jest niewątpliwie filmowi niż teatrowi. W tej konwencji oglądaliśmy już wiele przedstawień i można nawet zaryzykować twierdzenie, że realizm rodzajowy sprawdza się niemal dokładnie na małym ekranie. Dobrze, że Hiibner przypomniał nam o jego istnieniu.

PIÓRKIEM PO TELEEKRANIE (Jerzy Bober)

Między u. poniedziałkiem a czwartkiem mogliśmy poczynić dość interesujące porównania dwóch teatrów centralnego chowu: Teatru TV - nazwijmy go: normalnym i Teatru Sensacji. Od dramatu do farsy. Mowa o spektaklu Z. Hübnera, reżyserującego gościnnie własną adaptacji sztuki E. M. Remarque'a "Ostatnia stacja" - i o widowisku krypto-sensacyjnym, poprowadzonym przez J. Słotwińskiego, a napisanym przez M. Domańskiego - "Mord w hurtowni".
Sztuka znanego pisarza niemieckiego, twórcy słynnej powieści "Na zachodzie bez zmian" - przebywającego od początku ery hitlerowskiej na emigracji - dotyczyła ostatniego dnia II wojny światowej na terenie Niemiec. Autor rozegrał całą rzecz w sposób kameralny, ograniczając miejsce akcji do jednego pokoju, gdzie przedstawia dzieje właścicielki mieszkania, obciążonej winą denuncjacji antyfaszysty - do którego zdąża jego kolega, uciekinier z obozu koncentracyjnego. Drugi zbieg jest Żydem. W tum czasie patrol SS dokonuje poszukiwań uciekinierów. Obok - za ścianą rodzi się dziecko. Jako symbol trwałości życia. Dramat ostatnich chwil wojny potęguje wejście żołnierzy radzieckich i - "zmiana skóry" funkcjonariusza SS, który chce odegrać rolę więźnia kacetu, aby się uratować. Właścicielka mieszkania pomaga zbiegowi...
Jak widać, Remarque skoncentrował wcale zręcznie mnóstwo wątków w jakimś sensie dających przegląd sytuacji w całej Rzeszy przed jej upadkiem, a jednocześnie ukazał - jak będzie się wśród mętów społecznych i na zasadzie zakłamania - rodzić przyszłość odwetowa NRF.
Styl utworu jest charakterystyczny dla Remarque'a. Pacyfizm, katastrofizm - przy jednoczesnym obnażaniu obrzydlistwa społecznego III Rzeszy. Szlachetne tendencje, ale dość obficie podlane sosem melodramatu. Hübner usiłował zniwelować do minimum ów autorski ton, znany choćby z "Łuku Triumfalnego" i in. powieści. Po części ze skutkiem, choć nie ustrzegł np. G. Holoubka przed melodramatyczną presją, krzykliwością - ani G. Lutkiewicza przed takimi chwytami kameleona SS-owca. Nie ustrzegł, bo materia sztuki jednak dyktowała ów nie najczystszy tonik dramatyczny. Może najbardziej obronną ręką wyszła z całości widowiska - M. Dubrawska, choć i tu partie tekstu, dotyczące postawy moralnej nosiły cechy dwuznaczne, sprymityzowane artystycznie.
W sumie jednak spektakl mógł zaciekawić, a w związku z Dniem Zwycięstwa na pewno wypełnił swoje, pouczające - zwłaszcza dla młodzieży - zadanie.
Natomiast do tej pory, raczej z takim stylem farsy, jaką przedstawiono nam w ramach Teatru Sensacji - nie mieliśmy do czynienia. Autor granej takie w Krakowie sztuki "Ktoś nowy" - o której mówiono (i słusznie), że jest zmodernizowanym "produkcyjniakiern" - wykazuje duże uczulenie na współczesną obyczajowość. Nie bawi się w subtelności psychologizawania, sięga po satyrę nawet z rzędu i nie najwyższych ambicji literackich. Tym niemniej uderza celnie w przestępcze kliki i kliczki, kumoterstwo - demaskuje je trochę pogrubionym śmiechem, świadomie przeszarżowanym gatunkiem humoru. "Mord w hurtowni" pozornie przypomina skecze estradowe na temat "gminnych spółdzielni" - ale podteksty mają tu ogólniejszy wydźwięk - łapówkarstwa, bałaganu i złodziejstw gospodarczych, które wynikają również z braku naszej społecznej czujności. Farsa Domańskiego, pomimo cyrkowej klowniady - trafia
w poważne zagadnienia i jest przepojona pasją walki ze złem, jakie zakorzeniło się wśród zdeprawowanych bezkarnością - aferzystów, którzy wykorzystują dobro społeczne dla prywatnych zysków, dezorganizując nasze życie.
I chociaż nie zawsze humor tego utworu osiąga dobry poziom, to przecież można by tam odnaleźć kilka kapitalnych dowcipów - sterujących ku dydaktycznej rozrywce. Z kpiarsko inteligentnie pomyślaną postacią oficera MO, który prowadzi farsowe śledztwo i odkrywa bynajmniej nie farsowe przestępstwa.
Na koniec trzeba odnotować, że w geście odwzajemnienia za kiepski pomysł naszej transmisji interwizyjnej "Nad Wisłą" - zrewanżowania się nam ostatnio telewizja węgierska, równie nie najzabawniejszym programem typu variete. A na dodatek, komentarz przekazywano w języku... rosyjskim, co nie obciąża już Węgrów - bratanków, ale polskich organizatorów transmisji.

ZYGMUNT HÜBNER O REŻYSERII TELEWIZYJNEJ (Zbigniew Podgórzec)

Zygmunta Hiibnera znają kinomanii interesującej kreacji aktorskiej o filmie "Miejsce dla jednego". Natomiast telewidzowie dobrze pamiętają zapewne ubiegłoroczne widowisko "Martwe dusze" Gogola w jego reżyserii. Dzięki nowatorskim propozycjom prowadzenia narracji telewizyjnej stanowiło ono ciekawą pozycję poniedziałkowego Teatru TV. Od 1963 r. Hiibner jest dyrektorem Teatru Starego im. H. Modrzejewskiej w Krakowie. Jego też talentowi organizacyjnemu zawdzięcza teatr swe poważne sukcesy artystyczne i wysoką lokatę wśród teatrów krajowych. Takie przedstawienia jak "Wesele" (reż. A. Wajda), "Nie-boska komedia" oraz "Woyzeck" (reż., K. Swinarski), "Tango" (reż. A. Jarocki) czy ,,Mizantrop" (reż. Z. Hübner) przyczyniły się do tego, że krakowska scena awansowała do rangi jednej z najlepszych w Polsce. Dziś przedstawiamy Czytelnikom wypowiedzi Hiibnera z okazji przedstawienia, które przygotował dla Teatru TV. Premiera widowiska wg sztuki "Ostatnia stacja" Ericha Remarque'a w reżyserii: Zygmunta Hiibnera odbyła się 8 V 1967 r. Wystąpili m. in. Mirosława Dubrawska i Gustaw Holoubek.
- Reżyserzy na ogół rzadko wypowiadają się o przedstawieniu przed jego premierą - mówi reżyser Zygmunt Hubner. Poza wszystkimi innymi względami, uzasadniona obawa przed publicznym zabieraniem głosi na temat własnego dzieła wynika 3 faktu, że przecież sam spektakl nie jest niczym innym, jak właśnie wypowiedzią reżysera. A dzieło powinno mówić samo za siebie. Wszelkie komentarze są więc zbyteczne. Niczego bowiem nie zmienią. Ponadto niejednokrotnie zdarza się, że spektakl posiada wartości, które powstają już w trakcie pracy z zespołem aktorskim. Wartości, których reżyser, przystępując do prób nie jest w stanie przewidzieć. Częstokroć w wyniku tego, co wnoszą wykonawcy, następują nawet korekty zamierzeń reżyserskich. Powstaje coś zupełnie innego, niekiedy bardziej ciekawego niż zaplanował reżyser. Powściągliwość twórców w wypowiedziach przedpremierowych wynika z ostrożności.
Osobiście, zawsze, a w tym spektakli szczególnie, liczę na współpracę aktorów. "Ostatnia stacja" jest bowiem utworem bardzo kameralnym, nie dającym właściwie pola do popisu w zakresie tzw. inscenizacji. Sztuka dostarcza przede wszystkim materiału dla aktorów. W ogóle jestem zwolennikiem skromności reżyserskiej. Uważam, że w TV powinna ona być posunięta jeszcze dalej niż w teatrze. N małym ekranie bowiem najbardziej fascynującym dla widza obiektem jest nie reżyser, lecz aktor, właściwie tylko aktor. Wydaje mi się, że obsada przygotowująca "Ostatnią stację" wydobędzie wszystkie wartości tekstu. Akcja utworu toczy się w Berlinie w przededniu i w dniu samobójstwa Hitlera. Sztuka kończy się wkroczeniem wojsk radzieckich do stolicy Niemiec. Kierownictwo TV świadomie wiąże ją z rocznicą zwycięstwa nad faszyzmem gdyż problem w niej poruszony jest wciąż aktualny. Chodzi o to, w jakim stopniu doświadczenia drugiej wojny światowej potrafią powstrzymać narody przed następnym kataklizmem. Brzmi to może trochę zbyt lapidarnie, ale w "Ostatniej stacji", która jest sztuką psychologiczną, zagadnienie nie jest przedstawione w sposób tak publicystyczny, jak by to wynikało z ogólnej wypowiedzi.
Jak pragnąłbym zrealizować ten spektakl? No cóż, jest to sztuka o niemal sensacyjnym, wręcz kryminalnym wątku. Pragnąłbym ja zaprezentować w konwencji bardziej może filmowej niż, powiedzmy, telewizyjnej. Nie chciałbym, aby cokolwiek w niej sprawiało wrażenie stylizacji. Porównując ten spektakl - jeśli w ogóle można porównywać - z "Martwymi duszami" - właśnie tamto widowisko zawierało elementy stylizacji, dyktowane wymogami małego ekranu. W przypadku "Ostatniej stacji" w ogóle nie może być mowy o tego rodzaju zabiegu. Widowisko powinno być niemal naturalistyczne we wszystkich swych warstwach: scenografii, kostiumach, rekwizytach i również - w pewnym sensie - w grze aktorskiej. "Martwe dusze" były umieszczone w przestrzeni nie istniejącej, a więc owa stylizacja była konieczna. W "Ostatniej stacji" wszystko powinno być ukonkretnione w najdrobniejszym nawet szczególe. Chciałbym się zbliżyć, zwłaszcza w warstwie scenograficznej, do tego, czego starannie unikałem w "Martwych duszach" - do rodzajowości. Nie wiem dlaczego tak boimy się używać tego terminu. "Ostatnia stacja" powinna mieć - tak jak niektóre filmy realistyczne - niezbędną ilość szczegółów scenograficznych i rekwizytów, poprzez które stworzony zostanie klimat, w jakim toczy się akcja. Wszystko to, mimo że wydaje się bardzo proste, w rzeczywistości nastręcza olbrzymie trudności natury technicznej. Zresztą lepiej o nich nie wspominać.
W warstwie słownej widowisko oparte jest na tekście dwuaktowej sztuki teatralnej, która zresztą wystawiana była w Polsce. Grano ją w Łodzi. Bardzo chciałbym, aby widzowi telewizyjnemu widowisko nie przywodziło na myśl teatru scenicznego. Dlatego usunięto z tekstu wszystko, co nazwałbym jego fakturą teatralną. Sztuka jest znacznie skrócona, zwłaszcza w dialogach, które tutaj są typu filmowego. A więc krótkie, urywane, pozbawione dłuższych wypowiedzi czy monologów. To po pierwsze. Po drugie, chciałbym rzecz całą rozwiązać tak, jak w filmie, likwidując tak zwaną czwartą ścianę. To znaczy, że w trakcie trwania widowiska całe wnętrze widzimy jako zamkniętą całość. Nie wiem, czy to się uda, gdyż w naszych warunkach studyjnych jest to bardzo trudne. Chcemy jednak spróbować.
Następną sprawę stanowiłby montaż. Oczywiście - to znów olbrzymi problem. Zawsze mnie bardzo denerwuje w telewizyjnych przedstawieniach sposób oddzielania poszczególnych części widowiska. Widz wie, kiedy się kończy jeden akt i zaczyna drugi. Najczęściej dokonuje się tej operacji poprzez rozjaśnianie ekranu. Chciałbym tego uniknąć. I tak w "Ostatniej stacji" jest sytuacja, po której aktorzy muszą się przebrać, zmienić trochę charakteryzację. Wymaga to czasu. Ten właśnie fragment powinien być sfilmowany. Z tego wszystkiego wynika, że pewne założenia mogą się po prostu nie sprawdzić. Niestety, reżyser jest bezradny i bezsilny wobec niedoskonałości techniki.

ZANIM PADŁ BERLIN (SEG)

Dwudziestą drugą rocznicę zwycięstwa nad faszyzmem uczciła między innymi dwoma przedstawieniami teatralnymi "Ostatnią stacją" Ericha Marii Remarque'a i "Jutro Berlin" Władysława Orłowskiego. Pierwsze nadała Warszawa, drugie - Katowice. Widowiska miały wiele punktów stycznych. Przede wszystkim czas i miejsce akcji. Wydarzenia obydwu utworów rozgrywały się w granicach wielkiego Berlina, tuż przed kapitulacją. Dramaty łączy również tendencja do kreślenia różnych postaw ludzkich w obliczu wojny, jeszcze ściślej w obliczu ostatnich chwil wojny. Krytyczny moment zmagań wojennych, kiedy szale zwycięstwa ostatecznie przechyliły się już na stronę koalicji antyhitlerowskiej, wyzwolił w obydwu obozach zwycięzców i zwyciężonych nowe problemy. U pierwszych niecierpliwe marzenia o powrocie do pokojowego życia, u drugich - pragnienie odwetu. Sztuki Orłowskiego i Remarque'a doskonale się ponadto uzupełniają, Orłowski przenosi nas do jednostek Wojska Polskiego, szykujących się do ostatniego szturmu na Berlin, Remarque pokazuje środowisko berlińskiego mieszczaństwa, gdzie przypadkowo dochodzi do spotkania niemieckiego antyfaszysty, uciekiniera z obozu, z oficerem SS. "Jutro Berlin" jest zaledwie kroniką historyczną, opowieścią sceniczną o różnych ludziach, o polskich żołnierzach, "Ostatnia stacja" stawia sobie większe wymagania artystyczne, to skończony dramat wojenno-sensacyjny, o skomplikowanej fabule i bogactwie realiów. Remarque w literaturze wojennej ma już swoje stałe miejsce. Przeszedł przez doświadczenia dwóch wojen i wojnom tym wystawił wstrząsające pomniki w postaci książek "Na zachodzie bez zmian", "Łuk triumfalny", "Czas życia i czas śmierci". Sztuka "Ostatnia stacja'' cieszy się popularnością, chyba niesłusznie.Utwór jest dobrze napisany, akcja biegnie wartko i trzyma widzów w napięciu.

Obok właściwych Remarkque'owi akcentów pacyfistycznych, pojawia się w niej wiele myśli właściwie oceniających istotę wojen. Realizacja "Ostatniej stacji" wypadła bardzo ciekawie. Zygmunt Hübner poprowadził spektakl, dbając o jego realistyczną fakturę i sensacyjność akcji. Niczego nie upiększał, nie wdawał się w dyskusje z autorem, pozwolił możliwie najwierniej przemówić tekstowi. Pomogli mu w tym z powodzeniem tacy wybitni aktorzy, jak Gustaw Holoubek, Mirosława Dubrawska i Gustaw Lutkiewicz.
Jeszcze jedno widowisko sceniczne, chociaż z odległej już epoki. Puszkin - dramaturg mniej jest u nas znany od Puszkina - poety. Myślę, że nie tylko u nas. Jego sztuki prześladował dziwny pech. Najpierw za życia pisarza broniła im dostępu na scenę cenzura carska, później, po wielu latach dramaty związały na stałe swój żywot z pokrewną dziedziną sztuki. Kiedy słyszymy "Borys Godunow", to przede wszystkim myślimy o operze Mussorgskiego, dopiero potem o tekście Puszkina. "Eugeniusz Oniegin" częściej trafia na sceny operowe dzięki muzyce Czajkowskiego niż na sceny teatrów. Podobnie jest z "Rusałką", z "Kamiennym gościem", z "Mozartem" i Salierim". Nie licząc oczywiście wyjątków. Ten ostatni utwór, zaliczany d cyklu małych tragedii, przypomniała nam telewizja łódzka. Studium zawiści, ukazujące przyczyny i skutki poniżającej człowieka namiętności, w tym króciutkim dramacie wyolbrzymiało, stało się symboliczne. "Geniusz i łotrostwo nie chodzą w parze"' mówi Mozart.
A teraz o programach rozrywkowych. Przed tygodniem nie zdążyłem odnotować wyjątkowo udanej i bezpretensjonalnej rewii piosenek "Polskich nagrań". W powodzi różnych audycji piosenkarskich, ocierających się o tandetę muzyczną, interpretacyjną i inscenizacyjną, impreza "Polskich nagrań" wyróżniła się interesującym repertuarem, ale głównie nowoczesnymi i bardzo telewizyjnymi sposobami "trafiania" do widza. Scenografia, pomysłowa praca kamer, uroczo-naiwna konferansjerka Magdy Zawadzkiej złożyły się na sukces rewii, że nie wspomnę o wykonawcach tej klasy co Irena Santor, Sława Przybylska, Jerzy Połomski, Wojciech Młynarski, Jarema Stępowski.
Twórczość półamatorską reprezentował kabarecik młodzieżowy "Jakaś dziewczyna" w wykonaniu Krzysztofa Litwina i "Ali-Babek" z tekstem młodego satyryka Zembatego. Kabaret pochwalić wypada w pierwszym rzędzie dlatego, że nikogo nie naśladował, że nie czepiał się cudzych skrzydeł, ale spróbował stworzyć program naprawdę oryginalny. Co mu się zresztą udało.

OSTATNI DZIEŃ WOJNY ((g.))

W przeddzień Dnia Zwycięstwa teatr telewizji pokazał sztukę dziejącą się w przeddzień końca wojny w Berlinie. Bardzo dobry wybór. "OSTATNIA AKCJA" Ericha Marii Remarque'a nie przedstawia patosu działań wojennych ani w rozmiarach wielkiej historii. Rzecz dzieje się w mieszkaniu zagęszczonym przez rozbitków ze zbombardowanych domów, a właściwie w jednym pokoju tego mieszkania: zbiegły więzień z obozu, wtargnięcie SS, powikłania, miłość, śmierć, wejście żołnierzy radzieckich... Wszystko to układa się w kształt niemal sensacyjnej sztuki. Ale poza tą sensacją jest coś więcej: skupienie kilku elementów, czasu grozy i strachu, nieludzkiego okrucieństwa 1 upodlenia, elementów, które odbijają się w wydarzeniach rozgrywających się tego dnia w murach berlińskiego domu, a w istocie daleko poza te mury wychodzących. Tę gęstą kondensację i zarazem szerszą perspektywę sztuki umiało pokazać przedstawienie telewizyjne reżyserowane przez ZYGMUNTA HUBNERA. Miało ono napięcie i nastrój zwłaszcza w pierwszej części, pod koniec nie zdołało wyzbyć się całkowicie pewnej deklaratywności, która tkwi zresztą w samym utworze Remarque'a. Do powodzenia przedstawienia walnie przyczynili się aktorzy. Główną rolę zbiega z obozu grał GUSTAW HOLOUBEK, niesłychanie sugestywny i bardzo prawdziwy. MIROSŁAWA DUBRAWSKA miała wiele wyrazu w roli uczciwej choć psychicznie skrachowanej Niemki. CZESŁAW ROSZKOWSKI doskonale rozegrał przejmującą scenę z drugim zbiegiem obozowym. Poza tym wystąpili: IGA CEMBRZYŃSKA, GUSTAW LUTKIEWICZ i inni.

OSTATNIA STACJA ((woy))

Niezwykle interesujący był wczorajszy spektakl Teatru TV. Nie tylko ze względu na wartości artystyczne, doskonałą grę i reżyserię. Przede wszystkim ze względu na problematykę poruszającą w sposób oryginalny i nieuproszczony sprawy najważniejsze: godności ludzkiej, odpowiedzialności, postaw człowieka w sytuacjach krańcowych.Rzecz dzieje się w ostatnich dniach wojny w Berlinie. Zbliżają się wojska radzieckie. Z obozu ucieka dwóch więźniów Niemców. Jednemu udaje się ukryć dzięki pomocy pewnej kobiety. Drugi ginie. Trwa esesmański terror...
Zygmunt Hübner, reżyser spektaklu, stworzył własny scenariusz telewizyjny na podstawie sztuki Remarque'a, scenariusz o budowie niemal sensacyjnej, uwypuklający przy tym wszystkie konflikty moralne zawarte w utworze.
W podkreśleniu walorów sztuki i złożoności postaci dopomogli walnie aktorzy.
Gustaw Holoubek jako uciekinier z obozu, nie grał bohatera-męczennika. Ross w jego interpretacji zdecydowany jest walczyć o uratowanie własnego życia. Nie ma już złudzeń. Holoubek pokazał mistrzowsko w tej roli cały niepokój współczesnego świata o przyszłość ludzkości, o to, czy uda się przywrócić godność ludzką poddaną tak ciężkim próbom. Mirosława Dubrawska zagrała bardzo trafnie rolę Anny. Szczególnie interesująco wypadły w jej ujęciu sceny z esesmanami, gdy pod maską rozbawienia ukrywała lęk i strach. W innych rolach prawdziwe i bogate postacie stworzyli: Iga Cembrzyńska, Czesław Roszkowski, Gustaw Lutkiewicz i Bolesław Płotnicki.
Reżyseria TV Anny Minkiewicz. Przekład Juliusza Strojnowskiego. Scenografia Krystyny Husarskiej. Przedstawienie "Ostatniej stacji" Remarque'a nadał Teatr TV w przededniu Święta Zwycięstwa. Nie brzmiały tu zwycięskie fanfary i saluty armatnie. Ale zabrzmiał mocno głos w obronie człowieczeństwa.

OSTATNIA STACJA (J. Brysz)

Było to jedno ze znakomitszych ostatnimi czasy przedstawień. Fascynująca akcja, jak zwykle w utworach Remarque'a, znakomite postacie bohaterów, a przy tym niezwykle wiernie uchwycony - tak przez reżysera, jak i aktorów - klimat tamtych czasów i wydarzeń - oto najważniejsze zalety wczorajszego spektaklu. Pod względem siły przekonywania| "Ostatnią stację" można porównać chyba tylko z "Niemcami" Kruczkowskiego. Najlepiej zagrany, bo i w tekście bodaj najlepszy, był akt pierwszy. Natomiast sceny końcowe zostały jakby nieco przeciągnięte. To drobny zarzut pod adresem inscenizacji. Aktorzy jednak potrafili swe role świetnie "wytrzymać" do końca, do ostatniego słowa, do pointy. Dubrawska, Holoubek, Cembrzyńska, Lutkiewicz, Roszkowski przechodzili siebie samych, tak w precyzji warsztatowej, jak i spontanicznym zaangażowaniu. A są to chyba dwa podstawowe kryteria doskonałości aktorskiej. Sama sztuka jest dziś równie żywa i aktualna, jak była przed kilkunasty laty w momencie powstawania. Przypuszczam, że widzowie będą chcieli porównywać tę sztukę ze znanymi książkami Remarque'a i oceniać, w czym autor jest lepszy - w powieści czy też w dramacie. Bezwzględnie, sztuka została zbudowana na typowych dla tego pisarza motywach i chwytach, ale to w niczym chyba nie umniejsza jej wartości.

NA PRZYKŁADZIE "OSTATNIEJ STACJI" (Jan Puchański)

Jedno z najciekawszych i najlepszych widowisk zaprezentowali ostatnio w ramach poniedziałkowego Teatru TV stanowiła "Ostatnia stacja" Ericha Marii Remarque'a w reżyserii Zygmunta Hübnera. Spektakl ten uznać należy za szczególnie ważki, gdyż Hübner przygotowując go w konwencji realistycznego filmu ukonkretniając w warstwie scenograficznej najdrobniejsze nawet szczegóły, wytworzył za pośrednictwem aktorów i oprawy plastycznej swoisty klimat, dzięki któremu treść sztuki stała się bardziej wymowna. Kto wie, czy widowisko to nie stanowi nawet punktu zwrotnego w naszym teatrze TV. Dzięki niemu bowiem mogliśmy sobie uświadomić fakt, że sposób realizacji utworu powinien być adekwatny do jego treści. W czerwcu 1966 r. ten sam reżyser zrealizował w TV "Martwe dusze" Gogola. Wówczas jednak zastosował całkiem inną metodę pracy. Unikał wszelkiej rodzajowości, starał się o to, aby przedstawienie sprawiło wrażenie całkowitej stylizacji. Utrzymał je w konwencji monodramu, w którym Cziczikow posługuje się swymi rozmówcami jak rekwizytami, aby na ich tle mówić bezpośrednio do widza. "Martwe dusze" były spektaklem, który dzięki tego rodzaju prowadzeniu narracji stał się również jednym z wzorów modelowych naszego teatru telewizyjnego. Mamy więc w nim nie tylko dwa bieguny: stylizację i rodzajowość. Swymi nowatorskimi przedsięwzięciami na małym ekranie właśnie Zygmunt Hübner uświadomił nam, gdzie przebiega podział i jakie należy stosować metody twórcze.
Zygmunta Hübnera widzowie kinowi znają z interesującej kreacji aktorskiej w filmie "Miejsce dla jednego". Od 1963 r. ten znany aktor i reżyser prowadzi również Teatr Stary w Krakowie. Scena ta uważana dziś za jedną z czołowych w kraju, wszystkie sukcesy w minionym czteroleciu zawdzięcza właśnie talentowi organizacyjnemu swego dyrektora.
Hübner przygotowując dla Teatru TV "Ostatnią stację" Remarque'a oczyścił utwór ze wszystkich zbędnych elementów zarówno literackich, jak i teatralnych, sprawnie przystosowując tekst do wymogów małego ekranu. W scenariuszu telewizyjnym dominuje więc potoczna rozmowa oparta na wymianie krótkich zdań, czyli tzw. dialog filmowy. Skracając wypowiedzi bohaterów nie zgubił jednak adaptator niczego z ważnej problematyki. Wyeksponował zarówno myśl autora o doświadczeniach wojennych, których nie można wymazać z pamięci, jak i przestrogę przed rozpoczęciem przez nieodpowiedzialne narody nowej wojny. Sztuka stanowi nie tylko rozrachunek z faszyzmem, lecz również postawione jest w niej pytanie o przyszłość Niemiec. I choć sytuacja przedstawiona przez Remarque'a może się wydać nieprawdopodobna , talent pisarza uprawdopodobnił nam zarówno sytuacje, jak i perypetie dzięki mistrzowskiemu rysunkowi psychologicznemu postaci. Treścią "Ostatniej stacji" jest bowiem nie tylko polityka i losy narodu niemieckiego. Remarque'a interesują przede wszystkim ludzie. Jacy będą po wojnie? Zastanawia się nad tym, czy ślad, jaki pozostawiła ona w psychice obojga bohaterów, nie stanowi przypadkiem najpoważniejszego skutku okresu zbrodni hitlerowskich.
Za pomocą oprawy plastycznej stworzonej przez Krystynę Husarską udało się reżyserowi utrzymać cały spektakl w konwencji dokumentalnego filmu realistycznego. W "Ostatniej stacji" wszystko było niezwykle konkretne w najdrobniejszych nawet szczegółach. Scenografia bardzo sugestywnie podpowiadała widzowi nastrój drobnomieszczańskiego niemieckiego mieszkania sugerując równocześnie wojenną powszedniość dni, w których rozgrywa się akcja dramatu. Właśnie przede wszystkim dzięki scenografii udało się reżyserowi uzyskać ową rodzajowość całego spektaklu. Do sukcesów walnie przyczynili się, oczywiście, również aktorzy: Mirosława Dubrawska, Gustaw Holoubek, Iga Cembrzyńska i Gustaw Lutkiewicz. "Ostatnia stacja" była utworem niezwykle trudnym pod względem inscenizacyjnym. Jest to bowiem utwór kameralny, w którym cała problematyka przedstawiona jest widzom za pośrednictwem aktorów. I właśnie w perfekcji przekazywania dialogu należy szukać reżyserskich sukcesów Hübnera. Jest on bowiem zwolennikiem skromności reżyserskiej, w swych widowiskach jest zawsze niejako "schowany" za wykonawców tekstu.
"Ostatnia stacja" stanowi niewątpliwy sukces Teatru TV zarówno pod względem propagandowym, jak i artystycznym. Rodowód modelu teatru telewizyjnego, jaki zaproponował Hübner, bliższy jest filmowi niż teatrowi scenicznemu. Sprawdza się jednak na małym ekranie niemal dokładnie. Dlaczego więc tego rodzaju teatr nie dominuje w naszej TV?
(data publikacji artykułu nie jest znana)

OSTATNIA AKCJA (B. B.)

8 V - godz 20.15
E. M. Remarque współczesny prozaik niemiecki (ur. 1898 r.) wszedł do literatury powieścią, która wyrobiła mu od razu nazwisko i przyniosła sławę. Była to autobiograficzna powieść "Na zachodzie bez zmian", jedno z czołowych osiągnięć bogatej w latach dwudziestych literatury pacyfistycznej. Przynosiła ona tragiczne doświadczenia pokolenia zdobywającego dojrzałość w okopach pod Verdun i wołanie o obronę humanistycznych wartości. W 1932 r. Remarque wyemigrował ze swej ojczyzny i ostatecznie osiedlił się w Stanach Zjednoczonych, których obywatelem jest od 1947 roku. Autor wielu poczytnych powieści ("Łuk Triumfalny", "Czas życia i czas śmierci"), będących świadectwem jego humanistycznej, antyfaszystowskiej postawy, zainteresował się także dramaturgią. Rezultatem tego jest dramat "Ostatnia stacja", prezentowany już w naszych teatrach. Akcja sztuki rozgrywa się w Berlinie, w maju 1945 roku, w przeddzień kapitulacji hitlerowskich Niemiec. Remarque zamknął akcję w kameralnych ramach, zagęszczając historię do przeżyć paru postaci, których losy w tych dramatycznych chwilach ostatnich walk o Berlin skrzyżowały się w mieszkaniu jednej z głównych bohaterek, Anny. Zjawia się u niej szukając ratunku i schronienia zbieg z obozu koncentracyjnego, jeden z trzyosobowej grupy, która zorganizowała ucieczkę. Wśród walki toczonej na ulicach miasta trwa pogoń za zbiegami. Jeden ze śladów prowadzi do mieszkania Anny. Zjawia się u niej patrol SS stawiając Annę wobec konieczności wyboru, decyzji ostatecznych. Sztuka Remarque'a zawiera wiele elementów sensacji w szlachetnym znaczeniu tego określenia. Kreśli dramatyczne spięcia, zaskakuje sytuacjami, których charakter uwarunkowany jest przede wszystkim konfliktami postaw moralnych i politycznych bohaterów, ich psychologicznymi przeżyciami w tych przełomowych chwilach.

TELE KRAMIK, PONIEDZIAŁEK, 8 MAJA [fragment artykułu] (?)

TEATR TELEWIZJI: "Ostatnia stacja" - Ericha Marii Remarque'a w reżyserii Zygmunta Hübnera. Grają: Mirosława Dubrawska, Iga Cembrzyńska, Gustaw Holoubek, Gustaw Lutkiewicz i inni.
Zygmunta Hübnera - dyrektora i reżysera Teatru Starego im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie, znamy z jego licznych kreacji -teatralnych i filmowych, z reżyserowanych przez niego świetnych spektakli telewizyjnych, jak "Bal Manekinów" Jasieńskiego, "Stra-nitzky - bohater narodowy" Dürrenmatta, "Martwe dusze" Gogola, "Volpone" Ben Jonsona.
- Ile sztuk wystawił pan w czasie swego czteroletniego dyrektorowania w Krakowie?
- Jako dyrektor - około 40, jako reżyser - osiem.
- Dlaczego wybrał pan "Ostatnią stację" dla Teatru TV?
- Ze względu na temat sztuki, uogólniającej historyczne doświadczenie ostatniej wojny. Poza tym uważam ten utwór za bardzo telewizyjny.
- Który z zawodów ceni pan bardziej: reżysera czy aktora?
- Wolałbym być dobrym reżyserem niż dobrym aktorem...
- Kiedy pan - przy tym nawale pracy - odpoczywa?
- Gdy wyjeżdżam do Warszawy.
- ?
- Po pierwsze: bo jestem warszawiakiem, po drugie: bo mam tam mieszkanie, po trzecie: bo kocham to miasto, po czwarte: bo, gdy jestem w Warszawie, nie jestem dyrektorem!

DWA TEATRY O BERLINIE (J. Majerowa)

INFORMACJA prasowa o bandytach, którzy 18 marca br. zabili dwóch spokojnych Przechodniów w Żyrardowie, poruszyła opinię społeczną. Ale potworność wydarzenia głębiej uświadomił nam reportaż Stefana Kozickiego „Mocni”. Beznamiętna opowieść 20-letniego nożownika relacjonującego szczegółowo kolejne etapy zbrodni bez cienia jakiegoś wewnętrznego przeżycia, bez śladu żalu, rozpaczy, była czymś przerażającym. Podobnie jak nie mieszczące się w najbardziej pesymistycznych pojęciach o naturze ludzkiej wyznania współuczestników zabójstwa. Był to drugi w ciągu roku reportaż kończący się wyrokiem śmierci — poprzedni z czerwca ub. r. dotyczył Podobnego wypadku pod Kielcami.
Szkoda, że znikł z TV program „Bez apelacji”. Był na pewno potrzebny, choćby jako małe forum, na którym znajdowały wyraz opinie różnych środowisk na temat norm prawnych i ich przydatności w zmieniających się ciągle warunkach społecznych- Sobotni reportaż wyzwolił znów szeroką dyskusję nad przydatnością kary śmierci — mogłaby to być dla TV sposobność do przedstawienia programu „na zamówienie", tj. programu, jakiego już dawno nie było. Przydałoby się również wznowić „Trust mózgów” — może na początek właśnie prawniczych?
Reportaż Mirosława Azembskiego „Nasi nad Lemanem” był, trochę zmarnowanym ciekawym tematem i to przez autora, a nie jego rozmówców. Miało się wrażenie, że każdy z nich (poza Stefanem Kudelskim, konstruktorem najlepszych na świecie magnetofonów), miałoby do opowiedzenia wiele ciekłych rzeczy, gdyby go inaczej pytano: mniej stereotypowo, mniej według schematu „rodacy za granicą”, bo jest taki schemat w TV.
W ogóle sztuka zadawania pytań jest trudna i niewielu opanowało ją tak jak Irena Dziedzic. Ostatnie „Tele-Echo” poświęcone było Dniom Oświaty. Książki i Prasy. Naszą sympatię zdobył młody dziennikarz Edmund Żurek z „Chłopskiej Drogi”, pełen zapału, uparty i bezkompromisowy wyznawca reportażu, najszlachetniejszej, jego zdaniem, formy dziennikarskiej.
Zgrabny filmik o dolnośląskiej prasie „Journaliści” zamieściły „Rozmaitości” w piątkowym wydaniu, ciekawym (nie tylko dlatego że mój redaktor naczelny był na ekranie przez prawie 15 sekund) i zrobionym żwawo.
Dolny Śląsk reprezentowany był aż przez troje uczestników „Wielkiej Gry”. Trzymajmy palce i młode rodzeństwo ze Świdnicy, które mimochodem dało malutką lekcję ojczystej geografii autorom pytań w kopertach i na sekundę zbiło z tropu mistrza Serafinowicza. Bez precedensu.
Redakcja programów kulturalnych powtórzyła na ogólne życzenie portret Sienkiewicza słusznie niedawno nagrodzony, a z Krakowa oglądaliśmy kandydata do najbliższej nagrody - świetny film pt. „Passacaglia na Kaplicę Zygmuntowską”, wspólne dzieło Zbigniewa Bochenka (współautor scenariusza, reżyser), Janusza Ballenstedta (scenariusz) i Krzysztofa Pendereckiego (muzyka). Projekcję poprzedziły (bardzo dobry pomysł!) rozmowy z autorami wyjaśniające genezę filmu i niektórych założeń realizatorskich, np. ograniczonego do minimum komentarza.
Dwa przedstawienia Teatru TV w ub. tygodniu miały wspólne miejsce i czas akcji: Berlin w końcu kwietnia i na początku maja 1145 r. I na tym kończą się podobieństwa obu spektakli. „Jutro Berlin”, widowisko historyczne Władysława Orłowskiego zdobyło przed dwoma laty I nagrodę MON i gdyby było porządnie zagrane i reżyserowane (Zbigniew Zbrojewski) miałoby zapewne wiele momentów autentyczni dramatycznych, które ocalały właściwie tylko w scenach wspomnień głównego bohatera, pułkownika Kostrzyca. Postać tę kreował dobry i lubiany katowicki aktor Tadeusz Kalinowski, ale nie była to rola tej miary, która usprawiedliwiałaby formę zapisu obsady sztuki: „w roli głównej…”, po czym reszta wykonawców. Po co to?
„Ostatnia stacja” Remarque'a miała premierę w Berlinie zachodnim w 1956 r. i jest jedynym utworem dramatycznym słynnego powieściopisarza, napisanym zresztą niejako na marginesie scenariusza do filmu o ostatnich dniach Hitlera pt. „Ostatni akt”. Bardzo prawdziwe postacie sztuki znalazły idealnych wykonawców w Mirosławie Dubrawskiej (Anna), Gustawie Holoubku (Ross), Gustawie Lutkiewiczu (Schmidt) i in. Popisem aktorstwa była również epizodyczna rola Czesława Roszkowskiego (Koch). Reżyser Hüpner bardzo oszczędnie szafował sposobami podkreślającymi grozę sytuacji. Jego SS-mani nie bili nie kopali, a atmosfera terroru gestapo szalejącego w oblężonym Berlinie oddana była z precyzją i rosnącym stale napięciem.
Konrad Gruda i Czesław Sandelewski przygotowali interesujący program „O sztuce przegrywania” Mowa w nim była o psychice zawodników w chwilach triumfów i załamań, a także o kibicach bezwiednie pogłębiających te groźne czasem upadki ducha pokonanych na bieżni czy ringu.
Zabawny (przeważnie) program Macieja Zembatego był trochę inny od zwykłych wieczorów rozrywkowych i już to samo wystarczyło, by zwrócił uwagę. Było w nim kilka dobrych piosenek czasem straconych przez wykonawców: K. Litwina i Ali-Babki, ale ogólnie do i słuchania.
Natomiast o wiele za wcześnie pokazano laureata III nagrody na Ogólnopolskim Przeglądzie Zespołów Estradowych, kabaret Nietoperz z Radomska. Wszystko rejestrujące, bezpardonowe oka kamery nie znosi amatorszczyzny nawet w występach amatorskich. Trudno.

TELEWIZJA OKOLICZNOŚCIOWA ((pik))

NASZA telewizja dosyć chętnie wykorzystuje różne rocznice, doroczne obchody, święta i dostosowuje do nich swój program. Czasem jest to okoliczność łagodząca, czasem nie. Sprawa jest o tyle, niebezpieczna, że dni „świątecznych”, zwłaszcza poświęconych różnym zawodom, przybywa coraz więcej. Maluczko a nie będzie dnia wolnego. Stawia to telewizję w o tyle trudnej sytuacji, że musi ona zręcznie manewrować, by z jednej strony dostosować program np. do Dnia Energetyka i dawać jasną misję obrazu, z drugiej strony musi uważać by niczym, nie urazić godności zawodowej. A zdarzały się naszej TV takie „uchybienia”. Np. swego czasu, podczas Dnia Nauczyciela, nadano sztukę Pagnola „Pan Topaz”. Rzecz była o poniewieranym nauczycielu, który w końcu się zbuntował i już jako nie-nauczyciel pokazał wszystkim gdzie pieprz rośnie. Na telewizję posypały się gromy. Ale w sumie była to „wpadka” niegroźna, niektórzy nauczyciele przyjęli zresztą sztukę z dużym poczuciem humoru. Sprawa drażliwości zawodowej jednak jest ciągle aktualna i przybiera nieraz zatrważające rozmiary. Jak wynika z artykułu prezesa Telewizji, Włodzimierza Sokorskiego, zamieszczonego w poprzedniej „Kulturze” stosunkowo mała „zadziorność” programu TV spowodowana jest często protestami różnych instytucji, które domagają się zdjęcia tej czy innej audycji, ponieważ „podważa” ona autorytet nauczyciela, publicysty, spółdzielcy czy lekarza. Protestują między innymi ministerstwa, Izba Lekarska, Stowarzyszenie Dziennikarzy. Jak pisze autor artykułu: „Powszechny głos oburzenia „obrażonego cechu” paraliżuje twórców, redaktorów, władze państwowe i cenzurę”. Tak więc prezes Sokorski „zwalił winę” za program TV na instytucje i ich drażliwość. W każdym razie artykuł jest ciekawy i rzuca sporo światła na telewizyjne niedomogi.
Myślę, że ani dziennikarze, ani pisarze nie będą protestować przeciw ostatniemu, okolicznościowemu programowi „Refleksji” z 4, V. Od pewnego czasu magazyn ten stara się całą audycję poświęcić jednemu tematowi. Z okazji więc „Dni prasy i książki” redaktorzy programu rozmawiali z czytelnikami prasy, z dziennikarzami i pisarzami. Słyszeliśmy wypowiedzi pisarzy ludowych: Urbana i Pogana. Ale najciekawsza była wypowiedź dziennikarza Stefana Kozickiego, z którym rozmawiał Ambroziewicz. Otóż Kozicki mówił o sobie i swojej pracy w sposób dowcipny i niekonwencjonalny. Ambroziewicz próbował go nawet ustatkować i „ustawić” — Kozicki się nie dawał. Jego wypowiedź zarysowała bowiem kapitalny problem: praca dzien-nikarska w Polsce płynie niejako dwoma nurtami, ściśle ze sobą zresztą związanymi. Krótko mówiąc: dziennikarz u nas pisze i interweniuje. Ten drugi nurt — interwencji — zajmuje redakcjom wiele czasu i energii. Praca ta jest za mało znana czytelnikom, nie zawsze bowiem ujawnia się na szpaltach. Nie tak dawno tej pracy redakcyjnej poświęcony był artykuł w „Życiu Literackim”.
Jak jut jesteśmy przy majowych obchodach, to nie od rzeczy będzie wspomnieć tu o dorocznych nagrodach Komitetu do Spraw Radia i Telewizji, gdzie wśród laureatów znajdujemy także wrocławian. Telewizyjną nagrodę otrzymali red. red. Lesław Bajer i Włodzimierz Rosiński za cykl programów niemcoznawczych oraz programy „Jan XXIII” (Dołączamy gratulacje).
Charakter okolicznościowy miał także teatr poniedziałkowy (8. V.). Ujrzeliśmy mianowicie sztukę Remarque'a „Ostatnia stacja”, której akcja rozgrywała się w Berlinie w ostatnich dniach wojny. Stefan Treugutt we wstępie bardzo podkreślał okolicznościowy charakter sztuki, można powiedzieć, że ją w ten sposób usprawiedliwiał. Sprawa jest złożona: na pewno na miejscu (w przeddzień 9. V.) była sztuka przypominająca sprawy ostatniej wojny i to sztuka napisana, przez pisarza niemieckiego, emigranta, którego książki palili hitlerowcy. Z drugiej strony nie ma co ukrywać, że sensacyjno-moralistyczna sztuka Remarque'a była bardzo słaba, werbalna. Niektórzy aktorzy się w niej męczyli, np. Gustaw Holoubek. Lepiej wypadły panie: Mirosława Du-brawska i Iga Cembrzyńska. Myślę, że z Erichem Remaraquem warto poznać telewidzów przy innej okazji i w bardziej szczęśliwy sposób. Zaś na Dzień Zwycięstwa warto było przygotować literacko coś bardziej solidnego.
Na audycje rozrywkowe nie potrzeba nigdy specjalnych okoliczności. W ubiegłym tygodniu funkcje rozrywkowe spełniły nieźle dwie komedie filmowe: „Złoty wiek komedii amerykańskiej” i angielski „Paszport do Pimlico”.

POŻYTECZNE INICJATYWY (Beata Sowińska)

DOROCZNYM zwyczajem Komitet do Spraw Radia i Telewizji przyznał nagrody za twórczość radiową i telewizyjną. Laureatom TV składamy serdeczne gratulacje. Wyróżnienia, które otrzymali, mają istotne znaczenie. Są nie tylko wyrazem uznania dla dotychczasowych osiągnięć, lecz stanowią zarazem bodziec do dalszych twórczych wysiłków. Że nie jest to stwierdzenie dosłowne, najlepiej świadczy fakt, iż właśnie w ostatnim okresie, obok podjętych wcześniej inicjatyw powstały na szklanym ekranie nowe, pożyteczne i cenne dla telewidza.
Z satysfakcją np. trzeba odnotować najświeższą inicjatywę „Monitora” – myślę tu o interesującej rozmowie, jaką z członkiem Biura Politycznego, sekretarzem KC Partii Zenonem Kliszko przeprowadził red. Małcużyński na temat konferencji w Karlowych Warach. Miejmy nadzieję, że wspomniana rozmowa stanie się początkiem nowego telewizyjnego zwyczaju. Tego rodzaju bezpośrednie spotkania z przedstawicielami kierownictwa, poświęcone omówieniu szczególnie ważnych wydarzeń politycznych, warto kontynuować.
Pisząc o telewizyjnych akcjach, posiadających szeroki rezonans społeczny, nie sposób pominąć pięknie rozwijającej się działalności Klubu Pancernych z dn. przede wszystkim do chłopców zyskały również niemały oddźwięk wśród nastolatków płci żeńskiej — dowodzi tego m. in. ogłoszona w ostatnim programie Klubu Pancernych lista osób nagrodzonych za dobre wykonanie zadań. Podkreślmy, iż założenia pracy klubowej zmierzają również do popularyzacji spraw wojska — temu też służyły m. in. w ostatniej audycji wystąpienia płk. płk. Załuskiego i Przymanowskiego. Skoro już potrąciliśmy o temat wojskowy: młodzieżowi odbiorcy „Azymutu” na pewno z dużym zainteresowaniem wysłuchali wzbogaconej filmowymi zdjęciami relacji o Oficerskiej Szkole Wojsk Rakietowych i Artylerii w Toruniu. Zbliża się okres matur, informacje tego rodzaju przydadzą się, być może tym, którzy stanęli obecni przed problemem wyboru zawodu.
Do cennych inicjatyw, zrodzonych w ostatnim czasie na szklanym
Ekranie, zaliczyć też należy nowy program krakowskiej TV, zatytułowany „Czy umiesz mówić po polsku?” Zorganizowano go z myślą o młodych widzach, ale już z pierwszego, błyskotliwego wykładu prof. dr. Z. Klemensiewicza, znakomitego językoznawcy i pedagoga wypada wnosić, iż krąg słuchaczy będzie znacznie szerszy. Prowadzona z profesorską swadą, pełna erudycji a zarazem niesłychanie komunikatywna w odbiorze lekcja o zasadach dobrej polszczyzny zwróciła uwagę wszystkich telewidzów. Szkoda tylko, że podczas wykładu zdarzyły się usterki wizji, ale o to trudno winić autorów programu.
ŚLEDZĄC rozwój telewizyjnych inicjatyw, wypada zatrzymać się przy kolejnym wydaniu „Pegaza”. Kilkakrotnie już sygnalizowany, że ów magazyn kulturalny koncentruje się głównie na wydarzeniach stołecznych, mało miejsca poświęcając sprawom tzw. terenu. Tym przyjemniej obecnie stwierdzić, iż w swoim najnowszym programie „Pegaz” uwzględnił w znacznym stopniu owe uwagi — obok stolicy znalazły się tym razem również interesujące relacje z kraju. W ogóle ostatni magazyn był barwny, ciekawy, różnorodny. Gdyby jeszcze tylko redaktor prowadzący audycję zwracał większą uwagę na swą dykcję! Gdzie jak gdzie, ale właśnie w Pegazie mamy prawo oczekiwać poprawnego wysławiania się...
Przechodząc do programów rozrywkowych: prawdziwą niespodziankę sprawiła telewidzom „Wielka gra”. Wystąpił w niej mianowicie Ludwik Sempoliński, dając raz jeszcze pokaz swego kunsztu aktorskiego (zwłaszcza znakomicie wypadła piosenka „wspomnieniowa”). Swoją drogą, zbyt rzadko mamy okazję oglądania tego artysty. Czy nie warto byłoby pomyśleć o zorganizowaniu dlań specjalnego, oddzielnego występu na szklanym ekranie? Sądzę, że miłośnicy talentu Sempolińskiego powitaliby taką inicjatywą z radością. Jeśli już o estradzie mowa: słusznie uczyniła nasza TV, prezentując nam w ub. tygodniu kabaret „Nietoperz” z Radomska. Chodzi już nie tyle o sam program (zresztą bardzo udany, nacechowany bezpośredniością i świeżością dobrze świadczący o ambicjach wykonawców) ile fakt, iż sięgnięto do dorobku amatorskich zespołów krajowych, przedstawiając ich osiągnięcia szerokiej telewizyjnej widowni. W terenie mamy sporo ożywczych inicjatyw kulturalnych warto wyjść im naprzeciw. To doping i zachęta dla innych. Obchodzone obecnie „Dni Oświaty, Książki i Prasy” stanowią dobrą okazję do tego rodzaju prezentacji.
Na koniec, tradycyjnym już zwyczajem, słów kilka o telewizyjnych premierach teatralnych. Katowicki Teatr Współczesny pokazał nam ostatnio widowisko historyczne pt. „Jutro Berlin” według scenariusza W. Ormowskiego. Przedstawienie było starannie przygotowane, zyskało tez trafną obsadę. Najzdolniejsi jednak aktorzy niewiele mogą zrobić, dysponując nie najlepszym materiałem scenicznym. Sztuka miała wady konstrukcyjne, autor chciał w niej pomieścić zbyt wiele problemów. Efekt taki, że rozstrzelone wątki rwały się, akcja obfitowała w dłużyzny, raziło też nadmierne „psychologizowanie”. Może gdyby reżyser skorzystał z prawa do skreśleń, akcja zyskałaby na większej zwartości. Forma, w jakiej nam widowisko przedstawiono, przesądziła o ostatecznym efekcie.
ATRAKCYJNIE za to na ogół wypadło przedstawienie dane w niedzielę przez telewizję łódzką. Teatr sięgnął razem do twórczości Aleksandra Puszkina, a ściślej do cyklu „Małych tragedii”, przypominając publiczności polskiej utwór „Mozart i Salieri”. Owo studium zawiści (odwołujące się notabene do wydarzeń rzeczywistych, swoim skondensowanym dramatyzmem okazało się wprost idealne dla potrzeb szklanego ekranu. Na pochwałę zasłużyli sobie zarówno reżyser spektaklu — C. Staszewski jak i wykonawcy: J. Czupryniak, B. Sochnacki i J. Walczak.
I wreszcie premiera w poniedziałkowym teatrze. Przedstawienie „Ostatniej stacji” której autorem jest znany współczesny pisarz niemiecki — Erich Maria Remarque (m. in. znany z książek „Łuk Triumfalny” i „Na zachodzie bez zmian”) może TV wpisać między swoje osiągnięcia. Świetna sztuka otrzymała świetną obsadę — telewidzowie pewno długo będą pamiętać kreację Gustawa Holoubka w roli zbiega z obozu koncentracyjnego. Zresztą i pozostali wykonawcy spisali się bardzo dobrze — wymienić tu trzeba przede wszystkim sławę Dubrowską w roli Anny, a także C. Roszkowskiego (profesor), G. Lutkiewicza (esesman) i I. Cembrzyńską (sąsiadka). Osobne brawa należą się Z. Hübnerowi za opracowanie tekstu i reżyserię.


/materialy/img/870/870.jpg/materialy/img/870/870_1.jpg/materialy/img/870/870_2.jpg/materialy/img/870/870_3.jpg/materialy/img/870/870_4.jpg/materialy/img/870/870_5.jpg